Budzenie się stanowiło początkowo całkiem przyjemny proces - zarówno dla Ashary, jak i dla Draculi. Było im ciepło, przytulnie, coś na pozór miękkiego i delikatnego otulało ich ciała, rzecz jasna z osobna... Ich umysły pokrywała mgiełka przyjemności, zmęczenia i senności. Naprawdę, komu chciałoby się w takich warunkach wstawać, kiedy można było pospać jeszcze przynajmniej parę minut? Albo godzin... Albo w zasadzie można by i było spędzić tak resztę wieczności...
Tyle że przez te wszystkie miłe doznania od czasu do czasu przebijało się coś jeszcze - jakieś takie dziwne wrażenie, że coś w tej sytuacji jednak nie do końca pasowało. Tylko cóż takiego mogło to być? Przecież coś tak dobrego i wygodnego nie mogło być niewłaściwe. Może to tylko umysły płatały im figle, jak to się czasem zdarzało?
Hm, ale jak się tutaj znaleźli - ta myśl mogła w końcu zawitać w ich głowach. I dlaczego? I czym w ogóle było to tutaj?
Gdyby w końcu zmusili się do otworzenia oczu, zobaczyliby... Niewiele. Może nie kompletną ciemność, ale... Coś otaczało ich ciasno z każdej strony, zmuszając ich do utrzymywania skulonej pozycji, coś jasnego, może nawet białego, a przynajmniej szarego lub kremowego - ale przez bardzo ograniczony dostęp do światła to coś zdawało się być dużo ciemniejsze. Na zewnątrz, za tym dziwnym materiałem, również nie było szczególnie jasno - tego mogli się domyślać. Substancja mogła być organiczna, w dotyku przypominała wręcz jedwab, ale niesamowicie wytrzymały i ciężki do zerwania... Szczególnie dla osób, których ciała naprawdę nie uważały, że należało już wstać.
Do środka ich "kokonów" nie docierały żadne dźwięki - ale ciężko byłoby stwierdzić czy ze względu na to, że ich one nie przepuszczały, czy zwyczajnie w okolicy panowała kompletna cisza. Na tym etapie jedno i drugie było równie prawdopodobne.
Pierwszym krokiem powinno więc chyba być zebranie się w sobie i zmuszenie się do znalezienia drogi na zewnątrz...