-Naprawdę, znasz Iggy'ego Popa? - spytał Zebediah.
Rozdziawił usta i wybuchnął gromkim śmiechem. Pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie $%$#*& się ze mnie teraz? Iggy'ego $@# Popa! Niesamowite!
Jego rozmówca pokiwał głową z powagą, ukrywał zakłopotanie.
Fioletowa twarz Killgrave'a szczerzyła się do niego.
-Skąd się znacie? Tarzałeś się z nim po szkle, czy coś? Bujałeś się z nim po Berlinie, czy coś? Waliłeś z nim kompot czy coś? - szturchnął go łokciem.
Rozmówca był sztywny i spokojny.
-Byłem jego tour managerem w czasie trasy po Wielkiej Brytanii. - rzeczywiście, mężczyzna miał wyraźnie londyński akcent.
Zebediah dalej energicznie kręcił głową.
-#&*@ nieprawdopodobne! - odwrócił się w stronę barmana. - Sigfried, moje słodkie ciasteczko, nalejesz mi jeszcze? - przyjrzał się uważnie karcie alkoholi. -Podwójnego Glenfiddicha bez lodu... ... ...ty coś chcesz? - zwrócił się do partnera.
-Ja coś chcę? - spytał ten, nieobecnym głosem.
Killgrave zmierzył go wzrokiem i pogroził palcem wskazującym.
-Kiedy ja ci zadaje pytania ty mi udzielasz odpowiedzi. Takie mamy zasady w tej znajomości.
Mężczyzna od razu się ożywił, zaczął gestykulować rękami ale w dalszym ciągu pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Wyglądało to nieco przerażająco.
-Co lubisz? - spytał Zebediah. Mijały jednak sekundy i nie padała żadna odpowiedź. znów pokręcił głową, zniecierpliwiony. - ...lubisz Jagermaistera? - odwrócił się do Barmana. - Jagermaister dla mojego kolegi... Jak się nazywasz?
-Tom Jones.
-...dla mojego kolegi Toma Jonesa!
Killgrave po tym zdaniu zamilkł na chwilę. Pociągnął łyk ze szklanki.
-Fajnie się nazywasz. - odpowiedział krótko, uśmiechając się pod nosem. - Jak Indiana Jones. Albo Bridget Jones. Albo Martha Jones. Oglądałeś Doktora Who...? Albo Mr Jones, słuchasz Dylana...?
Zrobił głupią minę i zaczął przedrzeźniać ten charakterystyczny kozi tembr wokalisty:
-beeeecause something is happening here and you don't know what it is... Dooo yooou, Mr Jooones?
Tom robił się coraz bardziej nieobecny.
-Ależ jesteśmy dzisiaj rozrywkowi! - Killgrave przewrócił oczami. - W trzy dupy.
Cisza przezwyciężała wszelkie próby komunikacji, Purple Man coraz bardziej czuł się, jakby mówił do siebie.
-Masz numer komórkowy do Iggy'ego Popa?
-Tak. - odpowiedział Tom.
Killgrave wsadził rękę do kieszeni i wyciągnął z niej smartfona. Odblokował klawiaturę.
-Ej, Tom.
-Tak?
Purple Man spojrzał mu w oczy, po czym mimowolnie zaśmiał się.
-Nigdy nie sądziłem, że powiem coś takiego na głos. Podyktuj mi numer komórkowy do Iggy'ego Popa.
----
Z pomieszczenia technicznego wyłonił się niskiego wzrostu dwudziestoparoletni chłopak. Podszedł do baru, tam czekał go interesujący widok. Tom Jones z rozbitym, krwawiącym nosem i mokrymi od szampana włosami w dziwnych okularach przeciwsłonecznych trzymał w ustach kulę bilardową i próbował mamrotać. W trzęsących się dłoniach trzymał koktajl z palmami i parasolką, buty miał rozsznurowane a nogawki spodni podarte.
Obok niego siedział znudzony i pijany Killgrave z podbródkiem opartym na blacie.
-Twar-rrdy z-zz ciebie #$^&* T-ttom... - mamrotliwie obwieścił. - W każ-ż-ddym rrrazie jak na l-l-londyńczyka...
Chłopak zbliżył się do Zebediaha i spokojnie podał mu grubą, papierową kopertę.
-Pańskie zamówienie panie Killgrave.
Purple Man ożywił się.
-Ach. - otrzeźwiał. - Timeo Danaos et dona ferentes... ...dziękuję ci mój chłopcze. Ile jestem winien?
-Tysiąc dwadzieścia pięć dolarów. - oznajmił spokojnie.
Killgrave odwrócił się do Jonesa.
-Tom, zapłać koledze.
Tom Jones mimowolnie wyciągnął portfel i odliczył kwotę.
Zebediah obruszył się.
-A-a-a! Zostaw chłopakowi jakiś napiwek ty #*$ angolu. On tu nie ma lekkiego życia.
Killgrave stanął na nogi, schował kopertę do wewnętrznej kieszeni marynarki i oddalając się w stronę wyjścia machnął do barmana na pożegnanie. Tom bowiem nie wydawał się już zainteresowany żadną rzeczą z puli materialnego świata.
-Ostatni raz przychodzę sam do lokalu. - rzucił w drzwiach, chociaż już nikt go nie słyszał.
Gdy wyszedł na ulicę, naturalnym krokiem zbliżył się do jednego z samochodów, stojących w korku. Za jego kierownicą siedziała na oko dwudziestoparoletnia kobieta.
Okrążył samochód spokojnym krokiem i wsiadł przednimi drzwiami, zajmując miejsce koło kierowcy.
-Jedziemy do Hiltona na Long Island. - obwieścił opanowanym głosem, rozkładając się w fotelu.
W chwilę po tym, jak światło sygnalizatora zmieniło kolor i samochody mogły znowu ruszyć, ich mały, bordowy Ford zniknął w sąsiedniej alejce.
[z/t]