Imię i nazwisko:Frank Murphy
Pseudonim: -
Rasa:Mutant
Miejsce pochodzenia:Stany Zjednoczone Ameryki, Nowy Jork
Wiek:25
Frakcja:Cywile
Wygląd:Zanim Murphy przepoczwarzy się z pięknego młodego nowojorczyka w obrzydliwego mutanta nie wyróżnia się szczególnie na tle innych Amerykanów. Mierzy sobie 185 centymetrów wzrostu i waży 85 kilogramów. Nie jest typem mięśniaka, choć może pochwalić się odpowiednią na jego wagę muskulaturą, zapewnioną mu przez lata fizycznej pracy i właściwy metabolizm, co już zapewne zawdzięcza zmutowanym genom. Twarz przyozdobiona parą szafirowych oczu posiada na ogół jeden i ten sam wyraz, coś na kształt obojętności wymieszanej z pewnością, co wcale nie oznacza, że nie zdarza mu się uśmiechnąć, czy też zaśmiać co jest już częstszym zjawiskiem. Fryzurą także nie odstaje od reszty. Przystrzyżone boki i brunatne, zaczesane do tyłu włosy, to w końcu drugi, po samurajskim, ulubiony styl mężczyzn dwudziestego pierwszego wieku. Tatuaż przypominający coś w rodzaju plemiennego kołnierza nie ma tak naprawdę głębszego znaczenia, ot jest to zwyczajny przejaw zbuntowanej osobowości, wciąż przebija on jednak klepsydry czy znaki nieskończoności. Przynajmniej w mniemaniu Franka. Preferowany ubiór noszony na co dzień, w przerwach od pracy, to głównie czarne skórzane kurtki zapinane zamkami błyskawicznymi i niebieskie spodnie dżinsowe, co mogłoby sugerować przynależność do pewnej starej, amerykańskiej subkultury. W skład garderoby wchodzą jeszcze podkoszulki bokserki o różnych kolorach, będące parę rozmiarów za duże. Powodem tego zabiegu są nadludzkie zdolności Murphiego. Mutacja przyczynia się do rozrostu struktury kostnej i mięśniowej, przez co ów jegomość staje się większy o 15 centymetrów i waży dobre 20 kilogramów więcej. Nie to jednak najbardziej rzuca się w oczy w momencie przemiany. Cały urok osobisty zanika w momencie, gdy zęby mężczyzny przekształcają się w długie i ostre kły zdolne przegryźć metal. Kości palców u dłoni również ulegają transformacji, przybierając formę szponów.
Zobrazowanie szczęki (i tylko szczęki) mutanta:
- Spoiler:
Charakter:Jeśliby ktoś zamierzał oceniać książkę po okładce najpewniej rzuciłby tezą jakoby Murphy nie stronił od swawolnego stylu życia wypełnionego adrenaliną, kobietami i alkoholem. Niewiele by się w tym momencie pomylił, bo choć o Franku można powiedzieć, że jest sumienny, pracowity i wywiązuje się z powierzonych mu obowiązków, to w wolnych chwilach lubi skorzystać z miękkich i twardych dobrodziejstw matki natury w towarzystwie pań ceniących się w granicach do paruset dolarów. W kontaktach międzyludzkich nie jest oziębły, czy też specjalnie otwarty. Zachowuje odpowiedni dystans, a przynajmniej pozornie stara się to robić. Borykają go bowiem problemy natury psychicznej, wahania nastroju i wybuchy emocji co może być efektem ubocznym mutacji. Każda przemiana w trakcie której rozrasta się jego masa mięśniowa i kostna powoduje ogromny ból, który jemu samemu ciężko porównać do czegokolwiek co go do tej pory spotkało. Mimo to lubi uczucie panowania nad sytuacją, dlatego nie stroni od korzystania ze swoich niesamowitych zdolności. Przepada za żartami, tymi głupimi i tymi mądrzejszymi, rozumianymi tylko przez nielicznych, pod tym względem nie wyróżnia się jednak w towarzystwie, może poza tym, że często rzuca kiepskimi dowcipami i tekstami, z czego ostatecznie sam się nabija. Do innych mutantów podchodzi obojętnie. Przez krótką chwilę był zawiedziony, że nie jest sam jedyny z nadludzkimi mocami, z czasem dostrzegając profity różnorodności mieszkańców planety Ziemia. Dopóki w telewizji nie zaczęli pokazywać przedziwnych anomalii, kosmitów i potworów to on plasował się na szczycie łańcucha pokarmowego, teraz przynajmniej ma z kim konkurować o tytuł króla miejskiej dżungli. Dyskomfort sprawiają mu zimne temperatury, nie jest to jakaś faktyczna słabość mutanta, bardziej osobista preferencja. Uwielbia ciepło, ciepłą herbatę, Słońce, gorące posiłki i spacery po plaży. Kolejną taką nielubianą przez niego pierdołą jest stosowanie przez innych zdrobnień. O ile oczywiście można tu użyć słowa „pierdoła”, bo już raz w pewnym barze ktoś stracił parę zębów za tę pierdołę.
