|
| Ulice NYC | |
|
+73Bloody Mary Fenris Skydive Pheromone Jess Damien Stein Kalia Spider-Man Black Cat Jacob Wagtail Aleksander Rogoziński Scarlet Witch Vision Noh-Varr Punisher Anthony Skyblade Cable Emma Frost Surge Peter Quill Agent Coulson Smuga The Lizard Taskmaster Doctor Strange Toxin Ant-Man Spider Woman Thaddeus Ross Frank Murphy Teddy Altman Speed Gamora Miguel O'Hara Invisible Woman Sasha Aristow Miss America Sin Quicksilver Amora Flash Thompson Abysswalker Katharine Dissimuler Kaine Cosmo the Dog Moonstone Summer Johnny Blaze Wonder Man Carol Danvers Scarlet Spider Nova Skye Elektra Natchios Samantha Hudson Beam Randy Black Panther Chloris Thor Hela Sersi Szaman Clockmaker Samael Loki Captain America Tony Stark Balder Rocket Raccoon Daredevil Viper Darkhawk 77 posters | |
Autor | Wiadomość |
---|
Darkhawk
Liczba postów : 146 Data dołączenia : 25/08/2012
| Temat: Ulice NYC Pon Sie 27, 2012 4:04 pm | |
| First topic message reminder :Ulice Wielkiego Jabłka. Można je podzielić na dwa rodzaje: uczęszczane i lepiej-się-tu-nie-zapuszczaj. Te pierwsze są zatłoczone i szare, drugie puste i brudne. Nieważne do którego rodzaju można zaliczyć tę na której się znajdujesz, w obu przypadkach: pilnuj swojego portfela!
Ostatnio zmieniony przez Loki dnia Nie Sie 31, 2014 11:19 am, w całości zmieniany 5 razy (Reason for editing : Pierwotnie znajdował się tu także post fabularny. Został przeniesiony do pierwszego fabularnego posta Darkhawka.) |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Re: Ulice NYC Czw Lip 04, 2013 5:47 pm | |
| Luke szedł tuż obok chłopaka, ciekaw jego słów. Gdy więc zatrzymali się pod malunkiem, mimowolnie podniósł głowę do góry. Jego uwagę od razu przykuła litera i napis, Luke skrzywił się nieco. Oszpecanie budynków rysunkami zawsze go drażniło, kojarzyło mu się z patologicznymi osiedlami i środowiskami, którymi chcąc nie chcąc gardził. Starał się odciąć od tej cechy, wiedząc, że jest ona ściśle związana z jego pochodzeniem, ale niektóre rzeczy, szczególnie te wszczepione w dzieciństwie, opuszczały umysł wyjątkowo niechętnie.
"To nie był przypadek."
Tannenberg natychmiast spojrzał na chłopaka. O czym on mówi? I skąd wie, jak ma na imię?!
- Ty... skąd... - mężczyzna rozejrzał się wkoło, jak gdyby upewniając się, że to nie żart - Bractwo... co... Skąd znasz moje imię?! - warknął, odwracając się w kierunku chłopaka. Nie zamierzał prowokować sceny tutaj, na ulicy, niemniej cała sytuacja trochę go przerastała... i przerażała. - Jakie bractwo? O czym ty mówisz? Jeżeli to jakiś żart... przysłał cię mój ojciec? - w głowie Crusadera pojawiło się tysiąc myśli i Luke wszystkie je wokalizował poprzez chaotyczny potok pytań. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Ulice NYC Pią Lip 05, 2013 10:51 pm | |
| NPC MODE
Mężczyzna całkowicie zdębiał. Zupełnie nie przypominał człowieka, którym zdawał się być kilka minut temu w barze, gdy szydził z młodziaka. Odgryzł się na barmanie, a teraz mieszał w umyśle stojącego za nim gościa. Nie miał takiego zamiaru, ale tak wyszło. Jednakże, nie przybył tutaj, aby bawić się w kotka i myszkę. Skupił na sobie zainteresowanie mutanta i to już był sukces, teraz należało mu wszystko wyjaśnić. Jack odwrócił się do niego, wyciągając ręce z kieszeni, pokazał zrozumiały dla każdej nacji gest uciszenia i spokoju. - Spokojnie... Chill out! - podkreślił gest słowami. - Zaraz Ci wszystko wyjaśnię, tylko spadajmy stąd, bo ludzie się już na nas gapią! Ulica byłą ruchliwa i rozmowa dalsza w takim miejscu, była ryzykowna. Nigdy nie wiadomo kto stoi obok i podsłuchuje.
// Masz samochód, więc uznałem, że to będzie dobre wyjście, nie chcę dzielić posta, więc będę pisać dalej, po wejściu do niego.
Drzwi od samochodu zamknęły się za nim. Odjechali w stronę centrum. Jack dopiero wtedy zaczął odpowiadać na wcześniejsze pytania. - Wiem, że jesteś mutantem, Luke - mówił głosem spokojnym, już bez wymuszonego aktorstwa i budowania dramaturgii. - Miałeś rację, to ja rozbiłem te butelki w barze, tylko dlatego aby zwrócić Twoją uwagę, zresztą tylko mutant był wstanie tak na to spojrzeć. Bractwo, którego "herb" zobaczyłeś na ścianie chcę Cię pozyskać. Nie traktuj tego jak werbunek do wojska, to nie tak działa. Powiedzmy, że są wstanie odnaleźć mutantów i dokładnie określić ich położenie oraz zdobyć dane personalne. Dlatego wiedziałem jak masz na imię, nie wiem kim jest Twój ojciec, nie przysłał mnie. Przysłał mnie za to ktoś inny - człowiek, który stoi za tym wszystkim - Magneto. On również jest mutantem, który spojrzał na naszą rasę z szerszej perspektywy. On chce, aby mutanci zajęli należyte im miejsce obok ludzi, chociaż... wydaje mi się, że chce abyśmy stanęli ponad ludźmi... Tak jak oni, stoją teraz ponad nami. Nazywają nas sektą, a będą pewnie i terrorystami, lecz to nie tak, chociaż do niedawna sam wierzyłem, że nic z tego nie będzie i zakończy się na próbach i niespełnionych nadziejach, to ostatnie zobaczyłem, że w ludziach Magneto jest potencjał. Myślałem, że to tylko my - mała grupka mutantów - lecz wydaje mi się, że za nim stoi prawdziwa armia. On na prawdę, może TO zrobić... zresztą sam się przekonasz. Spoglądał przed siebie, na mijające ich światła i samochody. Chciałby spotkać się z Magneto, wydawał mu się teraz bardzo odległy. Wiele się zmieniło przez te kilka dni, tak samo jak samo postrzeganie tego elegancko ubranego mężczyzny. Zastanawiał się, gdzie może teraz się znajdować.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Ulice NYC Sob Lip 06, 2013 3:35 pm | |
| Luke wysłuchał słów chłopaka z pełną uwagą. Na jego twarzy momentami jednak pojawiał się kpiący uśmiech, który jednak dosyć szybko znikał. Chłopak był tylko wysłannikiem i wyraźnie miał predyspozycje do szybkiego tracenia nad sobą kontroli. Kiwał więc głową, a gdy nastolatek skończył, wreszcie przemówił. - Nie jesteście pierwsi, już kiedyś niejaki Charles Xavier też chciał mnie zwerbować. I tak jak poniekąd zgadzam się z Twoim szefem... Magneto... tak? - Luke nie czekał na odpowiedź - Tak na chwilę obecna nie szukam stronnictwa. Nie chcę jednak, byście uznali mnie za swojego wroga. Powiedz swojemu szefowi, że jeżeli ma coś mi do zaoferowania... jeżeli zna ludzi, którzy zagrażają nam, mutantom, albo którzy uwikłani są w dawne rządy Hitlera lub dziś dążą do podobnej faszystowskiej rewolucji... Zamienię się w słuch. A nawet i w broń. Nie mówię wam "nie" - wyjaśnił szybko, by nie spłoszyć chłopaka zbyt prędko - Niemniej działanie w jakiejś regularnej grupie... to nie dla mnie. Ale gdy będziecie mieć coś, co będzie mogło mnie zainteresować, wówczas chętnie wesprę waszą sprawę - oznajmił mężczyzna, stukając palcami w kierownicę samochodu. Przez krótki moment wpatrywał się w nią, zastanawiając się, nad swoim posunięciem. Słowa płynęły z serca, ale podobnie jak kilka lat temu, tak i teraz w jego umyśle pojawił się cień wątpliwości. Dobrze wiedział, że konflikt ludzi i mutantów jest nieuchronny i z pewnością nie chciałby być po złej stronie, gdy już mutanci wyjdą z niego zwycięsko. Jednocześnie nie chciał nikomu powierzać swoich umiejętności za darmo. Miał własną misję, krucjatę, którą musiał wykonać. Być może w tym aspekcie idee i poglądy tego całego Magneto oraz Luke'a były zbieżne. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Ulice NYC Nie Lip 07, 2013 11:57 am | |
| NPC MODE
Jack z uwagą wysłuchał odpowiedzi kierowcy. Gdy wspomniał o faszystowskiej rewolucji, momentalnie chłopak przypomniał sobie słowa Magneto, gdy ten przemówił do nich przez holoprojektor. Ich przywódca wspomniał o tragedii swoich ludzi. O śmierci i bólu, którego doświadczył. Opowiadał o tym jak jego rodzina została zniewolona, zabrano im imiona i nadano numery. Już wtedy skojarzył te wydarzenia z holocaustem, zresztą sam Magnus do tego się odwołał. Teraz jednak gdy usłyszał te słowa, zapragnął od razu coś dodać. - Wydaje mi się, że on przeżył coś podobnego. Wspomniał o tym, gdy pierwszy raz przemówił do członków bractwa. Zamilkł słuchając dalszej wypowiedzi. Luke wyraźnie miał własne demony, z którymi musiał się uporać i Jack chyba nawet to rozumiał, przynajmniej starał się. To jednak nie zmieniało faktu, że poczuł porażkę. Mężczyzna nie odsunął się od nich, ale póki co nie chciał się do nich przyłączyć. Chłopak obawiał się, że w oczach Magneto będzie oznaczać to porażkę, brak wybrania odpowiedniej strony. Czuł, że gdy się ponownie spotkają nie będzie tak wyrozumiały i może otrzymać reprymendę. Wtedy w słuchawce, którą miał wetkniętą do ucha rozbrzmiał męski głos, momentalnie przyłożył palec do ucha i skupił się na następujących słowach. - Magneto chce się z wami spotkać. Jedźcie do opuszczonej elektrowni w Yonkers.Chłopak spojrzał na prowadzącego samochód mutanta i przekazał mu to co właśnie usłyszał. Nie wiedział jak ma to ująć, więc powiedział wprost, najprościej jak się dało. - On chce Ciebie poznać osobiście. Zrób to, a potem możesz jechać w swoją drogę, jeśli jednak masz stanąć, kiedyś po naszej stronie to powinieneś go poznać. Miał nadzieję, że ten się zgodzi, wtedy poda mu kierunek w którym mają jechać. Na samą myśl, czuł jak mu ścisnęło żołądek z nerwów przed spotkaniem. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Ulice NYC Nie Lip 07, 2013 12:05 pm | |
| Crusader pokiwał głową. Magneto przeżył coś podobnego? Być może był jakimś Wietnamczykiem, albo ofiarą innej wojny... Z pewnością jednak nie wykorzystywałby własnych cierpień, by zwerbować Luke'a. Ludzie nie robią aż tak okrutnych rzeczy dla samych siebie. Sam nie wiedział dlaczego, ale zaufał chłopakowi. Gdy więc jego pasażer wspomniał o tym, że będzie mieć szansę poznać Magneto osobiście, przeszył go dziwny dreszcz. Trochę na to liczył - wszak jeżeli szefowi chłopaka naprawdę zależało na Tannenbergu, tak powinien był działać od początku. - Dobrze, to może być ciekawe spotkanie - oznajmił, skręcając zgodnie ze wskazówką pasażera - Nie mam nic do stracenia, a w tych trudnych czasach zawsze lepiej wiedzieć, kto gra na jakich zasadach.
Przyspieszył. Dziwne podniecenie buzujące w Luke'u powodowało, że nie mógł doczekać się spotkania z Magneto.
(z/t) |
| | | Chloris
Liczba postów : 7 Data dołączenia : 18/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Czw Lip 18, 2013 8:33 pm | |
| Kolejny uroczy dzień minął Chloris bardzo przyjemnie w Nowym Jorku. Wstała o piętnastej, trochę posiedziała na balkonie i dostarczyła sobie glukozy, a potem poszła na imprezę, na której znała maksymalnie dwie osoby na ponad pięćdziesiąt. Z jej talentem do zamieniania każdej chwili w dzikie szaleństwo nie mogła jednak czuć się niezręcznie i nawet nie zauważyła, gdy zegary wybiły północ, a jej kareta zamieniła się w dynię. Czy gwoli ścisłości uciekła i nie odwiozła jej do domu, skazując tym samym Alex na konieczność powrotu do mieszkania piechotą. Wciąż lekko pijana i zdecydowanie zbyt wesoła jak na dowolnego mieszkańca NYC nie biorącego narkotyków szła ulicami, lekko zataczając się i nucąc pod nosem Shakirę. Zwykle miała lepszy gust muzyczny, ale ciężko jest tańczyć do Black Sabbath. Gdzieś w połowie drogi zdjęła buty na obcasie i swoją wędrówkę kontynuowała pieszo, szpilki trzymając w jednej ręce. Na szczęście nie odczuwała zimna równie dotkliwie co mniej roślinowaci ludzie, bo dawno by zamarzła. Miała na sobie lekki prochowiec, na dodatek rozpięty, który naprawdę nie wspomagał termoizolacji. Nie była jednak tak bezpieczna, jak mogłoby to się jej wydawać. Mieszkała w średnio ciekawej okolicy, a by dojść do swojej kamienicy musiała przejść przez kilka słabo oświetlonych uliczek i nieprzyjemnych bram. Za dnia się tym nie przejmowała, a teraz nawet nie dostrzegła, w jakim potencjalnym niebezpieczeństwie się znajdowała. Cóż, inni zauważyli łatwy łup i postanowili utrudnić jej drogę do domu. Nagle z bramy po jej prawej stronie wychynął wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, uśmiechający się złowrogo. Dziewczyna skręciła ostro w lewo, uznawszy, że dość jej trupów w życiu już było i nie potrzeba kolejnego. Jednak mężczyzna nie ustąpił. Gwizdnął cicho i z bram przed nią wyszło jeszcze kilku. Zbliżali się wolno, osaczając ją jak zwierzę w potrzasku. Wiedziała, że średnio miała jak uciekać, wołać o pomoc nie było sensu, bo mieszkańcy ulicy byli głusi i ślepi na wszelkie zbrodnie w ich okolicy. Zacisnęła palce mocniej na torebce, a drugą rękę wsadziła do kieszeni płaszcza, w której miała nóż myśliwski. Jej mózg, wytrenowany do tego, by się bronić i jak najmniejszym kosztem własnym zranić możliwie największą liczbę przeciwników, pracował szybko, analizując, gdzie i kogo mogłaby uderzyć pierwszego. - Jeśli grzecznie oddasz nam swoją torebkę, obiecuję, że nie poleje się dużo krwi – odezwał się prawdopodobny przywódca bandy, Latynos, który jako pierwszy pojawił się przed Alex. - A jeśli nie? – zapytała wolno, oddychając spokojnie i próbując uspokoić galopujące serce. Czym innym było zabijanie na zlecenie, czym innym obrona własna w dość ciężkich okolicznościach. Zawsze wolała wiedzieć, czego się spodziewać po przeciwnikach, a to trudno było stwierdzić, zważywszy na okolicę, w jakiej się znalazła. - Wtedy porozmawiamy sobie inaczej – odparł, uśmiechając się. Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie, ale nie potrafiła dostrzec ani jednej żywej duszy, nikogo, kto mógłby jej pomóc. Szans na ucieczkę nie miała zbyt wielkich, jeżeli nie zabije albo nie okaleczy większości z nich. Biegać nigdy nie potrafiła szybko, a wielka była szansa, że się przewróci po drodze albo natknie na jeszcze gorszych zbirów. Cudowne położenie, nie ma co.
|
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Pią Lip 19, 2013 11:25 am | |
| Spotkanie w ambasadzie RPA przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Sprawy handlu międzynarodowego w Afryce pochłonęły zupełnie króla Wakandy i nawet nie spostrzegł się, kiedy zrobiło się późno. Dokumenty miały wielką ilość punktów do omówienia, rozmowy przedłużały się i przedłużały, a czas mijał. T'Challa nigdy nie miał problemów z wypełnianiem swoich obowiązków, nie narzekał ale z cierpliwością znosił swoje obowiązki. Tym razem jednak, ledwie wczoraj walczył w Washigton Square Park z Carnagem i dwójką innych bliżej nie zindentyfikowanych złoczyńców. Jego umysł wytrzymywał to obciążenie, ale jego ciało już mniej. Bolały go wszystkie mięśnie, stawy chrzęściły przy każdym kroku i tylko silna wola utrzymywała go w pełni formy. W końcu, późno w nocy, spotkanie dobiegło końca. Pantera wyszedł z ambasady w towarzystwie swoich ochroniarzy i wsiadł do czarnej limuzyny. Jego plecy wskoczyły do drugiej. Samochody na numerach korpusu dyplomatycznego ruszyły przez Manhattan, a T'Challa rozłożył się na tylnym siedzeniu i zamknął oczy. Droga do hotelu "The James", w którym T'Challa wynajął całe piętro była prosta i krótka. O tej godzinie z jednej strony Manhattanu na drugą jechało się 10 minut, jednak tym razem przeszkodą okazały się roboty drogowe. Szofer króla Wakandy zjechał z Manhattanu i wjechał na Bronx. Dokładnie tak jak kazał mu znak objazdu. Kiedy tylko zmienili trasę, pasażer obudził się i wyjrzał przez okno. Bronx nie był duży. Nie był też bezpieczną dzielnicą i gdy mieli już wjeżdżać z powrotem na luksusowy Manhattan, Afykańczyk rozkazał zatrzymać auto. W jednej chwili obok bandy zbirów i Alex zatrzymały się dwa czarne, eleganckie i drogie Mercedesy. Skonsternowane bandziory zamilkły, wiecznie głośne Wielkie Jabłko jakby zamilkło. Z samochodu wysiadł wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Ubrany w czarny, elegancki i drogi garnitur, zdejmował z ramienia złoto-zieloną pelerynę. Symbol jego władzy. Rzucił ją na tylne siedzenie i trzask! zamknął drzwi od limuzyny. Łypnął spode łba na czwórkę złodziei. - Czy na prawdę warto być drobnym złodziejaszkiem w mieście przepełnionym nadludźmi? To jak dobrowolne stawianie się na najniższym szczeblu łańcucha pokarmowego. - warknął krótko i spojrzał na osaczoną. Wyglądała na przestraszoną, ale ręka grzebiąca w płaszczu zdradzała fakt, że jest uzbrojona. |
| | | Chloris
Liczba postów : 7 Data dołączenia : 18/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Pią Lip 19, 2013 11:53 am | |
| Kiedy już myślała, że będzie zmuszona złamać swoje postanowienie, naruszyć zasadę, którą obiecała przestrzegać tak długo, jak będzie się znajdowała poza swoją macierzystą organizacją płatnych zabójców, wydarzyło się coś, co jak myślała, ma miejsce tylko w filmach. W tej nieprzyjemnej i wyjątkowo niegościnnej uliczce pojawiły się dwa czarne Mercedesy, wyglądające jak samochody szefa mafii, bossa narkotykowego lub (nie była pewna, czy to najlepsza opcja) jakiegoś dyplomaty. I, co ważniejsze, nie przejechały bez zatrzymania się, lecz podjechały pod samych złodziejaszków. Z samochodu wysiadł mężczyzna, którego prawdopodobnie można by się bardziej bać od rabusiów, którzy znajdowali się kilka metrów od niego. W jego głosie brzmiała pewność siebie, ale i opanowanie, od których mężczyźni w alejce zadrżeli. Alex co chwilę przenosiła wzrok z czarnoskórego bossa/szefa mafii/polityka (jeszcze nie udało jej się ustalić, kim był, ale to pewnie tylko kwestia czasu) na lidera grupy i z powrotem, obserwując ich obu. Na wszelki wypadek chwyciła mocniej nóż i wyjęła rękę z kieszeni, błogosławiąc za długie rękawy, które ukrywały ostrze. Uśmiechnęła się. Szeroko, pokazując większość swoich zębów. Radośnie. - Uroczo – powiedziała, niemal śmiejąc się z głupich min rabusiów. Byli mocno skonsternowani, jednak nie otworzyli kręgu i nie pozwolili Chloris wyjść. - Ta sytuacja cię nie dotyczy – odezwał się herszt bandy do nowo przybyłego. – Nie mieszaj się, to nic ci się nie stanie. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, o ile to było w ogóle możliwe. Tekst zabrzmiał jak z kiepskiego filmu kryminalnego, jednak Latynos najwyraźniej sądził, że to powinno załatwić mu spokojny rabunek. - Czego się śmiejesz? – warknął do Alex i wyciągnął z kieszeni płaszcza nóż sprężynowy. W jego ślady poszła reszta bandy. Już po chwili wszyscy prócz właściciela Mercedesów byli uzbrojeni w długie noże, które nawet w niewytrenowanych rękach stawiały życie Chloris w zagrożeniu. - Po prostu zapowiada się miły wieczór – odpowiedziała. Zerknęła na jej potencjalnego zbawcę, żeby zorientować się, czy będzie grała damę w opałach, czy jednak nie obędzie się bez krwi na jej rękach.
