Sasha Aristow Mistrz Gry
Liczba postów : 94 Data dołączenia : 30/09/2012
| Temat: Sasha Aristow Wto Mar 19, 2013 8:24 pm | |
| Imię i nazwisko:
Aleksander "Sasza" Aristow
Pseudonim:
Jako członek S.H.I.E.L.D występuje pod wieloma nazwiskami. Najczęściej jednak używa Gawriił Dragonov lub w wypadku bardziej zagranicznych wypadów Hillstorm Bachman.
Rasa:
Ludź.
Miejsce pochodzenia:
Omsk, Rosja.
Wiek:
Dwadzieścia siedem lat.
Frakcja:
S.H.I.E.L.D
Wygląd:
Mężczyzna liczący sobie sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu. Nie za dużo ,nie za mało jak dla niego w sam raz, chociaż czasem przy wyższych kolega trochę krew go zalewa... Ale co tu mówić o jego wyglądzie? Lekko owalna buzia, aczkolwiek nie sprawia ona wrażenia takiego... często bardziej przywodzi na myśl coś bardziej pociągłego. Zresztą Sasha czasem sam ma problem z określeniem kształtu swojej twarzy. Wydaje mu się dość nietypowy. Idąc jednak dalej... Posiada brwi, owszem posiada, żadne nadzwyczajne jednak miło o nich wspomnieć aby nie poczuły się ominięte. Duże oczy koloru zielono-błękitnego. Często zmieniają też kolor na piwny. Jak na faceta dość gęste i długie, ciemne rzęsy. Lekko spiczasty, wąski nos. Nie za wąskie, nie za pełne... a mimo to urokliwe i kuszące usta, potrafiące wyjątkowo przekonująco i magicznie się uśmiechać. Doprawdy, nie jedną niewiastę można by posiąść samym tym uśmiechem. Ach tak, zapomniałbym! Włosy... w końcu łysy nie jest... O nie, nie... co to, to nie. Średniej długości, niesforne kosmyki odstające na wszystkie strony. Nawet najmocniejszy żel ich nie poskromi (zazwyczaj)! Normalnie brązowe, jednakże w słońcu nabierają ciekawego miodowego odcienia. Ciało? Jak na wojskowego i agenta przystało, dobrze zbudowany, posiadający wyrobione odpowiednie mięśnie... Dość blady, co jednak nie zaniża poziomu jego atrakcyjności. Ogólnie czuje się zaje*** takim jakim jest. Dziękuję, dobranoc.
Charakter:
„To nie takie proste, jak myślisz. Bo widzisz… Za każdym razem, kiedy patrzę w lustro widzę kogoś innego.”
Od pewnego dramatycznego przeżycia Sasha diametralnie się zmienił. Niegdyś stosunkowo wesoły chłopak, z ogromnymi ambicjami i perspektywami. Teraz niemalże aspołeczne „warzywo”. Sam nigdy nie lubił innych ludzi. Denerwowali go, doprowadzali do szału. Po prostu byli idiotami. Na ogół zbywał ich sarkazmem lub po prostu aż nadto szczerą odpowiedzią. Tak, tak. Nigdy nie bawił się w dobroduszną i miłosierną istotę. Oschły, zimny i cham. Ba! Egocentryczny cham. Cudowne połączenie. Jednak, kiedy czegoś chce, potrafi być niesamowicie pomocny i miły. Jednak to raczej wyjątki. Jak ma dobry dzień to po prostu nie zmiesza Cię z błotem, jak ma doskonały minie Cię bez żadnego komentarza. Jednak, kiedy nadejdzie taka cudowna chwila i chociaż na sekundę zapomni o tym, co stało się w przeszłości jest wręcz nieludzko przyjazny. Jak kot. Łasi się, mruczy, bo… czegoś chce. Nie ufa innym, tak jak inni nie ufają jemu…tak, tak. Właśnie w tym rzecz, że ludzie zbyt mu ufają. Nigdy nie nadużył czyjegoś zaufania, ponieważ jakieś tam podstawy kultury posiada. Bardzo zdystansowany. Na wiele rzeczy patrzy pod zupełnie innym kątem, dzięki czemu cenny z niego doradca. Nie raz słyszał by zostać psychologiem. Rzeczywiście, nadawałby się. Aczkolwiek z czasem podobnie jak większość jego klientów zacząłby rozważać nad sposobem Hemingway’a. A musiał przyznać, że śmierci już miał po kokardę. Chociaż… często nieświadomie przyłapywał siebie nad rozmyślaniem o niej. Tej najpiękniejszej i najniebezpieczniejszej kusicielce. Bo w końcu, ilu ludzi czasem nie ma ochoty rzucić wszystko i strzelić sobie między oczy? No właśnie. Sash jest typem zamkniętego w sobie depresanta. Jednak ma jedną cudowna zdolność. Przywdziewa maskę. Maskę wesołego, wiecznie wyszczerzonego chłopaczka z błyskotliwym umysłem, ciętym językiem i ogromnym humorem. Jak to się mówi… Aristow jest i do tańca i do różańca. O ile ma maskę. W innym wypadku… o okrutny losie, czemuż pokarałeś świat tak zmiennym i „dzikim” człowiekiem. Wiedz tylko to, on nie mówi o sobie nigdy. Niby gadatliwy, tak, tak bardzo fajnie… Jednak gdyby przeanalizować wszystkie jego wypowiedzi, nie znajdziesz słowa o jego aktualnych uczuciach, humorze czy rozmyślaniach. Dużo rozmyśla nad rzeczami niby oczywistymi, a jednak tak tajemniczymi. Najwięcej jednak przesiaduje w swoim własnym, pięknym wykreowanym świecie.
Umiejętności:
~ Kiedy zachce potrafi „mieszać się z tłem”, staje się zwyczajnie niezauważalny dla ludzi. Nie, nie używa żadnych super makijaży po prostu nie zwraca niczyjej uwagi. Jest to bardzo ciekawa umiejętność, która nie raz uratowała mu skórę. ~ Ma całkiem niezłego cela, czyli nadaje się na wyborowego wręcz strzelca jednak osobiście preferuję walkę wręcz ponieważ przez wiele lat uczono go przeróżnych sztuk walki. ~ Pascalem nie jest ale coś zjadliwego i nie trującego też upichci. ~ Jak chcesz to walnie ci portret a'la da Vinci. ~ Od jakiegoś czasu interesuje się mechaniką. Jeszcze nie ten poziom by zawodowo się tym zająć, jednak wciąż się kształci w tej dziedzinie. Samochód z kabelków odpali bez problemu. ~ Poza rosyjskim i angielskim, zna jeszcze w miarę dobrze niemiecki.
Moce:
Sash posiada jedną moc. Ale za to bardzo przyjemną i co ważniejsze cholernie przydatną. Mianowicie... Jest czymś na wzór ludzkiego kameleona – bardziej wkurzające niż karaluch, przyjdzie taki i ukradnie ci tożsamość i w dodatku nie da się tak łatwo wykończyć -, a polega to na tym iż przy pomocy małej próbki twego DNA, jest w stanie... przeistoczyć się w Ciebie. Wystarczy mały włosek, kawałek naskórka, trochę paznokcia aby zamienić się w Ciebie. Posiądzie twój wygląd, głos... może i wspomnienia.
Broń:
Chłopaczyna ogólnie lubuje się w broni siecznej. Nie przepada za palną, ale cóż poradzić... Ogółem chodzi naszpikowany wszystkim co S.H.I.E.L.D sobie wymyślił, dodatkowo dorzucając piekielnie ostre, srebrne sztylety idealne do rzucania i na tyle zgrabne by wcisnąć się w ciuchy tak aby nikt ich nie wynalazł przy przeszukaniu. Ach! I jeszcze jego chluba. Oryginalny, idealnie zachowany arabski sejmitar z XVII wieku.
Ekwipunek:
Pomijając całą broń? Cóż, z reguły nosi przy sobie różnego rodzaju bandaże, igły i nici by pobieżnie poradzić sobie z ranami, do tego zestaw wsuwek, które są bardzo pomocne przy dyskretnym włamywaniu i strzałki ze środkiem usypiającym.
Historia:
Rok 1989, w jednym z moskiewskich szpitali na świat przychodzi kolejne, przeciętne dziecko. Na sali nerwową krząta się kilka położnych, próbujących uspokoić rozkrzyczanego noworodka, zaś matka na łożu wyciąga ręce pragnąc objąć swego synka. Objęła go mocno przytulając do swej piersi i pozwalając mu zasłyszeć bicie swego serca... Jednak maleństwo zamiast się uspokoić, zaczęło wrzeszczeć jeszcze głośniej gdy serce kobiety zaprzestało ruchu... raz na zawsze. Władywostok – baza wojskowa, po niewielkim pomieszczeniu o wręcz chorobliwie białych ścianach rozchodzi się dźwięk dzwonka telefonu. Wysoki, barczysty mężczyzna o ostrych rysach twarzy, jasnych, krótkich włosach i wręcz przenikliwie niebieskich oczach, unosi słuchawkę długo czekając na jakąkolwiek odpowiedź. W końcu z aparatu dobiega nieśmiały głos informujący o śmierci żony Ivana oraz narodzinach jego syna. Mężczyzna bez słowa odkłada słuchawkę zamaszystym krokiem wychodząc z pokoju. Mijają dni i nikt nie zgłasza się po malucha, którego nie ma sensu przetrzymywać w szpitalu. Jest zdrowy, pełny sił i je za dwoje. I choć pojawiły się plany aby go oddać jedna pielęgniarka wyjątkowo natarczywie wszystkich przekonywała aby go jeszcze „troszeczkę” przetrzymać. Przywiązała się do dziecka, ba, nawet je nazwała. Sasza. A widząc, iż coraz ciężej jest przekonać dyrekcję do przetrzymania dzieciaka planowała go zabrać do siebie. Kobieta nerwowo krzątała się po sali, przygotowując wszystko do ucieczki z niemowlakiem gdy wtem drzwi salki gwałtownie się otworzyły i do środka wkroczył Ivan w całym swym wojskowym rynsztunku. Wiera krzyknęła, upuszczając na ziemię torbę z naszykowanymi rzeczami by zaraz samej osunąć się na kolana i zacząć cicho szlochać. Mężczyzna bez słowa wziął dziecko, zgarniając po drodze torbę z ziemi i wychodząc szybkim krokiem ze szpitala. Omsk, dwadzieścia cztery lata później. Młody chłopak wrócił właśnie z porannej przebieżki na pięć kilometrów, wchodząc pod prysznic i odkręcając zimną wodę. Na ciepłą nie miał co liczyć. Nie tutaj. Nie w tym *** wojsku, w którym spędził całe swoje życie. Odkąd pamięta tylko treningi, pracowanie nad ciałem, umysłem... Ćwiczenie posłuszeństwa, nauka obsługi sprzętu ciężkiego, zabawy z bronią. I dwadzieścia cztery lata minęły mu na tym samym, dzień w dzień. Ojciec od małego wyciskał z niego siódme poty, wymagał więcej niż od innych, traktował gorzej niż kogokolwiek i karał surowiej za najmniejsze przewinienie. Rozumiał, że jego pradziad, dziad i ojciec byli oddani wojsku i Rosji. Wiedział również, że jego ojciec nosi przy sobie zdjęcie dziadka ściskającego dłoń Stalina. Ale on, Sasza taki nie był. Nienawidził wojska... nienawidził tego życia. Alarm na zbiórkę... Westchnął głośno, wycierając się porządnie, ubierając w nieprzepocone ciuchy i wychodząc z niewielkiego budynku będącego domem jego i ojca. Zdziwił się nieco widząc obce pojazdy na terenie bazy... Nie miano tu w zwyczaju wpuszczać kogokolwiek z zewnątrz zwłaszcza z zachodu, jak się zdążył domyślić po wykonaniu i użytych częściach. Zmarszczył brwi, mimo wszystko stając spokojnie na zbiórce, po chwili usłyszał, że woła go ojciec. Zaklął w myślach już się bojąc co ten znowu wymyślił za „specjalne zadanie” dla niego. Zmierzył wzrokiem obcego mężczyznę stojącego tuż obok Ivana. Nie bardzo wiedział co tu się dzieje, jednakże starał się zachować kamienną twarz. W końcu tutaj nie wypada okazywać jakichkolwiek emocji. A już tym bardziej zagubienia. „Specjalne zadanie” naprawdę okazało się Zadaniem Specjalnym. Wywieziono go do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał pomagać wyjątkowym jednostką. Nie no... fajnie. Znów wojsko ale przynajmniej nie rosyjskie i co istotniejsze z dala od jego cholernego ojczulka. Cholera, jak on go nienawidził. Nie raz w myślach podczas składania broni zabijał go z wielkim bananem na twarzy by zaraz odtańczyć makarenę na jego martwym korpusie. Jakie to było piękne i optymistyczne wyobrażenie! Czasem chyba tylko to nie dawało mu się podłamać na duchu. W każdym bądź razie nie służył tam zbyt długo... Nieco dokładniej, gdy na jaw nie wyszły jego specjalne zdolności (o których sam dowiedział dopiero kilka dni przed opuszczeniem Matki Rosji). Wtedy zagarnęła go organizacja S.H.I.E.L.D. S.H.I.E.L.D... co to w ogóle było? Tajna organizacja rządowa? Świetnie. Kopnął go prawdziwy zaszczyt, skoro mógł się tam znajdować. Doprawdy. Te nowoczesne zabawki... No czegoś takiego w żadnej rosyjskiej bazie nie znajdziesz. Tak więc pierwsze miesiące tam, mijały mu naprawdę cudownie i wciąż chodził z uniesioną dumnie głową. Cieszył się, tak jak nigdy w życiu. Z czasem wniknęły pewne komplikacje. Małe zamieszanie... S.H.I.E.L.D zaś przestało dostarczać mu wymarzonej rozrywki. Wydało się nagle zbyt nudne i w pewnym stopniu śmieszne. Jednak wiadomo jak to bywa z dziećmi nieszczęśliwymi całe życie? Kiedyś i do nich los się uśmiecha. Tak też było i tym razem. Niejaki bóg, Loki, poszukiwał „chętnych do współpracy”. Jakoś śmiesznie wyszło, że zwerbował również Sashę. Co oczywiście zapowiadało nowy rodzaj rozrywki, a tego właśnie mu było potrzeba. Od tamtej pory stał się jednym z jego zaufanych ludzi. Tak zwaną wtyczką.
Ostatnio zmieniony przez Sasha Aristow dnia Sro Gru 18, 2013 8:10 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|
Loki Administrator
Liczba postów : 4172 Data dołączenia : 23/05/2012
| Temat: Re: Sasha Aristow Wto Mar 19, 2013 8:45 pm | |
| Hm, ja mówiłem na jakiej zasadzie wyglądało zwerbowanie, ale powtórzę to jeszcze raz, żeby było jasne: potrzebowałem kogoś do pilnowania przebiegu prac Selviga i akurat wybór padł na Ciebie - oczywiście przy zachowaniu środków ostrożności pod postacią zaklęć, o których miała Ci powiedzieć Hela, co - mam nadzieję - uczyniła.
Poza tym akcept. |
|