Umiejętności:- Przeszedł kurs obsługi wózków widłowych.
- Całkiem dobrze mu idzie w Poker Texas Hold’em, nieraz ograł kolegów z pracy.
- Rozróby w klubach, barach i pubach nauczyły go tego i owego jeśli mowa o samoobronie, wciąż jednak reprezentuje on uliczny poziom swymi umiejętnościami.
- Posiada prawo jazdy kategorii B.
Moce: Mutacja Murphiego pozwala mu na przybranie formy krwiożerczego i przerażającego drapieżnika. Głównym zmianom ulega jego wzrost, liczy on sobie bowiem po przemianie 200 centymetrów wzrostu, warto też nadmienić, że i waga ulega modernizacji dobijając 105 kilogramów. Nie są to puste kalorie, przed tymże zabiegiem mięśnie Franka może i są wyraźnie podkreślone, lecz gdy już wykorzysta pełny potencjał swoich mocy staje się istną kupą mięcha. Gębę, bo próżno tu mówić o twarzy, wypełnia szereg długich kłów zdolnych miażdżyć kości, a nawet niektóre stopy metali. Można by założyć, że taki potwór będzie miał na swoim wyposażeniu powiększone pazury przeznaczone do rozrywania ofiar, miast jednak dojść do rozrostu paznokci to kości palców rozrastają się na parę dodatkowych centymetrów formując ostre zakończenia, którymi może ciąć, przebijać i wydłubywać oczy. Nie jest to niestety koniec nadludzkich zdolności koszmaru, jakim staje się ów uczesany mężczyzna.
- Nadludzka siła - Siłą rzeczy. Murphy będąc żywym czołgiem bez problemu uniesie ciężar o wadze dwóch ton. Zrobi też dziurę w ceglanej ścianie, złamie komuś kręgosłup jedną ręką, bądź efektownie zegnie metalowy pręt.
- Nadludzka szybkość - Choć mówi się o nim „kupa mięcha” to te rozrośnięte i wzmocnione mięśnie pozwalają na dłuższe i szybsze biegi. Nie ma problemów z dogonieniem wysportowanego człowieka.
- Nadludzka wytrzymałość - Struktura kości ulega przekształceniu, wobec czego są znacznie wytrzymalsze na jakiekolwiek obrażenia mechaniczne, praktycznie niemożliwym jest ich złamanie jeśli tak lekkomyślnego zadania podejmie się zwykły człowiek. Kule z broni małego kalibru również nie robią na nim większego wrażenia przez wzmocniony układ mięśniowy i grubszą skórę.
- Częściowa odporność na trucizny i toksyny - Metabolizm organizmu na skutek mutacji ulega zmianom, wobec czego ciężej jest go zneutralizować trującym gazem, czy też zranić jakimś jadem, co nie jest oczywiście niemożliwe. Jest za to w pełni odporny na swój jad.
- Nadludzkie zmysły - Czymże byłby drapieżnik bez zdolności tropienia zwierzyny. Murphy ma wyostrzony słuch, węch, a także wzrok wobec czego staje się śmiertelnie niebezpiecznym łowcą jeśli ktoś zalezie mu za skórę.
- Wytwarzanie jadu - Jama ustna miast być wypełniona śliną, jak to jest w przypadku każdej normalnej istoty, wypełnia się specyficznym dlań jadem przyspieszającym proces trawienia potencjalnie ugryzionego przez Franka osobnika. Język przybiera kształt charakterystyczny dla węży, zachowując proporcje ludzkiego języka, którym to mutant rozprowadza jad po zębach. Rana dziabniętej ofiary boli znacznie bardziej na skutek toksycznej substancji. Obrzydliwe.
Broń: -
Ekwipunek:Portfel, a w nim karta kredytowa, dowód tożsamości i karta pracownika huty.
Telefon dotykowy ze środkowej półki, z podstawowymi aplikacjami, systemem operacyjnym, ale za to fajnym aparatem.
Historia:Matką małego potwora była Andrea, długonoga blondyna strzygąca ludzi w którymś z kilku tysięcy zakładów fryzjerskich w przepięknym, czasem słonecznym, czasem nie, Nowym Jorku. Ojciec - James - nudziarz, a przynajmniej tak o sobie mówił. Pewnie prał pieniądze dla mafii, albo napadał na banki, ale Frankowi powiedział jedynie, że był taksówkarzem. No i nim w sumie był gdy ten przyszedł na świat. Z historii o tym jak ta dwójka się poznała faktycznie wiało nudą, ot James poszedł się ostrzyc, zobaczył stojącą w środku Andree i doznał olśnienia, poczuł motyle w brzuchu, co mogło być efektem diety fast-foodowej i zebrał się na odwagę by zagadać. Ich historia miłosna z pewnością nie zrobiłaby furory gdyby przedstawić ją w formie scenariuszu któremuś z hollywoodzkich reżyserów. Żyli sobie w domku na przedmieściach, nie było co prawda psa i białego płotu, ale była zwyczajna miłość i latający po podwórku szkrab potęgujący uczucie młodej pary. Dzielnica spokojna, sąsiedzi przyzwoici, normalnie sielanka. Zepsuć to musieli agenci nieruchomości, wymyślając sobie, że wprowadzą się tam ludzie o nieciekawej przeszłości bez rokowań na jakąkolwiek przyszłość. Nastąpiła przeprowadzka w głąb Wielkiego Jabłka, z początku sceptycznie nastawieni rodzice szybko się przyzwyczaili. Frank był zafascynowany ogromem miasta, zainspirowany możliwościami jakie dawało i otwierało przed człowiekiem. Będąc w szkole średniej po skończonych zajęciach lubił wałęsać się po Times Square choć dzieliła go niemała odległość pomiędzy tymże placem, a jego mieszkaniem. Tam tez lubił zabierać swoją dziewczynę, szkolną miłość, która łatwo przyszła i łatwo poszła. Potem trzymał się jakoś bliżej swoich stron. Wartym odnotowania jest pierwszy raz gdy dostał konkretny wpiernicz od łobuzów ze szkoły. Był wówczas w drugiej klasie i na całe szczęście jego mutacja jeszcze się wtedy nie ujawniła. Inaczej byłby już od paru ładnych lat zamknięty w jakimś szklanym słoju gdzieś na drugim końcu świata, w podziemnym laboratorium. Ojciec powiedział mu wtedy żeby podczas bójki zawsze uderzał mocniej niż ten drugi, a kiedy dochodzi do sytuacji, gdy wrogowie mają przewagę, żeby uciekał. Chyba, że w pobliżu dostrzega przydatny przedmiot, którym będzie się w stanie obronić, np. sztacheta, metalowa rurka, bądź pistolet maszynowy uzi jeśli akurat przechodzi przez Bronx. Trochę później James zginął w wypadku samochodowym. Sprawcą był człowiek. Trzeźwy. Niecodzienna to sytuacja by w Ameryce, kraju różnorodności rasowej, człowiek ginął z ręki człowieka. Kosmita, mutant, koleś ugryziony przez robaka, coś w tym rodzaju. Normalne, nie podchodzące pod sytuacje „nie z tego świata” rzeczy wciąż przydarzały się zwyczajnym ludziom. Frank potrzebował czasu, ostatecznie godząc się ze stratą ojca. Nie mścił się na kierowcy winnemu wypadkowi, nie założył gumowego kostiumu i nie wypowiedział wojny przemysłowi motoryzacyjnemu, po prostu ruszył dalej. Skończywszy szkołę wyprowadził się od mamy, z którą pozostał w dobrych relacjach. W wieku dwudziestu lat zatrudnił się w hucie żelaza. Nienajlepszy miał dojazd, ale cenił sobie tę prace i współpracowników. Wracając pewnego razu z pracy, spiesząc się jak zwykle na autobus zaczepili go dwaj nieszczególnie mili panowie, przedstawiający się jako prawowici właściciele zawartości jego portfela. Portfel może i fajny, czarny, skórzany i w ogóle, ale na pewno nie był wart oberwania ostrym, metalowym narzędziem w okolice żeber. Mimo to we Franku obudziły się wspomnienia, słowa Jamesa były tak wyraźne, jakby stał obok pod postacią ducha mocy kierującego młodego mężczyznę. „Temu co stoi bliżej z bani, a tamtego w jaja” mniej więcej takie instrukcje ułożyły się w głowie chłopaka. Jakież było jego zdziwienie gdy okazało się, że ta wspaniała taktyka działać może i działa, ale w filmach akcji, gdzie pisze się specjalną choreografię pod walki. Gnojek numer jeden trzymał go w żelaznym uścisku od tyłu za ręce, a gnojek numer dwa zaśmiał się z całej sytuacji drapiąc nożem po nieogolonej twarzy. Sądząc po błysku w oku gnojka numer dwa jego następnym ruchem byłoby pewnie umieszczenie ostrza w brzuchu Franka i przekręcenie nim parę razy. Szczęściem dla niedoszłego trupa gen X zawarty w jego DNA pozwolił się łaskawie ujawnić i tak oto na oczach cwaniaków zaczął się powiększać, palce u dłoni zniekształcać, a twarz to już w ogóle olaboga. Goście stali jak wryci, tamten naturalnie nie utrzymał rąk mutanta wówczas gdy dochodziło do przemiany. Zanim zdali sobie sprawę z tego w jak wielkim są bagnie zębacz zdał sobie sprawę jak wielką zyskał nad nimi przewagę i machnął swą przerośniętą łapą w okolice twarzy zbira zdzierając mu z niej tępy wyraz, nos i w ogóle wszystko co na niej było, zostawiając zrywki mięśni i kości . Drugi zaczął uciekać, krzycząc i wołając o pomoc, nawet błagał o litość. Za późno. Litość musiała sobie wziąć tego dnia wolne, ponieważ Murphy szybko go dorwał, powalił na ziemie i odgryzł twarz. Wracając do ludzkiej postaci padł na ziemie jakby przebiegł właśnie maraton, rozejrzał wokoło i oniemiał. Była noc, nikogo w pobliżu, poza nim i dwoma ciałami potraktowanymi całkiem nieprzyjemnie. Na drugi dzień wziął sobie wolne motywując to chorobą. Udał się do lekarza, ale tam poza podwyższonym ciśnieniem i lekką niestrawnością nie uzyskał żadnych konkretów. Miał problemy z zaśnięciem, przypominając sobie jaki ból sprawiała przemiana. Powiększające się i zwiększające swą gęstość kości, zmiany w budowie i strukturze mięśni, czuł jakby płonął od środka. A czy przechodził jakieś rozterki moralne? Odczuwał niechęć wobec swojej osoby i patrzył z pogardą w lustro? A skąd. Oni chcieli go zabić za portfel, on zabił ich za głupotę. Selekcja naturalna, tak to sobie tłumaczył. Tym bardziej, że wiedział już jak daleko im do niego, że nie jest zwykłym człowiekiem, a więc jest wart więcej niż te dwa śmiecie wyłudzające kasę od uczciwych ludzi. Przez długi czas zachodził w głowę po co, dlaczego i jak. W końcu jednak przyjął do wiadomości, że skoro życie dało mu coś za darmo, to po co szukać drugiego dna. Zaczął się uczyć kontrolować swe moce, aż udało mu się opanować je w pełni. Kosztowało to sporo bólu i zszarpanych nerwów, ale oto stał się mutantem potrafiącym władać wewnętrzną bestią. Nie był na tyle głupi by wyjść z tym do ludzi, trzymał to w sekrecie i udaje mu się to po dziś dzień. No, może poza paroma wyjątkami. Ale kto uwierzy obdartusom z tanich knajp. Po pięciu ciężkich latach przepracowanych w hucie Murphiego kopnął niemały zaszczyt. Dostał miesiąc urlopu. Trzydzieści dni dla świra z kupą pieniędzy, żądnego przygód, końskiej dawki adrenaliny i szczęką jak u rekina? Czemu nie. W końcu, co złego może się wydarzyć.