Marvel Universe: The Avengers PBF
 
IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 

 Góry

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Winter Soldier

Winter Soldier


Liczba postów : 115
Data dołączenia : 21/12/2012

Góry Empty
PisanieTemat: Góry   Góry Icon_minitime1Czw Cze 11, 2015 8:15 pm

Góry Alpy-francuskie-1
Powrót do góry Go down
Winter Soldier

Winter Soldier


Liczba postów : 115
Data dołączenia : 21/12/2012

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Czw Cze 11, 2015 8:22 pm

Było zimno. Ale tego można się spodziewać wysoko w górach. Bucky, siedząc w śniegu, ubrany w czarną, zakrwawioną kurtkę, spojrzał na swoją lewą rękę. Ponownie spróbował nią poruszyć - bez skutku. No pięknie, a już tak długo dawał radę bez niszczenia jej. Najgorsze jest to, że teraz nie ma wsparcia rosyjskich techników, którzy mogliby ją naprawić. I nie był pewien, czy w ogóle znajdzie kogoś, komu to się uda. Ale to w tej chwili nieważne. Pewnie jesteście ciekawi jak Winter Soldier znalazł się półżywy w Alpach? Zaraz się dowiecie - oto jego historia:
Powiedzieć, że ostatnio wiele się w życiu Bucky'ego zmieniło, to jak nie powiedzieć nic. W końcu dowiedział się, że tak naprawdę nie był tym, kim myślał, że jest przez ostatnie 60 lat. To potrafi namieszać w głowie chyba bardziej niż te wszystkie rosyjskie eksperymenty. Więc przez kilka tygodni po tym jak uciekł z bazy, w której był wcześniej przetrzymywany, próbował to wszystko sobie sensownie poukładać, a następnie znaleźć sobie jakiś nowy cel. Życie Jamesa było trochę dziwne, kiedy nie ograniczały go rozkazy od dowództwa. Kiedyś wykonywanie rozkazów było jedyną rzeczą jaką robił, a teraz... było trochę nudno, musiał przyznać. Szybko jednak znalazł coś do roboty, zaczął pracować jako najemnik. Zabijanie za pieniądze okazało się wysoko opłacalne i całkiem przyjemne. Tak przynajmniej wydawało się Winter Soldierowi. Bo jednak, mimo że przypominał sobie życie przed i w trakcie drugiej wojny światowej, był Winter Soldierem - tym zimnej krwi mordercą, który zabijał ważne politycznie cele przez ponad pół wieku. Ciężko więc byłoby mu teraz zmienić się w kogoś o dobrym sercu, wyjechać do Stanów, i ponownie zostać sidekickiem Kapitana Ameryki. Choć, oczywiście, miał w planach się z nim spotkać. Już niebawem.
A więc Bucky działał w Europie, wykonując kolejne zlecenia, dostając za to niemałe pieniądze, wydając je na mieszkanie, jedzenie i coraz lepszy sprzęt (wcześniej miał tylko ukradzionego od Rosjan AK-47) aż w końcu zdecydował, że czas polecieć do Ameryki, spotkać ponownie Rogersa, dowiedzieć się czegoś więcej o sobie. No, i był jeszcze jeden problem - Rosjanie cały czas go szukali, a on stawał się coraz bardziej popularny. Szczególnie w półświatku. Musiał więc ciągle uciekać, bo znalezienie go było tylko kwestią czasu. Po zabiciu jednego z celów, Barnes nie zażądał nagrody pieniężnej. Zamiast tego poprosił bogatego zleceniodawcę o transport do Stanów Zjednoczonych. Ten zgodził się więc na wypożyczenie jednego ze swoich prywatnych odrzutowców i... nie skończyło się to dobrze. Kiedy w drodze do Ameryki Północnej Bucky i jego pilot przelatywali nad Alpami, zauważyli, że podąża za nimi jakiś samolot. Uzbrojony samolot. Na początku pilot próbował nawiązać z nim łączność, ale nie przyniosło to oczekiwanego skutku. James rozpoznał ten pojazd - Rosjanie. Znaleźli go i pewnie mają w planach zabić. Zaklął po rosyjsku, szukając w pośpiechu spadochronu, będąc pewnym, że zaraz zostaną zestrzeleni, a wycieczka do Stanów się nie powiedzie. Oczywiście, nie mylił się. Już po chwili spadali, uszkodzeni przez rakietę wrogiego odrzutowca. Wybuch utworzył całkiem sporych rozmiarów dziurę w prawym boku samolotu, a Bucky nawet nie zauważył, kiedy przez nią wyleciał. Poczuł tylko ból, zimno i ból.
Obudził się jakiś czas później, dalej czując ból. Spojrzał na samollot rozbity nieopodal, dym widoczny był zapewne z bardzo dużej odległości - ktoś pewni ejuż idzie to zbadać. Dlatego stwierdził, że poleży tu teraz i poczeka na pomoc. Ewentualnie na Rosjan, którzy przyjdą dokończyć to, co zaczęli. Oczywiście bardziej preferuje tę pierwszą opcję. A jeśli nie zjawi się nikt, no cóż - James będzie musiał sam spróbować wstać i stąd pójść. Poszukać jakiegoś schronienia, czy coś. Choć może być to trudne z połamanymi żebrami, pewnie nogą i niesprawną mechaniczną ręką.
Powrót do góry Go down
Wiccan

Wiccan


Liczba postów : 564
Data dołączenia : 15/06/2013

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Pią Cze 12, 2015 4:56 pm

Chociaż myśli Billy'ego krążyły daleko stąd, jego umysł tak czy siak rejestrował i przetwarzał informacje odbierane przez oczy, w związku z czym chłopak zauważył przecinające niebo nad górami samoloty - i to właśnie one sprowadziły go na ziemię. Początkowo jedynie śledził je wzrokiem, nie mając tak naprawdę niczego innego do roboty, lecz kiedy jeden z nich, ten z tyłu, zaatakował drugi... Widok ten gwałtownie go otrzeźwił i sprawił, że w zaskoczeniu odruchowo rozchylił lekko usta. Przez kilka sekund brunet trwał w bezruchu, przekonując samego siebie o tym, że wcale mu się nie przewidziało... Lecz nagle obrócił się przodem do drzwi wejściowych do rezydencji i już ruszył w ich kierunku, gdy ponownie się zatrzymał.
Jeżeli agenci jeszcze sami niczego nie zauważyli, to szukanie ich i tłumaczenie sytuacji oznaczało tracenie cennego czasu, a prawdę mówiąc Billy nie miał pojęcia gdzie się znajdowali. Członków drużyny zlokalizowałby pewnie prędzej, ale z drugiej strony nie posiadał żadnej pewności, że w ogóle zechcą - i będą w stanie - cokolwiek zrobić... Nie, namyślanie się nad tym wszystkim tylko opóźniało niesienie pomocy poszkodowanym. Miał być bohaterem, tak? Więc będzie działał.
Co prawda jak do tej pory teleportował się tylko raz i w dodatku przez przypadek, ale mniej więcej rozumiał co powinien zrobić. Ostatnio nie sprecyzował gdzie chciał się przenieść, ale jeżeli to zrobi - ostrożnie i konkretnie - nie powinien napotkać żadnych problemów pod względem transportu na miejsce zdarzenia... A przynajmniej taką miał nadzieję.
Szukając wzrokiem punktu, w którym, jak mu się wydawało, spadł samolot, Billy szybko ułożył sobie w głowie jak najdokładniejszą - i najbezpieczniejszą - formułkę. W końcu nie chciał wylądować w środku płonącego wraku... A właśnie to dyktowałoby jego typowe szczęście.
- Chcę przenieść się obok tego samolotu - zaczął, starając się skoncentrować, skupić na tym, co przed chwilą zobaczył i wyobrazić sobie lokację, do której zamierzał się przenieść. To ostatnie było kompletną improwizacją.
- Chcę przenieść się obok tego samolotu, chcęprzenieśćsięoboktegosamolotuchcęprzenieśćsię... - powtarzał uparcie, nie zwracając uwagi na nic innego. W pół wypowiedzi jego oczy rozbłysły błękitem, a zaraz potem całe jego ciało zaczęło generować energię o podobnym odcieniu. Nawet się nie zorientował, gdy jego stopy oderwały się od podłoża... I w następnej chwili rezydencja zniknęła, a jej miejsce zajęła pusta przestrzeń. W kolejnej sekundzie już spadał.
"Obok" okazało się znajdować w powietrzu nad dość stromym zboczem góry, które na szczęście nie było całkiem pionowe, więc przynajmniej miał gdzie postawić nogi. To oznaczało, że mogło być gorzej. A myśląc w ten sposób pewnie właśnie zapeszył i zaraz stanie się coś jeszcze bardziej nieprzyjemnego.
Rzecz jasna miał rację i śnieg oraz kamienie osunęły się mu spod stóp, tym samym posyłając go ładnych kilka metrów niżej i przy okazji go przewracając. Jedno było pewne: cieszył się, że nie zabrał ze sobą nikogo z drużyny, gdyż wówczas usłyszeliby odgłos, który właśnie opuścił jego usta... A wcale nie czuł się z niego dumny. Magia z kolei była przereklamowana, gdyby ktoś go pytał o zdanie. O ile to w ogóle była magia.
Pomiędzy nudnościami wywołanymi przez teleportację i szybką podróżą w dół Billy nie zdążył nawet dobrze się rozejrzeć. Ostrożnie wspinając się z powrotem na górę - i pozwalając, by nogawki spodni przemokły mu od śniegu, bo nie zamierzał próbować podnosić się na równe nogi i ryzykować kolejnego upadku, wielkie dzięki - liczył tylko na to, że mimo wszystko dobrze trafił.
Po bezwypadkowym przeciągnięciu się przez krawędź, chłopak zdecydowanie nie spojrzał za siebie. Wolał nie wiedzieć czego ledwo uniknął. Bujna wyobraźnia i tak uczynnie podsuwała mu same najciekawsze obrazy... Przynajmniej do momentu, gdy jego spojrzenie padło na pobojowisko, które urządził strącony z przestworzy samolot. Kąciki ust Billy'ego opadły i dopiero teraz - trochę po fakcie - dotarło do niego, że raczej nie będzie tutaj pomagał ocalałym... A potem zauważył leżącą nieopodal postać.
Nastolatek natychmiast zmusił się do podniesienia ze śniegu i, oddychając ciężko przez wysiłek i zdenerwowanie, przemieścił się bliżej, w duchu powtarzając sobie tylko jedno słowo: żyj, żyj, żyj... Szkoda, że akurat na to nie potrafił wpłynąć. Jego modlitwy zostały jednak wysłuchane i jeszcze po drodze dostrzegł, iż klatka piersiowa niedoszłej ofiary się porusza... I że otworzyła ona oczy. On otworzył, tak właściwie.
Tak właściwie, to następnym razem Billy powinien się chyba najpierw zastanowić dlaczego ktoś został zestrzelony, bo - znów z opóźnieniem - naszła go refleksja, że na tym świecie nie tylko dobrzy, prawi czy niewinni obrywają. A ten tutaj miał w oczach coś takiego, co powyższą refleksję wywołało. I był dziwnie spokojny.
I miał srebrną dłoń. Albo rękawicę. Metalową. Jakiś rodzaj broni albo pancerza? Możliwe, a to przemawiało na korzyść teorii, że nie był przypadkowym cywilem albo nawet takim nieprzypadkowym, który zaszedł komuś bardzo nieodpowiedniemu za skórę. To się urządziłeś, Kaplan... Pewnie było już trochę za późno, żeby wybrać się po agentów - albo po Kate? Tak, najlepiej po Kate.
Teraz i tak nie mógł zawrócić, poza tym przecież każdy zasługiwał na pomoc, niezależnie od jego przeczuć... Więc Billy ostrożnie przyklęknął obok mężczyzny i przesunął wzrokiem po jego sylwetce, wstępie szukając możliwych obrażeń i może zawieszając spojrzenie odrobinę dłużej na jego dłoni... A potem na twarzy. Gdyby nie to, że jego instynkt samozachowawczy - zwykle ignorowany - bił właśnie na alarm, a umysł uparcie starał się skojarzyć czemu zdawało mu się, że już widział gdzieś to oblicze, to pewnie pomyślałby, że nieznajomy jest przystojny... Tyle że aktualnie skupiał się raczej na "może niebezpieczny".
- Pewnie nie wzbudzam w tobie teraz największego zaufania, skoro mnie nie znasz, a przed chwilą ktoś strzelał do twojego samolotu, ale... Przybywam z pomocą? - wyjaśnił i naprawdę nie zamierzał sprawić, by te ostatnie słowa zabrzmiały jak pytanie. Samo tak wyszło.


Ostatnio zmieniony przez Wiccan dnia Nie Cze 12, 2016 10:58 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Winter Soldier

Winter Soldier


Liczba postów : 115
Data dołączenia : 21/12/2012

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Nie Cze 21, 2015 2:23 pm

Nie wykrwawić się - taki był teraz główny cel Barnesa. Oprócz tego były też te dodatkowe - nie zamarznąć i doczekać nadejścia pomocy, ale przede wszystkim miał nadzieję na zachowanie większości krwi jednak wewnątrz swojego organizmu. A mogło być to trudne, bo żadnej ekipy ratowniczej widać nie było, a Bucky leżał tu ranny i, no cóż, dość obficie krwawił. Głównie z lewego boku, na którym już położył prawą rękę, próbując zatamować wylewającą się krew. Pewnie na niewiele to się zda, ale lepsze to niż nic. I pozostawało czekać. Czekać i czekać... na śmierć lub na zbawienie. Z jakiegoś powodu pierwsza opcja wydawała mu się bardziej prawdopodobna. Chociaż nie do końca chciał się z nią pogodzić. Dlatego po raz kolejny spróbował wstać. I po raz kolejny zakończyło to się jeszcze większym bólem niż przy zwykłym leżeniu, sykiem, jękiem i... dalszym leżeniem. Raczej samemu nie uda mu się stąd gdziekolwiek pójść.
Rozejrzał się. Był kompletnie sam, nikogo wokół. I nic nie wskazywało na to, by ktoś miał się tu jednak pojawić. Do czasu, gdy Bucky usłyszał z oddali jakiś krzyk. Albo pisk. Później kroki. Ktoś tu był. Kobieta? Nastolatek? Co ktoś taki mógłby robić tutaj, teraz? Ciężko teraz powiedzieć, ale całkiem możliwe, że zaraz dojdzie do spotkania byłego rosyjskiego komandosa z nowoprzybyłą osobą. Chciał krzyknąć, ale i na to nie miał siły. Choć może to i dobrze? To mógł być ktoś przysłany przez Rosjan do dokończenia misji. A w takim stanie James raczej nie będzie mógł walczyć. Warto więc byłoby się przygotować, sięgnąć po broń. Powolnym ruchem skierował prawą rękę do kabury na biodrze... która okazała się pusta. Cholera. Pistolet musiał mu wypaść w trakcie spadania. A reszta sprzętu (dość drogiego, swoją drogą) została pewnie zniszczona przy 'lądowaniu'. Był więc całkiem bezbronny. No trudno, mógł mieć tylko nadzieję, że ten ktoś przybywa jednak z pomocą, a nie z bronią. W końcu tajemniczy jegomość się zjawił. Był młody, nie wyglądał na groźnego, nie wyglądał na rosyjskiego agenta. Więc co tu robił? Zgubił się? A może uprawiał wspinaczkę górską? W każdy bądź razie, wyglądał na naprawdę przejętego losem rozbitka. Mimo to Zimowy Żołnierz spojrzał na niego raczej wrogo, nie miał powodu by teraz mu zaufać. To raczej dziwne, że jakiś nastolatek losowo pojawił się przy umierającym Bucky'm po to, by mu pomóc. A może... może to tylko jakieś halucynacje? Może on już naprawdę umiera i... nie, to głupie. Myśl racjonalnie, Bucky. Wygląda prawdziwie, on na pewno tu jest. Tylko dlaczego?
-C...ty... - zamiast pytania, wydał z siebie głośny jęk - tak jak się spodziewał, nie udało mu się wypowiedzieć ani jednego słowa. To było trudne, bolało. I znaczyło, że teraz raczej nie pogadają. Pozostawało tylko zaufać chłopakowi, co - dość niechętnie - postanowił zrobić Barnes. Kiwnął głową, dając znać, że rozumie chęć pomocy. Spojrzał na swój bok, pokazał przybyłemu zakrwawioną rękę, później podniósł wzrok. Zastanawiał się, czy chłopak miał gdzieś ze sobą apteczkę, albo czy posiadał jakąś wiedzę na temat leczenia rannych. W innym wypadku pewnie do niczego się nie przyda. No, chyba, że władałby jakąś magią, a to raczej mało prawdopodobne, nie?
Nie mógł jednak tracić wiary - Bucky musiał liczyć, że młodzieniec naprawdę mu pomoże, a on dożyje jutra. Więc, by wzbudzić więcej zaufania, wrogość zniknęła z twarzy Winter Soldiera. Ba, spróbował się nawet uśmiechnąć... choć wyszło raczej marnie i bardziej strasznie, niż przyjemni i nikt pewnie nie nazwałby tego uśmiechem, ale próbował.
Powrót do góry Go down
Wiccan

Wiccan


Liczba postów : 564
Data dołączenia : 15/06/2013

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Nie Cze 21, 2015 4:08 pm

Billy powoli nabrał powietrza w płuca, a następnie wypuścił je pod postacią głębokiego westchnienia, w ten sposób starając się uspokoić i skoncentrować. Leczył już wcześniej. No, może nie do końca leczył, lecz przynajmniej tamował krwawienie - i to w dodatku nawet skutecznie... Cały jeden raz, ale jednak. Czuł, że mniej więcej wie co robi, a to z kolei stanowiło miłą odmianę od typowego stanu rzeczy i totalnego improwizowania.
- Chcę go uleczyć, chcę go uleczyć, chcęgouleczyćchcęgouleczyć... - powtarzając w kółko te słowa, brunet uniósł ręce i umieścił je nad ciałem poszkodowanego. Już po chwili wokół nich - zaczynając od dłoni - po raz kolejny pojawiła się błękitna aura, która prędko rozprzestrzeniła się dalej. Drugim źródłem tej energii były natomiast oczy Kaplana, na skutek czego w tym momencie nie dałoby się stwierdzić gdzie utkwił swoje spojrzenie.
Może i Billy posiadał drobne wątpliwości odnośnie tego, czy Tarcza byłaby zachwycona używaniem przez niego jego zdolności bez pozwolenia agentów i to w dodatku na dość podejrzanym osobniku... Ale przecież nie miał żadnego innego wyjścia. W tak poważnej sytuacji nie mógłby pomóc inaczej, a sama myśl, że najprawdopodobniej ratował właśnie komuś życie wyciszała jego wyrzuty sumienia. Poza tym... Nikt z S.H.I.E.L.D. nigdy nie wyjaśnił im oficjalnie dlaczego tak właściwie istnienie ich drużyny utrzymywane było w tajemnicy.
Cały proces leczenia trwał około minutę, może nieco dłużej. Nastolatek nie był w stanie stwierdzić czy udało mu się usunąć wszystkie obrażenia - bo przecież nawet przed rozpoczęciem uzdrawiania ich nie widział. Mógł jedynie dojrzeć miejsca, w których krew przesiąkała przez ubranie. Mimo to zaklęcie - jeżeli dało się tu w ogóle użyć tego słowa - samo dobiegło końca, więc Billy zakładał, że po prostu zrobiło już swoje i nie było dłużej potrzebne. Błękitna aura przygasła, po czym kompletnie zanikła.
- Proszę, powiedz mi, że to zadziałało i czujesz się już lepiej - ostatecznie chłopak zmuszony był zdać się w pełni na ocenę nieznajomego. To znaczy... Mógłby też spróbować sprawdzić jego rany tradycyjną metodą, ale po "magicznym" pokazie byłoby to chyba trochę jak wykonywanie kroku w tył. A jeżeli mężczyzna naprawdę wyzdrowiał, to kto wie jak zareagowałby teraz na dotyk? Lepiej dać mu szansę na przemówienie... O ile tym razem będzie w stanie wykrztusić z siebie coś koherentnego.
Do Billy'ego coraz dotkliwiej docierał fakt, że te jego ostatnie zabawy w śniegu - w którym, nawiasem mówiąc, w dalszym ciągu klęczał - niosły ze sobą nieprzyjemne rezultaty. Nastolatek odruchowo złączył dłonie i zaczął je o siebie pocierać. Nie przewidział, że będzie mu aż tak zimno... Z drugiej strony: początkowo nie zamierzał wcale wychodzić z willi na długo, więc ciężko byłoby się temu dziwić.


Ostatnio zmieniony przez Wiccan dnia Nie Cze 12, 2016 10:59 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Winter Soldier

Winter Soldier


Liczba postów : 115
Data dołączenia : 21/12/2012

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Nie Cze 28, 2015 9:16 pm

Realizowanie przyświecającego Bucky'emu celu było coraz trudniejsze - czuł, że traci spore ilości krwi i prawdopodobnie niedługo z tego powodu zginie. Mógł tylko liczyć, że chłopak zacznie działać. I że wie co robić. Bo póki co, sytuacja prezentowała się dość... dziwnie. Młodzieniec zaczął powtarzać pod nosem, że chce uleczyć Jamesa. Rozumiał jego zapał, ale dobre chęci nie posklejają mu raczej żeber i nie zatamują krwawienia. Tak przynajmniej wydawało się komandosowi, dopóki ręce chłopaka nie zaczęły świecić, żebra Bucky'ego sklejać, a krwawienie ustawać. Nie miał pojęcia co się właśnie wydarzyło, ale był cholernie przerażony. Sam proces nawet nie bolał bardzo - przynajmniej w porównaniu do tego co czuł wcześniej. A po nim, cóż, Winter Soldier czuł się o niebo lepiej. Co prawda chłopakowi nie udało się zaleczyć wszystkich ran, bruzd i siniaków, kilka kości chyba pozostało złamanych, ale to i tak znaczna poprawa. Nie umierał. Żył. Już drugi raz udało mu się uniknąć śmierci... czy to nie podejrzane?
-Kim ty do cholery jesteś? - mógł mówić. Zapytał ze słyszalnym rosyjskim akcentem w głosie - ciężko było się go wyzbyć nawet mimo świadomości bycia Amerykaninem i próbie zerwania ze swoją sowiecką przeszłością. Oczy Bucky'ego pełne były zdziwienia, patrzył na Wiccana z niedowierzaniem. Ciężko było uwierzyć w to, co stało się przed chwilą. Sprawdził, czy może poruszyć prawą ręką, nogami. Mógł. Tylko lewe, mechaniczne ramię wciąż nie działało, ale nie narzekał. Wstał. Powoli, ociężale, wciąż wszystko go bolało (tylko znacznie mniej), ale wstał. Jęczał przy tym i stękał, lecz ostatecznie stał wyprostowany na dwóch nogach, kiwając się tylko lekko na boki, próbując nie stracić równowagi.
-Mhm, dzięki - rzucił krótko, a następnie ruszył w stronę rozbitego samolotu, jakby całkiem ignorując stojącego obok chłopaka, który przed chwilą uratował mu życie. Zaczął rozglądać się za swoim sprzętem. Szukał, szukał i chyba coś znalazł - mianowicie fragment kolby swojego AK-47. Dalej leżała chyba całkiem zniszczona snajperka. Nic, czego stan można by określić jako używalny. Zaklął po rosyjsku, przypominając sobie ile musiał na to pracować. Pistoletu też już chyba nie znajdzie. No trudno... dobrze, że chociaż żyje.
-Zimno ci - zauważył Bucky. Nie było co się dziwić, czarnowłosy nie ubrał się odpowiednio ciepło, jak na wycieczkę po górach. James chętnie oddałby mu swoją kurtkę, gdyby nie to, że wtedy on sam by zmarzł. Pod spodem miał tylko cienki, mokry od krwi t-shirt. -Skąd przychodzisz, jest gdzieś w pobliżu jakieś schronienie?
Barnes liczył na to, że chłopak zaprowadzi go do tego miejsca. Tam mógłby trochę odpocząć, może coś zjeść, a później... sam nie wiedział co później. Miał lecieć do Stanów - to był plan idealny. A teraz będzie musiał chyba poszukać jakiejś roboty tutaj, na miejscu. I znowu zarobić na lot do Ameryki. A to pewnie nie będzie łatwe.
-Co w ogóle robisz tu, w górach? - zadał kolejne pytanie (i z pewnością nie ostatnie). Może i był zbyt wścibski, ale to naprawdę wydawało się dziwne. Ten... młody czarodziej zjawił się tu tak nagle, tylko po to, żeby pomóc Zimowemu Żołnierzowi? Na pewno miał jakiś inny cel.
Powrót do góry Go down
Wiccan

Wiccan


Liczba postów : 564
Data dołączenia : 15/06/2013

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Pon Cze 29, 2015 4:32 pm

Wszystko wskazywało na to, że leczenie zadziałało - a przynajmniej na tyle, by mężczyzna znów był w stanie przemówić. Może i Billy nie był żadnym ekspertem w kategorii akcentów świata, ale w swoim krótkim życiu widział wystarczająco dużo filmów, aby rozpoznać rosyjski. Skoro zaś o tym mowa, to widział też wystarczająco dużo filmów, by wiedzieć, że Rosjanie to zwykle "ci źli"... Tyle że nie powinien mieszać fikcji z rzeczywistością, nawet jeśli ostatnimi czasy jego żywot zdawał się mieć o wiele więcej wspólnego z tą pierwszą. Nie został zaatakowany, więc póki co nie musiał się jeszcze o to martwić - tej myśli zamierzał się trzymać.
Pomijając zaś kwestię akcentu, słowa nieznajomego poruszały bardzo ciekawy temat, który Kaplanowi również nie dawał spokoju. Kim był? Nie miał bladego pojęcia - dlatego zgodnie z prawdą wzruszył tylko ramionami, zatrzymując dla siebie wszystkie teorie i przemyślenia... A tych zdążył zebrać sporo. Dobiegające z prasy, radia i telewizji doniesienia o nowej rasie człowieka sprawiały, że po części był skłonny określić samego siebie mianem mutanta... Tyle że w takim razie jego zdolności byłyby dość szerokie. Jak do tej pory zdążył się zorientować, że potrafił uzdrawiać, teleportować siebie lub innych, wytwarzać elektryczność i unosić się w powietrzu - choć nie latać. Była też jedna okazja, przy której wylewitował drugą osobę... Niektórzy mówili, że to magia, ale w takim wypadku chyba powinien jakoś się jej uczyć, poznawać zaklęcia, a nie tylko powtarzać co chciałby osiągnąć. To wydawało się zbyt proste. Wiele by dał za rozmowę z Doctorem Strange'em, ale ktoś taki pewnie nie miałby dla niego czasu... Nawet biorąc pod uwagę powiązania z S.H.I.E.L.D.
Pogrążony w tych rozmyślaniach, chłopak bez słowa obserwował poczynania uratowanego nieszczęśnika. Przyglądał się jego próbom poruszania kończynami, potem niepewnemu wstawaniu... I odezwał się dopiero w momencie, gdy mężczyzna podziękował mu za pomoc.
- Nie ma sprawy. Cieszę się, że zdążyłem - i że się w ogóle udało, ale tego ostatniego nie dodał już na głos. Mimo wszystko nie chciał wyjść na kompletną ofiarę życiową, nawet jeżeli zarówno jego podróż w to miejsce, jak i całe to leczenie były jedną, wielką improwizacją... I praktycznie loterią. Zresztą, ze swoim brakiem doświadczenia i tak zdradził się już wcześniej, więc nie zamierzał go teraz dodatkowo podkreślać.
Wbrew pozorom Billy nie miał żadnego problemu z byciem ignorowanym. Przeciwnie, przyzwyczaił się do takiego traktowania. Szkoła stanowiła pod tym względem świetne przygotowanie do życia - a rówieśnicy w większości albo kompletnie olewali jego istnienie albo wyśmiewali go i się nad nim znęcali. Przynajmniej wyrobił sobie dzięki temu mechanizm obronny pod postacią sarkazmu... I drugi, skuteczniejszy, polegający po prostu na unikaniu najbardziej uciążliwych "kolegów".
Nie był z tego dumny - oczywiście, że nie. Tym bardziej w chwilach, gdy przypominał sobie niedawne spotkanie ze Scarlet Witch... Jej słowa, wsparcie, sam fakt, że ktoś taki poświęcił swój cenny czas, żeby zatrzymać się przy zmaltretowanym nastolatku i spróbować mu pomóc... A on nie potrafił wziąć się w garść i zastosować do jej rad - nie od razu. Kiedy zaś już się przemógł, to skończyło się to źle. Miał szczęście, że nie zabił wtedy Keslera...
Dopiero wspomnienie o zimnie wyrwało Kaplana z rozmyślań i sprawiło, że w końcu zdecydował się podnieść ze śniegu. Do tej pory zmęczenie wygrywało z dyskomfortem, teraz... Powiedzmy, że się z nim zrównało. Ale hej, jeżeli ten mężczyzna był w stanie przeżyć upadek samolotu i już chodzić - nawet jeśli po leczeniu - to Billy powinien przynajmniej wstać. Musiał zacząć się przyzwyczajać do zmęczenia występującego przy używaniu jego zdolności.
- Właściwie to nie przyszedłem, technicznie rzecz biorąc. Przeniosłem się tutaj... Ale zaufaj mi, nie chcesz, żebym to powtórzył. Teleportacja wychodzi mi gorzej od uzdrawiania. Z paroma znajomymi przylecieliśmy tutaj ze Stanów, żeby wypocząć, byłem akurat przed domem, kiedy zobaczyłem spadający samolot... - wzruszył ramionami, jak gdyby dla pokazania, że reszty łatwo już się było domyśleć. Celowo nie wspominał o S.H.I.E.L.D., ani o tym, że ci jego "znajomi" to w zasadzie koledzy z drużyny.
- Nie potrafię określić dokładnej odległości, ale miasteczko nie powinno być bardzo daleko stąd - dorzucił za to. Niezbyt uśmiechał mu się powrót na piechotę, ale z drugiej strony nie do końca ufał swoim mocom, gdy i tak był już zmęczony... Zostawała też opcja skontaktowania się z agencją, lecz napawała go jeszcze gorszymi przeczuciami.
- Przy okazji, na imię mi Billy.


Ostatnio zmieniony przez Wiccan dnia Nie Cze 12, 2016 11:00 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Winter Soldier

Winter Soldier


Liczba postów : 115
Data dołączenia : 21/12/2012

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Nie Lip 12, 2015 9:06 pm

Wzruszenie ramionami? To wszystko co dostał od tajemniczego, używającego magii chłopaka, gdy zapytał się kim tak naprawdę jest? Trochę rozczarowujące, a jednocześnie podejrzane, ale nie mógł narzekać. Wystarczy już, że Billy uratował mu życie, nie musi mu teraz wszystkiego mówić. W sumie to nawet zrozumiałe, że nie ufa Winter Soldierowi. Ale ten jeszcze znajdzie sposób, by dowiedzieć się o brunecie czegoś więcej. Odpowiedział więc mu sztucznym uśmiechem, podnosząc wzrok z podłoża, by tylko na chwilę spojrzeć na towarzysza. Po chwili jednak wrócił do szukania pośród resztek samolotu jakiegoś wyposażenia. I nic. Bucky był trochę zawiedziony, że jednak nie udało mu się znaleźć żadnej broni. Nie bardzo będzie miałby się jak obronić, jeśli chłopak zaprowadziłby go prosto w jakąś pułapkę przyszykowaną przez Rosjan. A było to dziwnie prawdopodobne - 'czarodziej' wyglądał nawet na efekt rosyjskich eksperymentów. Może był ich nowym Zimowym Żołnierzem, czy coś? Może pod tą na pozór przyjazną twarzą skrywał oblicze bezwzględnego zabójcy? Może. Ale była też opcja, że jest to jakiś nastolatek z mocami, który przyleciał tu z paroma znajomymi ze Stanów. Ta wersja bardziej odpowiadała James'owi - oznacza to bowiem, że będą pewnie wracać. A jeśli Barnes ładnie poprosi, to możliwe, że zabiorą go ze sobą. Ma ładne oczy, a więc szanse na to są spore, nie? O transporcie do Ameryki będzie jednak myślał trochę później. Teraz bardziej przejmował się tym jak zejść na dół, do miasta, o którym wspomniał młodzieniec. A droga wyglądała na długą, stromą i pełną przeszkód.
-No, wygląda na to, że czeka nas dłuższy spacer - westchnął komandos, któremu średnio się to widziało - jego nogi, choć sprawne, wciąż bolały przy chodzeniu, tak samo zresztą jak cała reszta jego ciała. Zdecydowanie wolałby posiedzieć tu jeszcze chwilę, ale chyba faktycznie musieli się zbierać. Żeby nie zamarznąć i żeby nie znaleźli ich tu Rosjanie. Lub ktoś inny, bo z pewnością ktoś zainteresuje się płonącym wrakiem samolotu w Alpach. -Prowadź - rzucił spokojnie Bucky gotowy by zaraz pójść za chłopakiem na dół. Tak, za nim. Żeby mógł mu bez problemu skręcić kark jeśli okaże się, że jednak pracuje dla Rosjan.
Ale jest też opcja, że wędrówka przebiegnie przyjemnie i nikt nie będzie musiał nikogo zabijać. Oboje dotrą spokojnie do domu, gdzie spotkają się z przyjaciółmi bruneta, spędzą tam jakiś czas, a później polecą do Stanów Zjednoczonych, tam Bucky będzie mógł odszukać Steve'a Rogersa i poukładać sobie życie - prawdopodobnie jako drogi najemnik. I ta wersja wydarzeń bardziej mu odpowiadała i miał nadzieję, że tak to wszystko się skończy.
Kiedy chłopak się przedstawił, James spojrzał w ziemie, rozmyślając przez chwilę nad odpowiedzią. Już dawno nikomu się nie przedstawiał. Przestudiował te wszystkie fałszywe nazwiska, jakich kazali mu używać Rosjanie, ale dotarł też do tego prawdziwego. I pseudonimu.
-Bucky. Możesz mówić mi Bucky - dawno tego nie słyszał. Ostatni raz ktoś tak się do niego zwrócił jakieś siedemdziesiąt lat temu. Jak umierał. Ale teraz to nieważne, Barnes wyrwał się z rozmyśleń o przeszłości i uśmiechnął się delikatnie, gotowy by iść na dół, do miasta.
Powrót do góry Go down
Wiccan

Wiccan


Liczba postów : 564
Data dołączenia : 15/06/2013

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Pon Lip 13, 2015 5:09 pm

Billy nie doszukiwał się niczego podejrzanego w poleceniu, aby prowadził - ani umyślnie, ani podświadomie. W końcu lepiej orientował się w tym terenie. Minimalnie lepiej, ale jednak. Właściwie to "lepiej" - rozumiane jako "mniej więcej wiem, w którym kierunku powinniśmy się udać na początek"... Lecz pewnie jego aktualny towarzysz nie mógłby powiedzieć o sobie nawet tyle. W skrócie: jego prowadzenie wydawało mu się czymś logicznym.
W związku z powyższym chłopak przesunął wzrokiem po najbliższej okolicy, starając się dojrzeć jak najłagodniejsze zbocze, które przy okazji opadałoby w tę interesującą go stronę. Na szczęście szybko dostrzegł dość przystępne zejście i ruszył w jego kierunku... A potem usłyszał ostatnie słowa Rosjanina i nagle stanął jak wryty, po czym szybko obrócił się przodem do niego, wpatrując się w niego szeroko otworzonymi oczami.
Bucky. Bucky. Nic dziwnego, że twarz mężczyzny wydawała mu się jakaś taka znajoma! Billy nie mógłby nazywać samego siebie zabójczo oddanym fanem Kapitana Ameryki - a robił to, dziękuję bardzo - gdyby nie kojarzył tego imienia i wszelkich publicznie dostępnych faktów z nim związanych... Wliczając w to stare zdjęcia. Wierny towarzysz i najlepszy przyjaciel Steve'a Rogersa, żołnierz, który lata temu walczył u jego boku i... A no właśnie. I chyba umarł jeszcze za czasów wojny. Tok rozumowania Kaplana napotkał niespodziewany błąd krytyczny, a chłopak zmarszczył czoło.
Mógł się mylić. Jasne, że mógł. Nie byłby to przecież pierwszy raz, gdy coś źle skojarzył albo po prostu popełnił jakiś błąd. Tyle że... Na tym akurat naprawdę się znał. Od lat siedział w tematyce bohaterów, pochłaniał informacje na ich temat, spędzał długie noce na stronach i forach internetowych, które były im poświęcone. Gdyby teraz się mylił, to chyba już całkiem straciłby wiarę w swój rozum.
Tylko... Co dalej? Tak naprawdę powinien pewnie skontaktować się z S.H.I.E.L.D. Agenci wiedzieliby co zrobić, może zabraliby ich - albo przynajmniej Bucky'ego - z powrotem do Stanów, żeby zobaczył się z Kapitanem... I mogliby też sprawdzić czy to naprawdę on. Musieli mieć na to jakieś sposoby, badania genetyczne albo cokolwiek podobnego. Choć gdyby to był klon, to chyba nie dałoby się tego wykryć na podstawie DNA? A Billy szczerze wątpił, by Tarcza miała tak po prostu zaufać komuś i uwierzyć na słowo, więc chyba robiłaby problemy...
- Myślę... Że powinieneś polecieć do Nowego Jorku. Możliwie jak najszybciej - oznajmił powoli, przez cały ten czas nie spuszczając spojrzenia z twarzy mężczyzny, nawet jeśli teraz nie wpatrywał się już w niego z takim szokiem.


Ostatnio zmieniony przez Wiccan dnia Nie Cze 12, 2016 11:01 am, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Winter Soldier

Winter Soldier


Liczba postów : 115
Data dołączenia : 21/12/2012

Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1Pon Lip 20, 2015 7:57 am

Chłopak bez zbędnych dyskusji wykonał polecenie Bucky'ego i ruszył zboczem góry w stronę miasta. Za nim - wciąż niepewnie, ale z nadzieją, że jednak dotrą do obiecanego schronienia - podążał James, uważnie obserwując bruneta. Po przejściu zaledwie kilku metrów Billy zatrzymał się. I stał tak przez chwilę, jakby zobaczył coś niezwykle zadziwiającego. Więc Barnes się rozejrzał, sam szukając źródła tego zaskoczenia. Wokół nie było jednak nic nadzwyczajnego i już chciał zapytać Kaplana o co chodzi, ale  dotarło do niego, że to on jest tym źródłem. Że to jego przedstawienie się wywołało taki szok. To dziwne, bo przecież nie był tak popularny jak chociażby Steve. Tak mu się przynajmniej wydawało. Oczywiście, w armii słyszeli o nim prawie wszyscy - w końcu był członkiem Howling Commandos - ale nie sądził, że zostanie zapamiętany tak, że jego pseudonim będzie znany jeszcze siedemdziesiąt lat po wojnie. A ten czarodziej wyglądał na takiego, który dokładnie kojarzył Bucky'ego. Po jego reakcji można było się więc domyślić, że ktoś zadbał o to, by tragicznie zmarły najlepszy przyjaciel Kapitana Ameryki został słusznie zapamiętany. Pewnie mówią teraz o nim na lekcjach historii, a jego zdjęcia wiszą w muzeum. A to... całkiem przyjemna myśl.
-Powinienem - odparł spokojnie, spoglądając na towarzysza. -Ale aktualnie nie mam żadnych pieniędzy na transport, więc przydałaby mi się z tym pomoc
Wymownie spojrzał na chłopaka, dając mu do zrozumienia, że to on mógłby pomóc. Pewnie i tak będzie niedługo wracał do USA. Oczywiście, jeśli 'pomoc' oznaczałaby wsparcie finansowe, to z pewnością Bucky później zwróciłby wszystkie pieniądze. Jak tylko zabiłby wystarczającą liczbę osób. Bo co jak co, ale James był uczciwy. Przynajmniej z tego co pamiętał... A niewiele pamiętał, tak szczerze powiedziawszy. Wiedział o swej prawdziwej historii prawie wszystko (a przynajmniej to, co mieli w swoich kartotekach Rosjanie) i nawet sobie to przypominał, ale i tak te wspomnienia mieszały się z tymi 'rosyjskimi', które niestety były mu zdecydowanie bliższe. Mimo, że próbował je wypierać i uświadamiać sobie, że jest jednak Amerykaninem. Swoją drogą, coraz lepiej wychodziło mu mówienie po angielsku. Jeszcze sobie przypomni poprawny akcent, z pewnością.
-Najpierw jednak musimy zejść na dół - wypowiadając te słowa, wskazał na drogę prowadzącą w dół góry, na której się znajdowali. Z trochę większym zaufaniem już ruszył za chłopakiem z nadzieją, że droga do miasta nie potrwa długo.

z/t dla nas obu
Powrót do góry Go down
Sponsored content





Góry Empty
PisanieTemat: Re: Góry   Góry Icon_minitime1

Powrót do góry Go down
 
Góry
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Pozwolenia na tym forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Marvel Universe: The Avengers PBF :: Midgard :: Francja :: Alpy - część francuska-
Skocz do: