|
| Rezydencja Antharasa - ogrody | |
| | Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Rezydencja Antharasa - ogrody Wto Cze 17, 2014 7:23 pm | |
| Za głównym budynkiem znajdują się ogrody z... jakże oryginalnym labiryntem z żywopłotu na końcu którego jest niewielka polanka wypełniona najróżniejszymi gatunkami kwiatów, które przetrwają w klimacie Angli. Nic tylko w takim labiryncie zagubić się z kimś płci przeciwnej.
Ostatnio zmieniony przez Antharas dnia Nie Sie 24, 2014 7:44 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Veronique Croisseux
Liczba postów : 32 Data dołączenia : 05/08/2014
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 09, 2014 11:12 am | |
| Och, Wielka Brytania, och, wolność, och, głupota. Wymknięcie się bez telefonu, czegokolwiek konkretnie za granicę, jakie nie byłoby ciekawe, jest równie lekkomyślne. Mogłaby stracić wszystko, co na te parę dni zyskała. No, ale cóż, Veri jest ogniem. Nie utrzymasz jej w zamknięciu, bo po prostu się wypali, straci chęć życia. ***Parę godzin później*** Zmysł orientacji w terenie dziewczyny był po prostu mistrzowski. Jak w takim czasie mogła aż tak bardzo się zgubić? Przecież ten las z zewnątrz wcale nie był wielki. No, ale co jej innego teraz pozostało, jak iść przed siebie? Niestery, Ver zgubiła nawet kierunek, z którego przyszła. Jaka ja jestem głupia! Ver nawet nie zauważyła, kiedy zaczęło zmierzchać. Po paru minutach marszu nagle gdzieś w oddali zajaśniało światło w tunelu, czyli wyjście z lasu. Iskierka poczęła biec sprintem w tamtym kierunku. Gdy wszystko już miało być dobrze, coś koło niej zaświstało i... Zawisła głową w dół. Wpadła w sidła, no pięknie. Na szczęście dziewczyna zachowała trzeźwe myślenie. Zanim jednak zabrała się za odzyskiwanie gruntu pod stopami, wystrzeliła coś w rodzaju flary. Ktoś powinien to zauważyć, szczególnie, że okazało się kilkadzisiąt metrów od niej stoi spora rezydencja. Veri zaczęła huśtać się, by po chwili na ułamek sekundy przybrać postać płomieni. Uwolniła się, oczywiście, z pułapki, ale pech chciał, że upadła dość mocno na głowę i... Straciła przytomność. Pięknie. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 09, 2014 12:50 pm | |
| Wątek NPC - Sebastian Swann, lokaj Antharasa Od dłuższego czasu nie było jego pana w rezydencji, jednak wszystko toczyło się swoim dawnym tempem. Służba była przystosowana do tego, aby utrzymywać wszystko w perfekcyjnym ładzie nawet pod nieobecność swojego właściciela. Działali czasami jak oddział, który potrafi operować bez dowódcy. Dbali o dom, a Sebastian załatwiał wraz z asystentem swojego pana sprawy biznesowe firmy. Oczywiście wszystko zgodnie ze wskazówkami, które mu Antharas zostawił. Dzień mijał w mozolnej pracy, aż w końcu nastał wieczór, a stary lokaj miał aktualnie przerwę i na tarasie popijał herbatę, którą przyniosła mu jego córka - Elizabeth. Obok lokaja jak zawsze zresztą przebywał jego wierny czworonóg..., a może raczej trójnóg? No w każdym razie bardzo sympatyczny owczarek niemiecki o trzech łapach. Sebastian pieszczotliwie go podrapał za uchem, kiedy to na niebie zauważył jakieś dziwne zjawisko. Jakby ktoś puścił racę z pobliżu ogrodu. Czyżby jakiś intruz? Tylko po co by flarę puszczał? Poszedł po jakąś starą kuszę swojego pana, a następnie z psem udał się do miejsca z którego flara była wystrzelona zapewne. - No chodź, mały zobaczymy co tam dzisiaj mamy - powiedział do psa, który zaczął za nim kuśtykać dosyć szybko na tych trzech łapach. Mimo, że pies był inwalidą to jednak był żywy z racji tego iż był stosunkowo młody. Po jakimś czasie dotarli na miejsce - Rozejrzyj się - powiedział, a pies zaszczekał. Po kilku sekundach znowu zaszczekał bo chyba coś znalazł. Sebastian podszedł i zauważył leżącą dziewczynę. Dosyć młodą, która była nieprzytomna. Ehh, Ci młodzi na dodatek takie piękne dziewczę. Co ona tutaj robi? zastanawiał się 60-letni lokaj. Nie można jej przecież zostawić na ziemi, aby marzła... no cóż najwyżej mi to obetną z pensji. Trochę siły w sobie miał Sebastian, bo przecież zeszłym razem pomagał panu zataszczyć smoka do pokoju gościnnego... no tylko wtedy miał przy sobie swojego pana, który naprawdę jest silny. Odłożył kuszę na ziemię, bo przecież zaraz któregoś ze swoich synów po kuszę. Pies okazał się na tyle mądry, że wziął kuszę w zęby i zaczął iść, a może pomyślał że to patyk do aportowania? W każdym razie Sebastian wziął dziewczynę na swoje stare plecy i zaczął iść. Po jakimś czasie doniósł ją na taras i posadził w wygodnym fotelu. Zaczął sprawdzać czy głowa jest cała, w końcu miał wprawę w medycynie gdyż nie raz i nie dwa zszywał swojego pana kiedy tamten był ranny. Wiele dziwnych rzeczy działo się w tym domu, jednak dopiero ostatnio dowiedziała się służba o co tak naprawdę chodzi. Sprawdził reagowanie gałek ocznych na światło za pomocą latarki w telefonie. Nic jej nie jest, żadnego wstrząsu tylko dziecina uderzyła się w głowę. Zaczął ją klepać po policzku - Halo! Wszystko w porządku? - próbował ją cucić. Warto napomknąć, że Sebastian ma bardzo spokojny, dostojny a zarazem miły głos. Sebastian był wysoki i raczej szczupłym mężczyzną. Miał monokl po dziadku, który zdobił jego niebieskie stare zmęczone oczy. Miał też szpiczasty nos, a twarz porastała coraz bardziej zmarszczkami. Włosy miał już siwe, ale zadbane. Oczywiście miał na sobie typowy strój lokaja. |
| | | Veronique Croisseux
Liczba postów : 32 Data dołączenia : 05/08/2014
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 09, 2014 9:08 pm | |
| Veronique miała dziwny sen. Był w niej... Lis. To zwierzę śniło jej się pierwszy raz, więc nie wiedziała, czy to dobry, czy zły omen. Słodki, acz kiepsko rozpoczęty odpoczynek przerwało dziewczynie klepanie po policzku, z na początku, zdawało się, niewiadomego powodu. Po chwili płomiennooka powróciła do rzeczywistości. -Nie wieeeem. Raczej tak. Kim pan jest... I czemu ja jestem tutaj? - No tak. Przecież straciłam przytomność. Prawdopodobnie właśnie leży gdzieś w tamtej rezydencji. Czyli flara spełniła swoją rolę. Ciekawe gdzie właściciel. Fajnie byłoby go w sumie poznać. Hmn, może nawet nieco bliżej... Ver podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała dookoła. Wszystko było niemalże sterylne. Idealne. Następnie ręką dotknęła delikatnie bolącego miejsca na głowie. Tak jak się spodziewała, natknęła się na guza. -Niech pan wybaczy grad pytań... Jestem Veronique. I dziękuję za pomoc. Rzadko kiedy chyba łapiecie takiego zwierza, hah. - Powiedziała, a z chwilą kończenia ostatniego zdania, uśmiechnęła się w stronę staruszka. Najchętniej spotkałaby się z właścicielem, ale chyba nie będzie jej to dane, w końcu nie chciałaby nadużywać czyjejś gościnności. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 09, 2014 9:23 pm | |
| Wątek NPC - Sebastian Swann, lokaj Antharasa Dziewczyna się przebudziła, a raczej Sebastian był w stanie ją dobudzić. Kiedy otworzyła oczy zwrócił uwagę na ich nienaturalny kolor. W pierwszej chwili pomyślał ostatnio na tą rezydencje spada coraz więcej zjawisk nadnaturalnych, jednak potem odgonił tą myśl, bo przecież to mogły być szkła kontaktowe lub co tam innego młodzież dzisiaj lubi. Nie był na czasie w tych sprawach, więc nie wiedział za bardzo. Na dobrą sprawę mógł to być kolejny gość, tak jak smok, którego już poznał i lokaj i służąca. - Nazywam się Sebastian Swann. Lokaj pana Antharasa van Halisha. Uderzyła się panienka w głowę najwyraźniej w pobliżu naszych ogrodów. Czy to jakiś panienki towarzysz wystrzelił racę? - zapytał dostojnym spokojnym głosem lokaj. W sumie skoro ona straciła przytomność to ktoś inny musiał wystrzelić racę. Chyba, że to ona a potem się jakoś niefortunnie przewróciła. Kiedy próbowała się podnieść do pozycji siedzącej odradził jej gestem, bo nie był na 100% pewien czy to nie jest wstrząs. Jednak go nie posłuchała zapewne. Wszystko w rezydencji było czyste i urządzone w starym stylu sprzed sprzed 500 lat. Piękne drewniane ornamenty, ładny kamień na posadzce, full wypas i idealna jaskinia dla kogoś kto uwielbia antyki. Sebastian jej uścisnął dłoń i się ponownie przedstawił, bo mogła za pierwszym razem nie załapać, z racji tego że była zdezorientowana. Potem usłyszał o łapaniu zwierza. Czyli wpadła w sidła i jakoś się uwolniła. Czyżby to ona jednak puściła tą flarę? Nie miała przy sobie jednak miotacza flar, więc jak to zrobiła? zastanawiał się stary lokaj. No nic, wszystko się wyjaśni niedługo. Poprawił monokl. - Do usług. Zatem co panienka robiła w okolicy naszego lasu i ogrodu o tej porze? O tej godzinie nie powinno się zapuszczać w takie miejsca - spojrzał niezbyt ufnie w stronę lasu, gdyż wiedział co czasami robi jego pan wieczorami - Zgubiła się panienka może? Mamy telefon i w razie czego może panienka zadzwonić- uśmiechnął się do niej - a może jest panienka głodna? Nasz pan mimo, że jest na delegacji przykazał, aby gości napoić i zapewnić dach nad głową. Jest bardzo gościnny, złoty człowiek praktycznie - wychwalał swojego pana, oj wychwalał. Antharas był bardzo gościnny, jak to wzorowy Brytyjczyk. W tym czasie podszedł pies i zaczął lizać rękę dziewczyny. Była to bardzo przyjacielska psina, a nie pies obronny. Lubiła gości i domowników, którzy byli dla niej dobrzy. Mimo braku jednej łapy był to kochany pies, który do każdego się łasił. |
| | | Veronique Croisseux
Liczba postów : 32 Data dołączenia : 05/08/2014
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 09, 2014 9:52 pm | |
| Pojawił się dylemat... Kłamać, czy zagrać w otwarte karty? Akurat kłamstwa Veronique nie tolerowała jak niczego innego. Nienawidziła. Więc... Co pozostało jej innego? W sumie, jedna rzecz. Modlitwa o to, by lokaj nie zszedł na zawał. Tęczówki nastolatki, jak to zawsze bywało przy tym, gdy używała mocy, jakby zapłonęły żywym ogniem. Sama Ver natomiast pstryknęła palcami, z których następnie z lekkim sykiem wystrzeliło parę iskier. Błysnęły one i zgasły tak prędko, jak się pojawiły. Po wszystkim ślepka Veri wróciły do swojego pierwotnego stanu. -Teraz pan rozumie...? Jestem nieco inna. A wracając do reszty pańskich pytań, tak zgubiłam się, i to dość bardzo. Wpadłam w sidła, z których jednak się uwolniłam. Upadłam, straciłam przytomność, a resztę historii pan zna. Moim zniknięciem natomiast nikt się nie przejmie. Nie ma kto. Bywa. - W tym miejscu monolog urwał się, gdyż dziewczynie zakręciło się w głowie... I co najgorsze, z powrotem urwał jej się film. Musiała uderzyć o ziemię konkretniej, niż się z początku wydawało. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 09, 2014 10:04 pm | |
| Wątek NPC - Sebastian Swann, lokaj Antharasa Lokaj był zdziwiony tym, jednak nie pokazywał tego po sobie. Pies natomiast się wystraszył i uciekł w bezpieczne miejsce za swoim właścicielem. Jednak staruszek nie takie rzeczy widział. Widział transformacje Antharasa, to jak wracał z krwawymi szponami i flakami ludzi na ubraniu, widział smoka, który wylądował na ich podwórku. Naprawdę trudno go było zaskoczyć, żeby dostał zawału. Każdy inny człowiek by uciekł, jednak Sebastian już swoje widział, a zresztą był człowiekiem mającym już swoje lata. Córki i synowie odchowani, a jedyne co mu zostało to służba panu. Był bardzo wierny i sumienny, jednak wiedział że jednocześnie musi też pamiętać o swojej rodzinie, dlatego się odsunął kiedy dziewczyna zaprezentowała swoje iskierki. Czyli to ona wystrzeliła flary i uwolniła się z sideł? Nie ma złych intencji, w innym wypadku już byłbym kupką popiołu. Może faktycznie to tylko zagubione dziecko... bardzo niebezpieczne dziecko. Takie myśli kłębiły się w jego głowie. Jednak po chwili znowu wrócił jej ten stan. - Eh dziecino. Widziałem dziwniejsze rzeczy niż parę iskierek. Ehhh ta dzisiejsza młodzież - zamarudził pod nosem i zawołał na pomoc jedną z pokojówek, żeby mu pomogła ją zanieść do pokoju gościnnego. Ma też ją przebrać w koszulę nocną i zostawić jedzenie na szafce nocnej. Jak została poproszona tak zrobiła pokojówka. Zanieśli ją we dwoje do pokoi gościnnych, gdzie pokojówka ją przebrała w koszulę nocną. Jej rzeczy zostały wyjęte z kieszeni i odłożone na szafkę nocną, a ubrania poszły do pralni. Veronique mogła wypocząć w wygodnym i ciepłym łóżku. //ZT -> przeniesiona do części mieszkalnej rezydencji. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Sie 16, 2014 3:57 pm | |
| Wątek NPC - Sebastian Swann, lokaj Antharasa Sebastian został wysłany z ważnym zadaniem ukrycia przybyszy z kosmosu. Pan kazał mu to zrobić niezwłocznie, gdyż sytuacja stawała się gorąca. Staruszek kiedyś był w wojsku i wiedział, że pewnie ich już okrążyli dlatego jak najszybciej spróbował się przekraść do ogrodu, gdzie powinni być goście. Jak to zrobił kiedy dom był otoczony? Proste, użył przejścia podziemnego wybudowanego za czasów ojca Antharasa. Szlachta lubiła mieć w swoich dworkach takie przejścia i do dziś kilka zostało. Pan wskazał mu konkretne miejsce, gdzie białofutrą zostawił. Kiedy lokaj przybył na miejsce pokłonił się w pas i powiedział spokojnym głosem, lekki stresik może czuć było ale nie aż tak duży. W międzyczasie lokaj wysłał wiadomość do Elizabeth, że musi przetransportować gościa z pokoju 13 do sali treningowej. Nie chciał podawać gdzie ona jest, bo służba takie rzeczy na specjalne wypadki wiedziała, a dodatkowo nikt nie mówił że telefon nie jest na podsłuchu. - Pan kazał was ukryć, aby żołnierze was nie znaleźli. Proszę pozwólcie za mną - powiedział pełen pokory do istot znajdujących się w ogrodzie. O ile oczywiście je znalazł. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Wto Lis 04, 2014 4:13 pm | |
| NPC - Antharas //Pustynia - Nie tylko zabawki, ale przy okazji zmuszę do tego, by żył mniej wygodnie. Słuchaj człowieku, gdyż właśnie warunkiem tego, byś przetrwał jest zrzeknięcie się całego majątku oraz oddanie wszystkiego co masz w moje łapy. Tak długo jak będę na tej planecie, tak długo Twoje rzeczy będą należały do mnie i nawet nie próbuj mnie oszukać, w przeciwnym wypadku osobiście Cię wypatroszę – powiedział ze spokojem Rhoshan, nawet z perfidnym uśmiechem na pysku mówiącym „jak to jest być na straconej pozycji?”. Miał czas się odegrać, zakuć w łańcuchy łowcę za to co mu uczynił. Teraz to lis rozdawał karty i Antharas mógł się tylko modlić by owe stworzenie nie zmieniło zamiarów. Logicznie rzecz ujmując człowiek nie był z tego obrotu spraw zadowolony, gdyż to wiązało się z utraceniem tego na co jego ród pracował przez te wszystkie lata. Dorobek pokoleń został mu odebrany w jednym momencie, a jego życie stanęło pod znakiem zapytania. Został upokorzony oraz poniżony, zwłaszcza przez jaszczura który stwierdził, że jest żałosny. - Mam jeden warunek – powiedział człowiek na co Rhoshan wybuchnął śmiechem tak głośnym, jakby to był żart tysiąclecia. Lis prawie się zadławił przez to, a po chwili otarł łzy śmiechu i spojrzał na łowcę w drwiący sposób. - Jakie masz prawo do stawiania warunków? – zapytał hamując śmiech, który napływał do jego pyska, jednak po chwili parsknął. Łowca jednak to zignorował i wyjawił swój mały warunek – Służbie ma włos z głowy nie spaść – dobry pan jednak troszczył się o swoją służbę, która była mu oddana. Należy im się za te wszystkie lata wzorowej pracy, w końcu ród Swann był całkowicie oddany Halishom. Rhoshan przez chwilę udawał zastanowienie, bo i tak zwisał mu los tamtych ludzi. Mógł na to przystać z racji tego, że oni go nie obchodzili ani nie byli wartościowi dla niego – I tak nie widzę pożytku w zabijaniu kogokolwiek z nich więc niech będzie – wzruszył ramionami, a łowcy spadł kamień z serca. Bardziej martwił się o nich niż o siebie, bo o tyle miał świadomość, że on zawinił a nie służba, która tylko była przy swoim panu. Po odwróceniu się lis oraz łowca dostrzegli dwóch nowych przybyszy. Jeden z nich na pewno był densorinem, a drugi pewnie był z jakiejś innej rasy. Łowca po ich postawie, sposobie trzymania broni wywnioskował, że są pewnego rodzaju komandosami. Z perspektywy człowieka byli dosyć wysocy i dobrze zbudowani, na dodatek ich uchwyt na broni był pewny i gotowy do ewentualnego jej użycia. Na dodatek ich ekwipunek nie przypominał w żadnym calu tego ziemskiego, wyglądał na dużo bardziej zaawansowany. Ten z chitynowym pancerzem budził skojarzenia z jakimiś owadami ziemskimi z racji tego, że te właśnie mają podobne pancerze. Może sama zbroja była tak stworzona by nadawać taki wygląd? Przy okazji na pewno też dobrze chroniła organy przed ewentualną szkodą. Rhoshan zlustrował ich spojrzeniem, zwłaszcza tego futrzastego, jednak zaraz przeniósł wzrok na osobnika dzierżącego strzelbę. Stali w takiej pozycji by zamknąć widmo w ogniu krzyżowym, jednak wiedział, że… to byłby głupszy pomysł niż to co zrobił łowca z lisem. Nie myślał, że istoty mogą być tak nierozważne, więc tą opcję wykluczył z biegu. Łowca mógł się tylko domyślać, że zwiadowca potrzebny był do przeprowadzenia jakiejś akcji, czegoś co wymaga precyzji działań oraz dobrego zwiadu. To nie broń wygrywała wojny, a informacja na temat przeciwnika, jednak o co toczyła się batalia nie miał pojęcia. Postanowił nie udzielać się z racji tego, że i tak został już zimno potraktowany przez istoty kosmiczne. Wystarczyłoby pewnie jedno słowo, którym by sobie nagrabił i pewnie miałby dziurę większą niż te w drogach pewnego kraju europejskiego. Kwestia Widma zabrzmiała w pewnym sensie jakby była skierowana do ich obu. Rhoshan miał czas by porozmawiać z Akarynthem, co na pewno zrobi, a Antharas mógł to odebrać jako spotkanie mające na celu „ukaranie”. Zostali otoczeni pewną energią, po czym przenieśli się do rezydencji w Anglii. Łowca trafił do swojego pokoju, którym praktycznie był jego gabinet. Zdziwił się niezmiernie, kiedy zobaczył jak pusty teraz stoi. Wszystkie trofea zniknęły, praktycznie jedyne co zostało to broń wisząca na ścianie i nic poza tym. Kanapa była rozłożona oraz miała na sobie ślady leżenia jakiejś istoty o czerwonym i niebieskim futrze. Niezwłocznie podszedł do szafy i wyciągnął ubrania, by zaraz szybkim krokiem ruszyć ku podziemiom. Przekradając się między korytarzami tak by nikt go nie zobaczył. Dotarł do jednego z wejść do podziemia, gdzie zaszył się w magazynie i rozmyślał nad czymś. Służba była zajęta nowymi gośćmi, wiec to było dużo prostsze niż z początku mogło się wydawać. Służba jak to służba była solidna oraz faktycznie zapewniła im wszystko czego chcieli, zwłaszcza że sami nie chcieli podpaść tym stworzeniom. Inna sprawa, że po Shinsenie, Rhoshanie, Akarynthcie oraz Nodinie nie za bardzo dziwił ich wygląd nowych osobistości. Jedynie broń budziła niepokój, ale co do samego wyglądu nie mieli uprzedzeń lub zastrzeżeń. Jedynie czarne łuskowate istoty oraz te z chitynowym pancerzem wprawiały ich w lekki strach. //Ogród W tym czasie Rhoshan wylądował w ogrodzie, gdzie zaczął szukać swojego ojca. Kątem oka zerknął w kierunku rezydencji, która odzyskała jadalnię. Została dosyć szybko odbudowana, zapewne przez Widmo, jednak może zrobił to ktoś inny? W każdym razie na chwilę obecną jego celem było znalezienie białołuskiego. Tutaj postanowił skorzystać ze swojego daru jakim był czuły węch. Ogród był jednym wielkim labiryntem żywopłotu, więc znalezienie go może być lekko czasochłonne, dlatego postanowił poszukać go po zapachu, który zresztą był dosyć specyficzny jak każdego zresztą. Oscylował, że pewnie mistrz mógł znaleźć tą polanę kwiatów na środku, więc nie zdziwiłby się gdyby go tam znalazł. W końcu świetne miejsce na medytację i wyciszenie się. Ciche, piękne oraz spokojne, wprost idealne dla takiego wielkoluda by odpocząć. Oczywiście Rhoshan mógł się mylić i Akarynth równie dobrze mógł przebywać gdzieś na obrzeżach labiryntu albo w jakimś jego korytarzu, dlatego postanowił wykorzystać węch i spokojnym krokiem udał się za swoim nosem. Inna sprawa, że labirynt był dostosowany do ludzkich standardów więc mógł pójść na łatwiznę i stanąć na palcach lub podskoczyć, a następnie rozejrzeć się nad określonym rejonem, ale to by wyglądało głupio, gdyby taki gigant zaczął skakać w ogródku, jednak jeśli węch go zawiódł pozostało szukanie w ten sposób. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Czw Lis 06, 2014 10:04 pm | |
| NPC Storyline - Akarynth
Szukanie białołuskiego po węchu było nawet dobrym pomysłem - choć nie było aż tak wymagane, zwłaszcza, że w tym labiryncie nawet zapach nie chciał się tak nieść. Niemniej jednak - gdy lis przemierzał labirynt, mógł w pewnym momencie usłyszeć głos - szept gada. Jakby ten do kogoś mówił albo... modlił się? Medytował lub rzucał zaklęcie? I nie znajdował się na otwartej przestrzeni, bo to byłoby nierozważne. Smok schował się w jednym z korytarzy, po prostu siedząc tam i zajmując się sobą. Znalazł sobie jeden gdzie było ciut więcej miejsca, by w razie czego mógł rozłożyć swe skrzydła. Idąc jednak za głosem, lis zapewne nie mógł spodziewać się tego co przyjdzie mu zobaczyć... Gdy Rhoshan wychylił się z za rogu, dostrzegł Akaryntha, siedzącego na swych kolanach oraz pochylonego do przodu z dłońmi złączonymi razem na wysokości swej klatki piersiowej. Gad miał łeb pochylony do przodu, opuszczony w dół ze ślepiami skierowanymi w ziemię. Do tego wszystko, syn mógł zobaczyć znaczną zmianę na swym ojcu... brak zbroi. Gad był kompletnie nagi okrywany jedynie przez swe białe łuski, które lśniły szlachetnie - okrywając dumnie ciało swego właściciela. Białołuski mógł pochwalić się dość niesamowitym ułożeniem łusek, gdyż praktycznie wszystkie były małymi tarczami chroniącymi jego ciało. Smok ten nie posiadał pancerza płytowego, lecz wyłącznie małe, białe łuski chroniące szczegółowo każdy jego punkt na ciele. Do tego były niesamowicie zadbane, wręcz śnieżnobiałe. Mogłoby się wydawać, że gdyby oświetlić go punktem światła - to ono odbiłoby się i oślepiło otoczenie. Teraz natomiast lis miał okazję przyjrzeć się temu jak zbudowany był białołuski. Zbroja bowiem niewiele mu dodawała - gad był wielkim, umięśnionym stworzeniem z bardzo dobrze zarysowanymi mięśniami - głównie właśnie dzięki swym łuskom, które idealnie przylegały do jego skóry, nie kamuflując jej tak jak futro które miał lis czy łuski płytowe które posiadały inne gady. Podobnie z resztą sprawa wyglądała u Acrotha czy Nodina. Obawę mogła natomiast wzbudzić pozycja w której znajdował się smok. Tak pochylony, na kolanach - ze skrzydłami opadającymi po jego grzbiecie na ziemię oraz ogonem podwiniętym pod siebie - wyglądał tak jakby się przed kimś korzył... lub modlił. I właśnie to drugie szybko okazało się prawdą. Smok modlił się, drżącym głosem, wręcz błagalnym, a lis mógł to wszystko dokładnie usłyszeć. -Jak ocean osiada wezwany przez port, wasza podróż po białym brzegu trwa, i wtedy osiedlacie się z dumą; i do strażników którzy uhonorowali Densorin, niech wasze dusze odnajdą spokój na brzegu... i do ukochanej, do syna, do córki, niech te błagania przyniosą wam szczęście w zaświatach... Odzywał się, cichym, drżącym, błagalnym głosem. Nie był to głos istoty dumnej i potężnej, nie był to głos dowódcy gwardii - lecz zwykłej, śmiertelnej istoty modlącej się o dobroć dla swych bliskich oraz dla tych którzy oddali swe życia za ich dom - Densorin. -Niech ich ofiara będzie drogowskazem dla nas wszystkich. Rzucił, kończąc swą modlitwę. To ostatnie zdanie miało w sobie jednak coś... innego. Nie była to błagalna prośba, był to głos dumnej i potężnej istoty którą był białołuski. Zmienił się nawet ton jego głosu, bardzo spoważniał. Sam mistrz podniósł swój wzrok do góry, spoglądając przed siebie - choć skierowany był pyskiem w stronę ściany ogrodu. Jego ślepia błysnęły na biało, a on sam uniósł lekko swe skrzydła i złożył je, przyciskając następnie do swego grzbietu. Smok poruszył swym ogonem, prostując go za swoimi plecami, a potem ruszył swymi nogami, wyciągając łapy spod siebie i przechodząc najpierw do klęku, a następnie do stojącej pozycji. Mistrz stanął prosto, opuszczając swe ręce wzdłuż ciała i zerkając przez chwilę przed siebie, jakby zastanawiając się nad czymś i nie wiedząc, że Rhoshan był obok. Ciężko jednak byłoby uwierzyć w to, że ktoś taki jak ten osobnik nie wiedział o obecności lisa. Gad wykrył go bowiem na praktycznie wszystkie możliwe sposoby. Poczuł go węchem, energią życiową oraz własną energią magiczną - wyczuł wibracje ziemi, na co białołuski był na prawdę wyczulony, nie wspominając już o słuchu. Wielu istotom żyło by się łatwiej, gdyby Akarynth dołączył do swej rodziny. On jednak nie mógł do tego dopuścić. Wielki smok obrócił w końcu swój łeb w bok, kierując swe spojrzenie na lisa. Gad zlustrował go dokładnie swym spojrzeniem, wpierw kierując ku niemu dość srogie spojrzenie, które zaraz złagodniało - zastąpione tą naturalną troską rodzica o swe młode. Biały westchnął cicho, a następnie powolny, spokojnym krokiem podszedł do lisa, wyciągając ku niemu swą prawą dłoń, którą oparł na jego łbie i pogłaskał go po nim spokojnie. Nic jednak nie powiedział, po prostu wykonał ten delikatny gest.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Pią Lis 07, 2014 4:27 pm | |
| Szukanie po węchu średnio się sprawdzało. Lis krążył po labiryncie szukając białołuskiego, aż w końcu usłyszał jego szept. Brzmiało to jak jakieś zaklęcie, a czy było to zaklęcie to nie miał bladego pojęcia, gdyż nie kojarzył zbytnio magii. Może w poprzednim życiu miał jakieś o tym pojęcie, jednak teraz tak naprawdę musiał wszystko zacząć od początku. Wiedza musiała ponownie zostać zdobyta, a osoby które kiedyś znał musiały zostać na nowo poznane. Mistrz nie chciał zwracać na siebie uwagi, więc pewnie dlatego obrał jeden z korytarzy labiryntu a nie jego centrum. Labiryntowi na szczęście nie można było zarzucić małych rozmiarów, bo tak naprawdę mimo ludzkich standardów to on był szeroki, chociaż zdarzały się węższe korytarze. Na początku lis myślał, że znajdzie Akaryntha będącego w trakcie jakiegoś rytuału czy czegoś w ten deseń. Ostrożnie wychylił się zza rogu, gdyż nie wiedział czego ma się spodziewać, a przezorny zawsze ubezpieczony. Wszakże mogło się tam dziać coś czego nie mógł pojmować, dlatego zachowywał się w miarę ostrożnie. Środki ostrożności jednak były zbędne, gdyż nic wymagających ich się nie działo. Ujrzał swojego ojca, który siedział na kolanach i pochylał się. Skądś kojarzył tą postawę i przez chwilę sobie to próbował przypomnieć, aż w końcu zaświtało mu. To był gest modlitewny, dokładnie taki jak na Ziemi tak naprawdę. Wiele razy widział ten gest, kiedy to łowca był zapraszany na jakieś kościelne imprezy. Nie za bardzo rozumiał wcześniej o co w tym chodzi, jednak ostatnio nieco się rozwinął więc stało się to jaśniejsze. W oczy rzucił mu się brak zbroi, w której to ostatnio ojca widział. Nie miał nic na sobie, poza swoimi białymi łuskami, które były nieskazitelnie czyste i okrywające jego ciało zapewne lepiej niż tamta zbroja. Praktycznie jak kolczuga, która w tym wypadku okrywała całe ciało i na pewno była dużo wytrzymalsza niż pancerz. Nie umknęła jego uwadze powierzchnia jaką one miały. Pewnie jakby się przyłożyć i wypucować je woskiem albo czymś dającym połysk to można by kogoś podenerwować oślepianiem za pomocą słońca. Zbroja tak naprawdę nie sprawiała, że smok był większy czy drastycznie tą wielkość zwiększała. On sam w sobie był ogromny, dobrze zbudowany, jak na mistrza który szkoli innych przystało. Lis niby też miał jakiś naturalny pancerz, jednak on na pewno był dużo miększy oraz pełnił bardziej formę grzewczą, kamuflującą oraz pozwalającą łagodzić siłę uderzenia poprzez ilość futra, która pokrywała jego ciało. Przy okazji futro też nieznacznie zwiększało jego rozmiar. Wygląd białołuskiego przywodził mu na myśl jakiegoś pokornego mnicha, który korzy się przed swoim bóstwem. Ukazuje swoją marność w geście prośby o coś, zresztą jak później się okazało była to modlitwa. Drżący ton głosu na początku go zdziwił, gdyż Akarynth budził wizualnie wrażenie istoty, przed którą to się drży i okazuje szacunek lub… błaga o życie. Szybko połączył ze sobą fakty, gdyż Widmo mu nieco zdradziło odnośnie historii białołuskiego. To była modlitwa skierowana dla jego rodziny, która została zamordowana. Jednak to nie było tylko do nich, a wyglądało jak hołd złożony każdemu strażnikowi Densorinu. Być może nawet do osób, które osobiście szkolił i które to odeszły. Był dobrą istotą, w końcu rozpamiętywał swoich zmarłych bliskich oraz honorował ich. Ciekawe czy Rhoshan jakoś honorował swoich bliskich, za czasu kiedy żył na Densorinie? Akarynth nie był wyniosły, a pełen pokory, niczym zwykła śmiertelna istota prosząca boga o spełnienie swojej skromnej prośby. Mądre słowa rzucone na koniec odebrał tak jak powinny być, czyli jako przesłanie by być wdzięcznym za tamto poświęcenie oraz nie zhańbić przodków. Wtedy właśnie do smoka powrócił wigor potężnej istoty, którą był. Jakby tymi słowami odegnał smutek, który wcześniej mu towarzyszył. Wspomnienia na pewno były bolesne, zwłaszcza te związane ze stratą, dlatego to było w pełni zrozumiałe. Zresztą tak sam by Rhoshan zrobił, starając się przekuć smutek w siłę, by ponownie nie dopuścić do takiego zdarzenia. Lis nieco się odsunął by zrobić odrobinę miejsca i… nie dać wrażenia, że perfidnie podsłuchuje chociaż na to pewnie było za późno. Gdyby tak się dało zaskoczyć Akaryntha to już dawno ktoś, by to zrobił dlatego lis obstawiał, że smok miał świadomość jego obecności. Smok stał i chwilę nad czymś rozmyślał, jakby to było coś odległego, a Rhoshan zastanawiał się co takiego białołuski dojrzał w ścianie labiryntu? Być może jakieś refleksje odnośnie przeszłości? Nie był jednak Widmem i nie zaglądał innym do umysłu, zresztą nawet jakby mógł to by tego nie robił. Myśli innych nie powinny być naruszane według niego, gdyż akurat ta sfera powinna pozostawać prywatna. Co innego wspomnienia, które w razie potrzeby dobrze by było umieć odczytać. Smok początkowo rzucił mu dosyć srogie spojrzenie, które sprawiło że lekko dreszcz mu przeszedł po karku, jednak zaraz złagodniało, przez co i Rhoshan się uspokoił. Może to był znak, że nadmierna ciekawość może kiedyś go zgubić? Rodzic po chwili podszedł i pogłaskał Rhoshana po głowie, na co lis posłał przyjazny uśmiech zadowolenia. Nie z samego gestu, a emocji jakie wyrażał ten gest, czyli troski rodzica. Postanowił nie psuć tej chwili informacją, że rozdzielił się z łowcą bo pewnie przyniosłoby to jedynie nieprzyjemne wspomnienia i by zdenerwowało Akaryntha. Kiwnął jedynie głową ze zrozumieniem. - Nodin nieco mi przybliżył parę faktów, jednak historia Densorinu nadal pozostaje dla mnie niewiadomą. Mamy z tego co słyszałem jeszcze jeden dzień zanim wszystko ruszy… cokolwiek to jest – powiedział niezbyt pewnie, bo tak naprawdę niezbyt dużo wiedział – No cóż im szybciej skończymy tu pracę, tym szybciej wrócimy do domu co nie? – powiedział uśmiechając się kącikiem ust i zerkając w oczy swojego ojca. Był to dokładnie wzrok dziecka, które oczekuje potwierdzenia powrotu do domu z ciężkiej wycieczki – A skoro mamy jeszcze 1 dzień, to można go wykorzystać w pełni i jeśli tato się zgodzisz to możemy pomówić nieco o historii, gdyż to mi się przyda jeśli mam wrócić na Densorin – to był duży przełom, tamto wyrażenie początkowo było ciężkie by poza myślami nazwać Akaryntha ojcem, w końcu Rhoshan nie należał do wylewnych, a dodatkowo dosyć niedawno się o tym wszystkim dowiedział i musiał sobie to poukładać w głowie. Zresztą Widmo samo mu mówiło, że ma być szczery z emocjami, więc na to przyszła pora. Densorini może i byli wojowniczą rasą, jednak nie wykluczało to ich emocjonalności. Nawet najtwardsi z najtwardszych także mieli miękkie wnętrze.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Nie Lis 09, 2014 8:42 pm | |
| NPC Storyline - Akarynth Białołuski zabrał powoli swą dłoń, opuszczając rękę wzdłuż swego ciała i spoglądają na lisa z góry. Usłyszawszy jego słowa - a raczej pierwsze słowo - uśmiechnął się tylko, łagodnie i spokojnie. Lis popełnił błąd którego raczej popełniać się nie powinno, niemniej jednak nie był świadom, do tego momentu. -Lord Nodin lub Widmo. Ostatecznie możesz go również nazwać czarnołuskim. Nie byłeś z nim jednak na ty, a on jest w stanie wyczytać z twych wspomnień jak o nim mówisz, gdy go przy tobie nie ma. Wtrącił smok, a następnie ucichł na chwilę by pozwolić czerwonofutremu dokończyć swą wypowiedź. A więc widmo przekazało mu nieco informacji... a jak mistrz znał tego osobnika, to spodziewał się w jaki sposób gad dał Rhoshanowi nieco do zrozumienia. -Zobaczymy co przyniesie nam przyszłość, Rhoshanie. Odparł mu na to pytanie. Akarynth nie lubił nadużywać własnego słowa, tym bardziej jeśli miał coś obiecać, a to się miało nie stać - nie dojść do skutku. Ich misją było odnalezienie Shinsena, niemniej jednak każda następna godzina spędzona na tej planecie coraz bardziej upewniała go w fakcie, że dzieje się tutaj coś więcej niż mogą sobie wyobrazić. Ta dziwna energia którą przez chwilę mógł wyczuć, aktywność różnych magicznych istot, a przede wszystkim zainteresowanie wszechświata tą planetą. Powoli wchodzili w grę której zasady nie były im znane - i wychodziło na to, ze cele ich misji nie będą ani proste ani jasne, wbrew temu co mogłoby się wydawać. Białołuski przekrzywił na chwilę łeb delikatnie na bok. Była to jego reakcja na słowa - albo raczej słowo - które wypowiedział Rhoshan. Akarynth już nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś nazwał go tatą lub ojcem... choć dla wielu pełnił praktycznie taką funkcję, traktując nierzadko swych uczniów niczym własne dzieci. Nikt z nich nie tytułował go jednak w ten sposób. A głos lisa, do tego to proste słowo sprawiły... że po prostu wróciły mu wspomnienia. Choć sam Rhoshan może nigdy nie był specjalnie wylewny, to jednak potrafił swe emocje okazywać. Tutaj zapewne będzie przyzwyczajał się do tego jak ma zwracać się do smoka, tak jak to było kiedyś, gdy po raz pierwszy go przygarnął. -Dobrze, synu. Przekażę tobie wiedzę o naszej rasie... Odpowiedział mu spokojnie, a następnie odwrócił się powoli i ruszył przed siebie - zatrzymując się przy ścianie, ślepym zaułku. Gad ponownie odwrócił się, a następnie usiadł na ziemi w siadzie skrzyżnym - jak wcześniej przed domem. Zaczekał aż lis podejdzie do niego i zrobi to samo, by zaraz wyciągnąć ku niemu swe ręce z otwartymi dłońmi - wewnętrzną stroną skierowaną ku górze. Smok nie chciał Rhoshanowi tyle opowiadać, co po prostu pokazać - wykorzystać magię. Zabierze go w podróż podczas której lisowi przyjdzie poznać najważniejsze wydarzenia z historii swego świata - ponownie, jak kiedyś - obserwując wszystko tak, jakby był wtedy na miejscu. Nie będzie miał jedynie wpływu na to co będzie się działo...
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Pon Lis 10, 2014 3:15 pm | |
| No tak, kwestia przyzwyczajenia się do tego, że każdego... niektórych trzeba będzie tytułować. Z czasem pewnie to przyjdzie, a teraz zwyczajnie mu się wyrwało chociaż wiedział, że Widmo ma tą wyższą pozycję. Już i tak się pogodził z tym, że Widmo może mieć jakieś zastrzeżenia do tego co w tym momencie powiedział Rhoshan, bo jak wynikało z zachowania czarnołuskiego to lubił wchodzić komuś do głowy i grzebać w myślach, nawet tych najgłębszych. Może to jakieś hobby? Lis jedynie kiwnął głową, że zrozumiał w sumie w te myśli wplótł nawet zgrabne „przepraszam”, bo przecież skoro kiedyś ponownie Lord Nodin zajrzałby do jego głowy to pewnie i to znajdzie. Przyszłość z perspektywy Rhoshana była mglista, jednak w tym wypadku pozytywna bo dużo czynników wskazywało na to, że odzyska to co utracił. Ponownie zostanie tym kim był kiedyś, a może nawet osiągnie nowy poziom. Jak na razie już miał swoje ciało, trochę wiedzy o swojej przeszłości, rodzinę, a właściwie ojca i na dodatek świadomość, że gdzieś tam są osoby, które mógł nazwać mianem przyjaciela. Jednak w tej przyszłości była czarna chmurka, jaką był niepewny los Shinsena, w końcu go porwali tylko po co to zrobili? Czyżby go potrzebowali do czegoś? A może zwyczajnie był przynętą, która ma zwabić pewne osoby? Było sporo niewiadomych, które z czasem zapewne się rozwieją. Słowa smoka wlewały jakieś dziwne, znane lecz dawno zapomniane ciepło w lisa. Ciało mogło zapomnieć ruchy, mózg mógł wyprzeć wspomnienia, jednak jest pewna rzecz, którą zawsze się ma – przeczucie oraz emocje. Rhoshan podszedł bliżej smoka, a następnie usiadł w ten sam sposób przed nim. Dosyć blisko, tak jak usiadł wtedy, kiedy dzieliła ich jedynie włócznia smoka, tyle że teraz… jej nie było. Smok wyciągnął w jego stronę ręce, wnętrzem skierowanymi ku górze. Lis zrozumiał, że musi położyć swoje dłonie na jego, więc to zrobił. Położył dłonie na jego dłoniach, wnętrzem swych do jego, czując pod futrem jego łuski. Domyślał się, że to nie będzie zwykłe opowiadanie, bo wtedy taki gest nie byłby potrzebny. Rozluźnił się i czekał na to co ma nadejść.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Wto Lis 11, 2014 10:04 pm | |
| NPC Storyline - Akarynth Gdy tylko dłonie lisa spoczęły na dłoniach smoka, ten zamknął swe kciuki na dłoniach syna, chwytając je pewniej by to co zamierzał nie zostało brutalnie przerwane. Rhoshanowi nie trzeba już było mówić o tym, że miał się odprężyć i wyczyścić swój umysł... widać widmo czegoś go nauczyło, choć podawane tak praktycznie zawsze polecenia nie były realnie potrzebne. Nie zmieniało to jednak faktu, że takie zachowanie ułatwiało pracę. Nie trzeba było się bowiem skupiać na umyśle tego nad kim się pracowało. Białe światło błysnęło przed oczami lisa, by zaraz poczuł on pod sobą trawą, uderzenie świeżego - czystego powietrza. Otworzył swe ślepia, przed nim dalej siedział białołuski, trzymając jego dłonie. Spoglądał na niego spokojnie i puścił go, wstając powoli i nie spuszczając wzroku z lisa. Choć tutaj puścili swe dłonie, w prawdziwym świecie dalej utrzymywali kontakt. Rhoshan znajdował się na polanie, polanie którą przecinała rzeka z krystalicznie czystą wodą. Dookoła znajdował się bardzo gęsty las, słońce świeciło mocno - rzucając na ich ciała przyjemne ciepło. Na dodatek dookoła biegały zwierzęta, zwierzęta niczym na ziemi - jelenie, sarny, króliki czy nawet wilki. Różniły się jednak nierzadko ubarwieniem, tak jak tutejsza flora - nierzadko mając kolory takie jak jaskrawy niebieski czy czerwony. Świat ten był podobny, a jednocześnie inny niż Ziemia. Po rozejrzeniu się, po za tym naturalnym obrazem - Rhoshan dostrzec mógł anthro istoty - kilka wilków które otoczyły jakiegoś gada, wszystkie uzbrojone, niczym łowcy polujący na zwierzynę. Kiedy lis oglądał ten obraz, odezwał się do niego białołuski. Mistrz mówił spokojnym, niewzruszonym na widok tonem... a było co oglądać, bowiem wilki powaliły gada na plecy, przybiły ostrzami za kończyny do ziemi by następnie żywcem otworzyć go i zacząć wyciągać jego wnętrzności... widok... okropny i brutalny. -Tak wyglądał nasz świat... jakiś milion lat temu. Przepełniony magią, dziki i nieposkromiony. Jako gatunki - zwalczaliśmy się wzajemnie. Smoki stały na szczycie łańcucha pokarmowego, będąc w zwyczaju tyranami nie liczącymi się z innymi. Tworzyliśmy plemiona, mniejsze lub większe miasta-państwa. Nigdy jednak nie była to jedna, wielka struktura. Wyjaśnił, przybliżając w skrócie to jak wyglądało życie na Densorinie kiedyś - bardzo dawno temu. Aktualnie, po za widmem - nie istniała żadna pochodząca z tej planety istota, która mogłaby te czasy pamiętać. Wszystko było ułożone lub odzyskane za pomocą magii. Czasami też przekazane przez czarnołuskiego. Prawo natury, prawo silniejszego - to właśnie rządziło Densorinem. Planeta była pogrążona w pewnym... naturalnym chaosie. Czerwonofutrego ponownie oślepiło białe światło. Tak jak światło zniknęło, tak pojawiła się nowa okolica. Pod łapami lisa znajdowała się czarna, wypalona ziemia. Zewsząd dobiegał zapach siarki, spalenizny, popiołu, śmierci. Dookoła znajdowały się ciała densorinów, istot różnych gatunków - zarówno smoków, wilkowatych, kotowatych i wielu innych. Zakrwawione, spalone, zniszczone. Niebo było czerwone, niczym skąpane we krwi, a na samym niebie znajdowały się tysiące wielkich okrętów wojennych, rodem z filmów i powieści sci-fi. Te były jednak prawdziwe. Gdzieś na owej polanie, lis dostrzec mógł grupkę anthro-istot - Densorinów z różnych gatunków, klęczących z rękoma w górze, łkających, płaczących oraz błagających o litość. Otaczali ich żołnierze w nowoczesnych pancerzach. Istoty będące typowymi kosmitami, anthro istoty nie przypominające żadnego zwierzęcia czy człowieka. Wyciągali ich jednego po drugim, bijąc ich, katując oraz zabijając z zimną krwią. Znów odezwał się Akarynth. -Zwali się Zodkahn. Nie władali magią, byli po prostu zorganizowaną, bardziej zaawansowaną rasą. Nie byli nawet fizycznie silniejsi od nas. Byli jednak zjednoczeni. Najechali nas, wymordowali miliardy istnień - wzięli w niewolę. Traktowali nas gorzej niż zwierzęta, byliśmy niewolnikami nie mającymi żadnych praw. Rzucił, wyjaśniając - a czarna mgła sprawiła, iż cała okolica rozpłynęła się. Smok znów przeniósł ich w czasie, tym razem trafili do nowoczesnego miasta, słońce świeciło już jasno, dookoła znajdowali się najeźdźcy - ich cywile, kobiety, dzieci, mężczyźni oraz starzy - jak również ich żołnierze. Byli też Densorini, zniewoleni. Znajdowali się teraz na placu, a rozglądając się można było dostrzec różne sceny. To na scenie akurat trwała sprzedaż niewolników, jakiegoś zielonołuskiego masywnego smoka. Gdzieś w oddali strażnicy katowali leżącego na ziemi małego lisa, gdzie indziej jakiś inny densorin usługiwał swej pani, pod jednym ze sklepów znajdowała się grupa gadów i wilków skutych kajdanami. Nie było w tych istotach żadnej żądzy walki, nie było poczucia wolności. Dało się to wręcz dostrzec. -Setki tysięcy lat byliśmy ich niewolnikami, sługami spełniającymi każdą ich zachciankę - każdą żądzę. Kiedyś wolne pokolenia dawno wymarły, pozostali jedynie ci którzy nigdy nie znali wolności - wychowali się jako niewolnicy. Nie znali i nie chcieli znać innego życia. Jednak... Po tych słowach okolica znów się zmieniła. Znaleźli się tym razem w piwnicy, obwieszonej ręcznie wykonanymi mapami. Dookoła znajdowała się garstka densorinów, głównie smoków - jednak nie brakowało przedstawicieli innych gatunków. Byli skromnie uzbrojeni - zarówno w broń zdobyczną, jak również prostą broń białą - miecze, włócznie, topory. -Niektórzy mieli swe marzenia, niektórzy chcieli zaznać wolności - wyjść spod łap ciemiężców. Było coś co dał nam okupant - zjednoczenie. Wszystkie gatunki zaczęły wspierać się wzajemnie. Potajemnie kierowani przez widmo, nauczyliśmy się czym była jedność - nasza największa siła. Skomentował smok. A więc jednak istniała rebelia. Tak, istniała, lecz przypłacona potężnymi kosztami. Następne wizje które smok pokazał lisowi - były wizjami sal tortur, zmyślnych - zarówno takich które oddziaływały energetycznie, jak i rozszarpywały ciała ofiar poddanych torturom. Katusze były straszne, często zmuszając schwytanego by długimi godzinami wykrwawiał się w potężnych męczarniach. Mistrz pokazał również czerwonofutremu łapanki, zemsty na zwykłych niewolnikach za działalność rebelii. W pewnym momencie wszystko stało się białe, okolica zniknęła. Pozostał tylko lis oraz smok. -Partyzanci nie poddawali się łatwo... tak samo jednak jak oprawcy. Popełniliśmy jednak błąd, densorini w celowym ataku - zabili przypadkowo grupę młodzieży i dzieci Zodkahnu. Ponad dwustu. I choć wielu z nas uznało ich śmierć za odegranie się za nasze krzywdy... oni widzieli to inaczej. Chcieli zemsty. Rozpoczęły się masowe mordy na densorinach, katowali praktycznie każdego - winny czy nie, musiał ponieść karę za to kim się urodził. Lord Nodin nie mógł zrobić z tym absolutnie nic... mieli bowiem swoje widmo, a widmom nie wolno toczyć bratobójczej walki. Wyjaśnił. Każda akcja miała swoją konsekwencję. W tym wszystkim pomóc mógł Nodin, który jednak ostatecznie miał związane łapy. Wszystko za sprawą widma które posiadali najeźdźcy. Widmom zakazana była walka między sobą. Wtedy wkroczyć mogli egzekutorzy, co w skrócie smok objaśnił - nie wdając się w szczegóły na temat tego kim byli oraz jaką funkcję dokładniej pełnili egzekutorzy. Nodin nie miał jednak czasu czekać, gdyż populacja rasy którą pragnął ze wszystkich sił chronić - nikła tak szybko. Czarnołuski zwrócił się więc po pomoc. Znów błysnęło białe światło i znów znaleźli się w nowym miejscu. Rhoshan wraz ze swym ojcem znalazł się w nowym miejscu. Wnętrzu okrętu, pomieszczeniu o kształcie pięciokątu. Dookoła znajdowały się ekrany, konsole... nie było to jednak ważne. Ważnymi były trzy postaci znajdujące się w tym pomieszczeniu po za nimi. Pierwszą postacią był czarnołuski - Nodin. Znajdował się w swej naturalnej postaci, formie bestii o ponad trzy i pół metrowym wzroście. Nie był jednak tak dumny i potężny jak do tej pory. Jego sylwetka była pochylona, przednie łapy ugięte, a łeb opuszczony nisko - spoglądający na łapy istoty stojącej przed nim. Ciało gada trzęsło się w strachu, grymas jego pyska mówiła sam za siebie. Było to błaganie o pomoc innej, zapewne silniejsze istoty. Kimże natomiast była ta silniejsza istota? Innym widmem. Przed Nodinem znajdowała się istota, którą Akarynth określił mianem "Starożytnego". Samiec znajdował się w swej anthro-formie, budową ciała zbliżony był do Nodina, jednak przewyższał go - bardzo niewiele, lecz różnica była zauważalna. Czarno-czerwone łuski, ogniste, gadzie ślepia, potężna - umięśniona sylwetka oraz łuski które sprawiały wrażenie niezniszczalnych. Gad spoglądał na Nodina poważnie, ostro, a jednocześnie z wielkim zrozumieniem. Jego ręce opuszczone były wzdłuż jego ciała, ogon nie poruszał się - spoczywając spokojnie na ziemi. W pomieszczeniu była również druga istota. Samiec, wyglądający niczym anthro-raptor. Na jego nogach znajdowały się spodnie, wojskowe z wielkimi kieszeniami, miejscem na długi, silny ogon - w kamuflażu biało-czarno-srebrnym. Gad ten... posiadał futro zamiast łusek. Biało-czarne futro oplatające dokładnie jego ciało, umięśnioną - lecz atletyczną sylwetkę, która w tym wszystkim była aż nad to idealnie wyrzeźbiona. Mogłoby się wydawać - nienaturalnie w swojej naturze. Stał on plecami do rozmawiających widm, spoglądając przez ekran wyświetlający kosmos. Miał jakieś dwa metry i dwadzieścia centymetrów wzrostu, trzymał swe ręce splecione dłońmi za własnymi plecami. Wydawał zastanawiać się nad odpowiedzią. -Będąc całkowicie bezsilnym, czarnołuski zwrócił się po pomoc do znacznie silniejszych bytów, które w swej historii przeżyły już eksterminację swej rasy. I choć przekonanie ich do udzielenia pomocy nie było łatwe... ostatecznie się udało. Białofutry nie jest bowiem istotą organiczną - lecz maszyną. Okrętem mającym może i milion lat, potężnym aspektem wojny. Wyjaśnił, a po chwili czerwonołuski wyciągnął prawą dłoń w stronę Nodina, otwartym gestem podając mu wprost pomocną dłoń. Znów padło światło, znów zmieniło się otoczenie... Ponownie znaleźli się na wielkim placu, otoczonym ze wszystkich stron potężnymi murami. Stali pomiędzy dwoma grupami - oddzieloną barierami i ochroną widownią - w postaci okupantów - oraz jeńców, rannych, ściśniętych młodych, samic, samców oraz starych. Znajdowali się pod ścianą, smoki, wilki, koty, lisy, króliki, wszyscy. Masy istot ustawione pod ścianą, przed plutonami egzekucyjnymi wyposażonymi w coś co wydawało się być miotaczami białego fosforu lub podobnej im substancji. Widownia skandowała, nierzadko rzucając w przerażonych niewolników kamieniami, fekaliami, zepsutą żywnością... do momentu, aż niebo pokrył ogień. Nic co spadło z nieba - lecz masy, tysiące wybuchów które ukazały się na niebie, nad planetą - praktycznie całkowicie ją otaczając. Wszyscy ucichli i skierowali swe spojrzenia ku niebu, nie dowierzając widokowi. Po chwili zaczęły padać pytania o to co się stało, jacyś oficerowi zaczęli meldować sobie wzajemnie - że nie mogą połączyć się z dowódcami. Chwilę później widziany w tle wielki pałac zarządcy planety został zrównany z ziemią, w wielkiej eksplozji - widowiskowej oraz pokazującej siłę, równającej z ziemią połowę okolicy. Masy dymu wzniosły się w powietrze, przesłaniając okolicę - a gdy dym opadł - zarówno strażnicy, widzowie jak i niewolnicy z niedowierzaniem patrzyli jak miasto zaczęło płonąć, być trawione przez ogień. Po pałacu nie było śladu - dziura wypalonej ziemi. Nagle - między plutonami egzekucyjnymi - a niewolnikami - pojawiła się biała ściana energetyczna, pole siłowe które otoczyło ich i zabezpieczyło przed jakimikolwiek obrażeniami. Pole wznosiło się wysoko nad ziemię, będąc widoczne z wielu kilometrów... a pól takich pojawiły się setki tysięcy na całej planecie - otaczając sobą każdego densorina i oznaczając go w ten sposób. Chwilę później widownia zaczęła wzdychać i komentować coś niespokojnie, a strażnicy zwrócili się ku jednemu miejscu - gdzie pojawił się białofutry jaszczur, stając między sługami - a oprawcami. Ręce miał opuszczone wzdłuż ciała, ubrany był jak wcześniej - nie miał żadnej broni. -Zu'u los Dur-Shurrikun! Odezwał się, wykrzykując swe imię białofutry. Strażnicy wymierzyli w niego niepewnie, a on spoglądał jedynie przed siebie, nie koncentrując wzroku na nikim i mówiąc dalej. -Dzisiaj będę waszym sędziom... a waszą karą - śmierć. Rzucił, a gdy jeden z oficerów wydał rozkaz do ataku - potężny cień padł na okolicę. Nad ich głowami pojawiły się setki tysięcy statków, okrętów każdego rozmiaru - od metrowych myśliwców - po wielokilometrowe pancerniki, kończąc na kilkuset kilometrowym tytanie - którego Akarynth wskazał i nazwał Dur-Shurrikunem, okrętem którego avatar znajdował się na niebie. Z nieba spadł deszcz ognia, mordując oprawców i wyzwalając Densorinów oraz Densorin. Na ulicę wybiegli rebelianci - dokonując swej zemsty i bestialsko mordując oprawców. Ulice szybko pokryły się rzeką krwi, teraz bowiem nadszedł dzień zemsty, dzień gdy lud odzyska swą dawno utraconą oraz zapomnianą wolność. Akarynth ponownie przeniósł ich w innej miejsce - do innego miasta, gdzie również trwały walki. Po niebie latały setki statków, atakując wszystko co nie było naturalnym bytem tej planety. Znowu znaleźli się na placu, tym razem jednak był tu również Nodin oraz... jakieś inne widmo. Miało ono szaro-czarne ubarwienie łusek oraz pomareńczowe ślepia. Było wyższe od czarnołuskiego, jednak zdecydowanie mniej zabudowane masą mięśniową. Obaj znajdowali się w swych anthro-formach, czarnołuski był jednak ranny. Leżał grzbietem na ziemi, spoglądając na drugie widmo które stało nad nim, dobijając go do ziemi łapą znajdującą się na jego korpusie. Rhoshan nie mógł usłyszeć ich słów, jednak łatwo można było domyślić się co musieli sobie wzajemnie mówić. Ojciec wyjaśnił swemu synowi, że stojące nad Nodinem widmo nosiło imię Sunad. Zamachnął się on, otaczając swą rękę płomieniem - by wykończyć czarnołuskiego - został jednak powstrzymany przez pojawienie się innych gadów. Ich sylwetki były rozmyte, czarne - niczym mgła. Akarynth wyjaśnił, że byli to egzekutorzy - było ich około dziesięciu, najsilniejsze z widm o różnych posturach. Złapali oni oba gady, dobili do ziemi i przytrzymali przez chwilę. Potem wypuścili Sunada, najwyraźniej go uniewinniając. Jeden z nich obrócił natomiast Nodina ponownie na grzbiet, zamachnął się na niego wielką łapą - jednak zanim ta sięgnęła celu, została powstrzymana. Ciało egzekutora otoczyła czerwona energia która dosłownie zniszczyła istotę, wręcz kasując jej strukturę atomową. Widma odwrócił się w stronę jeden z ulic - z których wyszedł starożytny. Jego ślepia świeciły gniewną czerwienią, widma ruszyły ku niemu, zatrzymując się nagle i nieruchomiejąc w połowie drogi. Czerwonołuski podniósł lewą dłoń do góry, otoczyła ją czerwona energia - a chwilę później odezwał się Akarynth, przywołując wypowiedziane przez widmo słowa... -Bądźcie mymi pazurami. Jam jest Kattal, jam jest zemstą. W swej sile... przejął kontrolę nad widmami, nad egzekutorami. Coś co w ich rasie jest... niemożliwym. Złamał ich wolę. Wyjaśnił, a ślepia wszystkich egzekutorów zaświeciły na czerwono, ci odwrócili się i rozeszli, atakując swymi mocami oprawców tej planety. Kattal podszedł natomiast od Sunada, złapał go za krtań - podniósł do góry, a następnie spojrzał mu w oczy i... zgniótł krtań gada, rzucając jego truchło na ziemię - a następnie pochłaniając moc widma, poprzez zmienienie go w czystą energią którą pochłonął. Tutaj wizja skończyła się, a Akarynth przywrócił Rhoshana do normalnego świata. Ich dłonie puściły się, smok spojrzał zaciekawiony na lisa, opierając swe dłonie na własnych kolanach i otaczając się swym ogonem. Był niemal pewien nawału pytań które padną. Nie na każde będzie mógł odpowiedzieć. Nie pokazał mu jednak aktualnego Densorinu... nie pokazał z prostej przyczyny. Wolał, by Rhoshan samodzielnie dostrzegł piękno ich planety. Sam bowiem dałby wiele by móc przeżyć ponownie to wszystko, budowę imperium - zrozumienie tego kim się stali, jak potężni się stali oraz jak wspaniała była ich planeta - ich imperium.
Dur-Shurrikun
- Spoiler:
Kattal/Starożytny
- Spoiler:
Sunad
- Spoiler:
Zodkahn
- Spoiler:
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sro Lis 12, 2014 12:14 pm | |
| Palce smoka przytrzymywały dłonie lisa, by po chwili rozpoczęła się jego podróż w przeszłość. Zauważył wcześniej, że oczyszczenie umysłu było praktycznie stałym poleceniem które otrzymywał przy jakiś zabiegach związanych z magią, którą spotkał do tej pory. Światło pojawiło się, a Rhoshan poczuł pod sobą trawę. Kiedy otworzył oczy Akarynth nadal był przed nim, a świeże i czyste powietrze uderzało o nich. Rhoshan został puszczony, a mistrz będący jednocześnie jego przewodnikiem po tym miejscu wstał. Lis zrobił to samo, oczywiście także utrzymując kontakt wzrokowy chociaż bardzo go korciło, by się rozejrzeć jednak myślał że to może jakoś zaszkodzić dlatego dopiero po chwili się rozejrzał. Ukazała mu się polana, przez którą przechodziła rzeka z czystą wodą, która praktycznie była jak zwierciadło, w którym można się było przejrzeć. Otaczał ich las, a słońce ogrzewało przyjemnie. Miejsce to śmiało można by nazwać rajem dla każdej istoty, która pragnie kontaktu z przyrodą. Zwierzęta były tu dosyć podobne do ziemskich, tak samo rośliny tylko różniły się kolory. W ziemskiej przyrodzie rzadko kiedy zwierzę miało takie barwy, chociaż zdarzały się. Świat był podobny do Ziemi, jednak inny gdyż obecnie Ziemia była zniszczona przez ludzi i zanieczyszczona. To miejsce natomiast było nietknięte ręką ludzką, która była wielce destruktywna i starała się zawsze walczyć z naturą. Tutaj istoty żyły z nią w harmonii. Zresztą Rhoshan dostrzegł pewne podobieństwo z miejscem, które ukazało mu się w owej wizji sennej. Było bardzo podobne i jednocześnie był tutaj też Akarynth. Powoli nabierało to sensu, gdyż teraz smok faktycznie wyciągał do niego rękę i przemieniał lisa, który nie znał historii densorinu i był w pewnym sensie „dziki” w nową istotę, która poznawała dzieje swojego ludu. Wizja faktycznie nie musiała być dosłownie tłumaczona. Tamtymi cieniami mogły być bariery niewiedzy, która nie raz i nie dwa sprawiła, że się sparzył. Przed nim rozegrała się dosyć naturalna scena, gdzie wataha anthro wilków otoczyły gada. Łatwo się było domyślić, że to byli łowcy, którzy polowali na pożywienie. Zresztą udało im się przygwoździć gada do gleby, a potem rozpocząć konsumpcję. Brutalne, okropne, jednak… jak najbardziej naturalna kolej rzeczy. Milion lat temu densorini niewiele różnili się od ludzi, jedynie wyglądem i rozmiarem, tak samo byli podzieleni na plemiona, czasami na te większe miasta-państwa. Oczywiście miał na myśli ludzi z podobnego okresu czasu. Na szczycie były smoki, czyli drapieżcy szczytowi tak naprawdę. Zastanawiał się jak to wszystko zostało uzyskane, w sensie wiedza ale przyszło mu na myśl, że skoro Widma są strażnikami światów to pewnie i densorińskie uchyliło rąbka przeszłości by doprecyzować pewne fakty. Oczywiście na pewno też istniały jakieś zapiski, relikty przeszłości czy inne świadectwa tego co się kiedyś działo i jak świat wyglądał, jednak wiadomo że pismo nie od razu powstało i przekazywało się rzeczy drogą ustną. Inna sprawa, że skoro posługiwali się magią to pewnie byli w stanie zaglądać w przeszłość, a co więcej może się nawet do niej przenosić. W tym momencie Rhoshanowi zaświtała też jedna myśl. Jak długo Widma istnieją? Po chwili znowu błysnęło światło i ponownie okolica się zmieniła. Gleba pod stopami lisa nie była już pokryta trawą. Byłą wypalona i jałowa, wszędzie czuć było zapach siarki, spalenizny oraz odór śmierci, który tak dobrze znał. Wokół leżeli densorini różnych gatunków, były okaleczone, spalone i zniszczone. Dokonała się tu ogromna scena mordu i rzezi, Rhoshan mimo, że miał świadomość iż to się już zdarzyło, to jednak odczuwał pewien gniew przeplatany ze smutkiem. Na niebie wisiały okręty wojenne, które zapewne były przyczyną owej tragedii. Najeźdźcy, obcy, którzy przybyli by pokazać swoją siłę i wielkość. Na owej polanie teraz znajdowała się grupka densorinów składająca się z różnych gatunków, którzy praktycznie błagali o litość. Otoczeni byli przez żołnierzy najeźdźców, którzy przyodziani byli w nowoczesny ekwipunek. Wyciągali i katowali rodaków lisa, jednego po drugim zabijając z zimną krwią. Naturalne prawo to, by silniejszy zabił słabszego by się pożywić i wykarmić resztę stada, jednak to było zwyczajnym zabijaniem dla przyjemności i podboju. Przeciwnik się poddał, błagał, był bezsilny, a tamci mordowali. Po raz kolejny lis patrzył groźnie na jakieś zjawisko, tym razem na owych najeźdźców. Zodkahn, bo tak się zwali adwersarze nie byli silniejsi fizycznie, nie władali magią, a byli bardziej zaawansowani i technologicznie wyżej od densorinów. Jednak przede wszystkim byli jednością i armią, która ruszała na podbój innych światów traktując ludność podbitą jak niewolników. Tym razem nie światło, a czarna mgła przeniosła ich w inne miejsce, a raczej czas. Trafili do miasta, gdzie praktycznie na każdym rogu widać było najeźdźców. Urządzili tu sobie swoją kolonię, traktowali to miejsce jak swoje! Sprzedawali densorinów jak produkty na półkach, gdzieś w oddali katowane było dziecko przez strażników, a gdzieś indziej inny densorin usługiwał zamiast skręcić kark najeźdźcy. Czemu nikt nie zareagował na katowanie małego lisa? Wszyscy z densorinów na pewno się bali, a najeźdźcy czując się ponad postanowili się nie kłopotać, w końcu dla nich ten gatunek był jak zwierzęta przeznaczone na ubój. Przez setki tysięcy lat służyli, spełniali zachcianki, pracowali na nich i praktycznie zatracili to co kiedyś było u niech powszechne – wolność. Młode pokolenie nie znało pojęcia wolności, wychowywali się jako niewolnicy i umierali w tej samej formie. Tak było im zwyczajnie łatwiej. Nie podnosili buntu, a raczej większość nie podnosiła, gdyż bali się o swoje własne istnienie oraz bliskich. Zawsze jednak musiał się wyłamać pewien element, który myślał inaczej o czym zaraz przekonał się w następnej scenerii, gdzie w piwnicy obwieszonej ręcznie rysowanymi mapami znajdowała się garstka densorinów. Nie mieli fenomenalnego uzbrojenia, jednak widać po nich było chęć walki, zrewanżowania się najeźdźcy. Okupant dał densorinom jedno, coś czego oni nie mogli uzyskać przez wiele lat. Dał im zjednoczenie przeciwko wspólnemu wrogowi, zaczęli się wzajemnie wspierać i potajemnie konspirować. Dopiero wtedy jak powiedział smok, odkryli swoją największą siłę. Widmo ich nie opuściło, ale jednak jakoś nie mogło ich uratować. Musiało mieć jakoś związane łapy, dlatego działał również w konspiracji podpowiadając i prowadząc ruch oporu. Następnie smok pokazał lisowi katuszę jakiej doznawali densorini z rąk oprawców. Zmyślne tortury próbowały złamać ich ducha, by wyciągnąć potrzebne informacje. Wielu z pewnością przypłaciło życiem utrzymanie sekretu. Łapali niewinnych, głodnych i słabych tylko po ty, by ich katować w ramach odwetu za rebelię. Chcieli zniszczyć tą solidarność właśnie poprzez takie akcje. To był chwyt poniżej pasa, by ludność niezdolna do walki cierpiała na wojnie, jednak.. czyż taka nie była wojna? Sceneria zmieniła się i wszystko zniknęło, pozostali tylko Rhoshan oraz Akarynth, który kontynuował swoją opowieść. Lis podziwiał partyzantów za ich waleczność oraz determinację, mimo iż nie mieli aż takich środków i stawali przeciwko przeważającemu okupantowi to jednak walczyli. On gdyby urodził się w owych czasach także pragnąłby wolności i na pewno także by walczył. Popełnili jednak jeden błąd i wymierzyli atak w ludność cywilną najeźdźców, jednak czy to nie było w zasadę oko za oko? Nawet Rhoshan pochwaliłby taką formę zemsty, jednak to na pewno spotkało się z odzewem. Spodziewał się, że najeźdźca zrobi to samo co wcześniej, tylko na większą skalę. Mordowali każdego, bez patrzenia czy czysty czy jednak coś ma na sumieniu. To najeźdźcy w swojej „wyższości” byli zwierzętami. Co gorsza Widmo nie mogło nic zrobić, gdyż najeźdźcy też swoje mieli. Jednak czy taka sytuacja nie jest zachwianiem równowagi i porządku? Egzekutorzy pilnowali, by Widma nie walczyły między sobą, nawet się domyślał z jakich powodów. Gdyby zaczęła się walka dwóch praktycznie boskich istot, to z tego świata by mało zostało, chyba że ktoś by się wtrącił i zapewne został zmieciony przez 2 rozjuszone stworzenia. Rasa, którą miał opiekować się Nodin, a której to opieki mu praktycznie zabroniono musiał szukać pomocy u kogoś innego. Stworzenie będące praktycznie bogiem było bezsilne, jednak skoro do dziś istnieli densorini to on na pewno podjął dobrą decyzję i koniec końców ich uratował. Zresztą było już powiedziane, że to on ich poprowadził. Znaleźli się w nowym miejscu, na jakimś okręcie, w pięciokątnym pomieszczeniu. Wnętrze zaawansowanego statku kosmicznego, chociaż uwagę bardziej przykuły persony znajdujące się w nim. Był tu Nodin w swoim większym gabarycie, chociaż całą duma z niego uleciała. To dosyć dziwne widzieć taką istotę, która wcześniej była majestatyczna, a w tej wizji był pochylony, a przednie łapy ugięte. Wyglądało to jak błaganie drugiej istoty, by coś z tym faktem uczyniła. Fakt, że czarnołuski się trząsł oznaczało, że istota musiała być silniejsza. Przed sobą Widmo miało inne Widmo, które zostało przez ojca określone jako „starożytny”. Aha… czyli to o nim mówili… wtedy w zamku – skojarzyło mu się z tamtą rozmową, którą czarnołuski odbył z wężem. Starożytny był wyższy od Nodina, miał czarno-czerwone łuski i ślepia, które pałały ogniem. Wydawał się dużo potężniejszy od Widma, co więcej na pewno tak było gdyż czarnołuski widać, że się go bał. Trzecia istota przykuła uwagę nieco mniej, gdyż zwyczajnie był dużo mniejszy niż reszta, chociaż kiedy mu się przyjrzał to jednak mógł się nawet bardziej wyróżnić na tle łuskowatych gadów. Był to biały anthro-raptor ubrany w wojskowe spodnie o biało-czarno-srebrnych- barwach. Miał futro zamiast łusek, które było biało-czarne. Był praktycznie budowy atlety, jednak mięśnie miał jakoś nienaturalnie wyrzeźbione albo takie sprawiał wrażenie. Spoglądał w kosmos i najwyraźniej coś rozważał. Może pomoc Nodinowi? Odpowiedź nadeszła szybko, gdyż to właśnie były istoty, które przetrwały wymarcie swojej rasy. Przeżyli to co przeżyć miał Densorin. Zdziwiło go natomiast, że owy raptor ne był organiczny. Przecież tak podobny był do żyjącej istoty, fakt zdarzały się czasem różne odchylenia genetyczne i te mięśnie można ewentualnie próbować podczepić pod to, ale nigdy nie spodziewałby się, że to jest maszyna. Na dodatek nie był gadem, a okrętem wojennym liczącym co najmniej milion lat. Domyślał się o kogo może chodzić, gdyż w rozmowach łowcy z Młodym podobna istota była wspomina, a mianowicie chodziło o Dur Shurrikuna. Fakt, wtedy Rhoshan słuchał jednym uchem tego, ale coś tam w głowie zostało, gdyż pamięć miał niezgorszą chociaż i jego czasem zawodziła. Jednak jeśli chodzi o dźwięki to miał ją na iście mistrzowskim poziomie. Ostatecznie istoty zostały przekonane do pomocy Widmu, a po chwili sceneria ponownie się zmieniła. Całkiem niezła metoda nauki, gdyż praktycznie Rhoshan mógł dotknąć historii i odczuć ją swoimi zmysłami. Tym razem znaleźli się na placu, gdzie miała się dokonać egzekucja publiczna densorinów. Wszystko ku uciesze tych zwierząt jakimi byli najeźdźcy, którzy do złudzenia przypominali swoim zachowaniem ludzi. Byli tak samo nędzni i czerpali taką samą przyjemność z cudzej krzywdy. Nic dziwnego, że Nodin ich tak nienawidził. Kaci byli wyposażeni w broń przypominającą miotacze białego fosforu czy czegoś podobnego. Jeśli to był fosfor, a fosfor się długo pali to znaczy, że będą ich tutaj palić żywcem ku uciesze publiki. Aż się w lisie gotowało i z wielką chęcią wepchnąłby niejednemu najeźdźcy granat fosforowy do trzewi. Wieszali na niewolnikach przysłowiowe psy, obrzucali ich nieczystościami i kamieniami, aż nadeszło coś czego się nie spodziewali. Niebo okryte zostało ogniem, wszystko ucichło. Rhoshan wraz z obecnymi zerknął w górę odruchowo i zobaczył ten widok, jakim były wybuchy, setki, tysiące wybuchów. Aż się na sercu ciepło robiło widząc taką demolkę. Chwilę później ogromny pałac został zrównany z ziemią w ogromnej eksplozji. Po chwili całe miasto zaczęło płonąć, jakby wykonano nad nim w jednej sekundzie nalot. Pluton egzekucyjny i niewolnicy zostali oddzieleni barierą energetyczną. Świetnie przemyślana akcja ratunkowa. Niewinni zostaną ochronienie, w trakcie gdy nieskrępowanie można będzie siać zniszczenie w szeregach wroga. Lis zastanawiał się tylko, kiedy pojawi się sprawca owych cudów i oczywiście niebawem się pojawił biały raptor. Był nieuzbrojony i stał pomiędzy byłymi oprawcami, a ofiarami. Przedstawił się nawet jako Dur-Shurrikun, a strażnicy wymierzyli w niego. Lis jednak miał wrażenie, zę gdyby przyszedł tu tak na czysto bez zabezpieczenia to pewnie by się okazał nieroztropną istotą, która nie powinna miliona lat przetrwać. Musiał mieć pewność, że nic mu nie są w stanie zrobić. Tym razem oprawcy zostaną skrupulatnie rozliczeni, a ich karą będzie śmierć. Dobra decyzja. Oko za oko, śmierć za śmierć. Kiedy strażnicy już zareagowali, niebo zostało okryte licznymi statkami i okrętami różnych typów. Jeden z nich – ten największy mający kilkaset kilometrów – został określony jako Dur Shurrikun. Teraz Rhoshan faktycznie miał pojęcie na jakim to statku wtedy się znajdowali. Chociaż dziwnie mu było kojarzyć małego raptora z tym wielkim okrętem. Jedno było pewne, jakoś musiał się personifikować by nawiązywać kontakt. Trudno się rozmawia z wielkim okrętem nie mogąc patrzeć bezpośrednio w jeden punkt. Ulice miasta spłynęły rzeką krwi najeźdźców jak i rebeliantów. Walki były krwawe, jednak pełne zapalczywości, gdyż właśnie teraz walczyli o wolność. Ponownie się przenieśli, teraz jednak do innego miasta, gdzie wszystko co nie było densorinem, było zabijane bez skrupułów. Jednak tutaj działo się coś innego. Był tu Nodin oraz inne widmo. Było większe niż czarnołuski, jednak mniej umięśnione, co sugerowało że zwyczajnie był szybszy. Densorińskie Widmo było ranne i leżało grzbietem na ziemi, kiedy to drugie widmo dobijało go łapą do gleby. Czyżby jaszczur złamał zasady i interweniował? O to na pewno zapyta ojca, gdyż batalia praktycznie wyglądała na wygraną, jednak istniała możliwość, że Sunad zwyczajnie zareagował widząc tym razem swoją rasę, którą miał się opiekować na wymarciu. Białe Widmo zostało powstrzymane przed dokończeniem dzieła. Jak się okazało to właśnie egzekutorzy uratowali Nodina tak naprawdę. Przybyliby sekundę za późno, to zapewne Widmo densorinu nie egzystowałoby już. Było ich 10, obezwładnili oba gady, jednak po chwili wypuszczając Sunada i właśnie chcieli dobić czarnołuskiego, gdy tym razem i im ktoś przeszkodził. Egzekutor został zdezintegrowany jak się okazało przez Starożytnego. Chcieli przeciwko niemu rozpocząć atak, jednak… zatrzymali się jakby coś ich powstrzymało. Otoczyła ich czerwona energia i wtedy Akarynth przytoczył słowa. Kattal przejął nad nimi kontrolę, dokonał czegoś niemożliwego wśród Widm – przejął kontrolę nad egzekutorami, którzy rozpoczęli masowy mord na oprawcach tej planety. Wtedy też osobiście starożytny dokonał egzekucji na Sunadzie i pochłonął go. Na tym zdarzeniu skończyła się ich podróż. Dłonie zostały rozłączone, a Akarynth patrzył na lisa, który jak dobrze zgadł będzie miał sporo pytań. Czuł pewien niedosyt z powodu niezobaczenia obecnego densorinu, ale gdyby go teraz ujrzał to pewnie za wszelką cenę, by chciał tam wrócić. Inna sprawa, że taka niespodzianka o wiele lepiej smakuje, kiedy już odpakuje się ją w dzień otrzymania. Wyczekał te setki lat to i poczeka jeszcze jakiś czas. - Czemu Lord Nodin tam się pojawił? Przecież chyba zawarł umowę ze Starożytnym i Dur Shurrikunem i batalia wydawała się na wygraną. Chciał zminimalizować straty czy coś się jeszcze tam stało? W jaki sposób starożytny dokonał tego czego żadnemu innemu Widmu się nie udało? – padło jedno pytanie, a zaraz za nim szło drugie. Oczywiście kiedy Akarynth udzielił odpowiedzi – Czy chcą TEGO starożytnego sprawdzić tu na Ziemię? Wąż Sarravaih, który służy czarnołuskiemu wspominał coś o artefaktach, które mają wzmocnić starożytnego, czy to znaczy że jest za słaby by uchronić nas przed jakimś zagrożeniem? - Czy ta rasa, która nas ciemiężyła przetrwała gdzieś? – zapytał będąc ciekawym czy spotkała ich należyta kara. Wątpił w to, gdyż i tak stracili swojego opiekuna. Następne pytanie wpadło mu w kontekście rozmowy Shinsena i łowcy, którą sobie przypomniał – Skoro Dur Shurrikun należy do Jinkusu i jest tak zaawansowany technologicznie to co się stało z jego twórcami, którzy logicznie rzecz biorąc powinni być jeszcze bardziej zaawansowani? Czemu ich imperium czekała zagłada i kto jej dokonał? - Skoro i densorin i najeźdźcy mieli swoje Widmo, to czy na Ziemi takowe też istnieje? – był ciekaw, bo jak na razie działy się tu dziwne rzeczy, a owego gada ani widu ani słychu. Jakby był uśpiony albo wcale go nie było, ewentualnie tak jak Nodin wtedy... miał związane ręce.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sro Lis 12, 2014 3:11 pm | |
| NPC Storyline - Akarynth Białołuski spodziewał się pytań, jednak te pytania go... zaskoczyły. Smok nie krył tego, przed tą istotą nie musiał skrywać swych emocji, jednak. Nie tego się spodziewał. Nie oznaczało to, że pytania były złe - wprost przeciwnie. -Ich widmo interweniowało pierwsze, Nodin chciał je powstrzymać... biorąc pod uwagę ich wewnętrzny "kodeks" to... nie pamiętam by się go słuchał. Nodin podąża swą własną ścieżką. Starożytny natomiast... jest to istota której poziomem nie jesteśmy w stanie nigdy dorównać. Kto więc wie, jak wielka siła może się w nim kryć? Odparł na początek, by następnie zamilknąć i wysłuchać kolejnego pytania. Gad poruszył ogonem, przesuwając go po ziemi za swoimi plecami z jednej strony, na drugą. Po drodze szykował również odpowiedź dla lisa. -Nie wiem. Starożytny jest widmem Crathygtan - rasy której już nie ma. Rasy starszej niż nasza. Co planują - jest mi niewiadome. Wyjaśnił, po prostu nie mając pojęcia o tym co się tutaj działo. Miał świadomość faktu, że Jinkusu i Nodin współpracowali w jakiś sposób. Jednak sam fakt tego co robili, jakie mieli cele do zrealizowania - pozostawały dla niego tajemnicą. Akarynth do tej pory zajmował się bowiem jedynie Densorinem. Możliwe, że niedługo zmuszony będzie to zmienić, jednak na ten moment nie było to konieczne. -Nie. Dur-Shurrikun wypowiedział im wojnę w imieniu Imperium Crathygtańskiego - które samodzielnie reprezentuje... a potem ich eksterminował, każdy zamieszkiwany przez nich świat zniknął. Nie ma już możliwości byśmy kiedykolwiek jeszcze na nich trafili. Odparł mu. Cóż, wielu chętnie odpłaciło by im się za krzywdy jakich doznali przodkowie, jednak dzisiaj nie było już takiej możliwości. Ta rasa po prostu nie istniała, zostali wymordowani i nie istniała możliwość spotkania ich gdziekolwiek. Jinkusu potrafił prowadzić wojnę błyskawiczną... w tym wypadku - bardzo błyskawiczną. -Dur-Shurrikun jest pierwszym oraz jedynym Jinkusu. Można też tak określić inne jego okręty... posiadają one bowiem własne umysły. Jednak on jest pierwszym. Jego twórcy zostali zniszczeni przez znacznie potężniejszą istotę, istotę pokroju prawdziwego bóstwa - silniejszego nawet od widm. Dur-Shurrikun jest ich... mścicielem. Ostatnią bronią. On jest bardziej zaawansowany niż byli oni. Oni bowiem dali mu wszystko co sami wynaleźli, on to rozwijał. Skomentował. Błędem Crathygtan mogłoby być stworzenie słabszego od siebie bytu. Zwłaszcza, jeśli miał ich przetrwać. Czemu im miało zależeć? Rhoshan nie zdawał sobie sprawy z możliwości jakie posiadał ten okręt, jednak... może kiedyś się dowie. -Nigdy nie wspominaj o nim przy Nodinie. Ziemskie widmo było bratem-krwi czarnołuskiego. Było - bowiem zginął ratując tą rasę. Odcisnęło to na czarnołuskim poważne, mroczne piętno. Coś co nigdy nie powinno powrócić. Jako bracia, byli bowiem bardzo zżyci. Onuris - bo tak zwał się jego brat - był znacznie młodszy od Nodina. Wychowywał się pod jego okiem, walczył o jego akceptację... a potem zginął, pozostawiając po sobie potężną bliznę na densorińskim strażniku. Wyjaśnił i tutaj urwał. To był temat tabu - temat o którym nie wolno było przy Nodinie mówić. Powodowało to bowiem u niego agresję, potężny gniew - często niekontrolowany. Rhoshan mógł czuć się szczęściarzem, że wspomniał o tej tematyce przy czarnołuskim i... nadal żył.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sro Lis 12, 2014 5:07 pm | |
| Lis nie spodziewał się, że smoka zaskoczy w taki sposób. W końcu smok był mistrzem, uczył młodych i niejedno pytanie miał zadane. Chociaż… może Rhoshan zaskoczył go tym, że zadał trafne pytania? - Ale skoro Lord Nodin wtedy nie mógł interweniować, to dlaczego to drugie Widmo mogło to zrobić i egzekutorzy byli skorzy puścić go wolno? – zastanawiał go ten fakt, bo przecież czarnołuski miał to samo prawo, by bronić Densorinu, kiedy to najeźdźcy się pojawili – Czy to przez to, że skorzystał z pomocy zewnętrznej? – nie wątpił w potęgę starożytnego, jednak coś tu było nie tak. Dlaczego egzekutorzy przyczepili się do czarnołuskiego, a nie Widma, które zareagowało pierwsze? To wyglądało jakby byli w zmowie zwyczajnie. Bez wątpienia Nodin dobrze postąpił próbując powstrzymać Sunada, gdyż niewątpliwie ofiary by się zwiększyły. Starożytny był Crathygtan, bardzo starej rasy. Nic dziwnego, że był taki potężny chociaż nie wiadomo jak starzy są egzekutorzy. Warto o to zapytać. - Jak dawno powstali egzekutorzy? – mogło to się wydawać głupim pytaniem, gdyż mistrz mógł nie znać na nie odpowiedzi. W końcu, czemu mieliby się dzielić odpowiedzią z densorinami na ten temat. Rhoshan obstawiał opcję, że powstali kiedy powstał świat i Widma zaczęły się komunikować ze sobą i ustalać swoje zasady. Plus był taki, że najeźdźcy zostali praktycznie eksterminowani i nie pozostał po nich ślad. Słuszna kara za próbę eksterminacji innej rasy. Na Ziemi mówią, że karma wraca do człowieka, jednak to chyba miało ogólne zastosowanie, nawet w kosmosie. Skoro każdy przez nich zamieszkany świat zniknął to pewnie też nie pozostawiono po nich najmniejszego śladu. Strzelał, że tytan był w stanie niszczyć planety, a skoro miał starożytnego na pokładzie to pewnie i z Widmami danych planet nie było problemu. Chyba, że zostały wybite wcześniej. - Ci najeźdźcy… jak podbijali planety to żadne inne Widmo im się nie sprzeciwiało? – zapytał, gdyż był ciekaw czy tylko Nodin łamie w słusznych celach swoje zasady. Wszakże wtedy wskazywałoby na to, że tak naprawdę troszczy się o swoją rasę ponad wszystko. W końcu błagał inną istotę o pomoc, szukał wszelkich metod by przekonać Jinkusu oraz starożytnego. - Skoro jego okręty posiadają własne umysły, a on jest tym pierwszym to czy nie działają trochę jak świadomość roju? W sensie czy muszą się bezwzględnie mu podporządkować czy mają coś do powiedzenia? – zapytał. Ciekaw był czy te okręty działają jak trutnie, które bronią w tym wypadku króla roju, czy może to działa na innej zasadzie. - Rozumiem – odpowiedział. Czyli ziemskie Widmo, zwyczajnie się poświęciło. Było młodszym bratem Nodina, który chciał akceptacji, zaimponowania w jakiś sposób bratu. Zginął praktycznie przez to, że nie przewidziano ewentualności na jaką się natknął Rhoshan. Przypomniało mu się pewne sformułowanie, którego Widmo użyło zanim przeniosło ich z placu – Lord Nodin mówił coś o tym, że zapoluje na zabójcę jego brata. Co mógł mieć na myśli przez to? Czyżby istniała możliwość, że ten osobnik który zabił Onurisa nadal żył? – zapytał lis, gdyż tamte słowa mogły rzucić nieco światła na tą sytuację. Może to był na tyle potężny przeciwnik, że do walki z nim potrzebny będzie starożytny? Może udało mu się oszukać egzekutorów, samego Nodina oraz każdego kto go ścigał? Rhoshan widział, że te wspomnienia budziły w czarnołuskim gniew dlatego nigdy przy nim nie poruszy tego tematu. Już nigdy więcej, w końcu ile można kusić los? - Coś grubszego się tutaj kroi, a tamci dwaj, których spotkaliśmy na pustyni… jeden wilk densorin, a drugi w jakimś pancerzu chitynowym… oni na pewno coś wiedzą, jednak czekają na powrót zwiadowcy – zastanawiał się na głos próbując odkryć o co w tym wszystkim chodzi, chociaż w tej kwestii na pewno Akarynth mógł wiedzieć więcej niż lis. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Czw Lis 13, 2014 8:58 pm | |
| NPC Storyline - Akarynth -Nodin zaatakował pierwszy. Tamten zabijał tylko naszych pobratymców. Odparł wprost Akarynth. Taka była jednak prawda co do Nodina. Pakował się w kłopoty jak tylko mógł. Wiedzieli o tym nieliczni, bardzo nieliczni - jednak smok o tym wiedział. Taką wiedzą nie wolno się dzielić dla dobra innych, jednak jak do tej pory znał Nodina - nie raz miał z nim przygody. -Egzekutorzy są widmami. Rzucił - również krótko, jak wcześniej. Nie było bowiem nic więcej co mógł na ich temat powiedzieć. Istnieli, pełnili jakąś rolę w społeczności widm, jednak dlaczego istnieli, jak funkcjonowali, co nimi kierowało... to było po prostu niewiadomą dla smoka. Gad podniósł swój wzrok do góry i westchnął cicho, spoglądając ku niebu. Powoli zaczynał się zastanawiać czy rzeczywiście byli na tej planecie "sami". Skoro był tutaj czarnołusi... ale on potrafił pojawiać się wszędzie tam, gdzie oni akurat się znajdowali. -Nie każda rasa ma swe widmo. Wyjaśnił, opuszczając swój wzrok i kierując go ponownie na Rhoshana. Nie był w stanie powiedzieć dlaczego to tak wygląda, dlaczego jedni mają - a inni nie. Mogli się tylko domyślać. Może byli losowani, może wybierani przez starszyznę lub inną nieznaną im siłę. Może była to kwestia charakteru takiej istoty lub po prostu - przypadku. Nie wiedział i prawdopodobnie nigdy się nie dowie. Ale szczerze - nigdy nie uważał tego za problem. Smok przekrzywił łeb lekko na bok, słysząc słowa swego syna. Czyżby porównywał działanie istoty mającej milion lat - do działania ziemskich owadów? To by się... nie zgadzało. -Jinkusu oraz inne okręty - które też można zaliczyć do tej rasy - to flota Imperium Crathygtańskiego. Dur-Shurrikun jest zapewne najważniejszym z nich, najpotężniejszym. Nie działa to jednak na zasadzie roju. Istnieje u nich hierarchia wojskowa. Crathygtanie posiadali własny system Crathygtańskiej Hierarchii. Był to ich system moralny, system działania społeczeństwa. Dowódcy brali odpowiedzialność za podwładnych, rasa darzyła się pełnym zaufaniem - nie istniała u nich zdrada. Tak samo działają te okręty. Nawet próbując przeciągnąć któregoś na swoją stronę... co mu zaoferujesz? Nie da się przekupić maszyny, zwłaszcza takiej której poziom technologiczny osiągnął najwyższy względem znanych nam ras. Flota jest lojalna nie tyle Dur-Shurrikunowi, co Imperium. Crathygtanie i ich okręty są... bardzo specyficzni. To co my nazywamy oznaką bohaterstwa, najwyższej odwagi, poświęcenia - u nich było czymś na porządku dziennym. Widać to po flocie Jinkusu. Wyjaśnił ze swojej strony, a następnie znów poruszył ogonem, przekrzywiając łeb na drugą stronę. Głównie dlatego, że lis nieświadomie rzucił mistrzowi nowe światło na wszystko co się do tej pory działo. Wspomniał bowiem o spotkaniu wilka oraz "chitynowego pancerza". Czyli zapewne chodziło o istoty które Akarynth znał... -Spotkałeś Natvakta...? To ten wilk. Jeden z naszych najlepszych komandosów, aktualnie przydzielony do Dur-Shurrikuna. Skoro on jest na tej planecie, to musi być i reszta. Będziemy więc mogli skorzystać z ich pomocy. Skomentował. Takie informacje były dobrymi wieściami. Mogli zyskać wywiad, informacje o wszystkim co było nietypowym dla tej planety - łatwiej będzie odnaleźć ich zgubę. Zapewne w zamian za to będą musieli sami udzielić pomocy Jinkusu - bo chcąc nie chcąc wciągną się w jakieś większe starcie które zazwyczaj crathygtanski okręt prowadził.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Czw Lis 13, 2014 11:02 pm | |
| Lis się domyślał powoli o kogo mogło wtedy chodzić Nodinowi, gdy pytał się go kto może być tak lekkomyślny jak Rhoshan. Mógł mieć wrażenie, że on, Shinsen i Widmo mają tą cechę wspólną, chociaż różnił się zakres, w którym to mogli uczynić. - Czyli gdyby obaj powybijali wzajemnie swoich „przeciwników” to nikt by nawet nie mrugnął okiem? Dopiero jak zaczęli bić się między sobą egzekutorzy postanowili interweniować? – wyglądało to trochę egoistycznie z perspektywy zwykłej śmiertelnej istoty. Skazać na śmierć całą rasę, byleby dwa Widma nie walczyły z czego jedno prowadziło „swój” lud w taki a nie inny sposób, więc powinno liczyć się z konsekwencjami i nie interweniować. Z drugiej strony jednak to był jedyny sposób, by Sunad się nie wtrącił w ten konflikt i zminimalizować straty – Czasami powinny być odstępstwa od pewnych reguł, bo przecież Czarnołuski nie mógł nic zrobić w momencie inwazji, a na dodatek tamten jeszcze bezkarnie mógł wybijać naszych – tak to wyglądało z jego perspektywy. Niesprawiedliwość, chociaż kto powiedział, że świat jest sprawiedliwy? Rhoshan wierzył, że sprawiedliwość ma prawo wymierzyć osoba pokrzywdzona i w tym wypadku przysługiwała ona całej rasie densorinu, co zresztą zostało wykonane z należytą pieczołowitością. Skoro egzekutorzy byli Widmami, to na pewno też istnieli od momentu kiedy same te stworzenia powstały. Musiały jakoś ustalić hierarchie początkową, zresztą każda rasa ją ustala tak naprawdę w mniejszym lub większym stopniu. - Egzekutorzy są w pewnym sensie władzą wykonawczą i sądowniczą jakby nie patrzeć, a ustawodawczą byt, który jest nad nimi. Praktycznie twórca Widm oraz tego wszystkiego jakby się zastanowić. W końcu musiały zostać powołane do życia w jakimś celu, by kiedyś go spełnić. Może wszyscy jesteśmy jednym wielkim trybikiem, który obraca się w maszynie prowadząc do określonego skutku, który z góry mógł być ustalony przez ten byt. Może to, że nie każda rasa ma Widmo też jest czymś uwarunkowane, jak chociażby tą rolą którą mają odegrać – pozwolił sobie na luźną dygresję, chociaż liczył się z tym, że smok może go poprawić. Jednak jest istotą śmiertelną i ma prawo się mylić, zresztą naprostowaniu zawsze służą rozmowy, gdzie obie istoty mogą porozumieć się ze sobą i wymienić poglądami. Koncepcja Crathygtan całkiem mu się podobała. Hierarchia, każdy wie co robić, bohaterstwo (chociaż czasem wiązało się ze złamaniem zasad lub poświęceniem… ewentualnie dobrą walką), praktycznie nieprzekupni żołnierze. Czego chcieć więcej, idealna armia. Zresztą czym można taki okręt przekupić? Chipami i technologią? Na dłuższą metę zdrada nie popłaca, a technologię zawsze można rozwinąć. - Czyli w pewnym sensie Crathygtanie stworzyli sobie pomniki swoich zasad moralnych oraz esencji swojego systemu w postaci okrętów – rzucił. Chociaż flota nie musiała się też lękać poświęcenia, gdyż okręt można odbudować, a nikt nie powiedział że świadomości danego okrętu nie da się przenieść. Kosmiczny wilk zwał się Natvakt i był jednym z najlepszych komandosów. Może będzie okazja, żeby lis coś podpatrzył kiedy on będzie pracował… jeśli będzie mu dane przeżyć dostatecznie długo. Prawdopodobnie po słowach mistrza sądząc to był tu jeszcze cały oddział. - Właśnie, a jak poszukiwania Shinsena? Jakiś ślad? – zapytał, a jego ogon zamiatał trawę, którą pokryty był ogród. Inna sprawa, że był też ciekaw jak idzie akcja ratunkowa, skoro takie siły zostały zaprzęgnięte w poszukiwania Młodego. Odwrócił na moment głowę zerkając w kierunku budynku głównego i zamyślił się na moment, po czym przekuł swoje myśli w słowa. - W sumie to miejsce byłoby niezłym miejscem na placówkę w tym rejonie. Oddalone od miasta, mało kto tu zagląda no i... należy do mnie - od jakiegoś czasu, oczywiście prawnie nadal należało do łowcy, jednak ten tak naprawdę powinien uważać na siebie a nie na majątek - Całkiem spora posiadłość, duże tereny na powierzchni jak i pod powierzchnią. Jakiś sprzęt wojskowy też się znajdzie, chociaż wątpię by ziemska technologia była nam użyteczna. Chociaż broń dźwiękową ponoć najlepsza leży w skrzyniach pod nami. W sensie ponoć najlepsza na planecie.- w sumie nie był pewien co do tego, chociaż to może być całkiem użyteczne. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Nie Lis 16, 2014 12:24 am | |
| NPC Storyline - Akarynth -Tak. Rzucił krótko w odpowiedzi na pytanie. Prawda była dość bolesna, jednak... bardzo prawdziwa. Widmom po prostu nie wolno było zabijać się wzajemnie, natomiast likwidowanie innych istot było dość... ograniczone, jednak możliwe do wykonywania. Smok znów przekrzywił łeb na bok, słuchając z zainteresowaniem słów lisa. Odstępstwa od reguł przecież istniały, a samiec chyba sam nie rozumiał tego co mówi. Nodin zrobił to co zrobił - czyli złamał reguły gry. Kto by się jednak spodziewał, że w czerwonofutrego wstąpi duch... filozofa? Władza wykonawcza i sądownicza? Ustawodawcza? Byt który mógł stworzyć widma ku jakiemuś większemu celowi który mają spełnić? Mistrz nie mógł się powstrzymać przed uśmiechem i cichym, rozbawionym mruknięciem. Ot nie przystało mu wybuchać śmiechem, tracąc kontrolę nad sobą. Uczucia jednak mógł jeszcze okazywać... przynajmniej na razie. Białołuski podniósł nawet swą prawą rękę nad lisa i poklepał go otwartą dłonią po głowie, nie robiąc tego jednak tak nieprzyjemnie jak przyszło to robić Nodinowi, który raczej nie ograniczał się aż tak w sile... no może ograniczał ale mógł starać się bardziej. -Za dużo filozofujesz. Będziesz miał szczęście w nieszczęściu jeśli kiedykolwiek dane będzie tobie spotkać na swej drodze jednego z egzekutorów. Te istoty mało robią, a dużo czynią. Jeśli nie będzie mu chodziło o ciebie, to pewnie zostaniesz potraktowany jak powietrze. Powinieneś przestać dopowiadać sobie resztę historii której nie znasz. Inaczej spotka ciebie rozczarowanie. Wyjaśnił synowi, by następnie zabrać swą dłoń od jego głowy i ponownie położyć ją na swym kolanie. Znów odezwał się lis i znów jego słowa były tą burzą myśli która szalała mu w umyśle, a powinna była ucichnąć. -Raczej nie. Dur-Shurrikun jest świadom swej egzystencji. Nigdy też nie musiał podążać drogą którą wskazali mu twórcy. Odparł krótko, po prostu nie zgadzając się z tym co powiedział lis. Nie było tu wiele do tłumaczenia, Rhoshan mógł to przyjąć lub nie. -Kerrija, Auberon i Kyoht niedługo wrócą. Wtedy też przekażą nam co ustalili. Wyjaśnił spokojnie, jakby nigdy nic. Mistrz jednak ufał swoim uczniom, a to był dobry element ich szkolenia. Odnalezienie swojego nie musiało być łatwe - że go odnajdą -było pewnym. W końcu mieli czarnołuskiego... niemniej jednak uczniowie muszą uczyć się, być gotowi na moment kiedy nie będzie ani mistrza, ani widma... ani tym bardziej nikogo innego. -Od kiedy? Zapytał, mrużąc lekko swe oczy i spoglądając na lisowatego poważniej. Niby na jakiej podstawie sądził, że cokolwiek na tej planecie należy do niego, że może sobie coś przywłaszczyć lub tym bardziej - że cokolwiek tutaj ich interesuje? -Ludzka technologia jest prymitywna i niestabilna, do tego niebezpieczna dla wszystkich - łącznie z tym który jej użytkuje. Jak myślisz, jak bardzo jest nam coś takiego potrzebne? Istotom lepszym, magicznym, bardziej zaawansowanym? Dodał, kończąc kolejnym pytaniem. Lis nie był u władzy i raczej nie powinien próbować owej władzy zdobywać. A jego zachowanie ku temu właśnie dążyło - co było źle postrzegane w ich społeczeństwie. Zgodnie bowiem z hierarchią, lis mógł co najwyżej przejąć to miejsce dla Akaryntha - i to najlepiej za ówczesnym rozkazem. Samowolka była źle postrzegana... chyba, że była akurat efektem wojny lub innych działań nakierowanych na osłabienie przeciwnika. -Jak spędziłeś czas z Kerriją? Rzucił nagle, wciskając pytanie od tak. Może w ludzkim świecie byłoby to namolne pytanie typowego rodzica, jednak Akarynth nawet o tym nie pomyślał. Pytanie to miało bowiem inny cel - dowiedzieć się nieco o sposobie postrzegania innych przez lisa. To, że Kerrija się do niego dorwała - a zwłaszcza do jego futra - to było dla smoka wiadome. I bardzo normalne z jej strony. Istota ta była w stanie wcisnąć swe jasno światło w najgłębszą ciemność - i ją nim unicestwić. Jak tylko się pojawiała, próbowała roznosić pozytywny nastrój po otoczeniu. Po prostu taki typ charakteru, miało to swoje dobre i złe strony. Jednak bardzo podnosiło morale grupy... a w momencie w którym okazywało się, że ta mała, młoda samica potrafi bić się lepiej niż nie jeden wojownik.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Nie Lis 16, 2014 10:06 pm | |
| Poświęcić całą rasę tylko po to, aby dwa o potędze dla Rhoshana nieznanej stworzenia nie walczyły ze sobą? Gdyby się nad tym głębiej zastanowić to przychodziła pewna myśl – co by było gdyby te stworzenia rzuciły przeciwko sobie wszystkie własne dostępne siły? Może dlatego się na to godzono, gdyż to by wyrządziło jeszcze więcej szkód niż taka eksterminacja? Inna sprawa, że i tak tego nie pochwalał, z racji że to jego rasa była wtedy wybijana przez jakiś najeźdźców, którzy zabrali ze sobą Widmo. Całkiem niezłe zabezpieczenie na wypadek, gdyby na planecie było inne Widmo, które może próbować ich powstrzymać, problem w tym że… nie przewidzieli iż można łamać zasady gry tak jak to zrobił Nodin. Jakby nie patrzeć on złamał te reguły dopiero jak tamtego chciał powstrzymać, przecież nikt nie powiedział że Widmo nie może kogoś poprosić o pomoc, ani ściągnąć kogoś z zewnątrz. Reguły zawsze miały jakąś dziurę, tylko trzeba było ją wypatrzeć, mogła być mikroskopijna, ale zawsze jakaś była. Najwyraźniej swoją lekką dywagacją rozbawił mistrza sądząc po tamtym mruknięciu. Swoją drogą Rhoshan sam nie był do końca świadom co gada. Zwyczajne coś takiego mu przylazło na jęzor i zwyczajnie wyrwało się na wolność. Poklepał lisa po głowie w dosyć przyjemny sposób. Na pewno przyjemniejszy niż robił to wtedy czarnołuski. Zwykłe klepanie rodzica, który chce pouczyć o czymś swoje dziecko. Nie mógł tego lis nazwać bezpośrednio, ale to zwyczajnie odczuwał w ten sposób. - Jakoś tak we mnie na moment wstąpiło coś i samo filozofowanie wyszło. Podobno kiedyś wpadłem na jednego z egzekutorów i nie wątpię w to, że dużo robią, a mało mówią. Takie przeciwieństwo ziemskich polityków – rzucił lekko wspominając co wielokrotnie widział, kiedy łowca oglądał telewizję. Widział zadufanych w sobie polityków, którzy robią ludzi w wała tylko po to by zyskać głosy i poparcie, a koniec końców nic nie robią - Chyba charakter pracy egzekutorów sprawia, że im mniej wypowiadają się tym lepiej, w końcu jakich rzeczy bylibyśmy w stanie się dowiedzieć gdyby byli wylewni? Mając odpowiedź na pytanie sprawiamy, że rodzą się kolejne pytania i takim sposobem egzekutor jakby był wylewny byłby odciągany od pracy na rzecz pogaduszek i odpowiedzi – powiedział nieco żartobliwie, chociaż z egzekutorami tak naprawdę chciałby mieć jak najmniej wspólnego, a jeśli już ma mieć to niech to będą jakieś pozytywne aspekty. Mając tego typu „znajomych” lis mógłby narazić i siebie i bliskich, a zresztą byłaby dużo większa możliwość spotykania owej persony egzekutora co pewnie zwiększałoby szansę powiedzenia albo pomyślenia czegoś czym można by się przypadkowo narazić. - Rasa stworzyła rasę – nadał swoim myślom głosu. Skoro coś jest świadome własnej egzystencji, ma własne myśli, ciało, emocje i parę innych aspektów to chyba nawet maszynę można określić mianem bytu. Ale to bardziej temat dla filozofów badających definicję życia i bytu, bo to nie na Rhoshana głowę. Raz wypaliła filozofia, ale jednak gdyby to było na porządku dziennym to jego umysł stałby się jeszcze bardziej chaotyczny i pokręcony niż do tej pory, a tego wolał uniknąć. - Kyoht i Auberon? – zapytał ciekawie, bo tego imienia akurat nie kojarzył, a tak to przynajmniej dowie się mniej więcej o kogo chodzi kiedy już przybędą, by przygotować się do tego jak ma się wobec nich odnosić. Smok wyglądał na może troszkę zeźlonego tym co powiedział lis, zresztą nic dziwnego bo mogło to mieć jakieś negatywne skutki względem etykiety densorinów albo jakiegoś punktu, którego w niej nie znał. Ostatecznie postanowił powiedzieć o co chodzi, ale to miał uczynić za chwilę. - Od… - zaczął się zastanawiać jak długo w tamtym stanie trwali, ale postanowił odpowiedzieć nie biorąc pod uwagę czasu, a moment – od momentu kiedy wróciłem z Lordem Nodinem z pustyni. Skłonił się tylko przepraszająco i tonem przepraszającym powiedział – wybacz za moją zuchwałość ojcze. Taka była koncepcja kary, którą zaproponowałem dla łowcy, kiedy się rozdzieliliśmy. Uznałem, co zresztą też stwierdził Lord Nodin, że Antharas był wystarczająco żałosny, a jednocześnie nie chciałem postąpić egoistycznie poprzez zemstę, która pewnie zakończyłaby żywot łowcy. Obiecałem coś pewnej osobie i słowa dotrzymam, dlatego postanowiłem go nie zabijać, a jedynie ukrócić nieco środki finansowe do których jest przyzwyczajony. Jeśli uznajesz to za niestosowne gotów jestem na konsekwencję – mówił to spokojnym głosem, bo jednak jeśli Akarynth postanowi go ukarać to zrobi to. Inna sprawa, że łowca pewnie by ich normalnie ugościł bez zbędnego marudzenia, gdyż same istoty go ciekawiły. Kiedy Akarynth wspomniał o Kerriji Rhoshan nieco się zmieszał, bo przypomniał co wtedy robili. No cóż kwestia tych emocji była dosyć osobliwa w jego wypadku. Takie pytanie ni z gruchy ni z pietruchy - Eee… tego… - nieco się zaplątał, ale zaraz zaczął mówić – dosyć miło, bo to bardzo sympatyczna i… - szukał dobrego słowa by opisać jej zachowanie – osobliwa istota. Cóż pacjentem potrafi się zająć niczym wzorowy lekarz polepszając samopoczucie i pomagając wrócić do pełni sił – westchnął sobie pod nosem na myśl o tym masażu, który otrzymał zwłaszcza kiedy przyszła kolej na jego uszy – czuć też, że w razie potrzeby umie mocno walnąć – tutaj przypomniał mu się owy wzrok, który kiedyś u niej dostrzegł. Ten wzrok istoty groźnej i gotowej zabijać – ale też potrafi być czuła i… - tutaj się zastanawiał jak dobrać słowa, by opisać jakiś wniosek, który być może był błędny ale zawsze można uzyskać jakieś wskazówki jak sprawdzić go albo ewentualnie negację – chyba mnie dosyć lubi, a raczej lubi ze mnie robić legowisko, jedno z dwojga ale dziwnie się czuje w jej obecności. Mimo, że mi włazi na głowę to mi to nie przeszkadza, a nawet podoba się. Czy ze mną jest coś nie tak? – zapytał, bo nie wiedział jak rozumieć tamto swoje zachowanie, które było trochę dziwne jak się nad tym zastanawiał.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sro Lis 19, 2014 11:56 pm | |
| NPC Storyline - Akarynth -Panuj nad swym umysłem, bo widma kontaktują się z tobą za jego pomocą - i bardzo irytuje je taki brak kontroli. Odparł, upominając lisa by ten przestał po prostu tyle filozofować i wymyślać. Zwłaszcza gdy mówił o oczywistych sprawach. Tego typu przemyślenia zabierały tylko tak cenny dzisiaj czas. Smok wyprostował się bardziej, chcąc rozruszać lekko grzbiet. Następnie pozwolił swym skrzydłom opaść bezwładnie na swe ramiona i zsunąć się po plecach na ziemię, tworząc swoisty rodzaj płaszczu. -Pozostali z grupy mych podopiecznych. Ty, Kerrija oraz Shinsen nie jesteście jedyni. Odpowiedział na początku, a następnie podniósł lekko ramiona i rozruszał kark, pozwalając stawą, ścięgnom oraz mięśniom - obudzić się. -Auberon jest Densorinem pochodzącym z odmętów oceanów. Jeden z władców wody, stara się osiągnąć pełną równowagę. Jak na swój wiek - potrafi całkiem sporo. Kyoht jest wężem, młody, uzdolniony w walce oraz technologii osobnik. Dodał, nie zamierzając już wdawać się w szczegóły. Rhoshan będzie miał przecież okazję niedługo ich poznać, zobaczyć na własne oczy jak wyglądają oraz co potrafią. Teraz przyszła kolej na to by lis się nieco wytłumaczył. Powołanie się na widmo w najmniejszym stopniu nie przekonało białołuskiego. A nie przekonało, ponieważ... -Nodin lubi tej rasy. Odparł krótko. Nie było tu czego dodatkowo wyjaśniać. Po prostu nie lubił ludzi - a co za tym idzie, jeśli mógł im dopiec - czynił to. Nie miał najmniejszego powodu ku temu by łowcę bronić, więc czemu miałby jakkolwiek nie skorzystać z okazji by kolejnemu człowiekowi dopiec? Mogło to się wydawać dziwne ale było prawdziwe. Białołuski podniósł swe ręce, a następnie skrzyżował je na swej klatce piersiowej i spojrzał poważniej na lisa, którego tłumaczenie się jakoś nie było przez niego zbyt pozytywnie odebrane. -Prawda, istnieją lepsze metody zemsty... Zaczął spokojnie. Coś bowiem o tym wiedział. -Niemniej jednak jesteś tylko rekrutem - i nikim więcej. Władzę decyzyjną mam tutaj tylko i wyłącznie ja. Dodał poważniej, pomijając już kwestię ewentualnej kary. Na to przyjdzie jeszcze czas. Smok natomiast rozsiadł się wygodnie, opuścił swe ręce i oparł je ponownie na swych kolanach. Przyszła bowiem pora na inny rodzaj tłumaczeń ze strony Rhoshana. Lis podjął próbę opisania swojej relacji - oraz kontaktów - z nowo poznaną znajomą. Nie dało się ukryć - to co opisywał lis było typowym u tej młodej densorinki. Misja wielkiego serca by pomagać i leczyć innych, a jeszcze większa - by szerzyć uśmiech tam gdzie się pojawiała. Dalej na plan poszedł fakt, że chyba potrafi mocno walnąć... prawdą było, że wyglądała bardzo niewinnie - jednak bić się potrafiła. Znała zarówno densoriński system walki, jak również potrafiła wspomagać się swoimi mocami. Rozpraszanie energii w jej wykonaniu należało do bardzo efektownych, bardzo mocnych. Zazwyczaj przeciwnicy dziwili się, że ktoś tak "słodko" wyglądający potrafi być tak "dziki". Na komentarz o tym, że potrafi być miła, a do tego zrobiła sobie z czerwonofutrego legowisko... smok uśmiechnął się tylko pod nosem. Ten samiec miał prawo czuć się dziwnie, nietypowo. Wcześniej przecież jego pamięć nie pozwalała mu na takie doświadczenia. Nie miał nawet takiej możliwości. -Straciłeś pamięć i nie wiesz jak wyglądają relacje między densorinami. Do tego nie pamiętasz tego typu pozytywnych doznań. Densorini nie są tak zamknięci jak ludzie. Z umysłów tutejszych wyczytałem, że ich strefa jest bardzo prywatna... nawet dla bliskich, przyjaciół. U nas to tak nie wygląda. Naruszenie czyjejś prywatnej strefy jest co prawda różnie postrzegane, jednak jeśli ktoś kogoś zna, są przyjaciółmi - a do tego reprezentują dwie odmienne płcie - nie ma problemu z kontaktami fizycznymi. Nie możesz złapać za rękę nikogo kto jest tobie obcy, jednak przyzwolenie istocie której obecność lubisz by "wchodziła ci na głowę" jest jak najbardziej na miejscu. Sumując najkrócej - nie uciekamy oraz nie boimy się dotyku, tak jak ludzie. Jest to jedna z form wyrażania uczuć, przekazywania swoich doznań oraz swojego stanowiska. Psychologia jest potężną bronią którą zawsze trzeba brać pod uwagę... a Kerrija. Kerrija jest istotą która wylewa wszędzie dookoła ciepło i dobro oraz napełnia świat kolorami. Wyjaśnił, podnosząc po swych słowach wzrok ku górze, pozwalając sobie na zaczerpnięcie susa powietrza oraz przyjrzenie się niebu. Potem wzrok gada znów opadł na jego syna, a on kontynuował. -Jakkolwiek do niej podchodzisz, pamiętaj by być bezpośrednim i starać nie kryć swych odczuć. Tak postępuje się z przyjaciółmi. Uczucia kryją jedynie żołnierze, przestrzegając hierarchii. Oczywiście inni - jak handlarze, przywódcy i im podobni - również. Musisz jednak te emocje kontrolować, łatwo ją bowiem spłoszyć - a ona lubi mieć kontrolę nad tym co dzieje się dookoła. Dodał, zamykając na chwilę ten temat. Z resztą wszystko było instynktowne - a Rhoshan będzie w stanie nauczyć się podejścia po prostu dzięki obserwacji... lub na zasadzie prób i błędów. A najgorszym wypadku kilka razy dostanie od kogoś po pysku, a najlepszym obejdzie się bez agresji fizycznej. Tutaj lisowi udało się, że trafił akurat na tą samicę. Ktoś inny mógłby nie mieć do niego aż takiego podejścia. Po za tym sama Kerrija miała swój wykreowany obraz na temat Rhoshana. W końcu tyle się o nim nasłuchała...
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Czw Lis 20, 2014 4:18 pm | |
| Zirytować Nodina ponownie lis nie chciał, bo wiedział jak to może się tym razem skończyć. Zapewne czymś bardziej bolesnym niż miotanie po wszystkich kątach jak szmacianą lalką. Widmo na pewno miało jakiś sposób na egzekwowanie szacunku i karanie kogoś, a o tym Rhoshan nie chciał się przekonać z pierwszej ręki. Ogon lisa poruszał się na boki powoli zamiatając podłoże labiryntu. W jednym punkcie ogrodnik chyba będzie miał mniej roboty, bo gruby lisi ogon zamiótł go już dokładnie. Lis oparł dłonie na swoich kolanach, a potem poruszył na boki głową nieco rozciągając szyję, która powoli mu sztywniała. Wspomniane osoby, których nie znał także były podopiecznymi mistrza, a z tego że on Kerrija i Młody nie byli jedyni oczywiście zdawał sobie sprawę. Całkiem dobrze złożony oddział jakby się zastanowić nad tym. Kerrija na pewno znała się na medycynie plus umiała jeszcze parę sztuczek związanych z magią, które mogą spustoszyć szeregi ewentualnego przeciwnika. Zresztą prawda jest taka, że medycy mogą być też dobrymi zabójcami, gdyż wiedzą gdzie uderzyć by kogoś zabić. Auberon jest władcą wody, która jako żywioł jest jednym z najniebezpieczniejszych oraz… najbardziej licznych na tej planecie. Kyoht natomiast pełnił rolę wsparcia technologicznego oraz w walce. 3 osobowa grupa, która miała ruszyć na poszukiwania, jednocześnie mając tak naprawdę 3 sposoby poszukiwania na podorędziu – magię, technologię oraz zwykłe szukanie jeśli tropy dwóch pozostałych zawiodą. To, że Widmo nie lubiło ludzi było dosyć oczywiste patrząc po jego zachowaniu. Chociaż jeden człowiek chyba dał radę się wkupić jakoś w jego łaski. Domyślał się, że istnieją lepsze metody zemsty zwłaszcza po tym co usłyszał od Widma na temat Akaryntha i tego jak potraktował pewne osoby. Rhoshan jednak nie miał na podorędziu magii, a obdarcia ze skóry łowca raczej by nie przeżył przy okazji to wiązałoby się z tym, że złamałby obietnicę. Kiwnął głową, że zrozumiał słowa Akaryntha, nie miał się nawet co spierać z tym co powiedział. Rhoshan był tylko rekrutem i nikim więcej, chociaż pozostaje pytanie czy za wcześniejszego życia też tak było? Oczywiście liczył się z tym, że są osoby nad nim, których to musi się słuchać. Wysłuchał odpowiedzi na swój wywód, a raczej próbę wyjaśnienia jak spędził czas z niebieską lamparcicą zwaną też żartobliwie „wężem w niebieskie cętki” (wiadomo z jakiego powodu, gdyż nie każdy owija się wszystkim czym może wokół Rhoshana). Nie za bardzo wcześniej wiedział jak interpretować to zjawisko, ale zostało na to teraz rzucone nowe światło. W aspekcie emocji byli całkowitym przeciwieństwem ludzi. Rhoshan widział to zjawisko, kiedy to ludzie izolowali się, starali się wchodzić w jak najmniejszą interakcję dotykową. Mieli swoją przestrzeń osobistą, której ruszyć nie można było, chyba że zyska się na to pozwolenie. Densorini natomiast byli otwarci, chociaż wiadomo, że i od tego będą odstępstwa, jednak między przyjaciółmi nie było tej bariery prywatnej strefy. Dosyć prosta forma wyrażania siebie i nawet bardziej Rhoshanowi podobała się niż to co praktykowali ludzie, a zwało się to – „domyśl się co autor miał na myśli”. Te wszystkie ukryte przekazy, odszyfrowywanie rzeczy, rozmyślanie czy osobie chodziło o to, czy o co innego zwyczajnie nużyły Rhoshana. Czasami kiedy łowca z kimś ważnym rozmawiał to lis miał ochotę przejąć kontrolę i zwyczajnie powiedzieć „wykrztuś to z siebie, a nie siejesz farmazony”. - Niebieska w cętki manifestacja dobroci, gdyby ludzie chociaż w ¼ tacy byli to może ten świat nie miałby tylu wojen – problem ludzi raczej leżał w tym, że są chciwi i mają niekończącą pustkę w sobie, którą chcą zapełnić w jakiś sposób. Głód wiedz, władzy, wpływów, posiadania kobiet i przedmiotów. To wszystko składało się na ich problemy, przez które toczyły się wojny. Rhoshan na moment zgiął nogę, a potem to samo zrobił z drugą wracając ponownie po tym wszystkim do siadu. - Jednocześnie mam wrażenie jakby lubiła, kiedy zwraca się na nią uwagę – bo tak postępowała zresztą, drocząc się z nim, główkując nad tym jak sprawić by wzrok lisa znowu powędrował na nią. Chociaż mogło być inaczej i zwyczajnie to była ta emanacja ciepła i dobroci. Domyślał się, że nie wszyscy jednak mogą być wylewni. Osoby na wysokich stanowiskach, żołnierze… oni muszą ukryć emocje, gdyż to przeszkadza im w pracy. Tak samo handlarze, bo przecież co to za handlarz, który ukazuje swoje słabości, na które można nacisnąć by zaniżyć cenę? – Na początku to może być trudne bo za długo tu przebywałem, ale jakoś to będzie i dam radę wrócić do dawnego trybu, zresztą i tak widać chyba znaczną poprawę – wzruszył ramionami, sam zresztą zauważył że mimo krótkiego czasu jego psychika drastycznie się zmieniła. Może to efekt tego, że niektóre rzeczy mimo zapomnienia wracają do nas? - Właśnie! – przypomniał sobie coś, co nurtowało go od dłuższego czasu – nazwała mnie raz legendą, a właściwie stwierdziła, że się nią stałem. Zastanawiam się jak ona mnie widzi, ale bardziej mnie zastanawia co mogło dojść do jej uszu, że zyskałem taką łatkę? Chociaż o to pierwsze sam ją zapytam, zwyczajnie czuję, że sama wolałaby na to pytanie odpowiedzieć niż ktoś miałby. Część opowieści o tym co robiłem już słyszałem. Słyszałem o „rywalizacji” z Groulem, o tym jak Widmo ratowało mnie przed upadkiem, o tym że dla wrogów byłem bezwzględny, a sojuszników wspierałem, słyszałem też o swojej determinacji, a raczej widziałem ją w tamtej wizji. O owym zadaniu, które było ostatnim nie powinno chyba za wielu wiedzieć. Czy jest coś jeszcze z mojej przeszłości co mogło ją nakierować na takie stwierdzenie? Pomijając to, jakim uczniem byłem oczywiście.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Lis 29, 2014 1:33 am | |
| NPC Storyline - Daalkiin|Akarynth
-"Niebieska w cętki manifestacja dobroci", widzi czasami światło tam, gdzie go nie ma. Pokój nie jest drogą, a jedynie krótkoterminowym rozwiązaniem. Odparł mu wprost. Ludzie nie byli na takim poziomie cywilizacyjnym by móc pozwolić sobie na walkę z innymi rasami zamieszkującymi kosmos. Zabijali więc siebie nawzajem. Pokój między nimi być może zapanuje, gdy słabe jednostki zginą - a reszta zrozumie, że jedność jest jedyną dobrą drogą by przetrwać na tym świecie. Nie chodziło tutaj oczywiście o fanatyzm, a współpracę - odsunięcie na bok powodów do walk by osiągnąć wspólnie siłę, której mało kto może się przeciwstawić. Tak uczynili Densorinii. -Istota energetyczna. W pewnym sensie podobna do widm. Lubi pozytywne emocje które się do niej kieruje. Jak przestaniesz się tak względem niej zachowywać, to ona przestanie się do ciebie przymilać. Wyjaśnił spokojnie. Młoda była pewnego rodzaju "wampirem" który może niczego nie kradł - ale bardzo lubił pozytywne emocje. Dlatego też można było się z nią dobrze dogadać i bardzo polubić, gdy się je okazywało. Choć prawdą było, że do każdego podchodziła inaczej. Rhoshan był w dość wyjątkowej sytuacji. Białołuski przekrzywił swój łeb na bok, spoglądając na syna z zastanowieniem. No tak, zdążył sobie wyrobić opinię na swój temat. I zależnie od spojrzenia... -Głupiec i arogancki młodzik, niepotrafiący trzeźwo ocenić sytuacji, pakujący się w kłopoty - a mimo to wychodzący z nich... niekoniecznie cało. Tak się zachowywałeś. Jej to zapewne imponuje, brawura oraz siła. Zaczął, prostując swój łeb i spoglądając na lisa z pewnym rozbawieniem, a jednocześnie powagą. -Sławę na pewno zdobyłeś, gdy jeden z egzekutorów przyprowadził ciebie na spotkanie generałów - trzymając cię za kark w swych kłach. Zatrzymał tym wszystkim serca każdej istoty która była na sali. Biegnąc korytarzem, wyskoczyłeś z za rogu i wpadłeś mu na łapę. Potężne, szarołuskie widmo. Bardzo agresywne i niebezpieczne. Zwie się Ankylon. Ma szare łuski, czarne niczym noc ślepia oraz wypustki na łuskach. Rozmiarami jest podobny Nodinowi, choć drobniej od niego zbudowany. Gdy spotkasz go po raz kolejny, nie popełnij lepiej żadnego błędu i nie rób nic co mogłoby zwrócić jego uwagę na ciebie. Nawet czarnołuski czuje strach, stojąc przed Ankylonem. Dodał, zaczynając od takiego zdarzenia gdzie poznali i zapamiętali go dosłownie wszyscy ze świty generalskiej. Ot podczas ważnego spotkania, omówienia wojennego - drzwi otworzyły się, strażnicy wpadli przerażeni do środka, a po nich weszło wielgachne bydle, które rzuciło pytaniem "czyje to", a potem oddało "zgubę" białołuskiemu. Mistrz cieszył się, że dane im było przeżyć tamten moment. -Groul zapewne chętnie się z tobą zobaczy. Od zawsze był od ciebie starszy, twoja rywalizacja była dla niego raczej zabawą. Gdy go ponownie poznasz, zrozumiesz dlaczego. Zakończył, a następnie podniósł wzrok i spojrzał za czerwonofutrego - a dokładniej nad niego. Za plecami lisa pojawiła się bowiem jakaś istota. Smok kiwnął do niego łbem, by ten odwrócił się i spojrzał na gościa. Gdy się odwrócił, dostrzec mógł istotę wyglądającą jak mieszkanka kilku ras. Wilk, nietoperz, co jeszcze? Nie wiadomo. Czarne futro okrywające całe ciało, dobrze zbudowane mięśnie, długi oraz masywny ogon niczym u gadów, coś czy przypominało czułki - na czole, długie uszy, białe ślepia. Na dodatek ubrany był w spodnie, takie same jakie miał na sobie wcześniej wilczy komandos. Ten nie miał jednak wypchanych kieszeni. Na dobrą sprawę nie miał przy sobie absolutnie nic, nawet broni. Jego ręce znajdowały się z tyłu, chwycone dłońmi nad ogonem - spokojnie opadającym na ziemię. Samiec miał dość poważny wyraz pyska. Przybysz spojrzał na Akaryntha, a następnie zmierzył swym spojrzeniem lisa, dość uważnie. -Rhoshanie, poznaj Daalkiina. Pierwszego oficera Dur-Shurrikuna. Wyjaśnił krótko i spokojnie białołuski, podnosząc się następnie do góry. Gdy i lis wstał, mógł stwierdzić - że czarnofutry był ciut mniejszy... cóż, mierzył bowiem dwieście dwadzieścia centymetrów wzrostu, nie był do tego tak masywny jak Rhoshan, a tym bardziej Akarynth - choć masy mięśniowej nie można było mu odmówić. Na pewno trenował i to sporo, jednak jego kierunkiem nie była siła. Choć kto wie ile na prawdę jego mięśnie mogły wyciągnąć? Człowiek ich rozmiarów nie wycisnąłby nawet połowy z tego co oni. -Drem Yol Lok. Odezwał się na powitanie przybysz. Jego głos był spokojny, opanowany - ciut podobny do Akaryntha. Przemawiał bowiem niczym doświadczony mistrz... choć wydawał się być bardzo młodym osobnikiem, może nawet młodszym od Rhoshana. -Sot In. To jest więc Rhoshan? Ilit... wiemy o waszej sytuacji. Mam wam pomóc. Wyjaśnił czarnofutry. Mistrz spojrzał na niego, a następnie na swego syna, po czym odpowiedział. -Spodziewałem się, że dość szybko kogoś wyślecie. Dobrze więc. Muszę zgromadzić raporty od pozostałych. Jesteś świetnym wojownikiem. Dałbyś memu synowi lekcję? Cóż, Akarynth mówił w pełni poważnie. Białe światło otoczyło jego ciało, formując jego zbroję - a w prawej dłoni formując włócznię, którą końcówką oparł o ziemie. -Nii fen kos dii zin. Odparł w nieznanym dialekcie czarnofutry. Cóż, cały czas wplatał go do swych zdań. Można się było jednak domyślać, że w skrócie oznaczało to "tak". Białołuski skinął więc do obu łbem, by następnie rozłożyć swe masywne skrzydła i jednym uderzeniem wzbić się w powietrze, znikając błyskawicznie na niebie. Białe ślepia samca spoczęły natomiast na liście, a on sam wydawał się w tym swoim neutralny wyrazie twarzy... wyczekiwać. -Zaprowadź nas więc do miejsca w którym bez przeszkód dane nam będzie dzielić się wiedzą. Rzekł czarnofutry.
Daalkiin:
- Spoiler:
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody Sob Lis 29, 2014 4:05 pm | |
| Widzenie w każdej sytuacji pozytywnego aspektu czasami daje dobre, a czasami złe skutki. W wielu sytuacjach takie pozytywne nastawienie zwiększa morale, jednocześnie zagrzewając do walki innych, przez co czasem można przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Pomińmy też prostą psychologię, która wielkoludom pokroju Rhoshana zwyczajnie nakazałaby walczyć, jeśli tak niewielka istota chciałaby. Działałby tu trik „Takie małe coś będzie walczyć, a ja mam siedzieć w kącie i patrzeć? Wolne żarty”. Zastanawiając się z innej perspektywy na temat sprawy pokoju, to mistrz miał rację. On był czymś ulotnym, tymczasowym. Wojny i walki zawsze były, są i będą niezależnie jak dobrze rozwinięte jest społeczeństwo, zawsze znajdzie się paru, którzy będą chcieli zburzyć porządek. Czasami zastanawiał się co, by się stało gdyby ludzie byli bardziej rozwinięci i zaczęli podbijać kosmos, a podbijać miał tu na myśli próbować jakoś zabłysnąć na tle innych (zapewne nieudolnie, chociaż głupotą też da się zabłysnąć). Zapewne ich cywilizacja prędzej czy później zostałaby zniewolona, gdyby narobili sobie wrogów w kosmosie. Chociaż może by im to wyszło na dobre? Może wreszcie dostrzegliby to, co już dawno dostrzegli densorini? Rzucenie trochę światła na zachowanie Kerrija skłoniło go do przemyśleń. Skoro odbierała pozytywne emocje i na nich operowała, to jak pozytywna emocja doprowadziła do tego, co stało się wtedy? Zastanawiał się czy przypadkiem to, że wtedy ją sam z siebie przytulił nie dało tego efektu, w momencie kiedy była wstrząśnięta tamtym widokiem, on go zasłonił i dał jej jakieś schronienie dopóki nie został pokój „uprzątnięty”. Nie planował sobie z niej robić wroga, co więcej lubił tą relację jaką między sobą mieli. Zresztą czuł, że to poniekąd naturalne, w końcu duże i silne istoty lubią towarzystwo tych mniejszych, by mieć to poczucie że komuś mogą być potrzebni. - Czy ona może wykryć emocje, jakie pozostały w pomieszczeniu? Jak chociażby to co czuły tamte zwierzęta zanim zostały… ozdobą na ścianie? Czy to tylko działa na istoty, które są w pobliżu i jakoś się zachowują? – był ciekaw czy to tak działa, bo może w tym wtedy też leżał problem. Zwierzęta przecież nie były zadowolone, kiedy łowca je oprawiał, a tym bardziej kiedy je zabijał – Jeśli nawet przedmioty emanowałyby czymś takim i to by na nie wpłynęło, wtedy nie możemy pozwolić by znalazła się w pobliżu miecza łowcy. On sam z siebie nienaturalnie ocieka gniewem, nienawiścią i chęcią zabijania. Ta stal, z której został wykonany jakoś dziwnie działa, pamiętam kiedy go dobywał, wtedy słabły jego blokady mentalne i mogłem się wyrwać – nieco wspomniał o tym dziwnym ostrzu, które Antharas posiadał. Wyglądało wtedy, że człowiek do pewnego stopnia umiał uniknąć jego wpływu. Do pewnego stopnia oczywiście, a ta informacja może jakoś się przydać. Gdyby się zastanowić, to może tamten człowiek stał się taki przez zbyt długi kontakt z ostrzem? Nie… Nie będzie szukał usprawiedliwienia, dla tej nędznej kreatury. Temat zamknięty, raczej nie powróci myślami do tego człowieka. Arogancki i głupi, zapalczywy oraz magnes na kłopoty… brzmi nawet spójnie. Jednocześnie z Shinsenem miał jeden punkt wspólny, który był też różnicą w pewnym aspekcie. Wpadanie w kłopoty i różny stan z nich wychodzenia. Być może to jej imponowało, ze względu że sama też jest młoda i potrzebuje jakiegoś wizerunku bohatera, który bez namysłu rzuca się w wir walki, a potem wychodzi z tego… nie zawsze cały, ale wychodzi – Pewne rzeczy mimo lat najwyraźniej pozostają niezmienne. Mnie za to imponuje to jej pozytywne nastawienie, że wszędzie dostrzega dobro, albo jakiś pozytywny aspekt. Chociaż mam wrażenie, że ona jest bardziej rozważna niż ja – raczej trudno mu było wyobrazić sobie Kerrije, która skacze do boju w pierwszej linii, bez żadnego planu, byle spróbować komuś nakopać. Już sam fakt tego, że wtedy rozstawiała pułapki dawał jej ten plus bycia przezorną i myślącą nad akcją. Słysząc drugie dno historii o egzekutorze, czyli o swoim „wprowadzeniu” na spotkanie generałów, nieco się speszył. Został zwyczajnie potraktowany wtedy jak dziecko, które za kark zostało przyciągnięte do pokoju nauczycielskiego z powodu jakiegoś niewinnego wybryku. I to nie przez jakiegoś szarego nauczyciela, tylko tego najgroźniejszego zjadającego uczniów na śniadanie. Miał kupę szczęścia, skoro Ankylon był tym najagresywniejszym, a Rhoshan przeżył spotkanie pierwszego stopnia, zwyczajnie wpadając na niego przypadkowo. Jeśli Nodin się go bał to znaczy, że jest się czego bać, dlatego też lis liczył, że nie zwróci nigdy więcej na siebie uwagi tego Widma. Chociaż i ta przygoda ma swój plus jak się nad tym zastanowił. Otóż teraz nie dość, że osoby w pomieszczeniu wtedy musiały go znać, to jeszcze już wie kogo unikać. Chociaż też był minus, bo pewnie Rhoshan został uznany za najbardziej nieodpowiedzialnego i wiele innych podobnych epitetów w oczach tamtych osób. - I ja z chęcią go ponownie poznam. Zresztą, że traktował to jako zabawę to się nie dziwię, w końcu mamy różne aspekty fizyczne. Znaczy Lord Nodin coś tam wspominał o jego umiejętnościach jak chociażby zatrzymywanie uszkodzonych statków i takie tam – raczej nie wyobrażał sobie siebie łapiącego kilkuset tonowy okręt, chociaż… jeszcze nie miał okazji przetestować tego co potrafi z tym ciałem. Może ten aparat do pomiaru siły w podziemiach na coś się przyda, w końcu łowca kiedyś próbował ocenić ile jest w stanie udźwignąć, zanim z Jack’a stał się Rhoshanem. Kiedy białołuski skończył, spojrzał na Rhoshana, a potem za niego. Lis się odwrócił i dostrzegł istotę stojącą za nim. Jakąś dziwną czarną hybrydę, która stała za nim. Był dobrze zbudowany, miał futro, gadzi ogon i jakieś… czułki? Może był hybrydą wilka, nietoperza, jaszczura, może też jakiegoś owada? Białe ślepia dawały nieco przerażającego widoku istocie. Co więcej po ubiorze, tym jak ciało jest zbudowane Rhoshan obstawiał, że to może być jakiś wojskowy, w końcu podobne spodnie miał do tamtego wilka. Kiedy czerwony poznał imię gościa oraz jego rangę, skłonił łbem w wyrazie szacunku na powitanie. Lis wstał, był nieco większy od Daalkiina. To, że był mniejszy tylko sugerowało, że dużo bardziej niż w siłe, zainwestował czasu w szybkość oraz zwinność. Na dodatek przemówił jakimś dziwnym językiem, którego nie rozumiał. Na dodatek ten ton głosu dawał wrażenie istoty wiekowej, doświadczonej, chociaż wyglądał fizycznie na młodszego, jednak jak już Rhoshan się nauczył… pozory mogą mylić i nie należy ufać pierwszemu wrażeniu. Mistrz przyzwał swoją zbroję oraz włócznię. Faktycznie miał nieco obowiązków swoich, dlatego też nie zdziwiło go to, że komuś powierzył zadanie by przypomnieć ciału Rhoshana nieco ruchów. Nii fen kos dii zin lis odczytał jako mniej więcej „z przyjemnością” albo zwyczajnie jako zgodzenie się na coś. Daalkiin wyczekiwał tego, by lis wyznaczył dobre miejsce do sparingu. Zastanawiał się czy nie dobre byłyby podziemia, jednak za dużo zachodu z łamaniem zabezpieczeń (chociaż pewnie zajęłoby to kilka minut), dlatego też postanowił poprowadzić czarnofutrego w stronę placu, gdzie niedawno wylądował Shinsen. Być może jeszcze kostki nie zmienili tam. Kiwnął głową, a potem zaczął go prowadzić, w stronę placu, który niedługo zyska chyba miano poligonu. - Muszę tylko uprzedzić, że niewiele pamiętam z mojego poprzedniego życia – postanowił jakoś nawiązać rozmowę, dobrze rozpocząć, wybadać jaka istota jest tak naprawdę. z/t x2 |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Rezydencja Antharasa - ogrody | |
| |
| | | | Rezydencja Antharasa - ogrody | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |