Tym razem wizyta w Bractwie nie była ani przyjemna, ani owocna. Spotkanie z wysłannikami Magneto skończyło się dla Pietro upokarzającą nauczką, nowe rozkazy były o wiele mniej ekscytujące od poprzednich, a na dodatek minął się z siostrą, o czym poinformowano go gdy był już po za posiadłością.
Tak. Pietro nie miał najlepszego nastroju. Nie zapowiadało się również, by w ciągu najbliższych kilku dni ten stan miał się odmienić, niemniej jednak bez względu na wszystko postanowił tym razem nie zignorować pośpiechu, jaki mu narzucono. Rekrutowanie nowych mutantów wydawało się sprawą życia i śmierci, chociaż sam Quicksilver kompletnie nie podzielał entuzjazmu i niecierpliwości nowych członków - jego opinia i zdanie na temat całego tego zamieszania nie uległy zmianie. Wciąż tkwił w tym po uszy jedynie ze względu na Wandę, której nie potrafiłby porzucić i wydać na pastwę obcych.
Tylko i wyłącznie dlatego wspinał się teraz leniwie po schodach prowadzących do podnóża pomnika Lincolna, beztrosko ignorując zakaz palenia na terenie świątyni. Dzięki nowemu wyposażeniu namierzenie celu stanowiło dziecinną wręcz igraszkę - obiekt, którego rekrutacji od niego wymagano, znajdował się dokładnie na samej górze.
Zmrużył oczy, przypatrując się małej postaci siedzącej na pomniku, niczym w gnieździe. Nic szczególnego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pietro niespecjalnie interesował się rodzajem jego mutacji - dopaść, zagadać, doprowadzić do Bractwa, zapomnieć o sprawie.
Wygasił niedopałek na przedostatnim stopniu i oparł dłonie na biodrach, unosząc głowę by spojrzeć na chłopaka.
- Tam nie wolno wchodzić. - zawołał, unosząc lekko brwi, a w następnej sekundzie stał już za plecami obcego, chrząkając wymownie.
-...można spaść i się połamać.