|
| Schron | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Schron Sro Sty 06, 2016 11:26 am | |
| First topic message reminder :
Ten sporych rozmiarów schron zbudowano pod ziemią na obrzeżach miasta i wyposażono go w taki sposób, aby pozwalał na przetrwanie nawet kilkunastu tygodni bez wychodzenia na powierzchnię. Jako że klimat w tej okolicy należy do bardzo zimnych, zadbano o odpowiednie ocieplenie i ogrzewanie, teraz może już trochę przestarzałe, lecz nie mniej jednak wciąż możliwe do uruchomienia. Zapas koców, kołder, ubrań, a także wody i pożywienia - oraz innych niezbędnych przedmiotów czy surowców - również nadgryzł ząb czasu, ale przynajmniej część z nich wciąż może się przydać. Schron składa się z długiego korytarza i kilku pomieszczeń, w tym dużej spiżarni oraz osobnego składzika, a także z sal o przeznaczeniu czysto technicznym - odpowiadających na przykład za ogrzewanie. Do tego dochodzi część mieszkalna: kuchnia, łazienka, główny pokój - o dziwo posiadający nawet telewizor, choć stary, oraz półki z kasetami wideo - i kilka mniejszych, sypialnych. Całość wygląda tak, jak gdyby schron stworzyła osoba prywatna - dla siebie lub swojej rodziny.
Ostatnio zmieniony przez Wiccan dnia Sob Maj 07, 2016 9:51 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Wto Lut 09, 2016 12:11 pm | |
| Siłą rzeczy Billy usłyszał kroki Victora jeszcze zanim go zobaczył - więc wcale nie był zaskoczony jego obecnością. Oderwał na moment spojrzenie od krążków ziemniaczanych, których ostatnią porcję zrzucał właśnie na talerz i posłał swojemu rówieśnikowi lekki uśmiech, może odrobinę niepewny. Prawda była taka, że Kaplan nie wiedział co powinien teraz zrobić. Zapytać o ten śrubokręt? Znowu? Ostatnim razem Latynos podał mu całkiem niezłe wytłumaczenie, które jednak nie do końca go przekonało... Teraz byłoby pewnie podobnie, a przynajmniej tak podejrzewał. Skoro więc wiedział, że żadne wyjaśnienie go tak naprawdę nie uspokoi, to po co miałby w ogóle o to zagadywać? Szczególnie, że nie chciał przecież denerwować Vica. A jeżeli rzeczywiście nie chodziło o nic wielkiego i takie drążenie tematu wyglądałoby na brak zaufania? Wreszcie nastolatek zdecydował się odpuścić i zachowywać tak, jak gdyby nic się nie stało - jakby nic dziwnego nie chodziło mu po głowie. A to oznaczało... Rozmawianie o sprawach przyziemnych, prawda? Z tą myślą Billy dokończył przekładanie jedzenia na talerz, znów skupiając na nim wzrok. Dobrze byłoby znaleźć jakieś przyprawy, ale one pewnie też nie wytrzymałyby tylu lat... - Nie idzie mi tak źle. W zasadzie mięso i krążki są już praktycznie gotowe, a nie chciałem ruszać niczego więcej, skoro... Nie wiadomo jak długo tu będziemy. Myślisz, że gdzieś tutaj jest sól? To znaczy, taka zdatna do użytku? - zagadnął jak najbardziej naturalnym tonem, równocześnie odstawiając talerz na blat jednej z szafek. W tej chwili spoczywały już na niej dwa inne, mniejsze - na każdym zaś czekała porcja mięska, chyba filetu z kurczaka, choć nie był tego pewien. Grunt, że ładnie się upiekło. - A przy okazji, rury są zardzewiałe. Czego... Można się chyba było spodziewać po takim czasie. Kiedy brałem prysznic musiałem poczekać ładnych parę minut na to, żeby woda straciła czerwoną barwę. Rozgrzewa się też trochę powoli... - kolejny bezpieczny temat. Logika podpowiadała mu, że osad mógł być kwestią jednorazową, skoro już raz spłynął, ale... I tak wolał poinformować o nim Latynosa. No i dawało mu to powód, by mówić dalej, zajmować czymś ich obu, a tego potrzebowali. - I jeszcze... Nie myślałeś o tym, że powinniśmy spróbować zajrzeć na zewnątrz, żeby mniej więcej zorientować się w terenie? Widziałeś w ogóle jakieś wyjście? Wiem, że tam na górze - zakładając, że rzeczywiście przebywamy pod ziemią - jest pewnie jeszcze zimniej, ale chyba... Mógłbym nas przed tym jakoś ochronić... - wszystkie te kolejne wypowiedzi Kaplana następowały praktycznie jedna po drugiej. Nie dawał za bardzo Victorowi czasu na wtrącenie się pomiędzy nimi, ale prawdę mówiąc sam nie zwracał na to nawet większej uwagi. Nie docierało do niego, że takie zachowanie może wyglądać trochę podejrzanie... Że może wskazywać na to, że z jakiegoś powodu jest zdenerwowany. W trakcie mówienia Billy również oparł się o jedną z szafek, przez co teraz obaj stali obróceni w tę samą stronę. Dłonie chłopaka odnalazły krawędź blatu po obu jego bokach, a palce automatycznie lekko się na niej zacisnęły. Wzrok skierował w dół i - nawet się nad tym nie zastanawiając - śledził nim wzór na podłodze... Która udawała deski, choć widać było, że koło drewna najwyżej przez chwilę postała - albo raczej poleżała. Nastolatek zdecydowanie nie zerkał w stronę śrubokrętu, który wcześniej porzucił nieco dalej na szafce. To byłoby zbyt oczywiste, więc jakoś się przed tym powstrzymywał. Wiedział, że nie powinien pytać. Poza tym... Gdyby coś było nie tak, to chyba znalazłby jakieś ślady... Krwi, prawda? Na tę myśl Billy instynktownie spojrzał ku Victorowi, utrzymując jednak wzrok dość nisko, mniej więcej na poziomie jego dłoni... Nadgarstków. Spytać czy nie?
|
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Wto Lut 09, 2016 11:22 pm | |
| Vic wysłuchał całego tego... Monologu. Bo chyba tak można było to nazwać, bo nawet nie dał Victorowi możliwości wtrącenia się, a to raczej dość łatwo zdradzało poddenerwowanie. Zwłaszcza, że wcześniej Billy nie zachowywał się aż tak podejrzanie. Widział śrubokręt, wziął go... To oznaczało, że on najpewniej wywołał taką reakcję. Niedobrze. Nie wiedział co chodzi po głowie drugiego chłopaka, ale to nie mogło być nic dobrego, patrząc na jego zachowanie. Ale co mógł podejrzewać? Że czai się na niego, albo na siebie? Przecież Vic taki nie był, był dobry, po prostu chciał coś sprawdzić, coś co zmieniło całe jego życie. Nie chciał mieszać ani angażować w to Billy'ego, to były jego problemy, jego życie. Ostatnie czego życzył Kaplanowi to wnikanie w całą tę zagadkę, chorą tajemnicę, którą ktoś stworzył na spółkę z jego matką. Odnotował informację o rdzy w rurach, mimo wszystko zakładając, że faktycznie się spłukała przy pierwszym prysznicu, a na grzanie mógł coś zaradzić, skoro i tak większość energii skierowana została na cztery z siedmiu pomieszczeń, dodanie nieco więcej do łazienki, nie będzie żadnym problemem. Nawet jeśli nie zostaną tu długo mogą sobie pozwolić na ten minimalny luksus... Zwłaszcza, że Latynos sam chętnie by skorzystał z prysznica. Nie zmyje to jego problemów, ale może chociaż trochę odświeży mu głowę - ponoć pod prysznicem przychodzą ludziom najlepsze pomysły, może odpowiedzi również? Na zapytanie o sól, sięgnął tylko do jednej z szafek, stawiając na blacie plastikowe pudełko z czymś białym w środku. Kiedy wczoraj sprawdzał wydawała się dobra, liczył, że się nie pomylił, bo mogło to być dla Billy'ego fatalne w skutkach, jego robotyczny żołądek raczej by sobie poradził z taką drobnostką jak przeterminowana sól. Ciekawe jak on u niego działał, jakie kwasy miał w środku. Nie, stop, nie pora teraz na takie rozmyślania. Propozycja wyjścia na zewnątrz niespecjalnie mu przypadła do gustu. Niby powinni sprawdzić otoczenie, jednak wątpił by schron został umiejscowiony w jakimś oczywistym miejscu, raczej schowany. Jeśli dobrze strzelał i to była Rosja, mieli do czynienia z ogromnym krajem, mogli być dosłownie wszędzie. A temperatura ani trochę nie zachęcała, nawet z magią Billy'ego, której też wolał jeszcze nie nadużywać, w końcu chłopak dopiero co zregenerował siły, nie musieli się spieszyć... Skoro agenci i tak mieli jego matkę, nie miał dokąd ani do kogo wrócić. Nie w tej chwili, może to potrwać, dni, tygodnie... Nie, zdecydowanie nigdzie mu się nie spieszyło. Gdyby nie zimno i ograniczony prąd, może nawet by tu zamieszkał? Przynajmniej dopóki by nie zdecydował co dalej ze sobą zrobić, jaką drogę obrać i jak rozwiązać sprawę z S.H.I.E.L.D. Dlatego póki co jedynie skinął głową na zgodę. - Ale poczekajmy z tym, chociaż dobę. - Zasugerował, chociaż ton miał dość stanowczy, nie znoszący sprzeciwu. Wolał by Billy się jeszcze trochę przespał niż wyjdą na zimno, tak obrzydliwe zimno, a utrzymanie wokół nich bariery może być męczące. Nie mógł dłużej udawać, że nie widzi tego zachowania. Martwiło go, i... Wolał wiedzieć co siedzi chłopakowi w głowie, by móc lepiej zareagować. - Billy, coś nie tak? - Spytał delikatnie, zbliżając się do niego o krok czy dwa, starając się jednak zachować bezpieczny dystans. Liczył, że zyska odpowiedź, szczerą. Źle się czuł z okłamywaniem go, ale nie było sensu mu opowiadać czym jest, to tylko pogorszy sytuację, a teraz byli zdani na siebie. Mieli tylko siebie, a na pewno Billy był wszystkim co Victor w tej chwili miał. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Sro Lut 10, 2016 12:48 am | |
| Billy kiwnął tylko głową na zgodę Vica, równocześnie znów uciekając od niego spojrzeniem, teraz jednak nie wbijając go już w podłogę, lecz w ścianę po przeciwnej stronie kuchni. Poza tym jego pozycja nie uległa praktycznie żadnej zmianie... Jedynie palce raz po raz to zaciskały się, to znów rozluźniały na krawędzi blatu, jak gdyby chłopak nie mógł się nad czymś zdecydować. Jego wewnętrzna walka w dalszym ciągu trwała w najlepsze. Spytać czy nie? Do głowy wciąż przychodziły mu kolejne argumenty, a co gorsze na każde nowe "za" przypadało jedno "przeciw". Ponoć równowaga to najlepszy stan z możliwych, lecz w tym wypadku wcale, a wcale nie ułatwiała mu życia... Wprost przeciwnie, tak bardzo utrudniała mu ustalenie co dalej. Przecież śrubokręt nawet nie bardzo nadawał się do... Cóż, do robienia sobie krzywdy. Jasne, w ostateczności dałoby się go w tym celu użyć, ale spójrzmy prawdzie w oczy: pod ręką mieli kuchnię z zestawem noży, one zaś stanowiły o wiele lepszą alternatywę. Z drugiej strony obecność noża w przypadkowym pokoju ciężej byłoby wyjaśnić... I mogłaby się okazać dużo bardziej niepokojąca, więc może używanie zamiast niego śrubokrętu rzeczywiście miało sens? Te przemyślenia trwałyby zapewne dużo dłużej, gdyby Latynos nie wybrał właśnie tego momentu, aby odezwać się ponownie... A Billy naprawdę nie potrafił kłamać. Jeszcze w domu nauczył się, że nie ma to sensu. Matka psycholog - znająca się jak nikt na ludziach i ich zachowaniach - i tak zawsze wiedziała co i jak... Więc po prostu przestał się wysilać. Teraz najwyraźniej wychodził z niego ten brak praktyki. Cudownie, dokładnie tego potrzebował. Tak więc Kaplan skierował w końcu wzrok z powrotem na swojego rówieśnika, spoglądając na niego ostrożnie i niepewnie. Przez krótką chwilę milczał, choć przez ten czas zdążył już raz rozchylić usta, jak gdyby do odpowiedzi - przed którą jednak w ostatnim momencie się powstrzymał. Jak miał się z tego wszystkiego wytłumaczyć? Przecież nie zdążył jeszcze podjąć decyzji... - ... Nie jestem pewien. Ty powiedziałbyś mi, gdyby coś było nie tak, prawda? Gdybyś... Miał jakieś jeszcze kłopoty, o których może powinienem wiedzieć, bo... Bo może byłbym w stanie ci z nimi pomóc? - spytał cicho, w końcu odrywając dłonie od blatu i obracając się do niego bokiem, a tym samym przodem do Victora. Właściwie tyle wystarczyło. Mógł już zamilknąć, wysłuchać odpowiedzi Latynosa i wtedy... Zastanowić się czy w nią wierzy. Tyle że oczywiście nie byłby sobą, gdyby potrafił odpuścić. - Wczoraj... To znaczy, tak myślę, że wczoraj, bo prawdę mówiąc nie sprawdzałem która jest teraz godzina i ile czasu już minęło... Ale jeszcze przed snem miałeś w sypialni ten śrubokręt. I rano też cię z nim zastałem. Naprawdę nie chcę wyciągać pochopnych wniosków i wybacz mi, jeśli to właśnie robię, ale... Martwię się? O ciebie. I poza tym... Nie spałeś w swoim łóżku, tylko na kanapie. To przez to, że próbowałem na tobie wymusić dzielenie pokoju, prawda? Przepraszam, możemy zaraz doprowadzić ogrzewanie do drugiej sypialni, tam będzie ci pewnie wygodniej... - tak, słowotok rzeczywiście stanowił jego naturalną reakcję na stres, a przynajmniej jedną z nich, choć w tym momencie było to już raczej dość oczywiste. Dopiero teraz Billy w końcu wziął się w garść i zerknął w stronę przedmiotu, który wywoływał w nim tak nieprzyjemne odczucia. Być może sięgnąłby po śrubokręt, lecz w tym celu musiałby się ruszyć z miejsca, bo znajdował się zbyt daleko od niego... A jakoś nie mógł się na to zdobyć. Wolał postać sobie jeszcze przed Victorem, blisko niego, choć nie aż tak, jak naprawdę by chciał. Co z tego, że znał go może drugi dzień? Zadurzanie się nie potrzebowało więcej czasu. Hormony też nie.
|
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Sro Lut 10, 2016 11:24 am | |
| Vic zacisnął na moment wargi, gdy w końcu Billy przemówił. Tak, miał problem i to dość spory, można było go nazwać kryzysem osobowości i wątpił by chłopak mógł mu pomóc w jakikolwiek sposób. Wymazać wspomnienia, albo przywrócić te, które zostały zablokowane, ujawnić tajemnice? Wątpił, by chłopak miał aż takie zdolności i, że byłoby to aż tak proste. Ale ta troska drugiego chłopaka był miłą odmianą, a co najważniejsze wydawała się szczera. Znali się może dobę, może nawet mniej, a mimo wszystko Billy martwił się, że coś gryzło Latynosa, w dodatku na tyle by chciał się okaleczać. Poczuł jak jego serce zabiło mocniej, zwłaszcza, że widział jak szczere te emocje były, wszystko jasno odbite w oczach drugiego nastolatka. Widział to wcześniej tylko w oczach matki, przynajmniej tak mu się wydawało, częściej się raczej martwiła o to czy ich sekret wyjdzie na jaw, niż o to czy chłopakowi coś się faktycznie stanie, przecież miał kości, ciało z metalu. Upadek z roweru nie był dla niego większym zagrożeniem, a ona to doskonale wiedziała. Nie wiedział co powiedzieć, ile... Czy w ogóle coś mówić. Była to dla niego duża sprawa, a chłopak i nic by na to nie poradził, może nawet się go przestraszył? Uznał, że oszaleje albo spalą mu się obwody i jeszcze go zrani. Ale może wysnuwał pochopne wnioski, może mógł mu zaufać i się zwierzyć, Billy mu ufał... Prawda? I martwił się od niego, powinien jakoś się odwdzięczyć. Chyba łatwiej byłoby mu funkcjonować w pobliżu chłopaka, jeśli ten by wiedział. Nie ukrywałby niczego, zero mrocznych tajemnic, które mogły wpłynąć na ich relację. Byli skazani na siebie. I nie mógł zapomnieć o tym, że chociaż znali się dopiero te kilka, kilkanaście godzin, chłopak już go uratował, wyciągnął z więzienia - i to nie byle jakiego więzienia. Więzienia rządowej, tajnej agencji. To, to było coś. Póki jeszcze rozważał, czy mu powiedzieć bijąc się z własnymi myślami, postanowił zacząć od czegoś prostszego - spanie. - Nie, nie, nie o to chodzi, Billy. Sprawdzałem czy telewizor działa, zamyśliłem się i zasnąłem. Nie przeszkadza mi dzielenie sypialni, wybacz jeśli cię tym zmartwiłem. - I, taka była prawda. Lubił swoją prywatność, ale doskonale rozumiał czemu takie rozwiązanie było lepsze, dawało pewien spokój i komfort, myśl, że ktoś jest blisko w tym dużym, pustym budynku, schronie, czy jakkolwiek to nazwać. Człowiek nie czuł się całkiem samotny i zagubiony, mógł na kimś polegać...Doskonale wiedział o co chodzi. I nie miał nic przeciwko, sam chyba teraz tego potrzebował trochę bardziej niż kiedykolwiek. Nie przyzna się, oczywiście, ale chętnie z tego skorzysta, jeśli już zdradzi Billy'emu swoją słodką tajemnicę, a chyba to zrobi. Ale potrzebował chwili by ułożyć to sobie w głowie. - Chodźmy zjeść i... I wszystko ci powiem, zgoda? - Zaproponował cicho, jednak zamiast czekając na odpowiedź złapał oba talerze z jedzeniem i wyszedł z kuchni, kierując swoje kroki do ich małej sypialni. Otworzył drzwi przy pomocy swojej mocy, wchodząc do środka i stawiając talerze na ich szafkach nocnych. Przysiadł na łóżku po turecku, przyglądając się chłopakowi; odetchnął głośno. - Mam pewien problem... Ale nie możesz mi w tym pomóc. Jednak, jestem ci winien szczerość i zamierzam ci... Wytłumaczyć. - Zawahał się, nie będąc pewnym jak zacząć, ale w końcu zebrał się w sobie. - Wiem czemu agenci mnie zamknęli. Czemu mi nie ufali i chcieli mnie sprawdzić. Ja, oni, agentka nie mogła przeczytać moich myśli, więc chcieli mnie sprawdzić. Odkryli, że z moim ciałem jest coś nie tak. A ja po prostu chciałem sprawdzić ich teorię. - Pokazał mu swoje ręce, nawet nadgarstki, już wcześniej domyślając się co podejrzewał Billy. - Nie mam ran, bo, zasadniczo, nie mogę ich mieć. Billy... - Zagryzł dolną wargę, ale zamiast mówić, przesunął palcami po swojej skórze, podważając ją w jednym miejscu i odrywając kawałek, pokazując, cóż kawałek metalu i przewody, delikatnie odbijające błękitne światło. Spojrzał na Billy'ego, nieco zaciskając szczękę. Po chwili ocknął się, że powinien go uspokoić zanim do reszty spanikuje. - Nie przejmuj się, zagoi się. Wczoraj zrobiłem to ze śrubokrętem i teraz nawet nie było śladu. Muszę mieć coś co naprawia uszkodzone elementy i tkanki. - Wyjaśnił szybko, sięgając po swój talerz, i dłubiąc jedzenie na nim. Potrzebował się na moment na czymś skupić, atmosfera była dość... Nieprzyjemna. Ciężka, z pewnością. Ale poniekąd już mu ulżyło, że to z siebie wyrzucił, że z kimś się tym podzielił. Miał tylko nadzieję, że teraz Billy nie wyśle go czarem na Syberię albo do wnętrza wulkanu. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Czw Lut 11, 2016 12:17 am | |
| Billy wciąż uparcie wpatrywał się w śrubokręt, a z każdą upływającą sekundą denerwował się coraz bardziej - i dziwił się, że w tym momencie to jeszcze w ogóle możliwe. Wydawało mu się, iż już gorzej pod tym względem nie będzie, a tu taka niespodzianka... Serce biło mu szybko i mocno, a do tego czuł się mniej więcej tak, jak gdyby na klatce piersiowej zaciskała mu się żelazna obręcz - utrudniająca oddychanie i sprawiająca ból. Przeciągająca się cisza ze strony Latynosa wcale nie poprawiała sytuacji... Aż w końcu chłopak przemówił. Jego pierwsze słowa zabrzmiały dość... Obiecująco, z braku lepszego słowa. Nie uspokoiły Kaplana do końca, to byłoby w tej sytuacji bardzo trudne, lecz jednak chociaż trochę obniżyły odczuwane przez niego napięcie. Praktycznie widać było, że się rozluźnił, może nawet opuścił lekko ramiona... A przede wszystkim znów przeniósł wzrok w stronę Victora - na jego twarz, oczy, szukając w nich... Czegoś więcej. Głębszej prawdy, której być może Latynos nie odkrył w swojej wypowiedzi. Mimo wszystko Billy'emu nie pozostawało nic innego, jak tylko westchnąć i przystać na propozycję jego rówieśnika, a następnie ruszyć w ślad za nim na korytarz i dalej, do sypialni, którą wspólnie zajmowali. Wciąż. O ile tej nocy Victor z niej nie ucieknie... A w tej chwili Kaplan wcale nie był tego taki pewien. Może i nastawiał się zbyt negatywnie, ale nic nie mógł na to poradzić. Bardzo łatwo popadał w pesymizm, choć naprawdę starał się nad tym panować... Z różnymi skutkami. Już w pokoju Billy przysiadł na swoim łóżku, nie kopiując jednak pozycji Vica, lecz pozostawiając stopy na podłodze. Na jedzenie póki co nie zwracał większej uwagi. Był głodny, jasne, a zapach świeżo przygotowanego posiłku go kusił - nie wspominając już nawet o tym, że czuł się z siebie dumny, bo w końcu sam dał radę coś przyrządzić - ale ta rozmowa była ważniejsza... I tak czy siak chyba niczego by w tym momencie nie przełknął. Nie zanim to sobie wyjaśnią. Nie naciskał. Cierpliwie poczekał na to, aby Victor znów przemówił - i już od pierwszych jego słów znajome napięcie zaczęło powracać na swoje miejsce, wypełniając ciało Kaplana. Czyli nie wyobrażał sobie tego, że coś jest nie tak... To znaczy, coś więcej - coś, o czym do tej pory jeszcze nie wiedział. W trakcie słuchania wyjaśnień Latynosa uparcie nie spuszczał wzroku z jego twarzy i właściwie to w ogóle praktycznie się nie poruszał, jeżeli nie liczyć oddychania i mrugania. Dopiero wspomnienie odkrycia przez agentów problemów z ciałem Vica sprawiło, iż Billy zmarszczył lekko czoło, zaś na "chęć sprawdzenia ich teorii" zareagował w końcu przenosząc spojrzenie na podłogę pomiędzy łóżkami i nieznacznie pochylając głowę... Lecz tylko na sekundę, bo ruch Latynosa - to uniesienie rąk - natychmiast przykuło jego uwagę i nastolatek instynktownie spojrzał w tym kierunku. Już chciał się odezwać, poprosić o jakieś dokładniejsze i przede wszystkim jaśniejsze wyjaśnienie, gdy Victor odezwał się ponownie... I zademonstrował o co mu chodziło, przez co oczywiście Kaplan stracił powód do zabierania głosu. W tym wypadku może to i lepiej. Przez krótką chwilę Billy tkwił dalej na swoim łóżku - w milczeniu, choć usta miał lekko rozchylone i w pewnym momencie nawet nimi poruszył, jak gdyby zbierał się do przemówienia, lecz nie mógł wydobyć z gardła żadnego dźwięku. Wzrok wciąż utrzymywał na uszkodzonym kawałku skóry... Nawet w chwili, gdy metal został już zakryty. Kontaktował jeszcze na tyle, by kiwnąć głową na następne słowa Vica... I zbyt późno dotarło do niego, że w takim razie w pewnym sensie miał rację. Śrubokręt rzeczywiście posłużył do uszkodzenia ciała Latynosa - tylko z pobudek, których Billy wręcz nie miał prawa się domyślać. Victor zdążył już skupić się na jedzeniu, gdy Kaplan w końcu podniósł się z miejsca... A następnie powoli przemierzył pokój i ostrożnie usiadł obok swojego rówieśnika, zachowując się przy tym trochę tak, jakby nie był pewien, czy wolno mu to zrobić. Wyraźnie się zawahał, lecz jednak w następnej chwili ujął już w dłoń nadgarstek Vica, równocześnie zerkając na jego twarz, szukając na niej oznak przyzwolenia lub wręcz przeciwnie - protestu i niezadowolenia. Palcami wolnej ręki przebiegł delikatnie wokół uszkodzonej skóry, nie dotykając jednak samej... Samej rany. - To boli? - spytał cicho, a biorąc pod uwagę fakt, że były to jego pierwsze słowa po usłyszeniu tych wszystkich wyjaśnień... Mogły mieć spore znaczenie i wskazywać co dokładnie było dla niego w tej sytuacji najważniejsze - czyli dobro Victora. Prawda była taka, że Billy ani trochę nie przejmował się tym, że jego towarzysz najwyraźniej miał pod skórą przewody. Niemalże niczego to dla niego nie zmieniało, pomijając może szczegół, że dodawało mu kolejny punkt do i tak już długiej listy pod tytułem: "dlaczego jestem dziwny?" Zainteresowanie robotami - cyborgami, androidami, syntezoidami? - gwarantowało mu chyba nawet więcej punktów od homoseksualizmu... Ale czy przebijało posiadanie praktycznie pełnej kolekcji komiksów z Kapitanem Ameryką? Tego już nie był taki pewien. Nie myślał jeszcze o tych wszystkich sprawach, które kryły się za tą nowością - czyli na przykład o pochodzeniu Latynosa - i starał się też ignorować fakt, że Vic wcześniej nie powiedział mu prawdy... A przynajmniej nie całej prawdy. Rozumiał jego powody, lecz mimo to w irracjonalny sposób czuł się trochę dotknięty. - Złącz się, złącz się, złączsięzłączsięzłącz... - wiedział, że to nie do końca leczenie, bo w końcu skóra Latynosa najprawdopodobniej nie była prawdziwa... Lecz jak do tej pory jego słowa pomagały niemalże na wszystko, więc czemu nie miałby spróbować? Błękitny błysk przesuwający się po krawędziach uszkodzenia - przyspieszający regenerację - tylko potwierdził jego przypuszczenia.
|
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Czw Lut 11, 2016 3:24 pm | |
| Zdenerwowanie Billy'ego wcale nie pomagało Vicowi się uspokoić, przez co wszystko jeszcze ciężej mu wychodziło. Sztywna postawa, wzrok wbity w jego twarz, tak to było stresujące, w końcu opowiadanie o czymś takim nigdy nie przychodziło łatwo, a aura chłopaka mocno się udzielała. Czuł jak jego serce szybko bije, wręcz nieprzyjemnie szybko; gdzieś w podświadomości mignęło mu pytanie czy to prawdziwe odczucie i ma serce, czy jedynie fałszywe wrażenie, które miało utrzymać go w niewiedzy. Tak czy inaczej aktualnie skupiał swoją uwagę na jedzeniu, nieco dziecinnie się nim bawiąc, przekładając na talerzu. Brak odpowiedzi ze strony Billy'ego wcale mu teraz nie pomagał, w końcu właśnie mu pokazał, że nie jest człowiekiem, przeciętnym nastolatkiem, tylko maszyną, cholernym cyborgiem albo Terminatorem. Jasne, to by wyjaśniało pewne kwestie, jego zainteresowanie techniką i umiejętności, wręcz talent, który okazywał w tym kierunku oraz zachowanie matki. Zmienianie szkół gdy instalowali wykrywacze metalu, krótkie trzymanie go, surowe wychowanie... Nie chciała by ktokolwiek wiedział, by sam Vic się dowiedział gdyby miał wypadek, a zamiast krwi zobaczyłby błyszczący metal. To z pewnością byłby niezły szok, więc... Zrozumiałe były te zabiegi, nawet jeśli sam Vic ich nie popierał i wolał znać prawdę. Kiedy Billy w końcu się poruszył Vic lekko drgnął, unosząc na niego spojrzenie i delikatnie się przesuwając na łóżku, by zrobić mu miejsce. Nawet odstawił talerz na szafkę by im nie przeszkadzał. Zamrugał w pierwszym odruchu, spoglądając na swój nadgarstek, a następnie na twarz nastolatka. Nie zachęcał go, ani nie odstraszał, raczej... Czekał. Nie był pewien na co. Niedowierzanie, zaprzeczenie, dotykanie tego co miał pod skórą dla upewnienia się, a potem odrzucenie? Dlatego pytanie chłopaka na moment zbiło go z tropu. Milczał przez chwilę, po prostu patrząc mu w oczy, szukając... Czegoś. Czegokolwiek. W końcu jednak ostrożnie pokręcił głową. - Nie, nie boli. - Przyznał cicho, wciąż zaskoczony tą troską. Właśnie mu powiedział, że nie jest człowiekiem, że go okłamywał przez ostatnie kilka godzin, a jedyne o czym myślał chłopak to to czy Victorowi nic nie jest, czy go nie boli kiedy to robi. To było zaskakujące i niesamowicie miłe. Cały Billy z każdą chwilą wydawał mu się coraz bardziej niezwykły. Przyglądał się jak błękitne światło zaczęło scalać jego rozszarpaną w tej chwili skórę, zagryzając na moment dolną wargę, ale nie protestując. Odruchowo przesunął opuszkami palców po zagojonej ranie, przyglądając się temu miejscu przez chwilę. - Dziękuję, ale nie musiałeś. Samo by się zaleczyło, a ty musisz oszczędzać energię, pamiętasz? - Posłał mu delikatny uśmiech, cofając dłoń i sięgając po jego talerz. Podał mu go, samemu biorąc własny i zgarniając na próbę kartofelka. Pokiwał delikatnie głową. -Całkiem niezłe, chociaż przydałby się pikantny sos. - Zaśmiał się cicho, kontynuując jedzonko. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak głodny jest, nawet jeśli nie potrzebował jedzenia, było ono miłym luksusem, dodatkiem do całego życia nastolatka. Po części nowego życia. Tak długo jak miał usta zajęte jedzeniem, nie rozmawiał, ale kiedy w końcu opróżnił pół talerza, postanowił w końcu się odezwać. - Jestem winien ci jakiś prezent po tym wszystkim co dla mnie zrobiłeś. Kolekcjonujesz może figurki bohaterów? - Zagadnął, spoglądając na Billy'ego z delikatnym uśmiechem. Naprawdę chciał mu się odwdzięczyć, a patrząc na ich wspólne zainteresowania to mogło być całkiem proste. Oczywiście taki drobny podarunek będzie niczym w porównaniu z tym wszystkim co chłopak zdążył dla niego zrobić, jednak będzie to pewna namacalna forma jego wdzięczności. Zwłaszcza, że chętnie mu się odpłaci w inny sposób, bardziej znaczący. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Czw Lut 11, 2016 9:17 pm | |
| Billy odruchowo - i prawdę mówiąc wciąż odrobinę niepewnie - odwzajemnił uśmiech swojego rówieśnika, a następnie chętnie przyjął oferowany mu przez niego talerz. Czuł się trochę lepiej, przynajmniej na tyle, że ta wspominana już obręcz wokół jego klatki piersiowej trochę mu odpuściła, nawet jeśli nie zniknęła całkowicie. Tak, w tej chwili mógł się już wziąć za jedzenie - co jego żołądek przyjął z nagłym entuzjazmem. Victor miał rację. Posiłek wcale nie smakował tak źle, choć rzeczywiście skorzystałby na lepszym doprawieniu... Choć Kaplan nie był przekonany co do pomysłu dodania do niego ostrego sosu. To znaczy, wszystko zależało od tego, o jakim stopniu pikantności tutaj rozmawiali, mógłby pójść na pewne ustępstwa... O ile w ogóle udałoby im się zorganizować jakikolwiek sos - bez użycia "czarów", skoro najwyraźniej miał się oszczędzać. Tyle że sam Billy nie widział w tym tak naprawdę sensu. Nie chciał się ograniczać, nie teraz, gdy w końcu miał wrażenie, że we właściwy sposób korzystał ze swoich zdolności. Wcześniej trochę się teleportował, raz czy drugi kogoś uleczył, czasem podniósł coś chyba telekinetycznie... No i był jeszcze ten incydent z rażeniem prądem... Ale od kilkunastu godzin robił zupełnie inne rzeczy - ciekawsze, bardziej oryginalne i po prostu ekscytujące. Zastanawiał się co jeszcze mógłby osiągnąć, gdyby tylko się postarał, gdzie leżały granice jego możliwości... I jak mógłby przepchnąć je dalej. Długo nad tym rozmyślał, równocześnie pochłaniając jedzonko ze swojego talerza, aż w końcu dotarły do niego następne słowa Vica. Prezent? Prezent dla niego? W pierwszej chwili poziom zainteresowania Billy'ego podskoczył, lecz zaraz potem odezwały się już związane z tym wyrzuty sumienia. Przecież działał z kompletnie altruistycznych pobudek - jak to bohater. I trochę dlatego, że Latynos był miły, śliczny i słodki, ale w innym wypadku pewnie też by mu pomagał. Nie powinien przyjmować niczego w zamian. No, chyba że buziaka. Może. Gdyby to wchodziło w grę. Z drugiej strony... Te figurki... - Naprawdę nie musisz mi się odwdzięczać, serio. Po prostu... Postępuję zgodnie z moimi przekonaniami, tak? A one mi mówią, że powinienem ci pomagać. I... I chcę ci pomagać. Szczerze chcę. Bo na to zasługujesz i zdążyłem cię już polubić... - w trakcie tej wypowiedzi nastolatek uparcie wpatrywał się w swój talerz, do tej pory niemalże wyczyszczony z posiłku. - ... Co nie zmienia faktu, że tak, kolekcjonuję figurki, a za niektóre pewnie dałbym się pociąć. Na przykład za te wydania Scarlet Witch, których mi jeszcze brakuje - dodał mimo wszystko, nie mogąc się przed tym powstrzymać. Pokusa była zbyt wielka, a on za słaby. Później będzie to sobie jeszcze wypominał, to na pewno. - Słuchaj... Chyba powinniśmy ustalić co zrobimy dalej. Nie możemy tu zostać na zawsze, a w takim razie S.H.I.E.L.D. prędzej czy później jakoś nas namierzy. Myślałem nad tym i mam parę pomysłów, mogę je przedstawić, a ty powiesz co o nich myślisz... I ewentualnie czy wpadłeś na coś lepszego? - zasugerował następnie, teraz już poważniejszym tonem. Jego spojrzenie powędrowało ku Victorowi, lecz tylko na moment, gdyż zaraz potem odchylił się w stronę szafki nocnej, aby ostrożnie odłożyć na nią swój prawie pusty talerz. Gdy pozbył się go już z rąk, obrócił się na łóżku całkiem przodem do Latynosa. Naprawdę nie chciał poruszać teraz tego tematu, ale wiedział, że muszą zadecydować... A im prędzej to zrobią, tym lepiej. Niepewność była w tym wszystkim najgorsza, a nawet słaby plan i tak poprawiłby ich sytuację. Jakikolwiek cel pomagał, dawał motywację do działania... Tego potrzebowali.
Ostatnio zmieniony przez Wiccan dnia Wto Mar 01, 2016 3:54 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Wto Mar 01, 2016 1:52 pm | |
| Vic uśmiechnął się delikatnie widząc zainteresowanie na twarzy Billy'ego, gdy wspomniał o figurkach. Poniekąd odetchnął, uspokojony, że nie jest jedynym, który zbiera 'zabawki', jak to jego mama nazywała, w swoim wieku. Figurki były niesamowite, te różne modele ulubionych postaci, można było je dokładniej badać, nawet poprawiać, przy odpowiednich zdolnościach. Sam cieszył się odpowiednią kolekcją, zawierającą w sporej mierze różne wersje Spider-Mana czy członków Fantastycznej Czwórki; wydawał na nie całe swoje kieszonkowe, ale nigdy nie narzekał. I tak nie miał nic innego na co mógłby je wydać. Szybka zmiana jego wyrazu, zbiła Vica z tropu. Sądził, że podobał się Billy'emu ten pomysł, więc zaskoczyły go nieznacznie jego słowa. Nie wątpił w to, że Billy pomagał mu bezinteresownie, w końcu nie mógł wiedzieć co Vic posiada, jak wyglądał jego status majątkowy, przynajmniej nie na początku ich znajomości, a już wtedy Billy nadstawiał za niego karku. Po zobaczeniu jego małego domku, mógł już wytworzyć pewien obraz całości, tego jak im się powodziło... Ale to nie miało teraz znaczenia. Zadrżał delikatnie, zaraz się nieznacznie uśmiechając. Nie rozumiał czym zasłużył na pomoc, jak to Billy ujął, ale cieszył się, że chłopak go polubił. Zwłaszcza, że było to w pełni odwzajemnione uczucie. Vic nigdy nie miał zbyt wielu przyjaciół, więc każdy nowy i - jak liczył - prawdziwy, był czymś miłym i niezwykłym. Zwłaszcza miłym. Niemalże poczuł delikatnie ciepło w okolicach serca, o ile miał serce; nie zmieniało to jednak faktu, że nawet w tak niemiłej sytuacji jaka nad nim zawisła, poczuł się dobrze. I nieco spokojniej. Świadomość, że miał kogoś, kto sam zadeklarował ich... Pozytywne relacje, dobrze wpływała na jego pewność siebie. Nie czuł się aż tak samotny, przynajmniej nie w tym momencie. Zaśmiał się cicho, na tę nagłą zmianę zdania i wspomnienie jakie figurki Wiccan najchętniej chciałby posiąść. Odnotował sobie w głowie, by jeszcze kiedyś go o to dopytać, jakie konkretniej modele go interesują. I, kiedy wszystko się uspokoi, chętnie podeśle mu taki drobny prezent, zwłaszcza, że ma trochę oszczędności. A Billy naprawdę zasługuje chociaż na tak drobną ale symboliczną rzecz, w podzięce za wszystko. Nieśmiało ułożył swoją dłoń na jego, delikatnie, nie chcąc się narzucać. Odczekał moment, aż Billy podniesie na niego wzrok. Posłał mu nieznaczny, ale ciepły uśmiech. - Też cię lubię, Billy. Chyba nawet bardzo. - Odważne wyznanie, zwłaszcza jak na niego, jednak miał wrażenie, że był to dobry moment. Chciał, by Billy też nabrał trochę pewności, zwłaszcza, że byli skazani na siebie przez jakiś czas. Rozmowa prędko zmieniła swój tor na coś o wiele poważniejszego. Nie miał mu tego za złe, doskonale rozumiał, że ich aktualne sytuacja wymagała istotnych kroków, im szybciej tym lepiej. Zgadzał się z tym, że nie mogli tu czekać w nieskończoność, nawet jeśli bardzo, bardzo tego chciał. Jakie mieli szanse przeciwko całej agencji? Zgadywał, że jeszcze mniejsze niż gdyby agenci chcieli ich wysłuchać. Może faktycznie powinien był się oddać w ich ręce... To by ułatwiło sprawę. Wszystkim. Skinął głową ze zrozumieniem, zanim jednak pozwolił znów dojść Billy'emu do słowa, szybko dodał. - Sądzę, że powinienem się poddać, Billy. Nic mi nie będzie, a zaoszczędzę wszystkim problemów. Wiem, że im nie ufasz, nie po tym co ci zrobili, waszej grupie, ale to chyba będzie najlepsze. Dla wszystkich. - Jego głos był cichy, ale na swój sposób pewny siebie. Oczywiście, wysłucha też propozycji Billy'ego, jednak nie oznacza to, że szybko odpuści. Nie dbał już nawet o to co z nim zrobią, już miał pewność, był maszyną, w najgorszym wypadku rozłożą go na części. Nawet nie poczuje. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Wto Mar 01, 2016 7:13 pm | |
| Ostatnie dni pełne były niespodzianek. Właściwie to nie tylko dni, bo już kilka tygodni temu życie Billy'ego zostało obrócone do góry nogami... Ale od spotkania Bucky'ego we Francji było po prostu jeszcze ciekawiej - i dziwniej. I... Pod pewnymi względami lepiej, pomijając oczywiście zrażenie do siebie Mścicieli - z Tony'm Starkiem na czele - i zapewne trafienie na czarną listę Tarczy, bo akurat to nie do końca się ułożyło. Tak czy siak... Zapoznanie się z Victorem stanowiło wielką poprawę. Nie tylko dlatego, że był miły, czarujący i przyjazny, choć oczywiście wszystkie te oraz liczne inne cechy stanowiły solidną podstawę do tego, aby Billy szczerze go polubił. Tyle że... Było coś jeszcze - coś, o czym chłopak usilnie starał się teraz nie myśleć, nie robić sobie nadziei, nawet w chwilach takich jak ta: gdy Latynos dotykał jego dłoni i mówił takie słodkie, niejednoznaczne rzeczy... Wyjątkowo umysł i serce Kaplana zgadzały się co do tego, jak chciały je zinterpretować. Przecież wszystko na to wskazywało, prawda? Nie mógł się mylić. To z kolei stanowiło nowość. To znaczy, nie to, że miał pod jakimś względem rację, gdyż wbrew pozorom akurat to zdarzało się dość często. Ba, Billy nie posiadał żadnych oporów przed rzucaniem "a nie mówiłem?" za każdym razem, gdy wyszło na jego. Nie, nowością było to, że najwyraźniej, chyba, prawdopodobnie... Być może jakiś chłopak był nim właśnie zainteresowany w ten sposób? Tak naprawdę po raz pierwszy w jego życiu? I to w dodatku zdecydowanie z wzajemnością. W gruncie rzeczy Kaplan nie wiedział nawet jak powinien na to zareagować - co zrobić, żeby uzyskać pewność, ale równocześnie wszystkiego nie zepsuć, jeśli się jednak mylił... Albo szczególnie jeżeli się nie mylił. Z jego talentem i pechem nie potrzeba było wiele, aby okazja przeszła mu koło nosa, w związku z czym póki co nastolatek po prostu skupił się na próbach uspokojenia gwałtownego bicia swojego serca... A do tego odwzajemnił uśmiech Vica - i stanowczo nie cofał dłoni. Dobrze zresztą, że tego ostatniego nie zrobił, gdyż kiedy Latynos przedstawił mu już swój punkt widzenia, Billy nie mógł się powstrzymać - i obrócił rękę w taki sposób, aby móc ująć nią dłoń rówieśnika. Mocno - a przynajmniej mocno jak na jego możliwości - zacisnął na niej palce, jednocześnie spoglądając Vicowi prosto w oczy. Uśmiech zdążył opuścić twarz Kaplana, kąciki ust skierowały się w dół, czoło zaś lekko się zmarszczyło. - Po pierwsze, nie ufam im przede wszystkim po tym, co zrobili tobie, bo jednak uwięzienie cię za nic stawia ich w moim prywatnym rankingu w dużo gorszym świetle od kłamania i... I najwyraźniej przygotowywania mnie i pozostałych do zmierzenia się kiedyś z Mścicielami... I może zajęcia ich miejsca. Choć kiedy mówię to na głos, to jedno z drugim zaczyna się moralnie zrównywać. Tak czy siak... - przerwał na moment, lecz na tyle krótki, by Victor nie zdążył wejść mu w słowo. W tym czasie przeczesał również palcami wolnej ręki swoje włosy, wprowadzając wśród nich jeszcze większy od dotychczasowego chaos... Co stanowiło nie lada wyczyn. Westchnął jeszcze tylko dla uspokojenia, po czym nabrał w płuca powietrza i kontynuował. - Nie ma sensu, żebyś się poddawał. Naprawdę. Załatwimy to w inny sposób, niedługo, musisz mi tylko zaufać. Chcę... Porozmawiać z kimś z Avengers, choć jeszcze nie zdecydowałem z kim. Na pewno nie z Iron Manem, nie po tym naszym przypadkowym włamaniu do jego Wieży - uśmiechnął się lekko, trochę nerwowo i niepewnie, ale chciał i musiał chociaż spróbować myśleć pozytywnie... Albo przynajmniej to okazywać. Dla dobra Victora. - Z kimś, kto potraktuje nas poważnie i będzie na tyle otwarty, by... By nie odesłać nas od razu z kwitkiem. Kto nas wysłucha i zapewni ci bezpieczeństwo. Scarlet Witch albo Kapitan Ameryka... Sam nie wiem, może jeszcze Falcon? - zasugerował, choć prawdę mówiąc doskonale pamiętał, że spotkani niedawno w Avengers Tower bohaterowie wcale nie wydawali się tacy chętni do współpracy... A przynajmniej nie z nimi, młodymi. Z drugiej strony z Tarczą też nie, a to dawało pewne nadzieje...
|
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Nie Mar 13, 2016 9:29 am | |
| Vic nie sądził by jego przypadek był głównym powodem tej nieufności, był w stanie zrozumieć, że agenci zachowywali odpowiednią ostrożność, w końcu... Zawsze to robili. Tak przynajmniej przypuszczał, a nie mieli powodów by ufać Victorowi, nie wiedzieli kim, czym - poprawił się szybko, jest. Wydał się podejrzany, więc postanowili to sprawdzić. Może nie był ekspertem, ale wiedział, że niektórzy mają pewną odporność na telepatów, mniej lub bardziej naturalną - nie wiedział na jakim poziomie była osoba, która go sprawdzała, ale widać jej poziom był wystarczający by stwierdzić, że coś jest z nim nie tak. Może ta blokada działa inaczej, może wyczuwała podświadomie, że umysł z którym ma do czynienia nie jest ludzki, że jest w nim coś innego. Nienaturalnego. Przynajmniej podejrzewał, że to wszystko tak się potoczyło, inne opcje wydawały się mniej prawdopodobne. Zostawały jeszcze urządzenia, które mogły go wykryć, oczywiście, pewnie gdy znaleźli się w Wieży szybko został zeskanowany i zaklasyfikowany jako obiekt nieludzki, posiadający metalowe części, albo całe ciało. Wciąż nie miał pewności czym do końca był. Tak czy inaczej, racja, może zamykanie go od razu w celi nie było zbyt miłe, ale poza tym drobnym incydentem nie traktowali go szczególnie źle. Nawet mężczyzna, który z nim rozmawiał był względnie uprzejmy albo przynajmniej na takiego pozował. Mimo wszystko nie zrobił mu żadnej krzywdy. Dłoń Billy'ego go na swój sposób uspokajała, ogółem był spokojny, miewał momenty, gdy wybuchał, jednak z reguły była z niego zasadniczo spokojna osoba. Niespecjalnie spodobało mu się, że Billy nie pozwala mu dość do słowa, kontynuując swój wywód, oczywiście sam też tak czasem robił, było to dość naturalne, jednak chciał powiedzieć co myśli. Z drugiej strony, dobrze, że wcześniej nie miał ku temu okazji, bo już był pewien, że chłopak tak łatwo nie odpuści, a on zdawał sobie sprawę z tego, że jego plan może i był dobry, jednak głównie dla grupy, w której Billy był. Victor nie widział w tym wszystkim swojego miejsca, nie był aż tak istotnym pionkiem w grze, która się aktualnie odbywała między dwiema, jak mniemał, potężnymi organizacjami jakimi byli Shield i Avengers. Znaczy oczywiście, Avengers byli potężni, w końcu to grupa bohaterów, sam fakt, że posiadali kogoś takiego jak Thor już im dawała ogromną przewagę, nie wspominając o Scarlet Witch i temu podobnych. Tarcza jednak, w co nie wątpił, też miała swoje sposoby, w dużej mierze związane z infiltracją i bronią, która raczej niosła ze sobą dość duże zniszczenia. Dlatego postanowił przystać na warunki, plan, Billy'ego, jednak ze swoim 'ale', bo sprawa była dość poważna i trudna, by jedynie patrzeć na to optymistycznym okiem - a takie zdawało mu się podejście drugiego nastolatka, zbyt optymistyczne. - Zdaję sobie sprawę z tego, że sprawa Young Avengers może zainteresować Mścicieli, w końcu mieli być grupą, która zepchnie Avengers z piedestału, gdy ci czegoś spróbują, czegoś co nie spodoba się Tarczy, jednak nie podejrzewam by przypadek jednostki, jaką jestem, zwrócił ich większą uwagę. Mają ważniejsze rzeczy na głowie. Dlatego, jeśli moja sprawa zostanie raczej pominięta, odpuścisz sobie i pozwolisz mi... Pozwolisz mi samemu zadecydować co dalej ze sobą zrobię. Nawet jeśli postanowię się oddać w ręce Tarczy. - Powiedział zaskakująco spokojnie, starając się jednak nie utrzymywać kontaktu wzrokowego z chłopakiem, znajdując odwagę na to, dopiero pod sam koniec swojej wypowiedzi, chcąc się upewnić, że Billy zrozumie i uszanuje jego decyzję, dostrzec to w jego oczach. Nie wiedział co mu zrobią, zostaną przy testach, rozłożą go na części, ale jeśli jego obecność chociaż częściowo odwróci ich uwagę od matki, jest gotów na takie poświęcenie, może nawet pozwolą im porozmawiać. Cokolwiek się stanie, nie będzie gorsze od uciekania i ciągłej niepewności, a naprawdę wątpił by ktokolwiek z Avengers się nim zainteresował, nie wtedy gdy tyle się działo i sprawa YA wyszła na światło dzienne - jeśli już ktoś zdecyduje się ich wysłuchać, to będzie ich priorytet, a nie chłopiec z metalem pod skórą. Uwolnił dłoń z uścisku, drugiego chłopaka, siadając już całkiem bokiem do niego i wbijając wzrok w podłogę. To straszne jak czasem w ciągu kilku godzin zmienia się całe życie, i to wcale nie na lepsze. Czuł się prawie jak bohater jakiegoś filmu akcji, niestety to nie był film, tylko życie, a happy end był jedynie życzeniem, które nie miało prawa się spełnić. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Nie Mar 13, 2016 5:09 pm | |
| Billy przygryzł lekko dolną wargę, uważnie obserwując oblicze swojego rówieśnika i wszystkie zachodzące na nim zmiany, odbijające się w jego oczach emocje... W ślicznych oczach, które uparcie na niego nie patrzyły - aż do ostatniej chwili, aż do tego zerknięcia na sam koniec jego wypowiedzi. Tak naprawdę dzięki temu Kaplanowi łatwiej było znaleźć w sobie odwagę, aby tak wpatrywać się w drugiego chłopaka, lecz pewna część niego wolałaby, aby Victor odwzajemniał jego spojrzenie. Nie podobało mu się życzenie Latynosa... Jego warunek. Pierwsza myśl Billy'ego brzmiała: oczywiście, że Avengers zainteresują się losem jednostki, w końcu są bohaterami, pomagają każdemu. Druga trochę się już od niej różniła: szczególnie, jeśli dopieką tym jeszcze Tarczy. Trzecia zganiła drugą za taki tok rozumowania, choć w głębi ducha Kaplan w pełni się z nim zgadzał. Czwarta i piąta popadały z kolei w wątpliwości, co przy pesymistyczno-realistycznym nastawieniu chłopaka nie stanowiło akurat żadnego zaskoczenia. Nastawienie to zresztą podsunęło zaraz Billy'emu więcej niemiłych myśli - kiedy tylko Victor cofnął z jego dłoni swoją własną. Kaplan zacisnął na moment palce w pięść, zupełnie odruchowo, nim znów je rozluźnił, wbijając w nie przy tym wzrok. Nie spróbował dotknąć Latynosa ponownie, ani się do niego przysunąć, nic z tych rzeczy. Potrafił rozpoznać odtrącenie, a przynajmniej tak mu się wydawało. I... Rozumiał je. Trochę. Starał się. - Nie zostanie pominięta. Sam się przekonasz - oznajmił wreszcie cichym, lecz zdecydowanym tonem głosu, po czym oderwał w końcu spojrzenie od swojej dłoni i przeniósł je na swojego rozmówcę. Przez kilka sekund milczał, walcząc z myślami. Tak naprawdę nie zadecydowali jeszcze o wszystkim, ale... Większości spraw i tak nie mogli teraz przewidzieć, więc liczyła się właściwie tylko jedna kwestia: do kogo powinni się udać. Pod tym względem natomiast Billy chyba już postanowił. Im dłużej zwlekali, tym gorzej dla nich, w związku z czym nastolatek zsunął się nagle z łóżka, obrócił się przodem do Victora i wyciągnął ku niemu ponownie rękę, wnętrzem dłoni skierowaną wymownie ku górze. Spoglądał przy tym na rówieśnika wyczekująco. - Nie ma na co dłużej czekać. Zabiorę nas do Scarlet Witch. Gdyby coś miało pójść nie tak, teleportujemy się z powrotem tutaj i... I wtedy pomyślimy co dalej - kiedy tylko Latynos ujął jego dłoń, Kaplan odchylił się do tyłu, aby pociągnąć go do pozycji stojącej i odprowadzić chociaż na krok czy dwa od łóżka. Nie chciał niczego uszkodzić podczas teleportacji, nawet jeśli potem mógłby to pewnie łatwo naprawić. Zaraz potem chłopak zaczął już powtarzać: - Zabierz nas do Scarlet Witch, zabierz nas do Scarlet Witch, zabierz nas do Scarletwitchzabierznasdoscarlet... - znajoma energia zamanifestowała się przy jego oczach i dłoniach, szybko rozprzestrzeniając się dalej, aby wkrótce wypełnić jasnością całe pomieszczenie, w którym się znajdowali... I z którego prędko zniknęli.
Z/t dla obu.
|
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Pią Lip 15, 2016 11:58 am | |
| Cała czwórka zmaterializowała się mniej więcej metr nad podłogą w głównym pomieszczeniu schronu, Billy zaś zadbał o to, aby delikatnie odstawić Victora i siebie samego na nogi. Ze Skuld i złodziejem nie mógł zrobić tego samego, bo oboje w dalszym ciągu byli nieprzytomni, w związku z czym ograniczył się do utrzymywania ich w powietrzu. Jego energia cofnęła się do tego stopnia, aby skupiać się tylko wokół lewitującej pary, a także oczu i dłoni nastolatka, lecz mimo to taka jej ilość w zupełności wystarczyła, aby przynajmniej częściowo oświetlała salę. Podróż można było zaliczyć do udanych... I Kaplan miał tylko nadzieję, że druga grupa również nie napotkała żadnych problemów. Tutaj byli bezpieczni i mogli odpocząć bez martwienia się o to, że zaraz dopadną ich agenci. Powinni coś zjeść, odświeżyć się... I przespać, nawet jeśli tylko przez kilka godzin. Potem czeka ich jeszcze przerabianie schronu, w końcu w tym celu do niego w ogóle przybyli, lecz w tej chwili Billy nie czuł się na siłach, aby się za to zabrać. Korzystanie z jego zdolności męczyło go bardziej, niż przypuszczał... A może problem leżał w odległościach, jakie pokonywał poprzez teleportację? Kiedyś będzie musiał to zbadać, ale teraz nie chciał nawet o tym myśleć. - Sprawdzisz na wszelki wypadek całą tę maszynerię? I przydałoby się jednak włączyć ogrzewanie w pozostałych sypialniach, bo gdzieś musimy ich zostawić - poprosił Victora cichym tonem, równocześnie zaczynając już ostrożnie przesuwać nieprzytomnych w stronę przejścia na korytarz. Skupiał się na nich, żeby przypadkiem ich nie upuścić albo w coś nimi nie uderzyć, lecz mimo to zerknął jeszcze ku Latynosowi. Dzięki swojej aurze mógł to teraz zrobić bez zdradzania, że mu się przygląda... I musiał przyznać, że nawet podobała mu się ta możliwość, choć nawet dla niego samego brzmiało to trochę niewłaściwie i niepokojąco. - Zajmę się nimi i zorganizuję nam coś do jedzenia, a ty możesz przez ten czas skoczyć pod prysznic, co ty na to? Ja pójdę po tobie - zaoferował następnie, po czym wyprowadził już Skuld i kieszonkowca na korytarz. Swoją drogą, naprawdę powinni spytać go o imię, gdy już się obudzi... Najpierw jednak Kaplan przetransportował oboje do osobnych sypialni. Musiał się trochę namęczyć z otworzeniem do nich drzwi, gdyż te przez lata nieużywania chodziły ciężko i stawiały mu spory opór, ale najważniejsze, że w końcu poszkodowani znaleźli się w łóżkach. Skuld potrzebowała po prostu spokoju, lecz ze złodziejem sprawy miały się trochę inaczej... - Nie opuszczaj tego pokoju, nie opuszczaj tego pokoju, nie opuszczaj tego pokojunieopuszczajtegopokoju... - jego oczy znów na moment rozpaliły się błękitem, a po zamkniętych już drzwiach i części ściany przebiegły iskry o tej samej barwie. Billy zamrugał szybko, po czym cicho westchnął i uniósł dłoń, aby potrzeć lekko powieki. Nie zamierzał się nawet zastanawiać nad tym, w jaki sposób zadziała to "zaklęcie". Obchodziło go tylko to, żeby było skuteczne i zatrzymało złodzieja w środku. Z tego wszystkiego dopiero po kilku sekundach trwania w ciszy na korytarzu Billy w końcu ruszył do kuchni. Nie bardzo miał ochotę znowu praktycznie stracić przytomność z wyczerpania, ale obawiał się, że nie obejdzie się bez jeszcze kilku drobnych sztuczek. Musiał w końcu trochę odświeżyć zapasy, którymi dysponowali, aby przygotować jakieś kanapki... Większość z nich ułożył na talerzu i zabrał do sypialni, ale po drodze sam już jedną porwał, aby przekąsić kolację przed prysznicem. Może jednak Victor miał wcześniej rację, gdy mówił mu, że powinien się oszczędzać... Ale niektórych rzeczy nie dało się przecież ominąć. Teleportacja była im potrzebna i to bardzo. W parku, a potem w lesie może rzeczywiście trochę przesadził, nie musiał reagować za każdym razem... Ale w tamtych chwilach wydawało mu się to słuszne. Teraz natomiast Kaplan ograniczył się jeszcze do ostatniej tej nocy cichej formułki, która pozwoliła mu wytworzyć dwa komplety piżam... I sprawiła, że na moment zamigotało mu przed oczami. Możliwość zajęcia łazienki, gdy Vic już ją opuścił, trochę poprawiła mu humor. Nie do końca, bo był na to po prostu zbyt zmęczony, ale jednak gorąca woda na jego skórze pomagała się zrelaksować i uporządkować myśli. To ostatnie wiązało się również z paroma nieprzyjemnościami... Lecz jednocześnie ułatwiło mu podjęcie pewnej decyzji - ważnej, choć napawającej go panicznym lękiem. Po szybkim prysznicu i przebraniu się w piżamę Billy powrócił do sypialni, a swoje ubrania z tego dnia porzucił gdzieś na uboczu. Wcześniej odruchowo je poskładał, więc nie musiał się martwić o to, że się wymną. Poza tym... Pewnie i tak mógłby na to jutro szybko coś poradzić. Od chwili, gdy wkroczył do pomieszczenia, usilnie unikał patrzenia na Victora... Ale musiał w końcu wziąć się w garść. Nastolatek rzucił swojemu rówieśnikowi długie, niepewne spojrzenie, po czym zbliżył się do jego łóżka i przysiadł na nim obok niego. Wyraźnie się zawahał, nim nachylił się lekko w jego stronę i ostrożnie oparł głowę na jego ramieniu. W tym momencie serce biło mu już jak oszalałe i to nie tylko ze stresu, ale i przez tę bliskość, a w duchu modlił się, by nie zostać odtrąconym. - Przepraszam... - mruknął cicho, a następnie przymknął oczy. Zamierzał wyjaśnić o co mu chodziło, naprawdę, tyle że głos odmawiał mu posłuszeństwa. Nikt nie lubił przyznawać się do popełnionych błędów, lecz nawet nie to stanowiło teraz główny problem. Billy czuł i wiedział, że zawiódł. W jego wyobrażeniach wszystko to wyglądało zupełnie inaczej. Grupa miała być bardziej zorganizowana, a Mściciele... Bliżsi ideałom, które nastolatek od dziecka im przypisywał... Nie liczył od razu na cuda, ale nie spodziewał się też, że z jednymi i drugimi pójdzie tak źle i opornie.
|
| | | Eugene Mercer
Liczba postów : 86 Data dołączenia : 27/04/2016
| Temat: Re: Schron Nie Lip 17, 2016 2:16 pm | |
| Eugene się nagle ocknął. Znajdował się w jakimś pomieszczeniu,prawdopodobnie nieużywanym od dawna. Ilość kurzu w pomieszczeniu pozwalała to zdradzić. Jednak gdy spojrzał na ziemię, dostrzegł tylko jedne ślady butów, niepasujące do niego. ~Zatem ktoś musiał mnie tu przynieść.~Domyślił się. Usiadł na łóżku i zaczął sobie przypominć wszystko przed straceniem przytomności. Zaczęło się od próby kradzieży nastolatki, która się nie udała. Nie tak to miało wyglądać, po prostu... za bardzo się odprężył. ~Czujność jest podstawą. I ty się nazywasz złodziejem?~usłyszał w głowie głos jednego złodzieja, który nauczył go jak kraść by przeżyć. Eugene uśmiechnął się smutno. Stracił czujność i takie są efekty. Wrócił jednak do próby przypomnienia co się stało. Schwytali go i zawiesili w powietrzu. Rozmawiali o czymś, nie wiedział o czym gdyż myślał jak uciec. Spróbował odwrócić ich uwagę miniaturowymi kolcami. Nie udało mu się, a w dodatku jedna z nich weszła do jego głowy. Potem... Potem było tylko niebieskie światło i znaleźli się nad jeziorem. Dosłownie. Ten sam chłopak który ich przeniósł, zaczął powoli wszystkich opuszczać na brzeg. ~Wtedy podjąłem próbę ucieczki~Przypomniał sobie chłopak. Rzucił w ich stronę dysk, o bardzo niestabilnej strukturze. Dalej... wpadł na jakąś ścianę. Niewidzialną, ale jednak ścianę. I tu urywały się wspomnienia. -Okej, ale ważne że żyję. Sprawdzę gdzie jestem i co by się nie działo, postaram się nie przerazić.-Powiedział do siebie na odwagę. Ruszył w stronę drzwi, sięgając do plecaka po kawałek szkła. Miał zamiar być gotowym na wszystko. Chwycił klamkę i spróbował je otworzyć. Zaskrzypiały głośno, prawdopodobnie dając sygnał na cały budynek. Udało mu się jednak je otworzyć. Spróbował wyjść najpierw za próg, rozeznać się w sytuacji. Natrafił jednak na ścianę. Zaskoczony upadł na ziemię. W jego plecaku można było usłyszeć odgłos tłuczonego szkła. ~I tyle pozwiedzałem.~pomyślał. Wstał z ziemi i sprawdził plecak. Żaden kawałek na szczęście nie przebił jego plecaka, więc było dobrze. Sprawdził w środku. O ile wcześniej miał jako takie odłamki wielkości mniej więcej jego dłoni, tak częste upadki dały mu efekt mąki- kawałki się potłukły i leżały niczym ziarenka na dnie. W teorii to dobrze, bo było ich więcej, jednak w praktyce ciężej je się wyciągało. Mercer westchnął. Czekała go żmudna robota. Przysiadł na łóżku i nabrał garść szkła. Po chwili można było zauważyć jak odłamki powoli podnoszą się nad jego dłonią i zbijają się w kupkę. Kupka zaczęła się formować w kwadratową szybkę wielkości dłoni. Bez najmniejszego zarysowania, o stabilnej strukturze. Miał czas, to się nie śpieszył. Eugene odłożył ją na bok, sięgając po kolejną garść i powtarzając proces. Po chwili robił to automatycznie, że dla lepszego skupienia zamknął oczy. |
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Pią Sie 12, 2016 9:26 pm | |
| Nie miał zbytnio siły przejmować się ich gośćmi czy kłóceniem się z Billym o to co mieliby dalej robić. Na dobrą sprawę, w tym momencie przystałby na każdą daną mu propozycję gdyby była choć względnie logiczna. Nie chodziło nawet o wydarzenia, choć te z pewnością odbiły na nim pewne piętno, zwłaszcza emocjonalne - problem również tkwił w tym, że nieustannie przejmował się tym co stało się z jego matką. Musiał jej pomóc, choćby to była ostatnia rzecz jaką zrobi. Dlatego też na propozycję Kaplana jedynie skinął głową, kierując swoje kroki do maszynerii. Uruchomił wszystko, dołączył grzanie w dwóch innych pokojach, częściowo doładowując generator, by wzmocnić jego działanie, mieć pewność, że w całym schronie utrzymana będzie minimalnie temperatura dwudziestu trzech stopni, z nadzieją na więcej. Chociaż to i tak sporo w porównaniu z chłodem jaki tu panował wcześniej. Kiedy już zadbał o prąd i ogrzewanie, udał się do łazienki, by wziąć kąpiel. Odetchnął z ulgą gdy woda okazała się gorąca, bojler na szczęście nie zamarzł ani nie wybuch w międzyczasie, a wszystko działało jak należy. Znów pozwolił swoim myślom poszybować w różne kierunki. Do sytuacji z Mścicielami, która miała dziś miejsce i raczej nie zadowoliła ani Victora ani Billy'ego, z tą różnicą, że cyborg od początku miał co do tego złe przeczucia i... Małe oczekiwania. Podejrzewał, że nie przejmą się ich sprawą, mają ważniejsze rzeczy na głowie. Ratowanie świata zdecydowanie było wyżej na podium niż grupa niezorganizowanych dzieciaków. Jego matka również co i rusz wracała na pierwszy plan. Co jej zrobili, czy wciąż żyła, czemu ją zabrali i jak mu wytłumaczy to wszystko co się dzieje. Jego szkielet, czemu to ukrywała, kto go stworzył i czemu wylądował akurat u niej. Wątpił w przypadek, byli zbyt podobni by podrzucono go do pierwszego lepszego człowieka... Wrócił do ich pokoju owinięty jedynie w ręcznik na wysokości bioder; widząc piżamę uśmiechnął się delikatnie i odczekał, aż Billy wyjdzie z pokoju zanim zaczął się przebierać. Wolał spać nago i raczej nie przeszkadzałaby mu w tym obecność chłopaka, zwłaszcza po odpowiednim podniesieniu temperatury w pomieszczeniu, nie chciał jednak ryzykować, że młody Kaplan poczuje się nieswojo albo się zawstydzi. Dlatego też dopiero bo założeniu piżamy, usiadł na łóżku, częściowo okrywając się kołdrą; oparł plecami o ścianę, zajadając jedną z kanapek przygotowanych przez rówieśnika. Akurat kończył drugą kanapkę gdy Kaplan wrócił. Jedynie zerknął w jego stronę, dokończając jedzenie i odstawiając talerz na szafkę przy swoim łóżku - tym samym kiedy poczuł głowę chłopaka na swoim ramieniu zamarł na moment i zamrugał z niemałym zaskoczeniem. - Nie masz za co przepraszać, nie zrobiłeś nic złego. - Odparł spokojnie, nieznacznie się od niego odsuwając, tylko po to by ułożyć się przodem do chłopaka. Tak będzie wygodniej rozmawiać. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Pią Sie 12, 2016 11:37 pm | |
| Prawdę mówiąc to właśnie mniej więcej takiej odpowiedzi nastolatek się teraz spodziewał. Victor był tak... Tak miły, grzeczny i dobrze wychowany, że - że rodzice Billy'ego od razu by go pokochali, jak podpowiadał chłopakowi cichy, lecz uparty głosik, na ogół stale skupiający się na wychwalaniu Vica pod niebiosa - że nic dziwnego, iż nawet w tych okolicznościach starał się nie okazywać swojego zawodu. A przecież miał ku temu powody! Kaplanowi nie udało się osiągnąć tego, na co liczył i co swojemu rówieśnikowi obiecywał. W gruncie rzeczy wcześniej uzgodnili nawet, że - jeżeli ta próba nie wypali - Latynos sam odda się w ręce Tarczy... Co wciąż bardzo się Billy'emu nie podobało. Liczył na to, że Victor po prostu nie wróci już do tego tematu, a przynajmniej nie w najbliższym czasie. Chciał coś jeszcze ugrać, zdobyć argumenty, przekonać Vica, że to nie jest żadne rozwiązanie... Wierzył, że mu się powiedzie. W końcu. Musi, prawda? Szkoda tylko, że nawet te miłe słowa nie osłodziły Billy'emu tego, iż rówieśnik prędko się od niego odsunął, może i początkowo subtelnie, ale za to stanowczo. Tyle wystarczyło, aby mutant od razu uniósł głowę i usiadł prosto, a jego spojrzenie uciekło na bok - w stronę przeciwną do tej, po której znajdował się teraz Victor. Nie był w stanie zmusić się do tego, aby na niego spojrzeć, nie w momencie, gdy na jego twarzy spodziewał się zastać... Sam nie wiedział do końca co, ale zdecydowanie coś nieprzyjemnego. Zażenowanie, zakłopotanie? To najłagodniejsze opcje, a wyobraźnia podsuwała mu wiele innych scenariuszy, o wiele gorszych. Zebranie się w sobie, aby ponownie przemówić, również nie należało do łatwych zadań. Kaplan naprawdę chciał wyjaśnić swoje zachowanie, naprawić sytuację... I przede wszystkim upewnić się, że Victor nie miał do niego żalu o to, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich godzin. Pragnął tego, oczywiście, a jednak... Czuł się tak, jak gdyby gardło mu się zacisnęło i nie pozwalało mu na wydawanie z siebie jakichkolwiek odgłosów. Stres dosłownie odbierał mu mowę. - Nie zrobiłem nic złego, zgoda, ale dobrego też nie. Dlatego... Owszem, mam za co przepraszać. Bardzo mam. Naprawdę myślałem, że to wszystko jakoś się ułoży. Nie wiedziałem, że pod moją nieobecność grupa nagle aż tak urosła, zresztą to chyba stało się w większości dzisiaj, w innym wypadku o wiele lepiej byśmy się z nimi dogadywali, a tych osób nawet nie znałem. Choć dziewczyny były, są, w porządku - to ostatnie zdanie nastolatek dodał po krótkiej pauzie. Nie chciał, żeby wyglądało na to, że narzekał na nowych członków grupy. W rzeczywistości było wręcz przeciwnie, bo szczerze cieszył się z ich obecności oraz z tego, że być może uda im się jeszcze przyjąć do drużyny kolejnych rówieśników, ale po prostu nie był na to wcześniej przygotowany. W starym składzie zdążył już nawiązać jakieś relacje i dzięki nim miał nadzieję prędko załatwić sprawę... Obcy zaś stanowili wielką niewiadomą, z którą trzeba było dopiero nawiązać nić porozumienia, pokazać im się od najlepszej strony i przekonać ich do swoich racji. Nic prostego, szczególnie wtedy, gdy miało się do czynienia z takim Elim. - Ale... Ale Scarlet Witch zdawała się być po naszej stronie, prawda? Nawet jeżeli Spider Woman miała na ten temat inne zdanie. No i... Cassie mogłaby też porozmawiać ze swoim tatą albo po prostu z Mścicielami, bo przecież kogo jak kogo, ale ją chyba wysłuchają. Praktycznie się przy nich wychowywała, to musi coś dla nich znaczyć - Kaplan mówił coraz szybciej, co wynikało w głównej mierze z jego zdenerwowania, ale i z tego, że obawiał się, iż nie da rady mówić dalej, jeżeli teraz zamilknie. To wcale nie wydawało mu się takie nieprawdopodobne... Siedział tak więc z pochyloną głową i z rękami ułożonymi na udach, bezmyślnie bawiąc się własnymi palcami tylko po to, aby móc czymkolwiek zająć dłonie. - Uwierz mi, zrobiłbym wszystko, żeby ci pomóc... Z Tarczą i z twoją mamą... - te ostatnie słowa dodał już wolniej i ciszej. Był ich pewien i nie zawahałby się poprzeć ich czynami, lecz z drugiej strony obawiał się, że wypowiadając je sprowadzi myśli Victora na wcześniejsze tory... Te dotyczące jego powrotu pod "czułą opiekę" S.H.I.E.L.D. Dodatkowo nie chciał jeszcze bardziej przygnębić Latynosa - wspominając mu o tej całej sytuacji. Nie wątpił w to, że Vic i tak ciągle o niej myślał, ale po co się do tego dokładać i pogarszać sprawę? To właśnie te nieprzyjemne myśli dodały mu odwagi potrzebnej do tego, aby mógł znów spojrzeć na rówieśnika. Musiał zobaczyć jego twarz, upewnić się, że przypadkowo go nie zranił... Bo tego by sobie chyba nie wybaczył. Billy pozostawił więc głowę lekko pochyloną i zwróconą do przodu, jednakże wzrok przeniósł w końcu na Victora, równocześnie odruchowo przygryzając dolną wargę.
// Wybacz, że jeszcze się do Ciebie nie odnosimy, Eugene, ale chciałbym najpierw skończyć ten wątek, żeby potem móc się już na spokojnie zająć Tobą. Wiele kolejek to nie potrwa, obiecuję.
|
| | | Victor Mancha
Liczba postów : 68 Data dołączenia : 15/07/2015
| Temat: Re: Schron Nie Wrz 04, 2016 11:13 am | |
| Nieco go zaskoczyła nagła zmiana postawy Billy'ego, nie był pewien co zrobił źle, na tyle by chłopak wyglądał jakby szedł pod kosę. Zważając jednak na to jaki temat Billy zaczął temat nie miał zbyt wiele czasu by się zastanawiać nad tym co wywołało tę zmianę - równie dobrze mogły to byś myśli chłopaka odnośnie ich aktualnej rozmowy... Nieistotne. Dał mu czas by się wypowiedzieć, korci wręcz powiedzieć, wybronić, bo na to wskazywały jego tłumaczenia związane z grupą. Nie da się ukryć, że grupa była bardziej niż niezorganizowana, a ciągłe kłótnie ani trochę jej nie pomagały, każdy chciał się przekrzyczeć, obrazić, wynieść swoje racje... Ale prawda, dziewczęta w większości zachowywały się wręcz nieskazitelnie, nie licząc drobnych sprzeczek słownych. Sam czuł się jednak zobowiązany by wciąć się w słowa Billy'ego i sprostować, albo raczej rozwiać te jego obawy. - Billy, nie odpowiadasz za całą grupę, nie mogłeś wiedzieć, że są aż takie konflikty. Nie mam ci za złe tego, jak reszta się zachowywała, nie miałeś prawa tego przewidzieć. - Posłał mu wyrozumiałe i uspokajające spojrzenie, oczywiście jeśli chłopak zdecyduje się podnieść na niego wzrok, czego nie był aż tak pewny. Wolał go jednak teraz nie dotykać, zwłaszcza, że sam nie był kontaktowy i nie miał pojęcia czy Billy by sobie życzył tego w tej konkretnej chwili, zwłaszcza po wcześniejszej dość obronnej pozie. Wzmianka o ich spotkaniu z Mścicielkami już mniej ucieszyła Victora. To było wyjątkowo mało owocne, nawet jeśli Wanda nie była aż tak negatywnie nastawiona to Jessica dość skutecznie zgasiła tę niewielką nadzieję, którą miał android. Od początku podchodził do tego sceptycznie, więc nie czuł się rozczarowany, z pewnością nie tak jak Kaplan, co nie zmienia faktu, że miał wrażenie marnowania czasu w momencie gdy jego mama była w niebezpieczeństwa. Odwrócił wzrok i potarł kark; nie chciał pokazać, że niespecjalnie pocieszają go argumenty Billy'ego ale ciężko było to całkowicie ukryć. Nie miał okazji się wciąć, nastolatek najwidoczniej wpadł w jakiś 'szał mówienia', coraz bardziej się nakręcając. Tym samym ostatnie słowa nieźle zaskoczyły Manchę. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego, nawet jeśli całkowicie wierzył w szczerość tego wyznania. Nie miał jednak pojęcia jak na to zareagować - raczej nie słyszał tego codziennie. Kiedy więc Billy spojrzał na Latynosa ten siedział lekko zgarbiony z opuszczoną głową, na twarzy majaczył smutny uśmiech. Wspomnienie o Tarczy czy jego mamie nie było dla niego specjalnie bolesne, i tak co chwilę wracał do tego myślami. Jak do tego doszło, czemu, skąd te wszystkie kłamstwa. - Wciąż uważam, że powinienem do nich pójść, Billy. Nie zdradziłbym im nic o tobie i twojej grupie, obiecuję. Ale... Chcę po prostu pomóc mamie, a komplikowanie tego wcale nie pomaga. Tylko tracę czas. Dziękuję ci za to co robisz, naprawdę. Ale... Porozmawiamy o tym rano, jak odpoczniesz. Ja sprawdzę jak nasze śpiące księżniczki. - Posłał mu delikatny uśmiech i wstał z łóżka, naciągając na stopy grube skarpetki i buty. W pierwszej kolejności poszedł do dziewczyny, która jak się okazało, wciąż spała. Zostawił ją w spokoju i poszedł do pokoju obok, który zajmował ich złodziej, tym razem jednak zobaczył chłopaka już przytomnego i... Raczej przestraszonego. Nie chcąc robić zbędnego hałasu, skupił się na moment, oczy rozbłysły mu błękitną energią - chwilę później Billy mógł zauważyć, że jego komórka wibruje, a ekran się świeci; gdy go sprawdził, zobaczył krótką informację zapisaną w notatniku "Nasz złodziej się obudził". - Nic ci nie zrobimy. Jak masz na imię? - Zagadnął obcego chłopaka, pozostając w drzwiach. Nie miałby problemu znów go obezwładnić, ale uznał, że zachowanie dystansu mniej go...hm, spłoszy. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Nie Wrz 04, 2016 6:14 pm | |
| Niestety Billy nie mógłby szczerze powiedzieć, że po tej rozmowie poczuł się lepiej. Początkowo miał nadzieję, iż tak właśnie będzie... Że kiedy już zmusi się do mówienia, wyrzuci to wszystko z siebie, wyjaśni sobie z Victorem to, co wydawało mu się tego wymagać - wówczas zrobi mu się lżej na duchu, a lista problemów chociaż trochę się skróci. Mylił się. Wcale nie było mu łatwiej, a w głowie w dalszym ciągu kłębiły mu się ponure myśli. Najgorsze było chyba to, że - zgodnie z jego przewidywaniami, choć może lepiej byłoby je nazwać wprost obawami - Latynos rzeczywiście w dalszym ciągu myślał o oddaniu się w ręce agentów Tarczy. Ta świadomość sprawiała, że wokół klatki piersiowej Billy'ego zaciskała się nieustępliwa obręcz, która skutecznie utrudniała mu oddychanie, w brzuchu zaś zdawał się mu zalegać ciężar. Objawy te były przynajmniej dla chłopaka bardzo dobrze znajome... Chociaż, gdyby się nad tym zastanowić, nie oznaczało to wcale niczego pozytywnego. Mimo wszystko wciąż nie potrafił sobie też z nimi radzić. Teraz jednak tak czy siak Kaplan nie mógł niczego z tym wszystkim zrobić. Nie pozostawało mu tak naprawdę nic innego, jak tylko pokiwać posłusznie głową na słowa Victora, a następnie odprowadzić go wzrokiem, gdy opuszczał pomieszczenie. Po jego zniknięciu Billy jeszcze przez krótką chwilę siedział w bezruchu na łóżku... Nim w końcu westchnął głęboko, zamknął oczy - i padł bokiem na materac. W pierwszej chwili nie przejmował się nawet zwisającymi nogami, dopiero po kilku, może kilkunastu sekundach namysłu je również wciągnął na łóżko, uprzednio pozbywając się butów. Nie uczynił tego zresztą ręcznie, tylko kilkoma wypracowanymi poprzez lata doświadczenia ruchami, polegającymi w głównej mierze na zahaczaniu o siebie wzajemnie stopami. Nagle jakoś nie miał siły się podnieść. Przynajmniej wiedział już, że Victor najwyraźniej nie miał do niego żalu o to, co stało się ze Scarlet Witch i Spider Woman, a później z Young Avengers... Albo, jeżeli nawet miał, to dobrze się z tym krył. I w dalszym ciągu ślicznie się uśmiechał, nawet jeżeli Kaplan wolał, gdy te uśmiechy były o wiele szczęśliwsze. Chciałby móc coś na to poradzić. Tak bardzo by chciał... Ale wątpił, aby był w stanie wpłynąć na sytuację rówieśnika z Tarczą i z jego mamą - nawet przy użyciu wszystkich swoich zagadkowych zdolności. O tych ostatnich nie chciał nawet myśleć, w związku z czym jego zdradliwy umysł oczywiście musiał posłać go teraz na małą wycieczkę w ich kierunku. Z jednej strony Billy był szczerze zachwycony tym, co udało mu się osiągnąć w ciągu kilku ostatnich dni. Czuł dumę, gdyż na własną rękę radził sobie pod tym względem o wiele lepiej, niż wcześniej podczas treningów pod okiem agentów. W porządku, męczył się, bolała go głowa... Ale i tak szło mu nieźle. Wywoływał coraz więcej różnych efektów - i to właśnie to go tak naprawdę niepokoiło. Gdzie leżały granice jego możliwości? Pomijając czystą moc, której rzecz jasna potrzebował, aby być w stanie wykonać jakiekolwiek "zaklęcie". Leżąc tak na łóżku przeznaczonym dla Victora i starając się oddychać głęboko i regularnie, Billy tworzył w głowie listę swoich dokonań. Pierwsze było rażenie prądem. Potem się teleportował, być może uleczał, lewitował obiekty i ludzi, w tym samego siebie... Był w stanie zmieniać ubrania, rozerwać duże łóżko na dwa mniejsze... Zostawić rodzicom wiadomość, której Victor nie mógł odczytać. Szeroki zakres umiejętności - które, zgodnie z jego rozległą wiedzą na temat bohaterów i kwestii im pokrewnych, w większości mogły się wywodzić z psioniki. Kaplan naprawdę nie obraziłby się, gdyby ktoś mu to potwierdził - albo zaprzeczył i podał lepsze wyjaśnienie. W pewnym momencie Billy zaczął słyszeć ciche buczenie gdzieś w pobliżu, lecz w pierwszej chwili nie zwrócił na nie większej uwagi. Jego umysł je zarejestrował, ale to wszystko. Dopiero po pewnym czasie nastolatek zmarszczył lekko czoło i w końcu rozchylił powieki, aby przesunąć spojrzeniem po pomieszczeniu. To właśnie wtedy dotarło do niego, że odgłos ten związany był z wibracjami - jego własnej komórki, pozostawionej w kieszeni, gdy się przebierał. Chłopak nie mógł powstrzymać pomruku niezadowolenia. Pomimo wszystkich zmartwień, tak dobrze mu się leżało, już praktycznie zasypiał... Aż nagle dotarło do niego, że ktoś właśnie do niego napisał. To mogło być coś ważnego! Może Spider Woman chciała się z nim skontaktować albo ktoś z drużyny go potrzebował? Ta myśl wystarczyła, aby chłopak nagle usiadł prosto, a następnie poderwał się z miejsca. Już po chwili miał w dłoni komórkę i spoglądał na jej ekran... Wyświetlający aplikację z notatnikiem oraz jedno krótkie zdanie. Nawet jego zaspany umysł od razu je zrozumiał. Billy upuścił komórkę na swoje łóżko, po czym prędko wbił stopy z powrotem w buty, aby nie zamarznąć na korytarzu. Nie zabierał ze sobą niczego więcej, tylko od razu opuścił pokój, szybkim - i na pewno dobrze słyszalnym - krokiem kierując się ku Victorowi. Zatrzymał się tuż za nim, nieco niepewnie układając dłoń na jego plecach, by dać mu znać, że już dotarł... Jak gdyby było to w ogóle konieczne. Przynajmniej mógłby się tym w razie czego usprawiedliwiać. Nie odzywał się jeszcze, czekając na rozwój wydarzeń i nasłuchując - bo domyślał się, że obaj chłopcy raczej nie wstrzymali się z rozpoczęciem rozmowy do jego przybycia.
|
| | | Eugene Mercer
Liczba postów : 86 Data dołączenia : 27/04/2016
| Temat: Re: Schron Wto Wrz 06, 2016 2:32 pm | |
| Eugene siedział dalej na swoim łóżku, opanowany. Po przerażeniu nie było śladu, kawałeczki szkła wirowały nad jego dłonią zbijając się w kupkę, z której powstawały kwadratowe kawałki. gdy znowu zanurzył dłoń, przejechał dłonią po dnie. Ponieważ wszystkie czynności robił automatycznie, oczy miał zamknięte. Gdy nie wyczuwał już żadnych kawałków szkła, otworzył oczy. Poza małymi drobinkami, plecak był pusty. Nie przejął się nimi. Zaczął natomiast przekładać kwadraty do plecaka, ustawiając je w szeregu niczym płyty. Gdy skończył, wziął ostatni kawałek, i zaczął go przekształcać na długą szklaną bagietkę, używaną przez chemików. Taki sposób był najwygodniejszy, bo taki przedmiot łatwo ukryć w rękawie, przez co niezwykle łatwo go użyć. "Złożył" kwadrat w trójkąt, następnie go zaczął go rozpłaszczać, przykładając jego wierzchołek do reszty. Pochłonięty na tworzeniu bagietki, nie zauważył że drzwi się otwierają. Dopiero gdy przybysz się odezwał, zaskoczony odwrócił głowę. Lewitujący do tej pory kawałek szkła upadł na ziemię, rozpryskując się na mniejsze. Podczas przerabiania szkła zawsze najpierw je osłabiał, sprawiając że łatwiej było je formować. Wracając do chwili obecnej... W pierwszej chwili Eugene chciał zniknąć. Zdał sobie jednak że nie ma sensu, przybysz stał w drzwiach, więc i tak nie dało się go ominąć. Zaś sam nastolatek mógł z łatwością go dopaść. Zdecydował się porozmawiać, innego wyjścia nie było. Podszedł do tego jak do spotkania z policją- nie mogli mu nic zrobić, zabraniało im tego prawo. Jeżeli będzie zręcznie lawirował między prawdą a kłamstwem, uda mu się wyłgać. -Ja? Nazywam się Eugene.-Odpowiedział na pytanie. Samo imię nic im nie da, a wywoła wrażenie że mówi prawdę. Nie mógł co prawda wiedzieć czy nie sprawdzili jego danych personalnych, ale lepiej dmuchać na zimne. Zauważył tego drugiego chłopaka, który zdawał się przewodzić grupie. Czyżby planowali sposób "dobry gliniarz i zły gliniarz"? -Co to za miejsce? Gdzie w ogóle jesteśmy?-Zadał dwa podstawowe pytania. Spodziewał się że to gdzieś w USA, chociaż jeżeli ten drugi miał zdolność teleportacji... no, to mogli być gdziekolwiek, nawet na przysłowiowym "Zadupiu". Tak czy siak, jeżeli to gdzieś w USA to miał szansę się wydostać... |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Wto Wrz 06, 2016 4:12 pm | |
| Billy przybył na miejsce akurat na czas, aby usłyszeć pytania zadawane przez kieszonkowca. Jego spojrzenie przesunęło się od chłopaka - który na imię miał, zdaje się, Eugene, choć Kaplan nie był tego do końca pewien, bo w końcu znajdował się jeszcze w oddali, gdy ten się przedstawiał i przez to mógł go źle zrozumieć - do Victora. Na plecach tego ostatniego wciąż opierał dłoń. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie powinien ją już cofnąć, ale jakoś nie mógł się jeszcze ku temu zebrać, a sam Latynos póki co nie protestował... Więc chyba było w porządku. Może to i dobrze, że Eugene już się obudził? Im szybciej załatwią tę sprawę, tym lepiej dla nich wszystkich. Billy nie chciał przetrzymywać go w schronie wbrew jego woli, wiedział, że nie jest to właściwe postępowanie, jednakże w tym wypadku po prostu nie mieli innego wyjścia. Musieli się najpierw upewnić, że mogą go wypuścić... A jeżeli nie, to koniecznie powinni ustalić co jeszcze mogliby z nim zrobić. Oczywiście w grę wchodziło odstawienie chłopaka na policję, tyle że nie posiadali tak naprawdę żadnych dowodów na to, że kradł, więc wiele by to nie zmieniło. Pouczenie i odstawienie do Nowego Jorku? Nawet Billy nie był na tyle naiwny, aby wierzyć, że to wystarczy, aby ktoś nagle zmienił całe swoje postępowanie. Z drugiej strony chyba faktycznie nieźle przestraszyli kieszonkowca, więc może przynajmniej to zapamięta... Ale tak naprawdę zbyt wiele zależało od jego sytuacji życiowej, a tej nie znali. - To... Świetne pytanie. Pytania. Nie jesteśmy pewni, ale podejrzewamy, że znajdujemy się gdzieś w Europie albo może w Azji - wyjaśnił na początek, mimo wszystko nie chcąc zdradzać szczegółów... Zwłaszcza, że przecież i tak mógł się mylić. Panująca jeszcze niedawno w schronie wyjątkowo niska temperatura skreślała z listy możliwości sporo miejsc na świecie, a teleportacja do niego była na tyle męcząca, że Kaplan sądził, iż przebywał w ten sposób naprawdę wielką odległość... No i do tego dochodziły jeszcze napisy cyrylicą... Ale tak naprawdę nie mieli żadnej pewności, że rzeczywiście przebywali na terenie Rosji. Schron mógł równie dobrze należeć do Rosjanina, ale znajdować się w zupełnie innym kraju. Jak by jednak nie było, teraz przyszła kolej Kaplana, aby zadawać pytania... I wytłumaczyć parę spraw. Aby dodać sobie pewności siebie, Billy wysunął się jeszcze bardziej zza pleców Victora na bok. Choć wciąż stał nieco za nim, to teraz i tak był już lepiej widoczny dla Eugene'a. - Nie wiem ile słyszałeś w parku i w lesie... Nim straciłeś przytomność. Na własne życzenie, bo nie trzeba było tak od nas uciekać w środku dziczy. Musieliśmy cię jakoś zatrzymać, żebyś się nie zgubił albo gorzej... Ale wracając do tematu. Victor i ja, czyli Billy, a także nasi przyjaciele, my wszyscy jesteśmy bohaterami... Trochę początkującymi, bo dopiero zaczynamy, ale wiemy co robimy. A ty jesteś złodziejem, więc tak naprawdę powinniśmy zabrać cię na policję - na tym Kaplan poprzestał, dając chłopakowi okazję, aby spróbował się wybronić... A Vicowi na to, aby wtrącił się z własnymi uwagami, jeżeli tylko miał na to ochotę. Może Billy trochę podkoloryzował i uogólnił ich sytuację, ale tak naprawdę nie sądził, aby było w tym coś złego. Nie widział sensu w tłumaczeniu kieszonkowcowi zawiłości ich bieżących spraw, a przecież zadecydowali, że będą niezależną grupą bohaterów, tak? To było teraz najważniejsze, bo w pewnym sensie dotyczyło położenia samego Eugene'a. Mieli strzec prawa, więc nie mogli go tak po prostu wypuścić, skoro popełnił przy nich przestępstwo. Z drugiej strony jednak bohaterowie - ci prawdziwi, a nie mordercy, którzy uważali, że niosą światu sprawiedliwość - potrafili przecież okazać innym zrozumienie i litość... I to właśnie dlatego Kaplan chciał najpierw usłyszeć co takiego miał do powiedzenia ich złodziej. Po części miało to też związek z jego umiejętnościami, tymi dotyczącymi najwyraźniej szkła. Ilu to bohaterów zaczynało po drugiej stronie barykady i z czasem się nawracało? A taka historia była z pewnością lepsza od pogrążania się coraz bardziej i bardziej w półświatek, by skończyć jako jeden z "super" przestępców - mniejszego czy większego kalibru.
// Za zgodą Vica odpisuję przed nim.
|
| | | Eugene Mercer
Liczba postów : 86 Data dołączenia : 27/04/2016
| Temat: Re: Schron Pon Paź 03, 2016 9:20 am | |
| Eugene dosłownie zdębiał. Europa albo Azja? To mógł sobie darować próby ucieczki. Nie miał dokumentów, ani innych możliwości by wrócić do stanów. Czuł w kieszeni ciężar znajomego noża, ale niewiele mógł mu pomóc, jeżeli ten informujący Mercera był czarodziejem... Na pytanie ile słyszał w parku oraz w lesie, Eugene nie zareagował. Nie chciał przerywać, poza tym i tak był zbyt przerażony by ich podsłuchiwać. Dodajmy do tego fakt, iż próbował wtedy uciec. Gdy dowiedział się że Victor i Billy są "bohaterami", miał ochotę parsknąć. Powstrzymał się jednak. Lepiej ich nie denerwować. -Początkującymi bohaterami? To wiele wyjaśnia. Wychodzi jednak na to że powinienem was przeprosić.-Rozpoczął budowanie swojej linii obrony. Postanowił przedstawić swoją prawdziwą sytuację, by mogli zrozumieć dlaczego starał się ich okraść.-Widzicie, wydawaliście się łatwym celem. Rozgadana grupa nastolatków, wieczorową porą... Sami widzicie dlaczego was wziąłem na celownik. Jednak nie znacie całej sytuacji. Widzicie, żyję na ulicy już parę lat. Kradnę, by przeżyć. Nie wiem czy wiecie jak to jest... Spać w losowym miejscu, z ryzykiem że cię okradną. Mijać mnóstwo ludzi, którzy nie martwią się o to co będą musieli jeść jutro. Walczyć o każdy kęs jedzenia. Znaleźć jakieś miejsce, a potem musieć je opuścić, bo przybył ktoś silniejszy od ciebie. Gdyby udało mi się sprzedać ten telefon, dolarów starczyłoby na miesiąc. A wszystko dlatego ponieważ potrafię "to"-Tu Eugene przerwał, schylając się i "scalając" rozbite szkło. Lekko wirując nad jego dłonią, zaczęło zmieniać kształt. Po chwili w jego dłoni znajdowała się szklana kula.-Wydaje się że niby dzięki tej mocy potrafię się obronić, ale... na przeszkodzie staje moja psychika. Nie potrafię się zmusić do zrobienia komuś krzywdy. Jestem człowiekiem, który czuje się źle gdy zada komuś ranę. Czuję jakby to mnie ją zadano. Dlatego muszę uciekać.-zakończył, utwardzając strukturę kuli. Zrobiła się wyraźnie cięższa. Schował ją do kieszeni bluzy. |
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Pią Paź 07, 2016 1:49 pm | |
| Billy nie mógł powstrzymać się przed przewróceniem oczami na stwierdzenie, iż on i pozostali Young Avengers wydawali się być łatwym celem. Zgoda, może na pozór nie wyglądali zbyt groźnie, ale z drugiej strony już sama ich liczba powinna odstraszyć od nich przeciętnego złodzieja. Trochę się ich przecież w tym parku zebrało... A już na pewno więcej, niż Kaplan oczekiwał. Mimo to duma nastolatka nie została trwale naruszona, głównie dlatego, że zdawał sobie sprawę z faktu, iż przynajmniej szybko wyprowadzili Eugene'a z błędu. W tej sytuacji nie było to może bardzo istotne, nie mniej jednak dawało Billy'emu poczucie satysfakcji. Ktoś ich nie docenił - i od razu się to na nim odbiło. Przyjemna myśl. Niestety kolejne były już o wiele mniej miłe, gdyż kieszonkowiec przeszedł do opisywania swojej sytuacji życiowej. Kaplan właśnie na to po cichu liczył i spodziewał się, że rówieśnik zechce się im jakoś wytłumaczyć, szczerze lub nie, a może nawet ponownie poprosi o odpuszczenie mu tej akcji z komórką Cassie... Tak więc połowa jego przewidywań najwyraźniej się sprawdziła. Nie był to wcale zły wynik. Billy nie mógłby powiedzieć, że rozumiał Eugene'a. To znaczy, owszem, nic nie stało na przeszkodzie, aby to stwierdził - ale po prostu nie byłoby to prawdą. Był tylko w stanie wyobrażać sobie to, przez co przechodził chłopak żyjący od lat na ulicy, a choć wyobraźnię faktycznie miał sporą, to jednak logika podpowiadała mu, że nie posiadał nawet wszystkich potrzebnych do tego informacji. Co tu dużo mówić, Billy był dzieckiem z tak zwanego dobrego domu. Wyższa klasa średnia, ładna i bezpieczna okolica, kochająca rodzina - rodzice pracujący w korzystnych, nieźle płatnych zawodach... I tak dalej. Miał swoje problemy, bo niczyje życie nie było idealne, a ostatnimi czasy stały się one wyraźnie poważniejsze, lecz chyba nie mógł aż tak narzekać na swoją sytuację... Nawet biorąc pod uwagę to, że aktualnie ukrywał się przed Tarczą. Spojrzenie nastolatka odruchowo powędrowało za dłonią Eugene'a, a następnie skupiło się na przemieszczającym się zgodnie z jego wolą szkle. Nie kojarzył chyba żadnego bohatera czy przestępcy z takimi zdolnościami - z podobnymi tak, ale nie z identycznymi. To podsycało jego ciekawość, która jednak prędko okazała się słabsza od niedowierzania, kiedy kieszonkowiec wspomniał, iż nie potrafiłby nikogo skrzywdzić. Brwi Kaplana uniosły się, a usta już się rozchyliły, aby to skomentować... Ale jednak sobie odpuścił i tylko westchnął cicho. Mimo to prywatnie sądził, że ten ostatni atak w lesie mógłby się dla nich skończyć dość boleśnie, gdyby Teddy w porę nie zatrzymał go skrzydłami. A gdyby jeszcze odłamki dostały się w jakieś niefortunne miejsce, na przykład trafiły do czyichś oczu... Wtedy już w ogóle byłoby nieciekawie. - Więc... Potrzebujesz dachu nad głową i jedzenia, prawda? Tak się szczęśliwie składa, że jedzenie mamy w spiżarce, a to nad nami równie dobrze możemy uznać za dach - w tym momencie Billy przerwał na moment, zaledwie na sekundę czy dwie, aby w tym czasie wymownie zerknąć w górę, czyli na sklepienie pomieszczenia. - Póki co możesz z nami zostać. Przydadzą nam się ręce dodatkowe do pracy, bo musimy doprowadzić bazę do porządku, jeżeli mamy z niej korzystać... - Kaplan przesunął wzrok ku Victorowi, jak gdyby upewniał się, że Latynos nie miał nic przeciwko takiemu rozwojowi wydarzeń. Rozwiązanie było co prawda tymczasowe, lecz wydawało się całkiem niezłe, w związku z czym Billy czuł się żądny pochwały. Jego spojrzenie znów powędrowało ku złodziejowi, a na twarzy pojawił się wyraz pełen namysłu. - Zostaje chyba jeszcze jedna kwestia... Możesz wychodzić z pokoju, możesz wychodzić z pokoju, możeszwychodzićzpokojumożesz... - znajome błękitne światło rozbłysło na moment w oczach oraz przy dłoniach chłopaka, a zaraz potem przemknęło również po framudze i pobliskich ścianach, prędko zanikając. Na ten widok Billy lekko się uśmiechnął, zadowolony z sukcesu... A przynajmniej z domniemanego sukcesu. - Teraz pora odpocząć - zarządził na koniec, odwracając się już przodem do Victora, a bokiem do Eugene'a. Kiedy wraz z tym pierwszym oddalali się do własnego pokoju, po drodze przymknęli jeszcze drzwi. Na korytarzu było mimo wszystko chłodniej, niż w pozostałych pomieszczeniach, w związku z czym należało uważać na wypuszczanie z nich ciepła. Billy chętnie pomógłby reszcie drużyny z ich zadaniami, jednakże zajęcie się kwestią schronu również było ważne. Choćby nawet mieli nie używać go jako stałej bazy, to przecież zawsze dobrze było z góry przygotować się na różne okoliczności, w tym na konieczność skrycia się w odosobnionym miejscu... I to właśnie dlatego przez następne dni Kaplan grzecznie asystował przy czym tylko mógł. W końcu jednak nadszedł czas, aby zorientować się w sytuacji panującej w Nowym Jorku - i Billy wiedział nawet od czego powinien zacząć. Najpierw oczywiście omówił sprawę z Victorem, zapewnił go, że postara się wrócić w przeciągu kilku, maksymalnie kilkunastu godzin... I w końcu teleportował się z powrotem do Stanów.
Z/t.
|
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Pon Lis 07, 2016 9:15 pm | |
| Eugene spędził już w schronie kilka dni, za towarzystwo mając Victora i Billy'ego, a także nieprzytomną Skuld. To ostatnie było trochę niepokojące, lecz dziewczyna zdawała się być w dobrym stanie... Pomijając rzecz jasna to, że się nie budziła. Jakież musiało być zdziwienie Eugene'a, gdy któregoś dnia wokół niego tak po prostu zaczęła się zbierać błękitna energia, stanowiąca mieszankę wyładowań elektrycznych, migoczących świateł oraz czegoś, co przypominało chmurę lub może dym! Wszystko to zawirowało wokół chłopaka, uniemożliwiając mu dojrzenie czegokolwiek w pomieszczeniu, a kiedy efekty zniknęły... Eugene'a otaczało już coś zupełnie innego.
Z/t dla Eugene'a.
|
| | | Wiccan
Liczba postów : 564 Data dołączenia : 15/06/2013
| Temat: Re: Schron Sob Cze 17, 2017 10:28 pm | |
| Po powrocie z okolic jeziora do Instytutu Billy był już właściwie gotów do teleportacji. W trakcie zwiedzania i spaceru zdążył odzyskać pełnię sił, nawet jeżeli przy brzegu nie mógł powstrzymać się przed użyciem swoich zdolności, więc zaraz po wkroczeniu do hallu wejściowego mógł przystąpić do rzeczy. Z wcześniejszych doświadczeń wiedział, że pomieszczenie nie powinno ucierpieć, szczególnie że uderzenie energii towarzyszyło zwykle jego pojawieniu się w nowym miejscu, a nie zniknięciu z poprzedniego... Więc tym razem z czystym sumieniem chłopak nie przejmował się takimi szczegółami. Już po chwili jego ciało otoczyła więc znajoma błękitna aura, a stopy oderwały mu się od podłogi. Na moment jego wizję zakryła rozchodząca się wokół niego jasność, lecz po kilku sekundach zaczęła stopniowo ustępować, pozwalając mu potoczyć wzrokiem po nowym otoczeniu... Czyli po głównej sali schronu, w którym jeszcze nie tak dawno temu dla bezpieczeństwa pozostawił Victora. Bezpieczne opadnięcie na dywan zajęło mu trzy czy cztery sekundy, lecz chłopak i tak przyzwyczaił się już do tego specyficznego uczucia, jakim było utrzymywanie się w powietrzu bez jakiegokolwiek wspomagania poza własną mocą, więc nie miał z tym żadnego problemu. Kaplan zdawał sobie sprawę z tego, że teoretycznie miał teraz na głowie ważniejsze, pilniejsze sprawy. Powinien pewnie jak najszybciej wrócić do Kate, tak jak zapowiedział to podczas pobytu w Instytucie, aby zdać jej relację ze wszystkich tych najświeższych wydarzeń... Ale naprawdę nie miał na to ochoty. Drużyna stanowiła najwyższy priorytet, to oczywiste, ale i tak robił dla niej przecież wiele. Chyba mógł poświęcić chwilę na coś, czego sam sobie życzył...? Źle się z tym czuł, ale starał się myśleć obiektywnie, a rozsądek podpowiadał mu, że faktycznie posiadał takie prawo. W ostatnim czasie nastolatek starał się odwiedzać swojego rówieśnika jak najczęściej i zostawać z nim w schronie jak najdłużej, ale musiał też załatwiać inne kwestie, te w Nowym Jorku. Dla Victora wychylanie się mogło się okazać zgubne... Tyle że Tarcza jakoś nie podejmowała żadnych kroków przeciwko Young Avengers, więc być może odpuściła również w przypadku Latynosa? Być może był to podstęp, wrodzony pesymizm Billy'ego uparcie twierdził, że agenci tak łatwo by nie odpuścili, ale jeżeli jednak? Victor tak czy siak nie mógł siedzieć w schronie w nieskończoność... A Kaplan wpadł na pewien świetny pomysł, który powinien mu się spodobać. Teraz musiał go jeszcze tylko znaleźć i przekonać do wzięcia udziału w tej akcji. Błyski i fantazyjne, losowe zawijasy energii chłopaka powoli zniknęły całkowicie, w końcu ustępując nawet przy oczach i dłoniach nastolatka. Te ostatnie błękitne iskry Billy wywoływał zresztą świadomie, aby móc podejść do przełącznika światła i uruchomić lampy, lecz potem własny blask nie był mu już do niczego potrzebny. Brak okien oznaczał, że musiał polegać na sztucznym oświetleniu... Ale do tego również dało się przywyknąć. Gdzie mógł teraz przebywać Victor? Schron nie był na szczęście ogromny, więc liczba pomieszczeń do przeszukania nie stanowiła żadnego wyzwania, a jednak Kaplan musiał sprawdzić kilka różnych miejsc. Wychodząc na korytarz - i pomagając sobie przy tym siłą woli czy też umysłu, aby poruszyć ciężkie drzwi - Billy układał już w głowie prosty plan działania. Najpierw kuchnia ze spiżarnią, bo znajdowały się najbliżej... Potem zapukanie do łazienki po przeciwnej stronie korytarza. Dalej pokój, który wcześniej przystosowali do bycia dwuosobowym poprzez rozdzielenie łóżka, bo pozostałych sypialni chyba nie warto było nawet sprawdzać - i wreszcie na sam koniec maszynownia. No, chyba że natknie się na Latynosa już wcześniej, wtedy oczywiście dalsze punkty programu będą zbędne. Billy miał Victorowi tyle do opowiedzenia, że sam nie był pewien od czego powinien zacząć. Znajomość z X-Men, pierwsza prawdziwa misja Young Avengers, nawet jeżeli bez udziału samego Kaplana, kolejni nowi członkowie drużyny, wybór oficjalnych pseudonimów... No i oczywiście kostiumy. Ich własne. Chyba to one mogłyby pójść teraz na pierwszy ogień, skoro Kaplan i tak miał wciąż swój na sobie, a to trochę rzucało się w oczy... W trakcie poszukiwań Billy zdecydował się zerknąć do pokoju, w którym jakiś czas temu umieścili pogrążoną w śpiączce przybyszkę z Asgardu. Chłopak otworzył drzwi do odpowiedniej sypialni... I nagle jego umysł się zawiesił. Pomieszczenie było puste - to znaczy, wszystkie meble zostały na swoim miejscu, lecz Skuld zniknęła... A krótkie "zaklęcie" mające wskazać do niej drogę niczego nie wykazało, więc najwyraźniej dziewczyna nie przebywała w ogóle w schronie, ani w ogóle w pobliżu. To... Niedobrze? Chyba. Kaplan nawet nie zastanawiał się długo nad swoimi następnymi krokami. Musiał wrócić do Nowego Jorku i... Pewnie porozmawiać z Kate. Nie chcąc ryzykować z ponownym lądowaniem na jej dachu, ani tym bardziej pakować się jej od razu do apartamentu, nastolatek zdecydował się teleportować najpierw do siebie, by do przyjaciółki udać się w jakiś bardziej konwencjonalny sposób. I tak chciał odzyskać swój telefon komórkowy.
Z/t.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Schron | |
| |
| | | | Schron | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |