Ledwie kilka minut po odjeździe z siedziby Crossbones'a Evo przypomniał sobie czemu wcześniej tak bardzo mu zależało na opuszczeniu tego miejsca. Zacznijmy od tego, że na blasze samochodu dałoby się ugotować jajko, o ile nie spadłoby na piasek, bo ten gruchot jak z resztą większość okolicznych środków transportu podskakiwał przy najmniejszym wyboju. Komfort jazdy...tfu komfort przebywania tutaj był strasznie niski. Brakowało tylko kolesia z wkurzającym akcentem, który ledwo gada po angielsku... a nie, to też miał ze względu na jego kierowce. Trzeba mu było jednak przyznać, że świetnie zna okolicę, przez całą drogę nawigował bez mapy. Był też jedynym sposobem Freya na odwrócenie jego uwagi od gorąca i obserwowania tych ogromnych pająków w schowku na rękawiczki, nawet jeżeli tylko naśmiewał się ze sposobu w jaki on mówi. Zamknął nowe mieszkanie jego sześcioodnóżnych kolegów i zerknął na członka bandy Crossbones'a siedzącego obok niego.
-Ten Crossbones... wydaje się niezłym kolesiem, co?- zapytał by choć na chwilę przerwać niezręczną ciszę i przy okazji dowiedzieć się jeszcze czegoś o jego pracodawcy. Potem pozostało mu tylko patrzeć jak jego rozmówca przygotowuje odpowiedź, bezdźwięcznie poruszając wargami.
-Yhhhh...To bardzo ejnteligentny człowiek i ma wielkie plany- odpowiedział nieco niezręcznie, wyszczerzając jego całe, powiedzmy, osiem zębów. Strata każdego z pozostałych musiała kryć za sobą fascynującą historię. Pewnie to nad owym backstory zastanawiałby się Evo, gdyby nie interesowało go określenie "wielkie plany".
-Więc ten atak na bazę Hydry to tylko początek? Jak dużo on chce osiągnąć?- dopytał, kładąc nogę na nieco już brudnym fotelu samochodowym.
-Tego nie wiem, ale znając nijego to zajdzie tak daleko jak tylko moszna- powiedział tak jak umiał. W odpowiedzi oparł brodę o kolano i spojrzał przed siebie. Wiele więcej z niego raczej nie wyciągnie.
Brock miał rację. Zajęło im to jakieś dwa dni. Plecy ich bolały jakby spali na deskach, a nie na fotelach, ale takie uroki samochodów tego regionu. W końcu dotarli na miejsce. Frey odesłał swojego kierowcę, by się pobawił w tym czasie, kiedy on w kapturze zaczął zwiedzać miasto by wybrać dobry cel. Znalezienie największego budynku nie zajęło mu długo. Po wejściu zauważył ludzi siedzących na plastikowych krzesłach. Emeryci, ranni i po prostu osoby z katarem. Przed nim widział też kobietę siedzącą za biurkiem. Recepcja, bez dwóch zdań. Miał cel i ekwipunek, lecz po ulicach wciąż kręciło się zbyt wielu przechodniów. Postanowił poczekać do całkiem późnej nocy, gdy już praktycznie żadna dusza nie zapuszczała się na ulice. Kierowca został w aucie, gotów by odjechać w każdej chwili, zaś Evo zaczął wspinać się po straganie na dach jednego z budynków. Skacząc z jednego na drugi, aż w końcu szpital znalazł się w jego zasięgu. Wyciągnął rękę do przodu i wystrzelił hak z nadgarstka by ten zaczepił się o gzyms. Evo pociągnął linkę do siebie by sprawdzić jak mocno się trzyma. Po ponowieniu próby kilka razy był pewien miejsca zaczepienia. Skoczył i niczym Tarzan czy spider man przehuśtał się w stronę budynku. Jego stopy pierwsze się spotkały ze ścianą. Pod jego nogami skruszył się tynk. Jeżeli spadnie z tej wysokości, to złamie sobie kręgosłup. Przełknął ślinę. Teraz było raczej za późno by się wycofać. Wybrał miejsce obok okna, w którym brakowało szyby. Ciężko powiedzieć dlaczego tak było tylko w tym jednym wypadku, ale było to zwyczajnie pomocne w obecnej sytuacji. Powoli posuwając stopy wylądował na parapecie. Schylił się i wszedł do środka. Jak można było się spodziewać światła były zgaszone. Wiedział co robić tylko dzięki światłu odbijanemu przez księżyc, które wkradało się do środka nielicznymi oknami, zupełnie jak on. Nigdy nie spodziewał się, że będzie się utożsamiał z blaskiem księżyca. Widział w jednym korytarzu ludzi leżących na prowizorycznych łóżkach, najwyraźniej to byli ranni żołnierze. Były też drzwi, pewnie prowadziły do pokojów innych pacjentów. Evo nie miał interesu w rozstawianiu ładunków na górze. Tylko zmarnowałby dobre C4 na jedno piętro, gdy ta sama ilość rozwaliłaby oba. Rozglądał się za schodami prowadzącymi na dół, więc niechcący kopnął metalowy nocnik, który upadł przez uderzenie i wylał swoją zawartość. Freyowi nieco rozlanych szczochów nie przeszkadzało w misji, w przeciwieństwie do tego mężczyzny, który właśnie się obudził. Gdyby zaczął się zachowywać zbyt głośno, obudziłby następnego i następnego, aż przez efekt domino cały szpital by się rozbudził, czego oczywiście nie chciał. Na razie był bardzo zmęczony i tylko cicho mruczał, pewnie ledwo widział Evo. Nie mógł jednak ryzykować, więc wyciągnął jeden z dwóch mieczy, przykrył mężczyźnie usta, przyszpilił siłą do łóżka i przeciął krtań. Korzystając z okazji wyczyścił ostrze o pościel. I tak wszystkie ślady diabli wezmą gdy wywali ten budynek w powietrze. Obszedł kałuże którą stworzył naokoło. Parę kroków później zauważył klatkę schodową. Usłyszał z dołu kroki, więc cofnął się w cień i czekał, aż źródło dźwięku pojawi się w jakimś świetle. Wyglądał na typowego pielęgniarza. Evo po cichu poczekał aż ten przejdzie obok niego. Nie chciał by zauważył martwego ciała więc go złapał. Lewą rękę opasał wokół jego szyi, zaś drugą zaczął pchać za tył jego głowy z dala od siebie by go udusić. Szarpał się chwilę, ale w końcu stracił przytomność.
-Obudziłbyś się pewnie z urazem mózgu, ale i tak zaraz umrzesz...- rzucił cicho pod nosem, chyba tylko dla swej satysfakcji. Zszedł po schodach na parter. Nikogo chyba nie było w okolicy, więc zaczął montować C4 na ścianach w regularnych ostępach. Powinno to stworzyć sporo hałasu, a tego właśnie chciał. Wszedł z powrotem na górę. Wyskoczył przez to samo okno przez które wszedł na jeden z dachów. Pobiegł szybko do samochodu. Kierowca wciąż na niego czekał, to dobrze. Wpadł na mały pomysł na do widzenia. Doprowadził do zmian w jego strunach głosowych i okolicach by jego głos był jeszcze głośniejszy, po czym ustawił ręce w trąbkę przed ustami i krzyknął na całą wioskę:
-Hail Hydra!
Nie chciał by mieli jeszcze wątpliwości w kierowaniu swojego gniewu na neonazistów. Nacisnął przycisk detonatora. Odgłosy eksplozji i zapadającego się budynku były potwierdzeniem tego, że wszystko szło zgodnie z planem. Szybko wskoczył do samochodu i pogonił szofera, by zasuwał najszybciej jak może.