|
| Joe's Ginger Restaurant | |
|
+7Wonder Man Nightcrawler Shadowcat Achilles Likaros Luckydevil Mayhem Pathfinder 11 posters | |
Autor | Wiadomość |
---|
Pathfinder
Liczba postów : 30 Data dołączenia : 11/02/2013
| Temat: Joe's Ginger Restaurant Wto Lut 12, 2013 8:00 am | |
| Mieści się przy 25 Pell Street. Jest to jedna z typowych, chińskich knajp na Manhattanie. Nikt nie wie, kim jest tytułowy Joe, ale ściąga do siebie kilku stałych klientów, dzięki którym jadłodajnia jeszcze nie zbankrutowała. Mieści się ona na parterze, tuż pod dużym, żółtym szyldem, opatrzonym nazwą "Joe's Ginger" i kilkoma chińskimi znakami, zapewne znaczącymi to samo. Sala jadalna nie jest duża, ale za to bardzo widna. Zapewniają to odpowiedniej wielkości okna i szklane drzwi. |
| | | Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Kwi 14, 2013 2:46 pm | |
| Przybył i zasiadł za stolikiem miętosząc w palcach stare, wytarte menu. Chińszczyzna, dobre i to. Przypomniał sobie o tym co czekało go jeszcze dzisiaj do zrobienia i zagłębił się w lekturze jadłospisu. Ryż... ryż... ryż... Wygląda na to, że bez ryżu się nie obejdzie. W sumie dobrze, zapcham się i na jakiś czas starczy. Odruchowo zerknął jeszcze na godzinę, zamówił danie i czekając wyjrzał przez okno. |
| | | Luckydevil
Liczba postów : 9 Data dołączenia : 13/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Kwi 14, 2013 3:06 pm | |
| Szlag. Abe nie przepadał za takimi miejscami, ale był absolutnie głodny, zły i jak najbardziej nieszczęśliwy. Nie przewidział, że taksówkarz będzie brał wszystko do siebie i mimo solidnej zapłaty nie poczeka, gdy chłopak koniecznie będzie musiał wstąpić do pobliskiego antykwariatu i zgarnąć jedną koniecznych mu do dodatkowych kursów książek. Lubił wracać do Nowego Jorku i coraz rzadziej wysługiwał się podwładnymi swojego ojca, natomiast teraz pluł sobie z tego powodu w brodę. Nic tu specjalnie nie wyglądało na warte wstąpienia, z drugiej jednak strony uznał, że jeśli spróbuje chińskiego żarcia to przynajmniej nie puści pawia. Obok co prawda była jakaś włoska spelunka, natomiast wydało mu się to niczym w porównaniu do jadanych przez niego eleganckich posiłków w samych Włoszech. Czy da tu się w ogóle płacić kartą? Wchodząc do środka starał się sobie przypomnieć czy ma jakieś drobne w portfelu. Odrobinę nie pasował do tego miejsca, w eleganckim, aczkolwiek typowo miejskim garniturze, w modnych butach i drogim zegarku. Zadbane dłonie i doskonale wystylizowane włosy sprawiające wrażenie przypadkowego nieładu. Rozejrzał się z pewną dozą obrzydzenia, chociaż musiał przyznać, że wyobrażał to sobie znacznie gorzej. Zajął jeden z wolnych stolików i od niechcenia począł przeglądać kartę. miał szczerą nadzieję, że kelnerzy się uwiną, a kucharz nie będzie chciał go otruć. Bezwstydnie posłał w tę stronę jeden z impulsów, wymagał tylko, żeby to było zjadliwe. Przyjrzał się dokładnie całej klienteli... nieciekawe towarzystwo. Zamówił potrawę, której nazwy nie był wstanie wymówić, natomiast posiadała grzyby, kurczaka i całkiem sporo ryżu. Liczył, że ewentualny sos będzie mógł zatuszować wszystkie niedoskonałości tego dania. Nie powstydził się strzepnąć okruszków ze stoły i dokładnie obejrzeć, oraz po raz kolejny wytrzeć sztućców. niesamowite, ale gdy ze znajomymi ze studiów ruszał na podbój równie tanich knajpek, ba a nawet zwykłych budek z kebabem (co nie zdarzało się często i właściwie było mocno zakrapiane alkoholem) nie wyglądało to tak obrzydliwie. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Kwi 14, 2013 3:32 pm | |
| Znowu nie miała pracy, przynajmniej nie tej normalnej o której wiedzieli wszyscy. I po raz kolejny żadna poważna firma nie uwierzyła jej, że ma dwadzieścia sześć lat a nie o dziesięć mniej. Ten, kto powiedział że młody wygląd jest błogosławieństwem, chyba nie należał do osób specjalnie mocno osadzonych w realiach współczesnego świata. Bo i owszem, szuka się ludzi świeżo po studiach z sześcioletnim doświadczeniem albo stawia inne, równie bezsensowne wymagania, ale nikt nie weźmie na poważnie chudziny mierzącej ledwie metr sześćdziesiąt z wyglądem nastolatki i wielkimi, dziecięcymi oczyma która przedstawia projekt na zebraniu w biurowcu korporacji. Wiedziała o tym Alicia, wiedzieli również potencjalni pracodawcy. Po raz kolejny pozostawało jej szukać dorywczego zajęcia w fast foodach albo sprzedaży telefonicznej. Brązowowłosa uważała to za śmieszne i niesprawiedliwe, ale takie jest życie i przywykła do niego. Dzięki bogu od kilku miesięcy w jej drugim zawodzie nie mogła narzekać na brak zainteresowania. Nie zalegała z żadnymi opłatami i mogła w spokoju wykonać remont łazienki. Przechodząc ulicą dostrzegła chińską knajpę, na której drzwiach widniało ogłoszenie. Podeszła, przeczytała i uśmiechnęła się pod nosem - poszukiwali kogoś do kuchni. Pchnęła drzwi i weszła do środka, od razu kierując się w stronę baru. -Przepraszam, czy wciąż potrzebujecie pomocnika kucharza? - Poprawiła okulary i uśmiechnęła się najładniej jak tylko potrafiła w kierunku przyjmującego zamówienia mężczyzny. Ten jednak tylko zaprzeczył ruchem głowy. - Chwilę temu zatrudniliśmy kogoś. Brązowowłosa od razu spoważniała. To kolejna dziś wpadka i powoli zaczynała się irytować. Wówczas poczuła pocieszająco położoną rękę na ramieniu. Nie musiała się oglądać bo wiedziała, że to Bailiff, którego widziała jedynie ona. Demon towarzyszący jej od ponad dwudziestu lat, nie posiadający cielesnej formy. Westchnęła ciężko i spojrzała na barmana przed sobą. - W takim razie poproszę piwo. - A nie za młoda panienka? Zacisnęła zęby i nie mówiąc nic więcej wyjęła z kieszeni kurtki portfel a z niego dowód osobisty który pokazała mężczyźnie z wyrazem nieukrywanej satysfakcji, na co on tylko wzruszył ramionami i poszedł zrealizować zamówienie panny van Wryght. Dopiero wtedy rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu wolnego stolika. Dostrzegła kilku klientów, mniej lub bardziej podejrzanych, oraz stolik pod oknem, blisko drzwi. Kiedy przyniosą jej napój, chyba tam się uda. |
| | | Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Kwi 14, 2013 3:45 pm | |
| Wszedł do środka taki jeden. Nowobogacki, zdaje się młodszy nawet od niego, a mimo wszystko zadbany, garniturek te sprawy. Trochę tu nie pasował ale co mu do tego. Wolny kraj, każdy ma prawo robić co chce, gdzie chce i jak chce. W sumie dobrze. Spojrzał w kierunku baru, czy ktoś zdążył już przyrządzić ryż z czymś tam, co i tak było mu wszystko jedno, a kiedy człowiek jest głodny to i nawet sam ryż zjadłby ze smakiem. W sumie nie, ryż bez niczego trudno określić daniem, które gwarantuje kulinarnie udany dzień. Może w więzieniu… w Kambodży… w dżungli… pośród robaków. Kur… nawet robak wydawał się ciekawą alternatywą dodatku w kwestii jedzenia białych ziarenek pozlepianych ze sobą jak tulące się do siebie ciałka azjatyckich imigrantów podczas wycieczki zero gwiazdkowym kontenerem. Rejs Phnom Penh – Nowy Jork! Zapraszamy, zapraszamy! Amerykański sen, lans, szmal… lub szmelc. I chińskie knajpy. Spojrzał jeszcze raz przez okno. Co ja kurw@ robię ze swoim życiem… Mógłbym żyć jak człowiek, grać muzykę, a nie stać za kasą w muzycznym i wysłuchiwać dlaczego jeszcze nie ma nowego kompaktu JB. Dlaczego nie ma? Dlaczego nie ma?! A chu… mnie to obchodzi. Dlaczego zdewastowali pół Manhattanu, a zostawili cały muzyczny pierdolnik. Aaarghh… skarcił sam siebie. Miał prawie 30 na karku, a głowę zawracał mu bełkot blond młokosa. Żałosne. Dlaczego ja się jeszcze nie powiesiłem. – pokręcił lekko głową sam do siebie dając upust swemu zrezygnowaniu rzeczywistością. Będzie lepiej… kiedyś. Odetchnął cicho i zwrócił wzrok w kierunku lady. Oho ktoś coś niesie. Człowiek głodny to zły – zjem będzie lepiej. Zjem… zjem… Takiiii chuuuj. Nie do mnie. Kurw@ mać zamawiałem przed tamtym gościem, dlaczego on dostał pierwszy a ja nie. Jasny… dobra Jack. Ogarnij się. Wdech wydech, wdech wydech. To tylko obiad, come on. Czemu on był dziś tak podminowany? Szef nie zawracał mu głowy, klientów nie było sporo, szedł sobie spokojnie, nikt do niego nawet słowem nie zagadał, a jednak najchętniej wydarłby się na cały świat z żalem dziecka, któremu rodzic nie chciał kupić lizaka. No tak. Życie… Weltschmerz kurw@ jego mać… GDZIE MÓJ RYŻ!!! Przeczesał dłonią włosy drapiąc się za uchem i znowu spoglądając za okno. Musiał coś ze sobą zrobić, gdzieś pójść, coś zobaczyć, coś mieć. Przecież był jednym z nich. Oni mogą wszystko… Tak lubił sobie myśleć. Miał ten sam dar, co ci pokazywani w telewizji herosi. Mógłby być uważany, potrzebny, doceniony… mógłby. A mimo wszystko nie chciał podejmować ryzyka, wychodzić z cienia, może pisana mu była taka szara egzystencja?
Oho, teraz weszła jakaś dziewczyna… dziewczynka prędzej. Odprowadził ją wzrokiem, nie za długo, bo czasy nastały takie, że za odpowiedni paragraf można do paki trafić. Był taki jeden miłośnik gorących trzynastek. Polański. Co za czasy… Barman drążył z wiekiem. Co za różnica – chce pić niech pije, lepiej u ciebie w tej kanciapie niż gdzieś w zaułku nie wiadomo gdzie i z kim, ja pierd… co za świat… Po chwili dała mu dowód. A jednak ma 21? Co za czasy, z drugiej strony, przynajmniej długo będzie wyglądała młodo… praktycznie. Właśnie zdał sobie sprawę, że nawet ona dostanie piwo wcześniej niż on swój ryż. Wywrócił oczami nad niesprawiedliwością tego świata. Wlepił go znów w błyszczącego zajebistością jegomościa, potem znów na pannę pełnoletnią tylko z dowodu, znów na swoje menu i zaklął cicho pod nosem – Kurw@… Trudno uwierzyć, ale to jedno słowo przyniosło mu taką ulgę, że aż od razu się uśmiechnął.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Kwi 14, 2013 7:27 pm | |
| Bębniąc palcami o drewniany blat oczekiwała na zamówione piwo. Choć pogoda na zewnątrz nie sprzyjała spożywaniu zimnego płynu, błękitnooka za nic miała groźbę przeziębienia. Zdrowie od dawna nie dopisywało jej tak dobrze jak ostatnio. Wyglądało jednak na to, że tak krótka czynność jak nalanie szklanki rozcieńczonej lury bez procentów zajmuje zdecydowanie za wiele czasu w porównaniu do zaserwowania pełnego posiłku jednemu z klientów. Powiodła wzrokiem za kelnerem, który niósł zamówienie do jednego ze stolików, przy którym siedziała osoba zupełnie nie pasująca do tak obskurnej restauracji. Zupełnie inna liga, już na pierwszy rzut oka wiedziała, że nie jest to ktoś, kogo zarobki ledwie przewyższają średnią krajową. Urody również pozazdrościć mógł mu niejeden rówieśnik. Z zaciekawieniem przechyliła lekko głowę w bok, nie dałaby sobie ręki uciąć, ale twarz wydawała się jej znajomą. Uśmiechnęła się, na wypadek gdyby znali się z widzenia, choć szczerze w to powątpiewała. Postać taka jak on była niczym żywcem wycięta z kolorowych magazynów. - Nie podoba mi się, Alicjo. - Bailiff poprawił okulary i wbił czerwone ślepia w milionera. Próbował się czegoś doszukać, ale jego starania chyba spełzły na niczym, bo po chwili stracił zainteresowanie. - Przesadzasz, to nie nasza rzecz. - Szepnęła cichutko, ledwie poruszając ustami, tak by tylko niematerialny demon był w stanie usłyszeć przesłanie. Kelner wrócił za bar, raczej mu się nie spieszyło do wykonywania obowiązków, tego była pewna. W końcu jednak otrzymała to, co chciała i ruszyła do stolika wcześniej upatrzonego, a ciemnowłosy przyjaciel za nią. Gdy tylko usiadła, z torby na ramieniu wyjęła dzisiejszą gazetę z anonsami. Poprawiając niesforny kosmyk włosów zaczesała go za ucho i otworzyła lekturę na wcześniej zaznaczonej stronie. Było tam kilka podkreślonych ofert zatrudnienia, którym w wolnej chwili obiecała się przyjrzeć bliżej. Tymczasem Bailiff oparł się o parapet okna tuż obok stolika i zaczął lustrować drugiego z gości. - Wiesz, że ten metal długo się na ciebie patrzył jak tylko weszłaś? - Czerwonooki uniósł delikatnie brwi i kątem oka zerknął na reakcję kobiety. Alicia chwilę wcześniej coś podkreślała, więc teraz, gryząc ołówek, uniosła lekko głowę, zaciekawiona słowami przyjaciela, i spojrzała w kierunku osoby o której się wypowiadał. Jego również obdarzyła szerokim uśmiechem. Nie wiedziała czy ma się cieszyć, czy niepokoić, ale mimo wszystko to właśnie pierwsze uczucie przeważało. Tym bardziej, że dziś nie wystroiła się jakoś specjalnie. |
| | | Luckydevil
Liczba postów : 9 Data dołączenia : 13/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Kwi 14, 2013 8:04 pm | |
| Przewiesił marynarkę przez oparcie krzesła zostając jedynie w idealnie wyprasowanej jasnej koszuli. Bez wahania podwinął rękawy prezentując szczupłe przedramiona. Z pewna ulgą spojrzał na postawiony przed nim posiłek. wyglądał dość zjadliwie, pachniał nie najgorzej i nawet jeśli nie miał nic wspólnego tak naprawdę z kuchnią chińską, to Abraham nie miał o tym pojęcia. Wepchnął kelnerowi do reki banknot, ponieważ umiał docenić idealnego człowieka na idealnym dlań miejscu. I być może dzięki temu, jeśli jeszcze kiedyś będzie miał okazję tu zajść nikt go nie otruje. Mimochodem poprosił o wodę, licząc w duchu, że nie podadzą mu zwykłej kranówy. Swoją drogą z dużą ulga przyjął fakt, że w jego portfelu znajdowało się coś więcej niż plastikowe karty i pochwalił swoją przezorność. Nim pokusił się o pierwszego kęsa ponownie rozejrzał się po lokalu wychwytując spojrzenie siedzącego przy stoliku obok wielkoluda. trudno mu było powiedzieć, co ale zdecydowanie coś mu nie pasowało. Z drugiej strony być może, tak paskudny wyrzut jest charakterystyczny dla motłochu. Szczerze mówiąc nawet nie skojarzył, że mężczyzna czeka na swoje danie dłużej, przyjął po prostu, że tak szybka obsługa mu się należała z samego urodzenia. Nieco inaczej miała się sprawa z małolatą, która sączyła piwo, więc być może wcale nią nie była, chyba że, co wcale by nie zdziwiło Pierce'a, właściciel ignorował prawo panujące w Nowym jorku. Z drugiej strony, jeśli szatynka faktycznie posiadała odpowiedni wiek, to nagle okazuje się, że mimo że nielegalna, pedofilia może spokojnie egzystować. z pewnością gdyby mijał ją na ulicy zignorowałby, jak większość małych smarków, w końcu sam był już dojrzałym mężczyznom i ani myślał uganiać się za dziećmi. Mimo wszystko instynkt samca alfa nie pozwolił mu nie zadziałać i w odpowiedzi na miły uśmiech puścił do dziewczyny oczko. Począł konsumować względnie smaczne danie, skupiając się głownie na tym by nie upaćkać czystego stroju. Coś jednak przykuło jego uwagę... Zza lady czmychnął niewielki, ku wielkiemu rozczarowaniu Abrahama, nieskośnooki chłopak i z nieco zbyt dużą miotłą skupił się na zamiataniu podłogi. A może jednak nie... Po pewnej chwili kręcenia się w te i wewte, chłopak znalazł się obol Pierce'a, a wtedy ten był już pewien o co chodzi. Te złodziejskie błyski w oczach były tak znajome, że aż swoje. Nie okrada się jednak kogoś, kto ma w tym dużo większą wprawę, chociaż akurat nieszczelnie w kradzieżach kieszonkowych. Gdy tylko ręka chłopca postanowiła zagłębić się w kieszeni jego marynarki, Abe obrócił widelcem w dłoni i z niezwykłą precyzją dźgnął chłopca w wierzch dłoni. miotła upadła z hukiem, a młodzieniec zawtórował jej piskiem odskakując odruchowo na dobry metr. -Myślę, że już skończyłem - odparł dziedzic przyglądając się kropelkom krwi na ząbkach widelca. Odłożył sztuciec. chciał ale zwyczajnie nie mógł powstrzymać się od złośliwego uśmiechu. Naprawdę? Kiedyś za coś takiego ucinali ręce, w tym wypadku będzie dobrze, jeśli zostanie chociaż blizna. |
| | | Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 3:02 pm | |
| Wyłapał uśmiech dziewczyny, uśmiechnął się kolejny raz – naturalnie, szczerze. Nie był takim skończonym mrukiem, poza tym nie pamiętał kiedy ostatni raz się do niego uśmiechnął tak po prostu, bezinteresownie. A może to nie do niego się uśmiechała? Zawsze jest ta niepewność – Do mnie? Nie do mnie? A może do mnie? A może coś sobie przypomniała? A może mam coś we włosach? Więc odwrócił wzrok by zerknąć na nią za chwilę. Jak znów będzie na niego patrzeć i się uśmiechnie, a i on się uśmiechnie to co wtedy? To już molestowanie, czy nie? I kim ja kurw@ jestem… wygląda na kilkanaście lat, ogarnij się stary, do kurwy nędzy… Nie, nie spojrzy i nie będzie się uśmiechał, przecież to jakiś nonsens. I tak spojrzy. Spojrzał. Odwrócił wzrok. Te cyrki są męczące – nic nie chcesz, niczego nie oczekujesz, a jednak patrzysz na tą drugą osobę ni to z ciekawości, ni to z cholera wie czego. Jakbyś na coś czekał. Na co kurw@? Na zbawienie? Gdzie mój ryż… Tamten już prawie kończył, a on nadal czekał na swoje. I co zrobić? Zjebać ich, że tak długo czekam, czy nie? Zjebię! … Albo nie… bo wyjdę na prostaka. Tak jakby mi się gdzieś śpieszyło… Zajęty jestem… wielki pan swojego losu k u r w a j e g o m a ć… Szkoda że nie można oddać pismem akcentu, tempa, barwy każdego przekleństwa w jego głowie. Poezja, czysta poezja…
Może nie było tego widać z zewnątrz, ale normalnie nie klął… Tak wiele. Starał się zachować jakieś normy przyzwoitości, choć do dżentelmena było mu daleko. Nie żeby się nie starał, ale przecież tyle niuansów umyka zawodnemu oku i refleksowi. A żeby płaszcz podać, krzesło odsunąć, coś podać… Kurw@, jestem dżentelmenem czy nie? Spojrzał na dziewczynę i znowu do menu. Podasz coś, to wyjdzie, że jesteś staroświecki, albo że się za bardzo starasz, albo, że się nie starasz, nigdy nie jest dobrze, ja pierdole… I znów złapał się na tym, że marudzi. I znów zapragnął być lepszy i mądrzejszy i w ogóle oh i ah. Chciał się zmienić. Choćby dla tamtej siksy z piwem, chociaż w tej pieprzonej sekundzie będzie milszy. Podniósł głowę spojrzał na nią i uśmiechnął się… I poczuł się głupio… i winny. Na chuj on to robił? Kogo starał się oszukać. Ją? Siebie? Świat?
W końcu ktoś się pojawił i dał mu upragnione danie. Nie przeprosił za spóźnienie, nie rzucił niczego w stylu „smacznego” albo chociaż „nie udław się?”. Już miał go zjebać, że co to jest, że on klient i pan i wymaga i się domaga i inne takie. I nawet otworzył usta… Ile mam czekać? Siedzę tu już kilkanaście minut, a przecież to chińska knajpa! Przeprosiłbyś chociaż!... Dziękuję. Uśmiechnął się miło, bo tak wypada i odwrócił wzrok od kelnera jakby to on był winny a nie kucharz czy cholera wie kto inny. Spojrzał na swój talerzyk i od razu zabrał się za pałaszowanie ziarenek. Nawet smakowało. Nie był to najlepszy posiłek życia, ale nie miał powodu do narzekania. Przeżuł co miał przeżuć, pochłonął kolejny kęs, następny i jeszcze jeden i po raz pierwszy od kilkudziesięciu sekund rozejrzał się po sali. Znów jego wzrok padł na małolatę, potem na młodzika w garniturze, znów na młodą i wtedy strzeliła go jak piorun z jasnego nieba myśl! Dlaczego ja nie wziąłem piwa? Zjebałem… Może i mógłby coś jeszcze zamówić, ale to przecież trzeba było się odezwać do kelnera czy kogoś, otworzyć usta, podzielić się słowem… Nie chciał. Nie miał ochoty czekać na piwo drugie tyle ile czekał na ryż. Chyba, że ruszy dupę i pójdzie do baru. Bez sensu. Zje bez piwa… póki co. I tak pewnie zmieni decyzję, bo dlaczego jakaś panna może sobie sączyć browar, a on nie? A może jednak się powstrzyma? Chwila i jakieś zamieszanie. Wzrok znów powiódł za yuppie.
I jeszcze kieszonkowcy. Dalej młody, spróbuj szczęścia ze mną, jak znajdziesz w tych kieszeniach coś więcej ode mnie sam ci oddam kasę… Ja pierd… dobra nie klnij. No jak kurw@ nie kląć?! Westchnął i mimo wszystko odruchowo sięgnął w kierunku portfela sprawdzając czy jest jeszcze na miejscu. Był, w sumie by zauważył prawda? Każdy woli tak myśleć – że POCZUŁBY kiedy kieszonkowiec starałby się coś ukraść. Wszyscy byli tak czujni jak psy… Słowo dać można – nikogo by nie okradli, a potem ustawiają się tacy w kolejce na komisariacie, jakby licząc, że mundurowi im w czymś pomogą. W czym kurw@? W pilnowaniu portfeli? I co on teraz powinien zrobić? Nie będzie się mieszał, to nie jego sprawa.
