Wszystko zaczęło się nagle w godzinach porannych, kiedy na ekranach meteorologicznych pojawił się dziwny, niepokojący sygnał. Zanim ktokolwiek zdążył ostrzec czy chociażby zawiadomić miasto o dziwnej anomalii, stało się jasne, że zaledwie kilkaset metrów od brzegów Manhattanu pojawił się huragan. Huragany nie były nowością dla mieszkańców Stanów Zjednoczonych. W ciągu roku nie jeden obijał się o przyrzeczne miasta, niektóre z nich prowadziły także do katastrofalnych skutków, ale było to dobrze rozpoznane zagrożenie. Tym razem jednak było inaczej. Huragan pojawił się znikąd i zaobserwowano go, gdy na ewakuację było za późno. W niespełna godzinę wielkie masy wody przedarły się do miasta, zalewając jego ulice, porywając samochody i zatapiając partery budynków. Dość szybko stało się jasne, że żywioł nie miał litości. Zalał metro, uniemożliwił transport i, zanim ktokolwiek mógł zorientować się, co tak naprawdę się stało – doprowadził do odłączenia prądu w całej aglomeracji. Dla bezpieczeństwa zamknięto także tunele łączące miasto Nowy Jork z kontynentem. Były to standardowe procedury i choć wiele osób dojeżdżających zostało zamkniętych w mieście, nie dało się nic na to poradzić.
Woda szalała długo. Fale, wysokie na kilka metrów zniszczyły przybrzeżne, niskie budynki, część z wyższych została uszkodzona, ale wielkie stalowe molochy zdawały się niewzruszenie trwać na posterunku. Ulice zmieniły się w rwące rzeki, których prąd niósł wszystko – począwszy od samochodów, po dobytek wymywany z najniższych pięter. Fala jeszcze nie zaczęła się cofać, ale nie ulegało wątpliwości, że minie trochę czasu, zanim uda się suchą stopą przejść przez serce wyspy. Szabrownicy też jeszcze nie wylęgli na ulice.
Nie obyło się także bez ofiar śmiertelnych, którzy utonęli zaskoczeni przez żywioł. Głównie chodziło o anonimowych bezdomnych, masowo śpiących w podziemnych stacjach metra. Gdy woda wdarła się do nich przez przejścia – nie było szans na ucieczkę. Niektórych przewieziono do kostnicy, jednak część jeszcze spoczywała gdzieś w tunelach, które stały się grobowcami – w końcu to tam ludzie pozbawieni domu przychodzili spędzić noc. Akcję ratowniczą przesuwano z powodu złych warunków, ale większość mieszkańców ogromnego miasta było bezpiecznych. Zginęli ci anonimowi i raczej nieistotni dla społeczeństwa. Świat był gotowy szybko o nich zapomnieć, ale statystyki będą ładnie wyglądać. Szczególnie na nagłówkach jutrzejszych gazet.
Nie całe miasto zostało zalane. Najbardziej ucierpiało wybrzeże, a także część centrum, ale woda nie dotarła do wszystkich części ogromnej metropolii. Wystarczył jednak ten kawałek Nowego Jorku, by skutecznie sparaliżować komunikację miejską, a także doprowadzić do radykalnych działań, które obiecano znieść następnego dnia.
O ile rzecz jasna tajemnicze zjawisko pogodowe nie postanowi się powtórzyć.