|
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Pią Lip 19, 2013 7:42 pm | |
| T'Challa nie zdziwił się, że jego słowa zostały zignorowane, a nawet gorzej. Że zaogniły sytuację. Westchnął głęboko. Słowa były wiatrem i kłamstwami, bez pokrycia, bez sensu. Nie tym razem. Tym razem słowa były prawdą i tylko prawdą. Mężczyzna zrobił sześć kroków do przodu, w stronę ofiary napadu. Kobieta była całkiem niebrzydka, czuć było od niej alkoholem, perfumami i zapachem innych osób. Sądząc po ubraniu, rozmazanym makijażu i słodkim zapachu etanolu wracała właśnie z jakiejś imprezy. Rabusie przepuścili murzyna do środka koła bez słowa. Stanął obok kobiety i wyciągnął dłoń jakby trzymał na niej tackę. - Czuć od was strachem. - powiedział twardo. Nagle z drugiego samochodu wyszły dwie kobiety ubrane w rytualne stroje strażniczek króla. Były wysokie, a ich twarze ozdobione były biżuterią. Każda z nich trzymała w jednej dłoni bardzo długi nóż, a w drugiej pistolet. Stanęły obok siebie przy samochodzie i wymierzyły z broni. I nawet wyszkolony zabójca nie rozpoznałby ich broni, ponieważ wszystkie były osobistym pomysłem T'Challi. A on nie dzielił się swoimi pomysłami tak po prostu. |
| | | Chloris
Liczba postów : 7 Data dołączenia : 18/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Nie Lip 21, 2013 8:23 pm | |
| Uśmiech dziewczyny poszerzył się, gdy zobaczyła, że Tajemniczy Nieznajomy przechodzi obok złodziei i staje tuż obok niej. Wiara w człowieczeństwo odzyskana. Albo w mutantów. Ganz egal, ważne, że nie musiała się sama brać za ratowanie sobie życia. Ale by się rabusie zdziwili, gdyby ją zranili, a ona zaczęłaby krwawić na zielono i krzyczeć coś o tym, żeby jej ktoś szybko dostarczył nawozu! Popatrzyła się odrobinę dziwnie na mężczyznę, gdy ten wyciągnął rękę. Zmarszczyła brwi. Nigdy nie była zbyt dobra w odczytywaniu jakichkolwiek sygnałów czy niemych poleceń, o ile nie dotyczyły one brutalnego wbicia komuś noża w brzuch i przekręcenia nim pięć razy. To rozumiała od razu. - Mam cię wziąć za rękę? – zapytała się względnie cicho, zwracając głowę w stronę ciemnoskórego. – Mi to pasuje, lubię się trzymać z ludźmi za ręce, ale nie wiem, czy dla ciebie to będzie takie wygodne, jeśli mamy przeżyć. – Przypomniała sobie treningi, na których walczyli z dłonią przywiązaną do towarzysza i mieli za cel unieszkodliwić kilkunastu nacierających rosłych mężczyzn. Tak, to były czasy… Wpatrywała się w kobiety, które wysiadły z samochodu z nie mniejszym zdziwieniem, z którym oglądałaby człowieka zjadającego samego siebie. Wyglądały dość, hm, egzotycznie. Na pewno nie spodziewałaby się znaleźć im podobnych w Nowym Jorku, ba!, pewnie nie w całej Ameryce. Przynajmniej północnej. - Ładnie to tak wyręczać się kobietami? – zapytała się Tajemniczego Nieznajomego szeptem, podczas gdy na twarzach zbirów pojawiał się wyraz zaskoczenia i niedowierzania. Jednak zamiast spasować i wycofać się z okrzykiem przerażenia na ustach, poprawili noże w dłoniach, a ich przywódca odezwał się głosem, który miał najwyraźniej być spokojny i opanowany. Chyba mu to niezbyt wyszło. - Najwyraźniej trzeba pokazać temu czarnuchowi, że z królami Bronxu się nie zadziera. Chłopcy! – Każdy z nich ruszył na tego, kto wydawał mu się najbardziej atrakcyjnym celem. Nic dziwnego, że tylko jeden zainteresował się Chloris, może dlatego, że wciąż pamiętał, że to od niej się zaczęło. Odnotowując w myślach, że musi się zapytać mężczyzny o broń jego ochroniarzy, wyjęła swój ukochany nóż z kieszeni i lekko się wycofała z kręgu, żeby mieć lepszą możliwość walki. Spasły Latynos ruszył na nią, próbując rozpędem dodać sił swojemu uderzeniu. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i grzecznie stała pod samą ścianą, dopóki nie znalazł się naprawdę blisko niej. Wtedy naprawdę szybko, w mgnieniu oka, można by rzec, odtoczyła się na bok, czekając, aż fizyka zrobi z facetem to, czego ona by nie zrobiła tak szybko. Kiedy walnął z impetem w ceglany mur, zobaczył gwiazdki przed oczami i runął na ziemię. Alex poprawiła jego stan, waląc z całej siły trzonkiem noża w jego kość ciemieniową.
|
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Wto Lip 23, 2013 12:59 pm | |
| Ta kobieta była przedziwna. Brew T'Challi momentalnie podjechała pod sam czubek głowy, kiedy nie zrozumiała prostego gestu. Czy to możliwe, żeby była aż tak pijana? Zapach alkoholu nie był aż tak potężny, więc wykluczył tę możliwość. Chwilę potem konspiracyjnym szeptem rzuciła kwaśną uwagę o jego strażniczkach. Nie, to był raczej żart, mało wysublimowany co prawda, ale zawsze jakiś. Tym razem jednak Pantera nie miał ochoty na żarty. Sytuacja, z której dało się wyjść obronną ręką nagle stanowczo się zaostrzyła. Bandyci przestraszyli się, ale jak zauważył Wakandczyk, najwidoczniej brakowało im instynktu zachowawczego. Spiderman, Darkhawk, Daredevil. Nowy Jork to ich rewir, dlaczego ich tu nie ma? Irytacja. To słowo doskonale oddawało nastrój T'Challi kiedy herszt bandy wyskoczył ze swoją rasistowską deklaracją. Tym samym zasłużył się na kilka dodatkowych uderzeń i jakże był Pantera zaskoczony, gdy napastnik atakujący dziewczynę został powalony w kilku płynnych ruchach, a następnie ogłuszony. Nie miał jednakże czasu na rozmyślanie o tym jak to możliwe, że umiała tak sprawnie walczyć i mimo to potrzebowała pomocy. Czterech pozostałych bandytów z nożami w rękach skoczyło w jego stronę, murzyn warknął niczym awatar swojego boga i sparował dwa ciosy z przodu. Ręka Pantery szybko jednemu wybiła z ręki nóż, by potem złapać jego rękę w dźwignię i ogłuszyć kopnięciem w szczękę drugiego. Trzymany w blokadzie mężczyzna był wodzem napastników, więc T'Challa zacieśnił uchwyt i uderzył go łokciem drugiej ręki w nerkę. Głośny jęk mężczyzny poniósł wiatr. Kolejny cios spadł na kolano zbira, pięta Pantery zafundowała biednemu stawowi przeprost. Noga zbira wygięła się w drugą stronę pod kątem prostym, a piszczel wybił się na zewnątrz przez skórę i spodnie. Tym razem nie było krzyków, ponieważ latynos stracił przytomność. Wakandczyk rozejrzał się, czy ktoś jeszcze został. Trzech innych, którzy też próbowali go dopaść leżeli porażeni pociskami ogłuszającymi trzęsąc się w konwulsjach. Nigdy nie wątpił w umiejętności strażniczek, znowu dowiodły swego kunsztu. Skinął na nie głową. Kobiety bez słowa wsiadły do samochodu. On sam zaś podszedł do kobiety i basem mruknął: - Wszystko w porządku? Potrzebuje pani opieki lekarskiej? - wyciągnął z kieszeni małe urządzenie zwane Kimoyo i kierując je w jej stronę rozpoczął skanowanie stanu zdrowia kobiety. |
| | | Randy
Liczba postów : 36 Data dołączenia : 29/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Wto Lip 30, 2013 7:25 pm | |
| Dziś jak zwykle wracał z pracy po północy. Okoliczności przyrody były całkiem przyjemne. Ulice były prawie puste, ciemne, oświetlane skupionym światłem latarni i pojedynczych mijających blondyna pojazdów. Temperatura była idealna. Jeśli chodzi o miasto, noc niewątpliwie zawsze była najpiękniejszą porą dnia. Duńczyk przeszedł przez most, mając nadzieję na jak najszybsze dostanie się do swojego łóżka, od którego wciąż dzielił go dystans dobrych 15 min. Wtem posłyszał w oddali jakieś wrzaski. Czyżby znowu się bili? A może to kogoś biją? W takiej sytuacji Randy byłby tchórzem gdyby tak po prostu zostawił biedaków bez pomocy a lubił udawać chociażby i przed samym sobą, że tchórzem nie jest. Do tej pory szedł dość szybko, ale teraz jeszcze przyspieszył kroku. Skręcił a jego oczom ukazał się rosły mężczyzna stojący nad grupą leżących u jego stóp ludzi. W pierwszej chwili uznał mężczyznę za złoczyńcę, który zabił kilku młokosów. Już miał się rozglądać za jakąś potencjalną bronią, dzięki której mógłby jakoś pomóc stojącej koło murzyna niewieście (która niewątpliwie była następnym celem), mentalnie był absolutnie gotów do ataku, kiedy spostrzegł, że leżące ciała nie są wcale martwe. To całkowicie zmieniało postać rzeczy. Czyżby mężczyzna działał w samoobronie? W sumie dobrze bo patrząc na to, co zrobił z tamtymi pięcioma wyrostkami, dla Randy'ego mógł to być atak kamikaze. Ochłonął dość szybko. - Nic wam nie jest? - spytał, maszerując w ich kierunku. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Wto Lip 30, 2013 8:22 pm | |
| Gdy dokończył skanowanie kobiety stwierdzając, że jej zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo i nic jej nie jest, T'Challa kątem oka zauważył mężczyznę dość szybko poruszającego się w jego stronę. Odwrócił się i spojrzał na nowego gracza na tej ulicznej arenie. Z początku mógł wyglądać niebezpiecznie. Był prawie tak wysoki jak Wakandczyk, ale za to lżejszy i mniej umięśniony od niego, z jego oczu strzelały iskry jakby miał się zaraz rzucić do walki. Pantera wyczuł specyficzny zapach adrenaliny, chwilę potem jednak jego zmysły się uspokoiły i mężczyzna zapytał: -Nic wam nie jest? - On i kobieta wyglądali na całkowicie nie naruszonych, T'Challa nie zabrudził sobie nawet garnituru od Armaniego. Pierwsza myśl T'Challi była dość nieprzychylna wobec inteligencji blondyna, ale sekundę później murzyn zganił sam siebie za taką arogancję. W obecnej sytuacji to pytanie było jak najbardziej na miejscu, ci leżący tutaj bandyci mogli być niebezpieczni, ale bynajmniej Czarna Pantera to nie ich liga. W końcu, po sekundzie zmagań ze sobą docenił troskę mężczyzny i odpowiedział mu: - Oprócz tego, że ta pani ma przedziwnie wysokie stężenie chlorofilu we krwi to wszystko z nami w porządku. - w tym samym momencie okno drugiego Mercedesa uchyliło się i z głębi samochodu łypnęła na nowoprzybyłego para oczu. T'Challa poczuł zdenerwowanie jego strażniczek i krótkim gestem uspokoił je, a okno znowu się zamknęło. Zamieszania z samochodami jednak nie było końca: tym razem otworzyły się drzwi pierwszej limuzyny i z wnętrza wyskoczył doradca króla z szafirowo-złotą peleryną. - Skoro już Wasza Miłość skończyła bić podrzędnych plugawców, to czy możemy wracać do hotelu? Kolacja na nas czeka! - niski i tłusty murzyn podał swojemu Panu materiał nagabując go piękną angielszczyzną. - Chwileczkę, najpierw zadzwoń po służby porządkowe. - odpowiedział mu T'Challa zakładając pelerynę na prawe ramie. |
| | | Randy
Liczba postów : 36 Data dołączenia : 29/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Sro Lip 31, 2013 7:31 am | |
| Pytanie może nie było jakieś najwyższych lotów, ale hej, zakraść się bez słowa do obcego draba, który przed chwilą powalił 5-ciu ludzi i nie wyglądał na specjalnie zmęczonego, byłoby nie mniej głupie. Tym bardziej, że drab był wyższy nawet od Duńczyka, co było dosyć rzadkie i nie napełniało tego drugiego pewnością siebie. Czym rodzice musieli karmić tego gościa, gdy był dzieckiem, że tak wyrósł? Poza tym, skąd Randy miał wiedzieć, że murzynowi nic nie jest. Na ulicy panował półmrok, więc ten mógł mieć jakieś obrażenia, których Skandynaw nie widział. W przeciwieństwie do Panthery nie miał wyostrzonych zmysłów. A już stan jego garnituru interesował blondyna najmniej. Spojrzał na pijaną Chloris. - Chlorofilu? Ciekawe czego się musiała naćpać... - rzucił, przewracając oczami. Pewnie genu X, ale to cenne spostrzeżenie pozwolił sobie zachować dla siebie. Dostrzegł spoglądające na niego dwie pary kobiecych oczu. Jednak trochę inaczej niż moglibyśmy się spodziewać po pięknych kobietach podróżujących z jakimś, sądząc po samochodach, bogatym dżentelmenem, te wydawały się być dosyć wojowniczo nastawione. Długo zastanawiał się, kim są, kim jest mężczyzna w garniturze, kto właściwie walczył na tej ulicy i dlaczego. Jego przemyślenia zostały przerwane dopiero przez kolejnego czarnego mężczyznę, który wyskoczył z drugiego samochodu. "Wasza Miłość"? Ok, to nam trochę rozjaśnia sytuację, chociaż nie na tyle, na ile chciałby Randy. Posłał murzynowi pytające spojrzenie. - Czego królem jesteś? - spytał, gdy sługa dzwonił po wspomniane służby. Duńczyk mógł być pewien, że jego dobrotliwość przybył tu w celach dyplomatycznych, jednak o ile świetnie orientował się w polityce większych państw, o tyle małe, zadupiaste państewka po środku Afryki jakoś nigdy go specjalnie nie obchodziły, więc nie miał pojęcia, jakaż delegacja mogła to być. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Sro Lip 31, 2013 4:54 pm | |
| Niezbyt uprzejma uwaga wobec uratowanej kobiety została zignorowana przez T'Challę. Dobrze wiedział, że to kobieta nie jest pod wpływem żadnych środków odurzających, również nie była pijana. Na jego nos mogła wypić może dwa, trzy kieliszki szampana, na dodatek kilka godzin temu. Kimoyo zabrzęczał w kieszeni Wakandczyka obwieszczając właścicielowi, że zakończył analizę odczytów pobranych na Chloris. T'Challa wyjął urządzenie i przyjrzał się ekranowi. Anomalia genetyczna - krzyczał napis. Nie miał jednak teraz czasu na zastanawianie się o co mogło chodzić, więc włożył sprzęt z powrotem do wewnętrznej kieszeni marynarki. Pierwsza myśl była prosta: kolejny nadczłowiek, chyba będzie musiał poważnie zastanowić się nad wnioskiem o specjalną klasyfikację takich osobników jak on, czy owa dziewczyna. Dla bezpieczeństwa społeczeństwa, szczególnie w USA. Będzie musiał o tym porozmawiać z Obamą na następnym zgromadzeniu G20 lub na walnym zgromadzenie członków ONZ, lub NATO. Ale to w przyszłości. Nagle usłyszał pytanie blondyna i spojrzał na niego pytająco. Nie dlatego, że uważał się za sławnego, ale dlatego że wiedząc kim jest T'Challa nie obawiał się zadać mu bezpośredniego pytania. Ten człowiek jest doprawdy odważny. Już chciał odpowiedzieć, kiedy jego doradca skończywszy rozmowę z policją wtrącił się z charakterystyczną sobie werwą i wszedł mu w słowo: - To jest król T'Challa, syn T'Chakli, władca Wakandy, ziemski awatar boskiego Basta, wódz Plemienia Pantery! - niski i tłusty murzyn trząsł podbródkami wykrzykując tytuły, na co T'Challa uśmiechnął się. - To właśnie ja. Skoro już zna pan moje miano to czy mogę poznać pańskie? - uprzejmie zapytał Pantera. Wiedział jaki stosunek mają do polityków Amerykanie. Albo uważali ich za złodziei, albo byli fanatycznie w nich zakochani. Dlatego też lepiej być uprzejmym niż władczym w stosunku do obcych, ojciec zawsze uczył go że dobroć wobec poddanych wraca do władcy dwukrotnie. I miał rację. |
| | | Randy
Liczba postów : 36 Data dołączenia : 29/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Sro Lip 31, 2013 7:07 pm | |
| Odważny, czy nie - czegóż mógł się obawiać ze strony człowieka, który przed chwilą pomógł nieznajomej? Tym bardziej, że pewnie się właśnie spieszył. Nagle niespodziewanie zaczął się na niego drzeć ten tłusty niski murzyn, odrobinę zaskakując tym gestem Randy'ego. - O-okej, dużo "t'cha", ale chyba załapałem - wyjaśnił, spoglądając na niego chłodno. Był zdecydowanie za głośny. Z drugiej strony takie zachowanie wskazywało, że jego pan jest albo bardzo dobrym albo bardzo okrutnym władcą. A fakt, że T'Challa nie przeszedł (albo w tym wypadku nie przejechał) obojętnie obok krzywdy drugiego człowieka jak i to, że nie kazał jeszcze rozstrzelać Randy'ego za wścibstwo, w mniemaniu blondyna wykluczało to ostatnie. Na dodatek traktował swego rozmówcę z takim szacunkiem, że aż ciężko było nie odpowiedzieć tym samym i chyba tylko z tego powodu Skandynaw zrezygnował z cynicznych uwag pod jego adresem, nawet jeśli ich użycie było niezwykle kuszące. Może daleki był od fanatycznej miłości, ale ciężko oczekiwać cudów. Wreszcie i T'Challa zapytał Duńczyka o tożsamość. Blondyn dokonał w swojej głowie szybkiej ewaluacji kilku imion które akurat przyszły mu do głowy i ich wpasowania się w tę konkretną sytuację. - Walter, władca swojego pokoju na drugim piętrze przy 7th Avenue i wódz... erm... nie, chyba nie jestem aż tak władny - przedstawił się spokojnie, zupełnie niewinnie podając mu zbiór zmyślonych na poczekaniu danych. Nie była to absolutnie kwestia złych intencji, raczej ostrożności i przyzwyczajenia. Nie chciał też, aby zabrzmiało to, jakby żartował sobie z jego osoby, choć dopiero po chwili zorientował się, że tak może zostać odebrany. Co jednak zostało wypowiedziane, nie może zostać od-powiedziane. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Czw Sie 01, 2013 11:27 am | |
| Prawa brew Wakandczyka uniosła się w zdziwieniu. Bezczelność tego człowieka nabrzmiała już przeogromnie, ciekawe czy tak samo odzywałby się do swojego prezydenta, czy innej ważnej persony. Jednak to prawda, że dobre wychowanie zanika. T'Challa spojrzał w dół ulicy, z oddali usłyszał policyjne syreny, a także co najmniej jedną pogotowia ratunkowego. Chwilę później brązowe i szare cegły kamienic stojących po dwóch stronach drogi zaczęły mienić się błękitem i czerwienią. O tej godzinie ruch był nieduży, więc policja zjawiła się tutaj niezwykle szybko. Siedem białych radiowozów i trzy karetki z piskiem opon zahamowały na krawężnikach ulicy otaczając miejsce napadu, karetki stanęły tuż za kordonem samochodów. Wtem z aut powyskakiwali policjanci i zaczęli otaczać teren, skuwać zbieranych przez pogotowie bandziorów. Jeden z policjantów podbiegł do Pantery. - Sierżant Watson, NYPD. - poprawił czapkę, a T'Challa skinął głową na swojego doradcę. Ten zaś pokazał swoja legitymację rządową i zaczął objaśniać szczegóły zdarzenia. Na koniec król wtrącił się do zeznań. - Wszystko jest na kamerach monitoringu. Tej, tej i tamtej. - powiedział głębokim basem i wskazał odpowiednie miejsca. Co prawda kamery były zwrócone na drogę, ale Wakandczyk był pewien, że zarejestrowały zajście. Sierżant Watson wskazał na Randy'ego: - A tamten mężczyzna? - zapytał. - To świadek, pojawił się na miejscu zdarzenia zaraz po tym jak obezwładniłem napastników. - odpowiedział mu T'Challa. Na terenie państw ONZ posiadał pełny immunitet, więc nie obawiał się zarzutów ze strony pobitych bandziorów, na dodatek wiedział że rząd USA postarałby się umorzyć sprawę ze względu na to, że Wakanda była jedynym krajem na świecie który posiadał złoża vibranium, a o kupno tegoż surowca usilnie starają się Stany Zjednoczone. Nie wspominając już o wielkim eksporcie elektroniki do USA. Wakanda słynęła ze swojego przemysłu high-tech, który czynił ją jednym z najbogatszych państw na świecie. Watson podziękował doradcy T'Challi i skłonił się Panterze. Natychmiast podszedł do Randy'ego i znudzonym głosem burknął: - Pański dowód osobisty, a zeznania złoży pan na komisariacie. - obok niego stanął zaraz młodszy posterunkowy wspierając przełożonego swoją obecnością. |
| | | Randy
Liczba postów : 36 Data dołączenia : 29/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Czw Sie 01, 2013 4:20 pm | |
| Oczywiście, że Randy miał dobrze ugruntowany respekt dla autorytetów wyssany nieomalże z mlekiem matki. Nie widać? Duńczyk zasadniczo nie miał bladego pojęcia, co może T'Challa o nim sądzić. Nie próbował nawet zgadywać. Sekundy płynęły i sam nie zauważył, kiedy na ulicy pojawiły się radiowozy. Niewątpliwie trochę się zagadał, ale nie codziennie ma się okazję pogawędzić z koronowaną głową. Czy ja naprawdę muszę brać w tym udział? - spytał samego siebie w myślach. Jeszcze go wezwą w na świadka w sądzie a on naprawdę ma lepsze rzeczy do roboty, nie wspominając o tym, że za wiele by nie pomógł, skoro przyszedł już po fakcie. Niestety cała sprawa na tyle go zaintrygowała, że wstrzymywał się z ucieczką a nagłe zmycie się ze sceny przy glinach mogłoby jeszcze wzbudzić czyjeś podejrzenia. A może po prostu blondyn był zbyt zaspany, żeby podjąć racjonalną decyzję. W końcu został wskazany przez Wakandczyka jako świadek. A niech cię, k***a, robisz mi to z zemsty? - pomyślał, ale nie powiedział. W sumie miał za swoje, trzeba było nie robić za gapia. Przecież wiedział, że tak się to skończy. Gdy podszedł do niego policjant, wręczył mu prawo jazdy (w USA nie ma dowodów osobistych jako takich) wydane przez stan Illinois, które pomimo braku własnego auta czasami się przydawało, chociażby w sytuacjach takich jak ta. - Na prawdę nie mam na to czasu - rzucił chłodno do funkcjonariusza, na tyle cicho, aby T'Challa go nie słyszał. Najwyraźniej nie usłyszał go sam posterunkowy, gdyż kompletnie nie zareagował. Powoli spisywał wszystkie jego dane. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Pon Sie 05, 2013 1:18 pm | |
| Harmider związany z przyjazdem policji już przycichł. Karetki i większość radiowozów już odjechało, na miejscu pozostał tylko sierżant Watson, świadek zdarzenia i T'Challa. Jego doradca zdążył już wsiąść do limuzyny. Noc niedługo miała przerodzić się w dzień i wszyscy tu obecni zaczynali odczuwać zmęczenie. Wakandczyk przetarł oczy i podszedł do funkcjonariusza policji. Stojąc za nim spojrzał na prawo jazdy i kwit, który wypełniał. - Czy będę jeszcze potrzebny? - zapytał policjanta T'Challa. Nawet Pantera musiał spać. - Nie, to wszystko. Dziękuję panu. - odpowiedział sierżant wykręcając głowę i wrócił do wypełniania formularza. T'Challa spojrzał na stojącego przed nim Osvalda. - Żegnam pana, panie Walter. - Wakandczyk zrobił pauzę. - Czy może panie Bjørnsen? - dodał po Duńsku, następnie odwrócił się nie zwracając uwagi na reakcję Duńczyka i wsiadł do samochodu. Dwa czarne Mercedesy odpaliły i odjechały. T'Challa tym czasem zapadł w drzemkę.
[z/t] |
| | | Randy
Liczba postów : 36 Data dołączenia : 29/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Pon Sie 05, 2013 6:49 pm | |
| W pierwszej chwili zaskoczyło go, że T'Challa był w stanie przeczytać jego nazwisko na tyle poprawnie. Gdzie miałby mieć okazję się z nim wcześniej zetknąć i skąd miał wiedzieć że to duński a nie norweski. Na fart raczej ciężko byłoby liczyć w tej kwestii. Po chwili przyszło kolejne zaskoczenie - dlaczego król Wakandy w ogóle zawraca sobie głowę zaglądaniem w czyjeś papiery. Czy to nie jest wścibstwo? Trochę na pewno tak. Co się zaś tyczy wyrazu twarzy Duńczyka, to jak zwykle nie przejawiał żadnego. Może nieznacznie uniósł do góry lewą brew, ale ciężko byłoby odczytać z niej jakiekolwiek emocje. Wreszcie Randy dostał swoje prawo jazdy z powrotem. - Dziękuję - rzekł szybko, chowając je do kieszeni i odchodząc w pośpiechu. Był przemęczony i senny. Zegar pokazywał godzinę 2 nad ranem a blondyn zdecydowanie potrzebował się przespać.
z/t |
| | | Beam
Liczba postów : 72 Data dołączenia : 12/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Wto Sie 13, 2013 2:33 pm | |
| Roy aby uczcić to że wyszedł w końcu z tajnej bazy postanowił odrobinę zaszaleć z fryzjerem i sprzedawcą ubrań. Żółty bus kursował trochę po Nowym Yorku a Roy zmienił odrobinę swój wygląd. W sklepie z ubraniami zakupił brązowy płaszcz, koszulkę z podobizną kosmity, jeansowe spodnie, czarne buty i rękawiczki bez palców, dodatkowo sprezentował sobie okulary przeciw słoneczne. Zgolił brodę ale nie całkowicie oraz zmienił uczesanie wraz z kolorem włosów. - Zmieniony wygląd:
- Gdzie teraz Roy - Do siedziby BBC aby nadać tą reklamę.Żółty bus odjechał sprzed sklepu z ciuchami prosto do omawianej siedziby BBC. [z/t] |
| | | Beam
Liczba postów : 72 Data dołączenia : 12/07/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Sro Sie 14, 2013 12:45 pm | |
| Grupa dzieci rozeszła się po ulicach Nowego Jorku i zaczęła oblepiać okolicę takimi plakatami: u dołu każdego z nich był adres tymczasowej siedziby M.I.L.. Dzieciaki chętnie rozklejały plakaty za sprawą solidnej jak na dwunastolatka dopłaty. Gdzieniegdzie niektóre dzieci rozdawały ulotki z którym można było dowiedzieć prawie wszystko o zakresie prowadzonych badań, informowały również o możliwości otrzymania drobnego upominku. Działania międzynarodowego instytutu ludzkiego dawały szanse biedniejszym i nieposiadającym dobrego ubezpieczenia Nowojorczykom. |
| | | Samantha Hudson
Liczba postów : 32 Data dołączenia : 15/09/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Sob Wrz 21, 2013 9:37 pm | |
| Pogoda w Nowym Jorku była jak zawsze przewspaniała jak na te rejony. Miała oczywiście swoje uroki, choć z drugiej strony to miasto zawsze wydawało jej się takie szare i zbyt gęste. Mimo to tu mieszkała. Dziwne, nie? Wciąż dość dobrze wspominała rodzinne rejony Los Angeles. Tamto miasto miało swój niepowtarzalny urok, lecz z jakiegoś powodu nie mogła tam wrócić. Nie chciała. Bała się przede wszystkim spotkania z rodzicami, którzy mogliby ją poznać. Gdyby dodatkowo odkryli o niej całą prawdę mogliby uznać ją za potwora czy inne wynaturzenie. Może było to przesadne myślenie, lecz takie obawy w związku z ewentualnym powrotem dręczyły Samanthę. Dlatego najwyraźniej wybrała Nowy Jork jako swoje nowe miejsce zamieszkania. Wbrew pozorom nie lubiła samotności, a w tym mieście o to bardzo trudno. Dodatkowo jest to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc. Pominąć lokalną przestępczość, a wziąć pod uwagę rzeczy jakie się tu działy w ciągu ostatnich paru lat. Przynajmniej to co dała radę przeczytać w gazetach, a część wydarzeń miała nawet okazję doświadczyć na własnej skórze. Umysł Sam był zaprzątnięty wieloma myślami, m.in. tymi wspomnianymi wcześniej. Jeszcze trochę czasu jej zostało do studiów, które postanowiła jakiś czas temu rozpocząć ponownie. Był to jeden z elementów jej procesu przyzwyczajania się do nowej rzeczywistości. W końcu dosłownie została wyrwana z życia 20 lat temu i powróciwszy zdała sobie sprawę, że wiele rzeczy zmieniło się. Wręcz cała jej rzeczywistość. Te dwa lata odkąd powróciła wystarczyły jej aby w miarę się zaaklimatyzować i zacząć ponownie żyć w społeczeństwie. Mijała kolejnych przechodniów wracając ze spotkania ze znajomą. Takowych miała obecnie niewiele, ale była wdzięczna, że w ogóle ma z kim rozmawiać normalnie. Nie żeby wiedzieli kim jest. Tego jak dotąd nikomu nie powiedziała, bo najzwyczajniej na świecie nie ufała na tyle nikomu. Z natury wolała być ostrożna. Stała przy pasach czekając na zielone światło dla przechodniów, lecz jakiś facet rozmawiający przez telefon nie zauważył najwyraźniej, że nie może przechodzić. Sam dostrzegła, że jakieś auto nadjeżdża w jego kierunku. Kiedy zdała sobie sprawę, że nie zdąży zahamować spróbowała się skupić, nie ujawniając się przy tym przed sporym tłumem osób. Udało jej się unieść dzięki siłom telekinezy w samą porę mężczyznę, kiedy kierowca samochodu próbując go wyminąć uderzył w hydrant. Na okolicę wokół hydrantu zaczęła lać się woda. Dziewczyna posadziła siłą umysłu nieznajomego na chodniku, po czym odetchnęła jakby z ulgą. Zazwyczaj unikała korzystania ze swoim zdolności przy innych, ale nie mogła także pozwolić aby ktoś zginął na jej oczach, kiedy miała możliwość uratowania życia. W końcu mogła postawić się w sytuacji tego mężczyzny GDYBY była normalna. |
| | | Captain America
Liczba postów : 240 Data dołączenia : 27/05/2012
| Temat: Re: Ulice NYC Nie Wrz 22, 2013 10:27 am | |
| Szedł spokojnym krokiem, zadowolony. Fury postanowił dać mu kilka dni spokoju po ostatniej misji plus ekstra 2 doby, byleby mieć Rogersa z dala od siebie i ciągłych pytań na temat Coulsona. Ale jakim cudem to przetrwał? Czemu nie powiadomiłeś nas wcześniej? Dlaczego zrobiłeś z tego tajemnicę? Bezduszny, bezduszny! Tak więc miał on powody do radości, chwila dla siebie to coś, czego potrzebował, choć wiedział, że w razie jakichkolwiek komplikacji dostanie on telefon i będzie musiał wrócić na służbę beż żadnego 'ale'. Great power, great responsilibity i te sprawy, z którymi jak najbardziej się zgadzał. Mijał przeróżne sklepy, udając się do kawiarni nieopodal. Pogoda była idealna, więc postanowił opuścić mieszkanie, ciszę i spokój, i popodziwiać XXI wiek. Czasem miał takie dni, kiedy był tak zrezygnowany, że nawet nie podchodził do okna, na szczęście więcej było tych 'lepszych' i z lekkim podziwem patrzył na postęp społeczeństwa. Przystanął na światłach, cierpliwie czekając, aż na przejściu dla pieszych pojawi się zielone światło. W tej samej chwili, w której się zatrzymał, dostrzegł, jak mężczyzna bezmyślnie wchodzi na czerwonym świetle na jezdnię. Samochody właśnie ruszyły. Steve błyskawicznie pobiegł w stronę pieszego, który.. zaczął unosić się nad ziemią. Rogers zszokowany zatrzymał się na wąskim krawężniku oddzielającym oba pasy i przyglądał się, jak gwałtownie zmienia się mimika twarzy niedoszłej ofiary wypadku. Sam był zdezorientowany takim obrotem spraw. Momentalnie powstało spore zamieszanie - samochody zaczęły trąbić, gdyż kilka aut nagle zatrzymało się na drodze, widocznie kierowcy byli równie mocno zdezorientowani, piesi wokół krzyczeli, zbiegali się ze wszystkich stron i obserwowali, jak mężczyzna jakimś cudem przenosi się nad samochodami w stronę chodnika. Po chwili stanął na ziemi i został otoczony całą masą ludzi. Rogers rozejrzał się. Jego uwagę przyciągnęła wysoka dziewczyna z dredami, która nie była podekscytowana całym tym zjawiskiem, chyba jako jedyna. Jej twarz była skupiona, ona sama stała bez ruchu. Steve minął szybkim krokiem samochody, kierując się w stronę uratowanego. Przedarł się prze tłum i spojrzał na będącym w ciągłym szoku człowieka. Wątpił, by to on zawdzięczał sobie ratunek, był zbyt skołowany i przerażony. Zmrużył oczy i obrócił się, łowiąc dziewczynę wzrokiem, teraz tak jakby zerkająca w stronę mężczyzny z zauważalną ulgą. Steve miał problem. Wiedział, że coś jest nie tak, nie miał jednak pojęcia, co z tym fantem zrobić. Postanowił dowiedzieć się, czy ma ona coś wspólnego z tym popisem telekinezy i, jeśli tak, czy SHIELD powinno mieć ją na oku. Nawet super przestępcy przejawiają niekiedy chwilowe miłosierdzie. Zrobił kilka kroków w jej stronę. - Hej. - rzucił, powoli zmniejszając dystans między nimi. - Możemy porozmawiać? Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiał gonić jej przez pół miasta ani patrzeć na ewentualne zniszczenia. |
| | | Samantha Hudson
Liczba postów : 32 Data dołączenia : 15/09/2013
| Temat: Re: Ulice NYC Nie Wrz 22, 2013 10:46 am | |
| Nie było dla niej niczym trudnym zauważyć, że ten popis zwrócił sporą uwagę ludzi znajdujących się w okolicy. Dobrze, że mogła korzystać ze swoich zdolności mimo kamuflażu holograficznego jaki przybierała dzięki urządzeniu, które obecnie miała w postaci zegarka na ręce. Nie była nawet pewna co to za sprzęt. Nigdy w życiu takiego nie widziała, a przynajmniej nie pamiętała tego. Pewno większość osób, które zaczęły gromadzić się wokół ocalonego zastanawiały się co się właśnie stało. Sam mężczyzna był zszokowany i najwyraźniej nie dowierzał temu co go właśnie spotkało. Był o włos od śmierci. Wprawdzie nie korzystała (jak dotąd) ze swoich mocy na co dzień, ratując świat, broniąc niewinnych, lecz kiedy była świadkiem sytuacji takich jak ta obecna nie potrafiła jakoś ustać w miejscu. W przenośni rzecz jasna. Teraz była tak czy siak zadowolona, że mogła ocalić choć jedno istnienie. Czuła się przez to... dobrze. Usatysfakcjonowana. Niespecjalnie dbała o to, że nikt nie wiedział, iż to jej sprawka. Nie obchodził ją rozgłos, ba, unikała go za wszelką cenę właśnie po to aby ukryć przed światem fakty o swojej osobie. Domyślała się, że nikt by jej nie zrozumiał. Niespodziewanie ktoś się do niej zwrócił. Skojarzyła tego faceta. Chwilę wcześniej nim Sam uratowała dzięki telekinezie tamtego człowieka ten mężczyzna wybiegł by go ratować, lecz nie zdążył. Teraz jak widać chciał z nią rozmawiać. Czyżby domyślił się kim jest? Ale jak? Może skojarzył wszystkie fakty obserwując całe zajście? Samantha nie znała jego intencji toteż nie było zdziwieniem gdy pod wpływem chwili zamiast zostać i pogadać postanowiła zacząć uciekać w przeciwnym kierunku wymijając kolejnych przechodniów. Bała się po prostu, że jeśli nieznajomy faktycznie miał wobec niej jakieś podejrzenia to niekoniecznie mógł chcieć dla niej dobrze. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Ulice NYC | |
| |
| | | | Ulice NYC | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |