Sobotni poranek w ów upalne Japońskie dni dawał o sobie znać, gdyby nie fakt iż panicz Kazama był osobą niezwykle zapracowaną i zajętą, a jego lokaj od niespełna półtorej godziny nie próbowałby go budzić. Zapewne cały wolny, beztroski czas młodzian spędziłby w wielkim chłodnym łożu.
- Tousai dono, Tousai-dono. -
Głos niezwykle ochrypły jednakże miły i ciepły, wydobywał się zza masywnych drewnianych wrót. Siwy, odziany w czarny smoking mężczyzna o niezwykle charakterystycznej długiej przyciętej i zawiązanej w kita brodzie dobijał się delikatnie do sypialnych drzwi.
- o 15:00 ma pan spotkanie w Ryuu-chang z prezesem korporacji Mitoshiba, a pragnę przypomnieć iż panna Kyoko jest osobą niezwykle niecierpliwą i nadpobudliwą, więc proszę wstać. -
Nie dając za wygraną kamerdyner pukał nie ustępliwie, bojąc się wchodzić do środka. W końcu bowiem gdy zrobił to ostatnim razem ujrzał obraz roznegliżowanego panicza oraz leżącej pod nim panny, a wypadałoby wspomnieć iż dla starca w jego wieku z owym stanem serca takie widoki nie wróżyły niczego dobrego.
Przewracając się z boku na bok, z ciężkim choć regularnym wdechem i wydechem mężczyzna w końcu powstał, przebudzony mową swego starego przyjaciela, po czym nieśpiesznie, nie bacząc na swój goły stan ruszył z wyra wprost w kierunku znajdującej się na piętrze garderoby.
- Uspokój się Kenshin, zaraz wyjdę -
Krzyknął, wciągając na swe ciało codzienny ubiór, jakim były spodnie od garnituru oraz biała koszula, po czym zszedł na dół i delikatnym ruchem ręki otworzył starcowi drzwi, witając się z nim jak należy delikatnym ukłonem głowy i charakterystycznym japońskim powiedzonkiem.
- i poco tyle krzyku -
Dodał zapinając powoli, z pełnym skupieniem i zaangażowaniem guziki koszuli.
- przecież wstałbym na czas w końcu wczoraj nastawiłeś mi z tysiąc budzików w pokoju, raz, dwa i....
Nie zdążył skończyć gdyż charakterystyczny dźwięk miliona dzwonków rozbrzmiał dosłownie w całej rezydencji.
- ...widzisz, aż uszy więdną. -
Pokiwał jedynie głową po czym wsunął stojące obok wejścia galowe buty z kwadratowym długim czubem, zarzucił na plecy marynarkę i przekraczając próg pokoju ruszył przed siebie, prowadząc dalszą konwersację ze swym ukochanym kamerdynerem.
[zt]