Znów przemielił w ustach porcję ryżu i spojrzał za okno. Przecież to wszystko było tak bezsensowne, a mimo tego i tak niczego by nie zmienił. Życie w sensie – że życie jest bezsensowne. Nie tam, życie jest piękne, ludzie są chujowi – skarcił się za nazbyt szybko wyrażony myślą pogląd. Przyjrzał się jakimś anonimowym przechodniom nie obdarzając ich istnienia żadnym konkretnym komentarzem. Szli sobie, on na nich patrzył i to była piękna harmonia. Zero myśli, zero idei, piękna pustka nie spaczonej zawodem, żalem czy gniewem myśli. A potem wrócił do jedzenia swego ryżu… łapiac się na tym, że coraz bardziej łakomie patrzy na piwo dziewczyny.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 4:29 pm | |
| Długowłosy mężczyzna odwzajemnił jej uśmiech, co dostrzegłszy Alicia obdarzyła go kolejnym spojrzeniem, z odrobiną zaciekawienia. Rzadko kiedy zwracała na siebie uwagę bądź wchodziła w interakcję z ludźmi, jeśli nie musiała. Tego wymagał tryb życia, który prowadziła - niebezpieczny, pełen pozorów i tajemnic. Wolała nie zawierać przyjaźni, przemykać wśród innych niczym cień, niezauważalna, bez jakichkolwiek cech szczególnych. Lecz czasami za wiele milczenia również budziło podejrzenia, wówczas tak jak dziś pozwalała sobie na odrobinę swobody. Bailiff tego nie rozumiał. Splótł ręce na wysokości klatki piersiowej, gdyby ktokolwiek z obecnych był w stanie go dostrzec, zapewne wziąłby go za jakiegoś biznesmena - tak bowiem prezentował się w nienagannym garniturze, bordowym krawacie i białej koszuli. Ewentualnie, za jakiegoś ochroniarza dziewczyny, która swym wyglądem w żaden sposób nie odstawała od jej równolatek z wyglądu. W każdym razie na pewno nie wyglądała na taką, co w Szwajcarii trzyma sporą sumę pieniędzy uzbieraną za wykonywanie zleceń nie do końca jawnej treści. - To naprawdę nierozważne z twojej strony, moja droga. Musisz zachować więcej dystansu - Spojrzał na brązowowłosą. Nie udawali przed sobą już od bardzo wielu lat, Alicia zdawała sobie sprawę, że służy jako zastępcze ciało dla czarnowłosego gdy mu na to pozwalała. Ale ten układ przynosił korzyści dla każdej ze stron, więc póki tak się działo, nie miała nic przeciwko. Zawsze mogła zrezygnować, już raz jej się udało. Postanowiła zignorować ostrzeżenia demona, który choć wielokrotnie miewał rację, równie dużo razy okazywał się być nadwrażliwym i kolejny raz uśmiechnęła się do Mayhema ale postanowiła na tym poprzestać. Raczej nie zachęciłaby kogokolwiek do poznania gdyby dramatycznym szeptem podeszła i śmiertelnie poważnie powiedziała 'słyszę głosy, widzę duchy'. Tymczasem w starym radiu, które do tej pory wygrywało jakąś kiepskawą audycję, przyszła pora na wiadomości. Po kilku wydarzeniach politycznych prezenterka monotonnym głosem oznajmiła znalezienie ciała zaginionego dwa tygodnie wcześniej poszukiwanego w sprawie morderstwa dilera narkotyków. Alicia, która zdążyła już powrócić do przeglądania anonsów uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała ponad okularami w przestrzeń tam, gdzie stał niematerialny mężczyzna, po czym znów szepnęła, prawie nie poruszając ustami. - Wygrałam zakład. Mówiłam, że nie znajdą go wcześniej niż po tygodniu. Bezcielesny elegant przewrócił oczyma. Za każdym razem kiedy myślał, że nic go nie zaskoczy w tej niepozornej śmiertelniczce, ona znów pokazywała mu jak niewiele wie o gatunku ludzkim. Po lokalu zaczął kręcić się cwaniaczek-złodziejaszek, którego nie trudno było zauważyć. Nie tylko dlatego, że najwyraźniej był początkujący, ale również z racji iż chwilę później wrzeszczał z bólu. Jak to mawiają, za wysokie progi, czy jakoś w ten sposób. Bogaty chłopak wyglądający jak idol rozwrzeszczanych nastolatek okazał się być bardziej zaradny niż na to wyglądał. Interesujące i warte zapamiętania. Oczywiście panienka van Wryght nie omieszkała wzdrygnąć się i z głębokim przerażaniem wypisanym na twarzy szukać źródła krzyku, niczym małe, spłoszone zwierzątko. Kiedy jednak już je dostrzegła, pokręciła głową i z wyrazem troski na twarzy spojrzała na niedoszłą ofiarę kradzieży. Bailiff prychnął, uśmiechając się pod nosem, rozbawiony kolejnym pokazem umiejętności aktorskich dziewczyny. Słowo, czasem się zastanawiał dlaczego nie szukała pracy w teatrze. Ta zaś, po chwili wahania, wstała od stolika i ruszyła w kierunku Abrahama. - Nic się panu nie stało? |
| | | Luckydevil
Liczba postów : 9 Data dołączenia : 13/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 5:38 pm | |
| Spojrzał na niemal pusty talerz i nie zwracając uwagi na spojrzenia, którymi obdarzyli go klienci knajpki jednym haustem dopił krystalicznie czystą wodę. Przejechał językiem po wargach zachowując niewzruszona minę, i nawet jeśli oczekiwał jakiejś gwałtownej reakcji ze strony młodzieńca czy obsługi słono się zawiódł. Młokos warknął, trudno powiedzieć czy z czystej złości, czy może po to by takim wybuchem stłumić ból, zgarnął leżąca obok miotłę i potykając się w biegu zniknął za drzwiami dla personelu. Wśród pracowników zapanowało napięcie, raz po raz rzucano w stronę Abrahama niepewne, choć wyraźnie nieprzychylne spojrzenie. Jak widać nikt tu nie darzył go szczególnym afektem. Całkowicie to rozumiał, albowiem według maluczkich takie było prawo świata. Ich teorie o wyrównaniu długów przez okradanie bogatych nie były mu obce, aczkolwiek absolutnie ich nie popierał. Świat nie był sprawiedliwy i takie usilne staranie się zrównać prawa wydawało mu się doprawdy, niedorzeczne. Z drugiego pomieszczenia, które przynależało knajpce, a do którego wbiegł prawdopodobnie młodzieniec, doszedł głośny brzdęk. Nic ponadto nie zakłóciło względnie miłej atmosfery. Nie zrobiły tego także najświeższe wiadomości. Można to prawdopodobnie zrzucić na karb znieczulicy społecznej, czy innego wypaczenie ogólnoludzkiej moralności. W wypadku Pierce'a była to jednak zwykła obojętność. Szczerze gówno go obchodziło, co, kto, gdzie i kiedy, jeśli to tylko nie dotyczyło jego osoby – najlepiej bezpośrednio. Prezenterka zamilkła, a zamiast jej nudnego głosu radio uraczyło słuchaczy kolejną kiepską audycją, trafiająca jednak w niskie gusta mas. Abraham poderwał się od stolika. Z pieczołowitością począł odwijać rękawy, starając się mimochodem wyprostować drobne zagniecenia. Spędził już nad wyraz dużo czasu w tym lokalu i nie miał zamiaru poświęcać mu ani chwili dłużej. Być może uda mu się nawet tym razem spotkać z ojcem, co byłoby pewnego rodzaju świętem, zwłaszcza że ten do tej pory nie może przeboleć ostatniej kradzieży ze swoich laboratoriów, a było to tak dawno... zawsze kiedy o tym wspominał Abe'owi robiło się weselej na duchu, chociaż nie mógł sobie odmówić gorliwego przytakiwania Samuelowi. Jak na osobę, której nazwiskiem sygnowane jest większość leków i sprzętów medycznych nowej generacji, odczuwał nadzwyczaj niewiele skrupułów niszcząc ojcowskie dokumenty. Z drugiej strony jak się okazało nie był to projekt nie do odtworzenia, co dodało nutki goryczy do słodkiego smaku zwycięstwa. Czyżby szczęście odziedziczył po tatusiu? Nie przerwał swojej czynności gdy zobaczył zbliżająca się w jego małolatę... Wróć, legalną pożywkę dla różnorakich dewiantów. Im dłużej lustrował ją wzorkiem tym bardziej nie mógł uwierzyć w jej pełnoletność zwłaszcza, że wydawała mu się być nieco nierozgarnięta. Pozwolił sobie jednak na miły, acz podszyty pewnym fałszem i dużą dozą zadowolenia z siebie uśmiech. -Nie. Po prostu przeważenie jednak mi się nic nie dzieje – zakończył jakby to miało wyjaśnić wszystko i w sumie chociaż raz powiedział najszczerszą prawdę. Nie spodziewał się, aby akurat teraz miało spotkać go coś złego, zwłaszcza że wyczuwał tu niewielkie prawdopodobieństwo pecha. Przebiegł wzrokiem po cieniutkich stróżkach krwi zastygłych już na widelcu, miał takie paskudne spojrzenie, które absolutnie nie pasowało do jego pogodnych oczu i sympatycznej aparycji. -Ale dziękuje za zainteresowanie – skłonił delikatnie głowę, przechylając ją nie znacznie, jak gdyby chciał do dać jakiś szelmowski element do swojej postawy. Nie trzeba było - tak duży kontrast pomiędzy jego duszą, urodą robił niezapomniane wrażenie na wyczulonych na takie rzeczy osobnikach. - To bardzo miłe. Dokończył rozwijać rękawy i zgrabnym, wyrobionym ruchem zapiął białe guziczki przy koszuli. Chwycił dłonią oparcie krzesła przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą, wypychając nieznacznie biodro i uginając kolano. w każdej chwili gotów był wziąć marynarkę, której miły materiał czuł pod palcami, i opuścić pomieszczenie. nie był jednak pewien jakie intencje ma nieznajoma i dlaczegóż miałby doń zagadywać, skoro to wyraźnie nie on był tutaj poszkodowany. Abraham podejrzewał, że to być może jakiś odruch przynależny uprzejmym ludziom. starał się ale nie zawsze mu wychodziło i takie niuanse sprzeczne z logiką często mu uciekały. Mimo wszystko patrząc na tę uroczą buźkę, nie mógł pozbyć się uczucia, że coś jest bardzo nie tak. Może nie na poziomie przypadkowo zrzuconej bomby atomowej, ale na pułapie zapomnianej w fałdach stroju szpilki, już owszem. nie wiedział jedynie czy ta osóbka bardziej go śmieszy czy niepokoi. |
| | | Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 6:14 pm | |
| Przyglądał się scence z widelcem. O kur… ale numer, on go serio dźgnął, ja pierdole… jak w filmie! Aż z jakiegoś powodu poczuł się jak na kinowym seansie. Zaraz pomyślał, by wyjąć ukradkiem telefon i nakręcić filmik. Potem wrzuciłby go na jakiegoś jutiuba i pokazał znajomym jakie akcje mogą przytrafić się w chińskiej knajpie. Może powinno mu się zrobić żal tego złodziejaszka, ale w sumie dlaczego? Przecież to jego wina, zaryzykował i przegrał. Pfff… nie żeby miał mu wytykać amatorstwo, ostatecznie nie był autorytetem w trzepaniu cudzych kieszeni pod kątem tychże opróżniania, ale uważał go za jakiegoś partacza. Jeśli się za to zabierał, to powinien być profesjonalistą. To nie branża dla ludzi popełniających błędy. A propos błędów – tamta dziewczyna też się uśmiechała. I co on miał zrobić? Znów skarcił się za rozpraszanie jakimiś bezsensownymi myślami i wrócił do jedzenia. Bo jeszcze wystygnie… czy coś. Kątem oka obserwował akcję z widelcowym szermierzem czekając chyba na niezwykły zwrot sytuacji. Nie wiem, dzieciak zna kung fu albo wbije mu nóż w gałkę oczną? Ta kurw@… śrubokręt i to jeszcze zardzewiały… Mieliście tak kiedyś, że własne myśli wywołują u was poczucie, że powinniście się sami siebie wstydzić? Może właśnie dlatego kolejny już raz nabrał do ust ryżu wypatrując za oknem… no czego? Czy było tam coś ciekawszego od pojedynku na kuchenne sztućce? W sumie było…
Panna ruszyła knajpianemu Zorro na pomoc! Uśmiechnął się z politowaniem nie wiadomo czy nad sytuacją, czy nad nią, czy nad nim, czy może nad nimi obojgiem. Co za cyrk. Przełknął trochę i wodząc wzrokiem po pustym stoliku, przy którym siedziała małolata znów skupił się na jej piwie. To trochę jak taka reklama podprogowa. Knajpa… stolik… na nim piwo… i czeka na ciebie. Ja pierdolę… czas zamówić ten browar, nie będę się męczył. Wstał i zerkając za siebie podążył do lady prosząc o jakiś mocniejszy lager. Czekając aż nalewak spełni należycie swoją funkcję nie zostawiając piany na 10 palców naszła go fala detektywistycznych myśli. Przychodzi taka sama do knajpy, potem uśmiechy, szmery bajery a potem leci do jakiegoś bogatego lalusia i za parę jeansów… TO GALERIANKA! Mózg aż oszalał. Brawo, brawo Jack! Odgadłeś ukryte hasło programu, żadna tajemnica nie będzie przed tobą ukryta. Deal with it, kariera śledczego to dla ciebie za mało, bądź wróżką… co tam kurw@ wróżką, bądź jasnowidzem… i to w telewizji. Albo lecz dotykiem, albo kurw@ nie wiem… Ostatecznie mógłbyś być panem pogodynką… pogodynkiem? Też coś przepowiada… Kim właściwie jest męska kurw@ w jej wieku? Galeriankiem? Galerianem? Galernikiem? Męską Galerą? Ja jebię ten język to ciekawa sprawa. No jak on się by nazywał… I tak spędził jeszcze dobre 20 sekund zastanawiając się nie nad lekarstwem na Aids, nie na zażegnaniem wojen na Bliskim Wschodzie i nie na metodą nakarmienia czarniutkich mordek mieszkańców Afryki, ale niczym innym jak tylko prawidłową odmianą nazwy męskiej galerianki. Żeby nie było, że rasizm – o głodujących japach białych nie mógł pomyśleć. Widzieliście kiedyś w mediach obozy białych uchodźców? Biali nie głodują, co najwyżej są niedożywieni, albo są kurw@ na diecie… Popieprzona polityczna poprawność… lub jej brak.
W końcu dostał piwo, dziarsko chwycił kufel i pomknął do swojego stolika. Przestał się interesować dwójką i skupił na zakończeniu posiłku. Niewiele już tego zostało, ale przecież nie może się zmarnować. Głowę zaprzątało mu już coś innego. Co zrobić z swoim życiem. Nie żeby miał zdecydować się właśnie w tej chwili, ale to był dobry czas by chociaż się nad tym zastanowić. Mógłby walczyć z przestępczością… tylko właściwie po co? Dla sławy? Owszem, to było trochę nęcące, ktoś w końcu zwróciłby na niego uwagę, mógłby wypromować zespół, grać koncerty… ale w sumie. Ta… pierwszy w historii grający superheros. Zajebiście, metalowe w chuj… Skrzywił się lekko, a jego twarz spochmurniała. Wiedział jakby to wyglądało. Słuchaliby tylko dlatego, że latam, śpiewam, recytuję, a dla fun’u robię to jeszcze w kretyńskiej zbroi… Bez sensu. Nie o to mu przecież chodziło, nie na tym polegała ta muzyka. To ona powinna porywać tłumy, to ona powinna przemawiać, nie strój, nie szpan i lans. Muzyka. Nagle zawiesił wzrok i poczuł przypływ weny. Sięgnął pośpiesznie po długopis i na serwetce zaczął notować pierwsze wersy czegoś co miało szansę stać się nową piosenką. Lubił to uczucie – przychodziło znikąd, a słowa układały się w głowie przyjemnym dla artystycznego ducha zamieszkującego śmiertelne ciało szeregiem. Po trzech linijkach nagle coś odpuściło i mimo, że starał się na tym skupić jeszcze chwilę postanowił, że dopracuje to w domu. Jego talerz był już pusty, zostało jeszcze całkiem sporo piwa. Zerknął po sali czy nie kręci się ten złodziejaszek. Więcej tu nie przyjdę. Brak jego obecności nie tyle go uspokajała ile raczej czyniła pobyt tu bardziej komfortowym. Zerknął więc na w stronę dziewczyny i chłopaka na serio zastanawiając się co z tego wyniknie. Może to serio jakaś młodociana dziwka? Jego twarz wykrzywił niesprecyzowany grymas ni to zaskoczenia ni to zrezygnowania, jednocześnie nasyconego nutką ciekawości. Ostatecznie, skoro bawił się w takie zgadywanki, wolałby poznać wynik. Każdy przecież chce wiedzieć czy dobrze obstawił. Ah ten hazard, te emocje… Jak na grzybobraniu… siedzę i myślę czy panna jest prostytutką. Może lepiej wrócić i dokończyć ten kawałek? Spojrzał na świstek z nierówno nabazgranymi słowami i… zwątpił. Wena odeszła, a muzy trudno było szukać w takim miejscu.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 7:53 pm | |
| Jej uśmiech delikatnie się poszerzył, zaś sama Alicia spuściła głowę, niby speszona miłym zachowaniem blondyna patrzyła na niego ponad swoimi okularami. Tymczasem w głowie kłębiło jej się tysiąc sto myśli na minutę, analizowanych drobnych szczegółów składających się na osobę stojącą przed nią. Tylko kilka chwil, a wiedziała kilka rzeczy. Cwaniak; wie jak radzić sobie ze złodziejami więc nie tylko jest bystry ale i musi znać chociażby podstawy samoobrony; przekonany o tym, że nikt nie jest w stanie zrobić mu krzywdy - trochę naiwny?; miły, ale raczej z konieczności i dobrego wychowania. Sporo tego, ale po zamienieniu raptem jednego zdania z Abrahamem to i tak było nadto. Do tego dochodziły jeszcze pewne niuanse, które sama stosowała. Błękitnookiej brak było pewności, ile z tego co zaobserwowała było prawdziwe, ile zaś jedynie pokazówką, maską stworzoną podobnie jak i jej własna, zatroskana i spłoszona. Ludzie stosujący twoją metodę walki są zawsze najbardziej nieprzewidywalni bo samemu najlepiej się wie ile różnych kłamstw może być podszytych pod jednym banalnym skinieniem głowy. Ale okularnica kontynuowała swoją grę. - Może powinien pan to zgłosić..? Jeśli nie pan, to tamten złodziej może to zrobić i oskarżyć o napaść. - Z zatroskaną miną rozejrzała się po lokalu, zupełnie jakby również obawiała się o swoje mienie. Gdyby coś się działo, Bailiff już by jej to powiedział. Kolejny raz dzisiaj jej wzrok spoczął na metalowcu, który właśnie wracał z kuflem piwa. Chyba narobiła mu smaku na ten napój. Szkoda, bo było podłej jakości i mocno rozwodnione. Niemniej jednak ruszyła w jego kierunku. - Pan to wszystko również widział, prawda? - Spoglądała prosto w oczy Mayhema, jej błękitne tęczówki lustrowały również jego. Choć aparycję miała dziecięcą, van Wryght posiadała bardzo inteligentne spojrzenie a zarazem swoistego rodzaju chłodne. Pomimo dobrych intencji jakimi cała postać okularnicy wręcz bombardowała każdego, nie było szans by wytrzymać ten wzrok dłużej niż minutę. Wdzierał się w duszę, zdawał się wiedzieć wszystko, o wszystkim. Również o podejrzeniach metala co do 'pracy' którą wykonuje. Ręce splotła w koszyczek i uniosła na wysokość ust w proszącym geście. Urocze stworzenie. - Mogę na pana liczyć, jeśli zajdzie potrzeba złożenia zeznań? Oczywiście.. - i tu z uśmiechem zerknęła na milionera - jeśli ktoś będzie próbował pana oczernić. To była w końcu tylko samoobrona.. Tymczasem Bailiff rozglądał się po barze. Nie musiał niańczyć Alicji, choć często spoglądał w jej kierunku jak sobie radzi. Była niezła, grała na emocjach jak profesjonalna skrzypaczka w filharmonii. Zajrzał przez ramię muzyka na tekst piosenki, który spisywał. Nie znał się, ciekawości więc w nim to nie wzbudziło zbyt wielkiej, podobnie jak sam domorosły kompozytor. Bardzo niepokoiła go tylko ta pięknisiowata morda bogatego dzieciaka. Musiał go gdzieś wcześniej widzieć, w telewizji, albo gazecie. Tylko kurczę, gdzie i kiedy. Nie wiedział czy właśnie to powodowało jego niechęć do Abrahama, ale coś było na rzeczy. Zmrużył powieki. |
| | | Luckydevil
Liczba postów : 9 Data dołączenia : 13/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 9:12 pm | |
| Tyle zachodu o nic. Tego nie lubił w dobrych ludziach, są kłopotliwi i jeszcze oczekują wdzięczności. Osobiście nie sądził, aby w normalnych okolicznościach dźganie dzieci po rękach, było uznane za adekwatne do popełnionego czynu. To już chyba nieco przekracza obronę konieczną, chociaż musiał przyznać, nie był obeznany akurat z tym aspektem prawa. Zarządzanie firmą, różne niuanse administracyjne, jak najbardziej, zasady, którymi rządziło się prawo do nietykalności... zdecydowanie mniej. Zakładał, że od tego właśnie ma szereg ludzi, którzy dbają o jego dobry PR. Skoro on musi co jakiś czas pojawiać się w telewizji, udzielać wywiadów, pokazywać jakim jest wspaniałym dziedzicem, i wpadać na charytatywne przyjęcia, to ni mogli po nim sprzątać kiedy nabroi. W tym wypadku jednak, nie sądził żeby musiał uruchamiać swoje koneksje. Podejrzewał, że ta sprawa nie wyjdzie, w końcu chłopiec był młody, nierozgarnięty, a on sam mógł wymyślić co najmniej setkę powodów, dla których obecny tu personel nie był wiarygodnym światkiem. -Nie sądzę aby to było konieczne -zaczął dobitnie. - Po pierwsze nie sądzę aby w ogóle ktoś miał zamiar to gdziekolwiek zgłaszać. Po drugie zapewniam, że w ewentualnym wypadku świetnie załatwię tę sprawę, sam więc nie ma powodu aby fatygować siebie – zerknął na dziewczynę – oraz innych – dodał miłym, choć lekko podirytowanym głosem, gdy dostrzegł, że ta - pełna sprawiedliwości i troski o bliźniego – poczęła szukać innych równie uprzejmych co upierdliwych ludzi. Abraham czasem snuł swoje fantazje niezważający na jakikolwiek ciąg logiczny, jedną z jego ulubionych było to marzenie w którym stawał się niekwestionowanym władcą świata. Z jakąż rozkoszą w swym wyimaginowanym światku usuwał takich ludzie jedynie za pstryknięciem palców. Zacisnął palce na materiale marynarki i jednym szarpnięciem ściągnął ja z krzesła. Nie sądził aby ktoś jeszcze powarzył się wpychać łapska do jego kieszeni natomiast lubił mieć swoje rzeczy przy sobie. W kilku krokach znalazł się przy stoliku długowłosego mężczyzny, skupiając jednak spojrzenie na twarzy nieznajomej. Tak urocze stworzenie, że aż paskudne. Oparł wolną rękę na biodrze. -Ktoś taki nie będzie w ogóle wstanie mnie oczernić – oj, musiałby złamać bardzo gruba pokrywę latami wypracowanego pozoru. - A jak już miałem okazję zauważyć wcześniej, mnie się takie sytuacje po prostu nie zdarzają. Miał świadomość, że zabrzmiało to nieco arogancko, a już na pewno naiwnie. Wszyscy wiedzą, że nawet dziecku w czepku urodzonym kiedyś powinie się noga. Abrahamowi tez to się kiedyś zdarzyło – miał siedem lat i paskudnie podbite oko. Powiedział sobie nigdy więcej i osobiście zaczął dbać, aby jego szczęście nigdy go nie opuściło. Po szybkiej kalkulacji doszedł jednak do winsoku, że ta dwójka zaczyna go niepokoić nieco bardziej, niż trochę. Coś tu paskudnie cuchnęło i zwiastowało potencjalne kłopoty. Trudno powiedzieć czy wyczytał to z tak idealnego obrazu Matki Teresy z Kalkuty czy może postawy „nie moja sprawa, nie mój biznes, ale chętnie popatrzę”. Jak na razie bardziej nęciła go i może w jakiś sposób złościła małolata, miał dziwne wrażenie, że dojrzał w jej oczach coś bardzo mu bliskiemu i było to paskudne. Uśmiechnął się delikatnie opierając dłoń już nie o biodro, a o stolik, zastanawiał się czy po raz kolejny wyzwać los na pojedynek i paskudnie oszukiwać wykorzystując swoje moce. Szczupłe palce uderzyły o blat wystukując tylko sobie znaną melodię. Uciął jednak po chwili balansując na krawędzi bycia dobrym synem, a szukania coraz bardziej niebezpiecznych wyzwań... tylko dlatego, że może. I chyba ten brak jakiejś wyższej idei, konkretnego celu czy najgłupszych przyczyn był w nim najgorszy. |
| | | Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pon Kwi 15, 2013 9:25 pm | |
| Więc to tak wyglądało. Kurw@... Więc jednak nie jesteś galerianką. Poczuł się jakby przegrał ze samym sobą. Dziwne uczucie. Jakiś zawód? Nie odgadł? Przejdzie mu za jakieś kilkanaście sekund. Czy to widział? Eeeee… no. – a co miał innego powiedzieć, właśnie dziękował losowi, że tego nie nagrywał. Wyczuł te inteligentne spojrzenie… ten chłód… wyrachowanie i inne takie. Tak… nie jesteś galerianką. Pewnie studentka prawa… albo kryminalistyki, albo nie wiem, przegrałaś z kimś zakład? A może w testamencie masz zapisane, że jeśli nie będziesz grzeczną córcią tatusia prawnika i nie pójdziesz jego ślady to nie przepisze ci nawet złamanego centa? Postanowił dla zabawy jednak wytrzymać tą minutę, może nawet więcej. Mrugnięcia okiem się nie liczą, frajda nie była warta męczenia spojówek. Eee… niby dlaczego? Tak w ogóle jesteś – poczuł się na tyle pewnie by przejść na „ty”, bo „pani” jakoś chyba nie przeszłoby mu przez gardło, nie z braku szacunku, ale dla zachowania zdrowego rozsądku w tej sytuacji, kiedy panna wyglądała niemal jak dziecko, a może po prostu jej zuchwałość w jakiś sposób go uszczypnęła i po prostu chciał jej lekko pokazać, że nie ma do czynienia z pierwszym lepszym niemyślącym samodzielnie osobnikiem – jakąś jego prawniczką? Oczywiście? – powtórzył pytającym tonem, robiąc nieco głupią skonfundowaną minę i kręcąc delikatnie głową na znak zaprzeczenia. Co niby miałbym zeznawać? I co ty masz do tego? Zerknął na młodszego chłopaka w nieco przepraszającym geście wzruszając ramionami – Sorry, nic mi do tego, nie mój problem, wyszło jak wyszło, dobrze, że masz portfel. Trochę czuł się zakłopotany. E tego… to może się napiję… Pociągnął z kufla solidny łyk doskonale wiedząc, że nawet jeśli któreś się do niego doczepi, będzie miał choćby ułamki sekund więcej na odpowiedzenie trafnym tekstem. Nie będą przecież odsuwać mu piwa od ust… Ta samoobrona… to jak z tym Murzynem i wyjątkowo brutalnym samobójstwem. Fakt faktem nie powinien kraść, ale dźganie go widelcem to samoobrona? Nie był żadnym prawnikiem, ale nie wyobrażał sobie wygranego procesu, biorąc pod uwagę, że sąd przyjąłby prawdziwą wersję wydarzeń, a więc taką, że gagatek po prostu sięgnął po łatwy łup. Obrona przed kradzieżą – może, ale samoobrona to źle użyte słowo. Zresztą… Kto do chuja pana leciałby do sądu po tym jak próbował kogoś okraść? Ta siksa miała równo pod sufitem? Czego ona chciała od tego Pana Widelca? To teraz tak się robi? Wyrywa się klientów na bycie zaaferowanym wydarzeniem świadkiem? Naprawdę dziwki mają już tak pod górkę, że nie wystarczy podać ceny? Sam złapał się na tym, że jego twarz przybrała tragicznie zdziwiony i lekko zniesmaczony wyraz. Prawie w jednej sekundzie powstrzymał się przed pojawieniem się pobłażliwego uśmiechu. Nic nie trzymało się kupy. Sam już nie wiedział czy jest prostytutką czy nie, wisiało mu po co to robi, choć podejrzewał, że chodzi o kasę, bo jej nadgorliwość przypominała niemal zachowanie groupie po koncercie idola. Dla wdarcia się w jego łaski wydawała się nie tylko złożyć zeznania, ale chyba padła by przed nim na kolana… w wiadomym celu. Nie żeby zazdrościł niemal okradzionemu yuppie takiego oddania, ale czasem nawet zastanawiał się czy gwiazdy rocka się tym nie męczą i nie nudzą. Cóż nie jego broszka, raczej się nie przekona jak to jest być sławnym, chcianym i mieć dziewczyny na pstryknięcie palcami.
Oczerniajcie sobie kogo chcecie, nie mój cyrk, nie moje małpy. Taka była prawda – chciało się mieć dobre serce – trzeba było mieć twardy tyłek. W jednej chwili całkiem miła atmosfera prysła. Miał być wciągnięty do kabaretu tańcząc tak jak ktoś mu zagra. Ja pierdole… ciągle czegoś chcą od człowieka. Jak nie skarbówka, to praca, jak nie praca to rodzina, jak nie rodzina, to dziewczyna, jasny chuj. Nie mógłby dla odmiany ktoś czegoś dać, nie wiem kurw@ za nic, z dobrego pojeb@nego serca, albo chociaż głupoty? Czy mnie się kurw@ ktoś pyta o zdanie? Może wisi mi totalnie czy ten facet będzie oczerniony czy nie będzie oczerniony? Co ja jego matka, rodzina jakaś? Jestem wolnym człowiekiem do kurwy nędzy! Nie żeby się specjalnie wkurzył, ale jego myśli pędziły jak z karabinu torem starej drogi numer „jestem niezadowolony z życia to sobie ponarzekam”. Chociaż ten chłopak miał trochę oleju w głowie. Może i nie był w jego klimacie, może i był synkiem bogatego taty, ale może miał też trochę głowy na karku, choć wydawał mu się stereotypowym zamożnym dupkiem. Pewnie oceniał go za srogo, kiedy wyjdzie z knajpy będzie mu głupio. Nie powinien tak robić, powinien być lepszy… chyba.
Tak bardzo chciałby być kimś, już nawet nie kimś ważnym, ale szanowaną ludzką istotą, nie żadnym metalem, nie metalem, podatnikiem czy kimkolwiek innym, po prostu żywą jeb@ną istotą. To tak wiele? Poczuł małą iskierkę przeradzającą się w pierwszy płomyk. A gdyby tak teraz się zmienić, pierdolnąć to wszystko, odlecieć gdzieś na Karaiby, nie wiem. Albo do Korei Północnej… rozpieprzyć w drobny mak cały ten reżim i uwolnić tych ludzi… albo do Rosji, albo wybrać się z wizytą do Waszyngtonu… Albo rozpieprzyć Fort Knox i złotem obdarować ludzi z faweli w Rio de Janeiro… albo w ogóle rozjebać każdą giełdę zdewastować absolutnie wszystko i wrócić władzę w ręce zwykłych ludzi. Może byłoby lepiej, może byliby szczęśliwsi. Nie zauważył jak mocno ściskał kufel. Nie żeby miał zaraz pęknąć i bryznąć piwem na lewo i prawo. Po prostu trzymał go mocno. Chciał być szczęśliwy… po prostu. Nie chciał do końca życia siedzieć w takich miejscach. Nie żeby jadanie w chińskich knajpach było czymś złym, ale nie był głupi, miał dwie ręce, coś tam potrafił. Dlaczego nie mógłby żyć jak człowiek. Spokojnie, dostatnie, choć bez zbędnego przepychu. Od tak, żeby nie martwić się o jutro. Rachunki… ja pierdolę, znów ta baba przyjdzie po kasę… W myślach już obmyślał trasę do najbliższego bankomatu. Czy ktoś zastanawiał się w ogóle jak wygląda zwyczajny dzień superbohatera? Przecież też jedzą, kupują ciuchy, gdzieś mieszkają, jakoś się bawią, nie są na jeb@nym etacie od otwarcia powiek. „Tak tu Superman, już nadciągam z odsieczą, chuj że jest 6 rano, ŚWIAT MNIE KURW@ POTRZEBUJE”. Dałby sobie głowę uciąć, że wszyscy z nich są normalni tak jak tylko można być normalnym będąc mimo wszystko nieźle obdarzonym przez los czy cholera wie co. Tak jak on, tak jak ta dwójka pokręconych typów przed nim. Tak jak ten złodziejaszek opatrujący pewnie łapę na zapleczu. Też muszą się kłócić, znosić humory swoich dziewczyn, wpaść czasem na obiad do mamy czy wyrzucić śmieci. Skoro wszyscy to robią… dlaczego nie spróbować skorzystać z tego daru? Może powinien? Może i choćby dla samego dreszczyku emocji spędzić trochę czasu na dachu i poobserwować okolicę? Oczyma wyobraźni nie widział już pannicy zaaferowanej próbą kradzieży, ani młodzika o aparycji modela, ale siebie walczącego z jakimiś rabusiami, ściągającego koty z drzew… i uśmiechniętych ludzi, którym mógłby pomóc. Sielankowy obraz zburzyła imaginacja wkurwiającego szefa, nieudolnych urzędników, debilnej telewizji, katastrof naturalnych popełnionych z winy człowieka, okrucieństwa, wojen, cierpienia okupionego dolarem i ropą. Co za syf. Potem widział już tylko swego ojca walczącego o życie w szpitalu i ten duży opatrunek na piersi mieniący się szkarłatem. Czego chciałby jego ojciec? Pewnie powiedziałby mu przed śmiercią coś w stylu „bądź dobrym człowiekiem, synu”, albo „opiekuj się mamą”. Znów zapragnął krwawej pomsty na tym skurwielu… eh, prawdę mówiąc, to co by z nim zrobił to zbyt obszerny temat i opisywanie go nie byłoby i tak na tyle brutalne na ile zasługiwał. I co miał zrobić? Pomagać ludziom, czy ich nienawidzić? Kim był? Kim mógł być? Prawdę mówiąc, chciał już stąd iść, męczyło go to wszystko. Czas było się przewietrzyć, zaczerpnąć trochę tlenu, potem wypalić trochę fajek – to na uspokojenie. Kupić jakąś słodką bułkę, żeby się dopchać po obiedzie, posłuchać muzyki, zrelaksować… zapomnieć o wszystkim, o czym chce się zapomnieć. Z zamyślenia wyrwał go takt bębniących po blacie palców. Uśmiechnął się lekko. Może być… Przypomniał sobie swojego perkusistę, jutro mieli mieć próbę. Myśli zaczęły krążyć dookoła muzyki, znajomych, instrumentów i miło spędzonego czasu… by zapomnieć.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Wto Kwi 16, 2013 9:53 am | |
| - A nie mowilem? - Powiedzial calkowicie rozbawiony sytuacja Bailiff. Wiedzial ze tak skonczy sie proba swojej podopiecznej bratania sie z innymi i zrzucenia otoczki spolecznie niezrecznej osoby. Widzial to nie raz, nie dwa, ale ona nigdy nie sluchala. Powinna pozostac niewidoczna dla otoczenia, tak jak to robila do tej pory i zrozumiec w koncu ze swiatu jest to na reke by nikt zanadto nie wychylal sie z tlumu. Istoty ludzkie lubily hermetycznosc swych istnien, cenily spokoj i niezaleznosc. Tym smieszniejsze jest wiec, ze to wlasnie kobieta stala teraz przed dwojka osobowosci zupelnie odmiennych i wyciskala z siebie siodme poty by zachowywac sie jak najbardziej normalnie. Prawie zrobilo mu sie jej szkoda. Prawie. - Juz wystarczy, Alicjo, na nich to nie zadziala. -Polozyl kobiecie na ramienu blada jak smierc, ledwie wyczuwalna dlon. Zrozumiala przekaz jeszcze nim demon zainterweniowal, sama zreszta w glebi duszy niemal doprowadzila sie na skraj irytacji. Jak to, co ja obchodzi ze wlasnie ktos prawie zostal okradziony? Czy ludzie normalnie nie zachowuja sie w taki sposob, czy spoleczenstwo nie promuje wlasnie postawy przejmowania sie czyims cierpieniem? i czy w koncu, do cholery, to nie jest normalne ze rowniez ja, jako potencjalnie kolejny cel zlodzieja, nie obchodzi by ten trafil za kratki. I jeszcze ten dlugowlosy, calkowite rozczarowanie. Kto jak kto, ale z jego strony akurat spodziewala sie uzyskac poparcie, zamiast tego: wyszla na idiotke, niezyciowe wscibskie babsko jak te osiedlowe stare pudernice co tylko czaja sie w oknach i na laweczkach, pierwsze by zaslyszec plotke, przekrecic ja i puscic w swiat. Albo jeszcze gorzej, zniesmaczenie na twarzy Mayhema prowadzilo do jednoznacznej konkluzji. Ktos tu wzial ja za dziewcze lecace na kase bogatych mezczyzn starszych od siebie. Galerianka, k***a mac, tylko tego jej brakowalo do szczescia. Sporo mysli, a na zewnatrz? Niepozorna istotka speszyla sie i pochylila pokornie glowe, jakby wlasnie dostawala slowna reprymende od rodzicow za rozbicie szyby w domu sasiadow. - Chcialam dobrze... - szepnela, juz nie patrzac ani na Abrahama, ani na bogatego chlopaczka. Nastepnie ostroznie wycofala sie do swojego stolika, gdzie sploszona jak mala malpka upila lyczek piwa, starajac sie skupic ponownie na ogloszeniach. Bailiff nie wytrzymal i wybuchnal smiechem, na co van Wryght, korzystajac z zamieszania spowodowanego wejsciem grupki kolejnych klientow warknela do niego cicho - Zamknij morde |
| | | Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Wto Kwi 16, 2013 5:27 pm | |
| Ta... chciałaś dobrze… chyba sobie. Gość nie wyglądał, jakby różnicę robiło mu czy ktoś podpierniczy mu Ferrari a nie tylko portfel. Przejmowanie się cierpieniem? To ten świat cierpi przez takich, którego teraz tak chciała bronić. Ekonomiczne maszyny bez sumień, żadnego moralnego kręgosłupa, służalczych dupków, którzy za autorytety stawiają osoby z pierwszych stron tabloidów a za nadrzędną wartość mają status swojej firmy. Dlaczego tak surowo oceniał tego chłopaka? Bo za wielkimi fortunami, bogactwem i zyskiem stoi nie tylko talent i praca, ale cierpienie i wyzysk słabszych, biedniejszych, mniej rozumnych, gorzej urodzonych. Tak to już jest. Jedni nazwą to naturalną selekcją – oczywiście, to jak najbardziej godne i sprawiedliwe podejście. Ale zdarzają się też jednostki wybitne, zaradne, szalenie mądre, ambitne i pomysłowe. Nagle okazuje się, że są lepiej przystosowani, aż do momentu, kiedy kto inny zacznie podkładać im kłody pod nogi. Wolność jednego człowieka powinna kończyć się tam gdzie zaczynała się wolność drugiego. Gdzie w tym miejsce dla państwa nadzorującego każdy twój krok? Narzucającego ci wszystkie zachowania, a nawet to co masz myśleć zespołu norm społecznych? Jeszcze lepiej – nie dość, że narzucanych to jeszcze znajdą się tacy, którzy będą chcieli je od Ciebie egzekwować! Idź do kościoła! To nie wypada! O tym nie wolno mówić głośno! Zobacz tylko jak wyglądasz!... wszędzie są zakazy, nakazy, rozkazy. On chociaż przez to, że nosił długie włosy wywalczył sobie społeczne prawo do picia jak zwierzę – Bo to rock’n’ roll. Do wyrażania otwarcie swoich myśli – bo taki obdartus na pewno nie potrafi się zachować w towarzystwie. Do swojego stylu ubierania się – bo on może wyjść w porwanych spodniach. Do choćby siadania na głupim chodniku – bo przecież nie wygląda jak pracownik korporacji, bo nie warto spodziewać się pod nim odpowiedzialności – jest dziki jak zwierzę, inny. I słowo daję – kurewsko mu to pasowało. Mógł upieprzyć sobie koszulkę jeb@nym keczupem z beznadziejnego hot doga, mógł gwizdnąć na widok ładnej laski i nikt by się tym nie przejął, bo to przecież nieokrzesaniec. Mógł być tym zwierzęciem w tłumie cywilizowanych, normalnych ludzi. Mógł być pogardzany, nierozumiany, ale podobnie jak zwierzę – był wolny, na tyle ile potrafił, na tyle ile mógł. To działało też w dwie strony, każdy kij ma dwa końce, a miecz ostry zarówno jest z lewa jak i prawa. Spodziewała się uzyskać poparcie? Czy gdyby upadł na ulicy nie wzięłaby go za zapijaczonego, pozbawionego pracy menela, który młodość spędził na koncertach zamiast pójść do pracy? Gdyby ktoś rzucił do niego „brudzie” stanęłaby w jego obronie i kłóciła się z każdym, który go obraził? Czy wtedy, kiedy prawie zabili go na Harlemie potrafiłaby krzyczeć, wołać o pomoc i wykręcić numer alarmowy? Być może… ale na pewno nie spierałaby się podlatując do zakrwawionego faceta, kopanego i dźganego przez napastników oferując zeznania. Czy panna zastanawiała się kiedyś, czy to nie przez takie wyrokowanie, co jest normalne, a co nie, jak kto powinien się zachować w danej sytuacji a jak nie – ten świat wyglądał tak jak wyglądał?
Kupuj, używaj, miej, bądź – możesz wszystko, możesz być kim chcesz – wszystko co musisz zrobić to włożyć w to wysiłek. WSZYSTKO JEST W ZASIĘGU TWOICH MOŻLIWOŚCI! „Idź do szkoły, ucz się, idź do pracy, weź ślub, miej dzieci, płać podatki, płać rachunki, oglądaj telewizję, podążaj za trendami, zachowuj się normalnie, przestrzegaj prawa - a teraz powtarzaj za mną: JESTEM WOLNY.” – wykuł to na pamięć, by pamiętać, że nigdy nie będzie wolny, choćby rozebrał się do naga i zaczął żyć w dziczy – zawsze będzie ktoś, kto uzna, że to jego część lasu, że to państwowy rezerwat, że jest niepoczytalny i potrzebuje opieki psychiatry. Zawsze będzie ktoś kto wiedział lepiej. On sam nie był lepszy, oceniał ludzi, choć starał się z tym walczyć, miał wady, ponosiło go, ale miał też ku temu powody. Znał się trochę na ludziach. Ten arogancki typ z krwawym widelcem może tylko się bronił przed kradzieżą, może miał naprawdę złote serce. Może nawet dawał trochę grosza na cele charytatywne, ale gdyby przyjąć, że jest właścicielem fabryki, który ma do wyboru – wyśrubować normy by nadążyć z terminami skazując pracowników na zostanie po godzinach, a dać im spędzić więcej czasu z rodziną – jaką decyzję by podjął? Czy gdyby miał do wyboru młodego i sprawnego mechanika, zostawiłby w pracy wykonującego tą samą pracę gościa przed emeryturą, który ciułał nie tylko by utrzymać siebie i żonę, ale także pomóc dzieciom, a być może wnukom? Jack sam nie wiedział jak postąpiłby w takiej sytuacji. Lepsze jest wrogiem dobrego. W tym świecie nigdy nie będzie można usiąść na laurach, zadowolić się z tego co się ma. Zawsze musi być wyżej, szybciej, mocniej – jak w sporcie. Sporcie, w którym zwykli ludzie pełnią role gladiatorów, a rozszalały tłum korporacyjnych członków, elit politycznych i biznesowych z uciechą patrzy jak wojownicy zarzynają się dla ich radości i interesu. „Idący na śmierć pozdrawiają cię!” – Tak witali cesarzy walczący na śmierć i życie, stojąc na piaszczystej arenie, zdani na łaskę tłumu. Czy nie podobnie można się poczuć mówiąc okropnemu szefowi – „Dzień dobry”? Naprawdę dziewczyna, nie czuła się czasem jak gladiator? Zamiast piachu – biuro. Zamiast pancerza – marynarka. Tak samo jak antyczni rzemieślnicy wojennej sztuki trenowała na stażach i szkoleniach, walczyła po 8 godzin dziennie za stawkę, lepszą lub gorszą, ale nieporównywalnie bezsensowną w stosunku do życia i czasu, które traciła każdego dnia. Czy ona nie walczyła każdego codziennie o swoje przetrwanie? Nie widziała, że zamiast ostrym mieczem, rąbie teraz długopisem po spisie oferowanych zajęć? A potem wmów sobie, ja jestem inny, jestem świadomy, tego że mnie ograniczają, jestem wyjątkowy, jedyny! JA WIEM! Ta praca sprawia mi przyjemność, daje mi zadowolenie, mogę za to kupić to co sobie wymarzę, mogę pojechać gdziekolwiek chcę! Ci którzy nie chcą pracować to lenie, nieudacznicy, nieroby! Wszyscy mają źle, to nie tylko tobie jest niedobrze, weź się w garść, wiem, że potrafisz, gdybyś tylko trochę włożył wysiłku… Wysiłku… gdybyś trochę bardziej przypominał niezawodną, niestrudzoną maszynę, choćby trybik… Gdybyś trochę zrezygnował z swojej wygody, gdybyś był bardziej posłuszny, gdybyś nie myślał tak wiele, gdybyś tak wiele nie chciał… Byłoby IDEALNIE. Byłbyś SZCZĘŚLIWY. Byłbyś SPEŁNIONY. Miałbyś KARIERĘ. Byłoby cię STAĆ. Wiem, ja to wszystko wiem… Jestem wolny… jestem wolny… jestem wolny… jestem wolny… Można tak w nieskończoność. Jack nie był wcale inny. Nie był inny ani od tej dziewczyny, nie był inny od tego chłopaka w śnieżnobiałej koszuli. Nie różnił się od złodziejaszka na tyłach knajpy. To co ich różniło, to to, że Mayhem potrafił jeszcze marzyć. Tego mu nie zabrali, do tego go nie zmusili. Nie przekonali go jeszcze, że to niemożliwe, że jego wizje lepszego świata to tylko dziecinne mrzonki. A dopóki tlił się w nim choć słaby promyczek wiary w lepsze jutro, istniała szansa, że kiedyś przerodzi się w ogień. Może jutro, może za rok, czy za dekadę, może nigdy – tak też się może zdarzyć. Ale dopóki nikt go nie zgasił – istniał, był realny, jakkolwiek trudny do utrzymania, jakkolwiek wyczerpujący w próbach by uczynić z niego prawdziwy pożar. Póki istnieje nadzieja, istnieją też siły. Kiedy człowieka przekona się o odniesionej porażce – dopiero wtedy staje się pokonanym. Jack walczył jak potrafił, jak było mu wygodnie – niezadowoleniem, buntem, wyglądem, sprzeciwem, cynizmem, sarkazmem. Czasem brakiem wychowania, czasem chamstwem, czasem śmiechem. Czymkolwiek… byle nie uwierzyć, że wszystko stracone. A jeśli byłoby więcej takich jak on? Posiadaczy małego płomyka? Gdyby wielu w jednej chwili poczułoby się mocnymi, silnymi? Gdyby postanowili otworzyć usta? Ale trzeba chcieć. Poczekają… nie wiadomo jak długo, ale będą trzymać ten ognik tak długo, dopóki dookoła nie zrobi się na tyle zimno i źle, że po prostu trzeba będzie zrobić z niego kojące ognisko. Na razie niech opiekują się tą iskierką… na razie.
A może po prostu był żyjącym w swoim świecie, nieprzystosowanym debilem? Może szukał sposobu by nie robić w życiu niczego, ubzdurał sobie jakąś teorię i z uporem maniaka tłumaczył sobie, że wszystko co złe to wina innych? Kto powiedział, że Jack ma rację? Wystarczy na niego spojrzeć – widać, że zamiast zakuwać wolał pograć przy komputerze, zamiast znaleźć porządną pracę tkwił za ladą w sklepie muzycznym. Szczerze mówiąc – życiowy frajer – no nie oszukujmy się. Nie dorósł i nie dojrzał do bycia dorosłym – wieczne dziecko latające z gitarą. Nie jest tak?
Zmęczył się tą sytuacją. Może go poniosło, może nie powinien się tak zachowywać. Nie wiedział. Wiedział za to, że chce coś zmienić, chce się nad sobą zastanowić. Nie może żyć tak dalej będąc między młotem a kowadłem. Miał dar. Skoro go otrzymał, skoro uszedł z życiem, może było w tym coś więcej? Może śmierć ojca nie powinna iść na marne? Nie wierzył w to, ale lubił czasem pomyśleć, że staruszek patrzy na niego z góry. Byłby zadowolony widząc syna nieszczęśliwym? Dopił piwo i w pośpiechu wyszedł zarzucając na siebie kurtkę. Nie zauważył, że zamaszysty ruch okryciem spowodował, że z kieszeni upadł na ziemię 20 dolarowy banknot. ...Widzenia. - burknął niedbale i szybkim krokiem poszedł gdzieś przed siebie.
z/t
|
| | | Luckydevil
Liczba postów : 9 Data dołączenia : 13/04/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Wto Kwi 16, 2013 6:19 pm | |
| Spojrzał na leżący na ziemi banknot. Nawet przez myśl mu nie przeszło, ażeby zawołać za oddalającym się mężczyznom. Pomimo tego, że jego aktualna pozycja wyrosła na gruncie finansowej potęgi, nie czuł w stosunku do nich nic co mogłoby zostać określone jako pozytywny stosunek. Właściwie traktował je bardziej jako narzędzie i chyba własnie przez to pałał do nich pewną awersją. Abstrakcyjne wydało mu się to, że to leżące na ziemi dwadzieścia dolarów były dla niego dosłownie niczym, a inny chętnie oddali by za nie wszystkie świętości. Napawało go to dumą, być może nawet potęgą. Czuł się mocny, że może przejść obok tych zeszmaconych pieniędzy z podniesioną głową, rzucając pogardliwe spojrzenia dyszącemu nad nimi motłochowi. Był tak bardzo ponad do wszystko. Czegokolwiek by nie mówić dysponował ogromną potęgą! Z tylko dla siebie właściwą złośliwością pragnął przycisnąć banknot butem i zgnieść niczym niedopałek upewniając się, że mimo wszystko nikt z obecnych tutaj nie będzie mógł skorzystać. Skrzywił się paskudnie powstrzymując się od podniesienia banknotu i zwykłego podarcia. Chętnie by to zrobił natomiast byłoby to poniżej jego godności. Czasem sam musiał przyznać, że drzemiące w nim dziecko jest nieznośne i nieprzystosowane do pozycji, którą będzie miał zajmować w przyszłości, a nawet roli którą zmuszony jest teraz odgrywać. do diabła z tym wszystkim... Wsunął marynarkę na ramiona i przeczesał palcami włosy. skinął dziewczynie i bez zbędnych słów udał się ku drzwiom knajpy. Skoro był już najedzony łapanie taksówki będzie mniej bolesnym przedsięwzięciem. Rozczarował się nieco, że to co wydawało mu się, że wyczuł w środku było jedynie fatamorganą. brzydkim złudzeniem świetnej zabawy i kolejnego wyzwania. w perspektywie miał jednak spotkanie ojcem, co mimo że zazwyczaj przebiegało dość stereotypowo i nie brak było przy okazji mnóstwa innych ludzi zawsze było dla niego przeżyciem nie tyle co ekscytującym, a emocjonalnie bolesnym i wyczerpującym. Och, jakże nie mógł sobie tego odmówić! Uśmiechnął się do siebie machając na przejeżdżającą akurat taksówkę... Zatrzymała się, zawsze się zatrzymuje. Bycie bogatym i przede wszystkim wyglądanie na takiego ma nadzwyczaj wiele zalet. Abraham nigdy by sobie tego nie odmówił. Minął paskudną dziurę przy krańcu chodnika (mógłby ktoś się tym w końcu zająć) i szarpnięciem otworzył drzwi do samochodu. Wąsiastky kierowca odwrócił w jego stronę swój wielgaśny czerep, co też skojarzyło się młodzieńcowi z niezbyt udaną animowaną postacią. -Dokąd prze pana?
[zt]. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Wto Kwi 16, 2013 7:00 pm | |
| Wszystkie osoby, którymi się zainteresowała, opuściły bar. Najwyraźniej bardziej ich spłoszyła niż przekonała do siebie. Szlag by to wszystko trafił, dobrze że chociaż nie zdradziła swej tożsamości, dzięki temu stała się po prostu kolejną nadgorliwą małolatą na tym świecie. - Czy nie uważasz, że byłoby zabawnym zbiegiem okoliczności, moja droga Alicjo, gdybyśmy któregoś pięknego dnia dostali zlecenie na tego bogatego lalusia, mistrza żonglowania sztućcami? - Z figlarnym błyskiem w krwistoczerwonych oczach i szerokim, acz niepokojącym uśmiechem , spojrzał na kobietę. - Chciałbym sprawdzić jak bardzo 'takie rzeczy mu się nie przydarzają'. Mimowolnie odwzajemniła uśmiech. To rzeczywiście byłoby niewątpliwie ciekawym doświadczeniem. Dopiła piwo, za które zapłaciła wcześniej i podniosła się z miejsca. Mieszkała niedaleko, skoczy do domu, zostawi torbę i ruszy w miasto. Miała ochotę przebiec się po dachach, niczym kot, po cichu przeskakując z jednego na drugi. Spojrzała porozumiewawczo na Bailiffa, który wiedział o czym myśli błękitnooka i nie miał nic przeciwko takiemu spędzeniu czasu. Wyciągnął w jej kierunku rękę tak, że gdy ta ją pochwyciła wyglądało na to, jakby złapała się oparcia chybotliwego, drewnianego krzesła na ktorym siedziała wcześniej. Demon ulotnił się z jej pola widzenia, jakby rozwiał go delikatny powiew wiatru. Ale nie znikł. Kiedy wyszła na zewnątrz, padało. Zapięła więc swój czarny płaszcz szczelniej, zarzuciła kaptur by nie zmoknąć. Teraz była już pewna, niewiele osób w taką pogodę zechce zapuszczać się na miasto, a tym bardziej patrzeć w niebo. *A więc co zamierzasz?* Usłyszała w głowie, kiedy podążała w stronę domu. [z/t] |
| | | Achilles Likaros
Liczba postów : 11 Data dołączenia : 23/06/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Wto Cze 25, 2013 9:08 pm | |
| Minęło wiele czasu odkąd Achilles przyjechał do NYC z Afryki. Był to duch niespokojny. Odkąd jego najlepszy przyjaciel go zdradził Achilles stracił wiarę we wszystko w co wierzył. Nie był już zagorzałym Greckim patriotą służącym w lotnictwie jakiego znali jego koledzy z eskadry. Nie. Stał się cyniczny, agresywny, i nienaturalnie wręcz okazujący emocje. Do tego stopnia, że kiedy się zdenerwował, dewastował wszystko w promieniu kilku najbliższych metrów. Siedział teraz spokojnie przy stole, zajadając kurczaka Gong Bao i pół porcji kalmarów. Uwielbiał owoce morza. Były dla niego przysmakiem, nagrodą po wiernej służbie. Kątem oka zwrócił uwagę na niewielki TV wiszący na ścianie. Nastawiony był on na BBC. " Tajemnicze znaki w NYC. We are Superior! Brotherhood! You Are not Alone!" Achilles nieomal się roześmiał. Co to miało wszystko znaczyć? W jego opinii, podobnie jak dalej mówiącej Grace Marquez, była to jakaś nowa sekta. Wreszcie stało się coś, co zmieniło jego spojrzenie na tą sprawę. Nagranie uwiecznione przez BBC. Widział na nim jakiegoś gościa w kapturze krzyczącego na Times Square: " Zjednoczcie się bracia! " " We are Superior! We are the Brotherhood!". - Co za dziwak - mruknął cicho Likaros - ale ma jakieś moce. Przydałoby się go dorwać i dowiedzieć się o co chodzi. Stał, i zapłacił właścicielowi restauracji. Następnie poszedł do wyjścia. Następny przystanek - Times Square!
[z/t] |
| | | Shadowcat
Liczba postów : 172 Data dołączenia : 27/02/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Sob Lip 06, 2013 2:49 pm | |
| Jedzenie było bardzo dobrym pomysłem mimo ściskającego się od nerwów żołądka. Kitty nie pogradziłaby też czymś chłodnym do picia, bo od ciągłego gadania aż zaschło jej w ustach. Ona nie potrzebowała się przebierać, więc poczekała jedynie, aż Nightcrawler ukryje jakoś swoje niebieskie futro i wyruszą do znajomej knajpki. U Joe'go serwowano najlepszą chińszczyznę w tej okolicy i to za relatywnie małe pieniądze, w sam raz na ich kieszeń. Nic więc dziwnego, że Wagner wybrał właśnie to miejsce. Brunetka ruszyła do środka, wybierając stolik znajdujący się niemalże w kącie lokalu, by jak najmniej rzucali się w oczy. Brak holoprojektora utrudniał bywanie wśród ludzi, ale nie było to całkiem niemożliwe. - Dobrze, że jest dziś chłodniej - powiedziała do przyjaciela, zerkając na jego strój. Sięgnęła po naddarte menu, a raczej coś, co najwyraźniej miało za nie służyć. Kilka kartek, spiętych ze sobą dość luźno, zadrukowano posegregowanymi według składników potrawami. Panna Pryde przebiegła szybko wzrokiem po nazwach, po czym zdecydowała się na to, co zwykle zamawiała. - Co wybierasz? Pójdę zamówić - zaproponowała wprost, bo przecież tak będzie łatwiej uniknąć wpadki z rozpoznaniem w Wagnerze mutanta. Pierwszy raz od nieszczęsnego wydarzenia w magazynach robiła coś tak normalnego. Poszła na miasto (o ile można tak powiedzieć o teleportacji, hm) w miłym towarzystwie, odrywając się od zmartwień. Żałowała jedynie, że nie zdążyła powiedzieć Betsy, co zamierzają - wysłała jej jednak telepatycznie myśl, wraz z przeprosinami, iż zostawiła na jej głowie Wabika i Wandelopę. Jakoś to im trojgu wynagrodzi... Zamierzała jeszcze podpytać Night'a o wydarzenia w Hellfire, ale postanowiła zrobić to, jak wróci od lady. |
| | | Nightcrawler
Liczba postów : 107 Data dołączenia : 02/12/2012
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Lip 07, 2013 12:16 pm | |
| Oderwanie się na choć na chwilę od problemów było miłą odmianą – ciągły stres prowadził do obniżenia koncentracji, samopoczucia, co w efekcie pociągało za sobą niefortunne decyzje, a tych podjęli już dość. Wyjście z samego serca metaforycznego huraganu pozwalało czasem spojrzeć na sytuację trzeźwiej, spokojniej. Tuż przed opuszczeniem Instytutu zamienił strój używany typowo podczas misji z innymi X-Menami na nierzucające się w oczy jeansy i bluzę z głębokim kapturem. W kieszeni miał też parę zimowych rękawiczek przypominających te dziecięce bez podziału na poszczególne palce – innymi słowy całkiem nieźle przygotował sobie miejski kamuflaż. Wybór stolika w kącie był logicznym rozwiązaniem, a Nightcrawler specjalnie zajął takie miejsce, by mieć za plecami resztę lokalu. W ten sposób nie musiał jeszcze chować rąk, a zawsze było to choć drobne pocieszenie przy ogólnym dyskomforcie, jaki niósł ze sobą fakt ukrywania się. Przeglądając menu owinął pod nogawką koniec ogona wokół jednej z łydek – był nieco za długi i mógł wypaść, gdyby nie uważał. Uwagę Kitty skwitował nieskrępowanym niczym uśmiechem, na chwilę podnosząc na nią wzrok, czego nie dało się tak łatwo zauważyć, zważywszy na fakt, że jego żółte oczy pozbawione były źrenic. Szybko wrócił do studiowania pozycji zadrukowanych na kartkach, szukając tej jednej konkretnej... Aha! - Sajgonki – powiedział niemal z namaszczeniem. Ostatnim razem, kiedy któryś z opiekunów przywiózł do Instytutu kilkanaście opakowań jedzenia od Joego, Kurt szybko zapałał do nich miłością, siadając na żyrandol z całym zapasem. Miny zgromadzonych w jadalni mutantów były bezcenne i żałował, że nie miał akurat w rękach aparatu. |
| | | Shadowcat
Liczba postów : 172 Data dołączenia : 27/02/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Wto Lip 16, 2013 9:11 pm | |
| - Robi się! – zasalutowała żartobliwie i skierowała się ku ladzie, by złożyć zamówienie. Po krótkiej rozmowie z Azjatką skrzętnie notującą w notesiku potrawy, Kitty wróciła do stolika (na razie z pustymi rękoma, gdyż trzeba będzie chwilę poczekać, aż przygotują co trzeba) i usiadła naprzeciwko Kurta. - Więc… – zaczęła, skubiąc rękaw bluzy – Co wydarzyło się w Hellfire Club? Kto zniszczył Twój holoprojektor? – spytała, opierając brodę na piąstce. Niech ona tylko znajdzie tego skurczybyka, to skopie mu tyłek! - Następnym razem idę z wami – dodała, choć miała nadzieję, że po ostatnim razie – tak marnym w skutkach – nie będzie kolejnej wizyty w przybytku Azazela. Pryde spojrzała przez szklaną witrynę baru, znajdującą się za plecami Nightcrawlera. Zima dopiero stawiała swoje pierwsze kroki tego roku, przynosząc ze sobą chłód, ale jesień wciąż pozostawiała ponurą aurę. Jeśli Shadowcat miała wybierać, zdecydowanie wolała tę pierwszą porę. Mimo zimna miała w sobie więcej uroku. Poza tym, mutantka lubiła siąść przy kominku w Instytucie, z kubkiem gorącej, parującej herbaty i napawać się ciepłem bijącym od ognia. Miało to pewną magię, którą zaczęła doceniać wraz z upływem czasu. Lubiła również zabawy w ogrodzie z dzieciakami, wspólne rzucanie się śnieżkami, budowanie śnieżnego igloo i lepienie bałwanów, które dziwnym trafem najczęściej przypominały Wolverine’a, tylko zamiast marchewkowych nosów miały marchewkowe szpony. Ach, beztroska. Teraz nie było nawet wiadomo, co dzieje się z profesorem Xavierem…
Przepraszam, że wciąż tak króciutko, ale mam wenę na poziomie minusowym. ._. |
| | | Nightcrawler
Liczba postów : 107 Data dołączenia : 02/12/2012
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Pią Lip 26, 2013 4:05 pm | |
| W trakcie chwilowej nieobecności mutantki spowodowanej składaniem zamówienia, Kurt powiódł spojrzeniem po najbliższych ścianach – może i nie bywał u Joego regularnie, ale mógł spokojnie stwierdzić, że od ostatniego razu w wystroju nie zmieniło się absolutnie nic. Zupełnie jakby knajpka została zawieszona w czasie, działając niezależnie od wydarzeń mających miejsce na zewnątrz. Chłopak zaczął bezwiednie kopać czubkiem tenisówki w nogę od krzesła, na którym siedział, nie przestając nawet, gdy Kitty znów zajęła miejsce. - Tho dosyć... - zaczął, słysząc pytanie odnośnie wydarzeń w Hellfire. - Skhomplikowane. Poruszył się nieznacznie na siedzisku, wsuwając dłonie w przeciwne rękawy bluzy w mimowolnej parodii mufki. Mógł opowiedzieć jej o wielu rzeczach, zaczynając od pojawienia się w Instytucie „wsparcia”, przechodząc do nieudanego wstępu misji i kończąc na fakcie odkrycia dotyczącego rodzinnych powiązań z szefem klubu. Brakowało jeszcze tylko tego, by jego drugi biologiczny rodzic też okazał się terrorystą. Zaczął od odpowiedzi na pytania o holoprojektor – to było najłatwiej wytłumaczyć. - Azazel, szef klubu. Zhauważył nas na monitoringu i nje dhał się zaskoczyć. Zghniótł go w hęku, kiedy się zorienthował, sze ukrywa mnie projekcja – wykrzywił lekko usta po uprzednim zaciśnięciu ich w wąską linię. - Mjieliśmy pecha od shamego początku – ciągnął, płynnie przechodząc do streszczenia tego, co się stało. - Naszhym zadaniem było przeszukać budynek, znaleszcz powiązanja ze zniknięciami, heśli jakieś były... Ale nas znaleźli i mężczyzna, khtórego widziałaś w hallu, zaczął szucać granatami. Był straszny chaos – potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić nieprzyjemne wspomnienia. Milczał po tym przez chwilę, skupiając wzrok na przypadkowym punkcie w okolicy zaciśniętych palców panny Pryde. Jej komentarz o kolejnej wizycie wywołał ze strony Kurta krótki uśmiech, w którym błysnęły ostro zakończone zęby. - Haczej nje będzie następnego razu – stwierdził, przestając wreszcie maltretować butem Bogu ducha winne krzesło. Chociaż myśl, że Kitty oferowała swoje uczestnictwo przy niemal dosłownym skoku z nim w ogień piekielny, była dziwnie pokrzepiająca. Zaraz po tym, jak traciła znamiona niepokojącej. - Rozmawiałem z Azazelem, wyghlądało na to, że faktycznie nic nje wiedział o naszych. A po tym, co Nathaniel zhobił z ich wejścia... - urwał na moment, pochylając lekko głowę, gdy Azjatka przyjmująca zamówienia wyszła zza kontuaru, stawiając na ich stoliku oba zamówienia wraz ze sztućcami. Mutant podziękował krótko, odczekując, aż odeszła odpowiednio daleko, zanim podjął przerwany wątek: - Bhyli delikatnie mówiąc njezadowoleni. |
| | | Shadowcat
Liczba postów : 172 Data dołączenia : 27/02/2013
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Sob Sie 10, 2013 11:36 am | |
| Kitty słuchała Kurta z uwagą, co jakiś czas kiwając głową i mrucząc ciche "mhm" w odpowiedzi. Kiedy chłopak skończył, odchyliła się na krześle i splotła ręce na piersi. - No, dobrze się bawiliście - w głosie dziewczyny znalazła się mocno wyczuwalna ironia. Jej wspomnienia z Hellfire Club też nie były najlepsze. Niewiele brakowało, a mogłaby być teraz w Massachusetts Academy, szkoląc się pod okiem Emmy Frost. Aż ciarki przeszły jej po plecach i mimowolnie się wzdrygnęła. - Mógł blefować - zasugerowała, nie do końca wierząc w niewiedzę Azazela. Jeśli milczenie na temat X-Menów było mu na rękę albo, co gorsza, maczał w tym swoje czerwone paluchy, nic dziwnego, że szedł w zaparte. Spora część grupy była poza zasięgiem, ale pozostali też stanowili silną ekipę gotową na wiele, by odnaleźć przyjaciół. - Akurat po nim nie spodziewałabym się szczerości, zwłaszcza wobec nas - dodała, celując w Nightcrawlera pałeczkami i sięgnęła nimi do makaronu przyniesionego przed chwilą przez kelnerkę. Była tak głodna, że nie przejmowała się manierami i wciągała kluski z taką prędkością, jakby miała moce Quicksilvera. - My z Betsy miałyśmy nieco więcej szczęścia - zmieniła chwilowo temat - Udało nam się zwerbować dwójkę nowych uczniów. Dziewczynka, Wandelopa, ma podobne moce do moich. To dziwne uczucie... - zawiesiła na moment głos. Gdyby tylko wiedziała, jak rozwinie się moc rekrutki, uznałaby, że to jeszcze dziwniejsze. Teleportacja? Jakby skrzyżowanie Kitty z siedzącym na przeciwko futrzakiem. - Jest jeszcze chłopak. Nie wiem, co potrafi, ale Psylocke go zbadała. Powinien się nadać. Świeży narybek zawsze był szansą nie tylko dla tych dzieciaków, ale i dla Instytutu, który miał po swojej stronie te zdolne osoby. Trzeba tylko nimi odpowiednio pokierować i zapewnić dobry trening. Pryde dojadła resztki dania i wytarła kąciki ust serwetką z podajnika, po czym uśmiechnęła się delikatnie zadowolona z posiadania pełnego żołądka. |
| | | Nightcrawler
Liczba postów : 107 Data dołączenia : 02/12/2012
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant Nie Sie 11, 2013 10:58 pm | |
| Brak wtrąceń zdecydowanie ułatwiał zdanie krótkiej relacji – choć Kurt miał cichą nadzieję, że opowiadał to samo ostatni raz. Starszym mutantom musiało wystarczyć odsłuchanie nagrania, jakie pozostawił na dysku komputera. Na komentarz o dobrej zabawie parsknął krótkim śmiechem, rzucając: - Bhrakowało tylko piszam i malowanja paznokci, poza tym impheza pierwsza klasa. Wykrzywił nieco usta w zamyśleniu, próbując zwizualizować Azazela i jego ochroniarzy w koszulach nocnych ze słodkimi nadrukami – nagle choć na chwilę wydali się mniej groźni. - Sam jusz nie wiem, Katzchen – przyznał, gdy dziewczyna wyraziła swoje wątpliwości. Nie mógł odmówić szatynce przezorności i zapewne patrzyła na sytuację dużo obiektywniej od niego, biorąc pod uwagę fakt, że nie brała udziału w wydarzeniach, o których opowiedział. - Nha pewno chsiał namieszać mi w ghłowie. Część jego nie posiadała żadnych złudzeń, co do zadania, jakie miał spełnić wspomniany fakt pokrewieństwa – druga, nastoletnia i wciąż wierząca, że każdy mógł się zmienić na lepsze przy użyciu odpowiedniego bodźca, chyba chciała doświadczyć jakiegoś cudu. Nagłego nawrócenia przestępcy? Śmieszne... A jednak między tymi myślami, a przeżuwaniem podanych sajgonek, które nagle straciły smak, poczuł ukłucie gdzieś w okolicy serca. Jakby ktoś nagle wyprowadził cios prosto w jego klatkę piersiową. Stop, zdecydowanie za bardzo się tym przejmował – jeśli taki był plan Azazela, odwrócić uwagę Nightcrawlera od rzeczy naprawdę ważnych, to skurczybykowi w pewnym stopniu się udało. Przekrzywił lekko głowę, słuchając o nowych mieszkańcach Instytutu – na wspomnienie dziewczynki jego usta rozciągnęły się w mimowolnym, delikatnym uśmiechu. - Whidziałem, jak telepohtowała się po hallu – wtrącił z nagłym entuzjazmem, choć uważając, by nie podnieść głosu. Jeszcze tego im brakowało, uwagi ze strony pozostałych gości knajpki. - I mhówisz, że poza tym fazuje? Phawie jak nasze dziecko – zauważył, po czym niemal natychmiast uderzył się otwartą dłonią w czoło, gdy dotarło do niego, jak to zabrzmiało. Kurt Wagner proszę państwa, elegancja i styl na całej linii. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Joe's Ginger Restaurant | |
| |
| | | | Joe's Ginger Restaurant | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |