Ciało czarownika zaczęło drżeć, by po chwili rzucać się po całym posłaniu. Był blady jak nieboszczyk, jego ciało trawiła wysoka gorączka. Również umysł Szkisa nie był w najlepszej formie. Przynajmniej w pewnym sensie.
Sen, który przyszedł do Czarownika, nie miał nic wspólnego ze snami zwykłych śmiertelników. Przede wszystkim Hector był świadom tego, że to sen. Wiedział również, co dzieje się z nim na jawie, jednak to, co działo się z jego ciałem odczuwał jak osoba postronna, choroba Czarownika na łóżku nie wzbudzała w nim żadnych emocji - tak, jakby ktoś je blokował. Jakby ktoś starał się całą uwagę Hectora przykuć na tym, co działo się w jego umyśle.
A początkowo nie działo się nic. Ciemność otulająca mężczyznę uniemożliwiała mu zobaczenie cokolwiek dalej niż wyciągnięcie ręki, również zdawała się pochłaniać wszystkie dźwięki. Nie wiadomo, ile trwał ten stan - równie dobrze mógł trwać kilka sekund, jak i kilka godzin. W każdym bądź razie nagle cała jaźń Indianina eksplodowała ostrym światłem. Wyłonił się z niego biały mężczyzna z długą, siwą brodą.
- Ja jestem Apu Qun Tiqsi Wiraqutra*, Wirakocza - przemówił nieznajomy - Zostałeś wybrany do zadania, Szkisie Czarowniku.
A potem bóg przelał na Hectora wizję wymarłego miasta, które nigdy wcześniej wymarłe nie było. Potworów, które kiedyś byli ludźmi. Ludzi w dziwnych, żółtych strojach oddających cześć ogromnej, latającej głowie. A Czarownik wiedział, że jego zadaniem jest powstrzymać ową głowę przed zniszczeniem świata.
- Wyruszysz natychmiast. Niegodziwość trzeba powstrzymać.
Ciemność znowu ogarnęła Indianina. Jednak tym razem była to ciemność znajoma.
Znów był w domu. Zdrowy.
[* Język keczua "Cz łowiek z Morskiej Piany"]