|
| Budynek główny rezydencji - jadalnia | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Budynek główny rezydencji - jadalnia Wto Cze 17, 2014 7:00 pm | |
| Oto miejsce, gdzie spożywa się swój posiłek oraz gdzie organizowane byłyby wszelakie imprezy w tym domu (jeśli by się jakieś odbywały). Okno jadalni wychodzi na ogród, a naprzeciwko drzwi wejściowych znajduje się wejście do kuchni, gdzie służba przygotowuje potrawy, a następnie je podaje. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Czw Wrz 04, 2014 8:38 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen Gad podążał spokojnie obok gospodarza, starając się jednocześnie skupić na nim, a w międzyczasie na swych przemyśleniach. Nie było tu najgorzej, z resztą był tu dopiero chwilę - jednak brakowało mu domu. Tak jakoś... po prostu wolał być tam. Nadal nie wiedział co z resztą. Dotarli do jadalni, a młody rozejrzał się po pomieszczeniu, by potem dane mu było usłyszeć słowa gospodarza. Pytanie, o jego własny świat, pytanie na które mógłby odpowiadać godzinami i nie wyjaśnił by zapewne nawet połowy faktów. Gdy obaj usiedli przy stole (Shinsen z oczywistych względów wybrał jedno z dwóch "miejsc honorowych, ze względu na skrzydła), gad omiótł wzrokiem po potrawach, mruknął coś pod nosem, a następnie skierował swe spojrzenie na gospodarza, który zapewne siedział na przeciwko... -Nie wiem kogo przyślą. Nie mam pojęcia... Zaczął, nie wymigując się od odpowiedzi. Możliwości była cała masa. Od jego oddziału, przez profesjonalną grupę poszukiwawczą po przypadkowego podróżnika który po prostu wyłapie densorina i przyjdzie sprawdzić o co chodzi. -Mój świat jest... połączeniem potężnej technologii oraz pradawnej magii. Żyje na nim więcej ras, nie tylko smoki. Nie wiedział dokładnie o czym ma mówić. Nigdy nie musiał opowiadać o tym jak wygląda Densorin, jak wygląda tam życie. A do opowiadania było całkiem sporo. Zakłopotany, spojrzał na swego rozmówcę pytająco. -Co dokładnie chciałbyś wiedzieć? Zapytał, zastanawiając się czy łowca nie powie mu może czegoś, co okaże się bardziej pomocne przy dokładniejszym wyjaśnianiu co i jak. W końcu opowiadanie historii jego świata trochę by zajęło... tak zapewne zdążyliby się zestarzeć. Nie po to jego uczono tej historii latami - z resztą nadal się owej historii uczy. Faktów, szczegółów, tego jest pełno i nie da się od tak przyswoić. A młodzik nie wiedział o czym pierwszym ma powiedzieć lub po prostu co realnie Antharasa interesowało.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Pią Wrz 05, 2014 5:08 pm | |
| Doprowadził młodego, bo takie sprawiał wrażenie ze względu na wygląd łusek (były miękkie na oko) oraz na zachowanie (brawury mu nie brakowało doprowadzając się do stanu prawie że braku funkcji życiowych) smoka do jadalni. Jednak jakie łowca miał porównanie? Nie spotkał żadnego smoka do tej pory, więc równie dobrze mógł się mylić, a Shinsen takie wrażenie sprawiał, ale przecież to może być tylko maska, ułuda, wykorzystana by zmylić potencjalnego przeciwnika. Jedzenie było już podane, a składało się z najznakomitszych potraw. Od soczyście marynowanych mięs, po najlepszej klasy warzywa, przez egzotyczne dania, takie jak ryby czy jakieś dziwne potrawy. Antonio, bo tak miał na imię kucharz Antharasa był światowej klasy specjalistą i potrafił praktycznie każde danie przyrządzić. Jeśli dasz mu nazwę potrawy ziemskiej, której nie zna to zyskasz jego ogromny szacunek… no i wypełni tą lukę momentalnie. Mało tego jego kuchnia, a raczej smak jego potraw był tak wyjątkowy i tak… nie ma lepszego słowa niż boski, że każdy człowiek który spróbował jego kuchni momentalnie się zakochiwał w jedzeniu. Czy smok także ma taki gust? Zobaczymy, bo przecież w kosmosie mogą być inne gusta smakowe. Łowca faktycznie usiadł naprzeciwko niego, bo przecież to było komfortowe miejsce. Chyba trzeba będzie dla gada zamówić specjalny fotel… Może ten wielki z biblioteki się nada? Kiwnął głową, w sumie nie mógł gad wiedzieć kogo przyślą. Przecież nie był jedyny w swoim oddziale, chociaż bezpiecznie można było założyć że przyjdzie po niego ktoś dosyć potężny, może nawet potężniejszy niż Shinsen. Znaczy nie to, żeby Antharas miał jakieś wyobrażenie, bo Shinsen był naprawdę silny według niego. Jego świat jest połączeniem technologii oraz magii i jest na nim więcej ras niż tylko smoki. Czyli pewnie znalazłby się też jakiś lis. Ciekawe czy gadałby po lisowemu albo czy rozumiałby ziemskie lisy? Pokiwał głową z zainteresowaniem, jednak dostrzegł to skrępowanie smoka, bo historii pewnie było dużo. Mieli czas, tylko łowca musiał doprecyzować pytania. - Jak wyglądają u was podróże między gwiezdne? Przemieszczacie się takimi portalami jak tamten przez który wpadłeś, czy macie też inne możliwości? – zadał pierwsze pytanie, bo zawsze go ciekawiło jak faktycznie to wygląda. Czy jest to typowe ziemskie science fiction czy coś głębszego? - Jak działa wasz system obyczajów? Czym można was obrazić, a co sobie chwalicie? – wolał wiedzieć takie rzeczy, by nie obrazić kogoś z nich przypadkowo. Może nawet parę rzeczy będzie wspólne z ziemskimi zasadami etykiety? Taką miał nadzieję zresztą. Dosyć roztropne pytanie swoją drogą, widać że gospodarz był biznesmenem i badał grunt przyszłościowo. - Ah, częstuj się czym chcesz. To wszystko dla nas, a zaręczam, że Antonio jest świetnym kucharzem – wskazał na stół i wziął sztućce w rękę, po czym wziął curry i zaczął jeść, wcześniej życząc gościowi „smacznego”. Curry było pyszne, ryż był delikatny i idealnie ugotowany. Sos był nie za ostry, ale zarazem nie łagodny, a mięso było mięciutkie oraz delikatne z racji tego, że było z młodej kury hodowanej w normalnych warunkach, a nie masowo w klatkach. Wszystko to łączyły razem przyprawy nadające całej potrawie smaku. - Opowiedz też trochę o historii twojego świata. Jakieś ważne wydarzenia w nim, typu wojny, z kim walczycie, jakieś ważne osoby funkcjonujące aktualnie – powiedział i napił się wina, które po chwili podano do stołu. Shinsen dostał trochę większy puchar, żeby pasował do ręki i było komfortowo się napić. Wino było wytrawne czerwone, dobry rocznik i całkiem nieźle działające na trawienie. Smak miało delikatny, a zarazem kwaśny lekko podrażniający kubki smakowe. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sro Wrz 10, 2014 8:42 am | |
| NPC Storyline - Shinsen Gad omiótł spojrzeniem potrawy rozłożone na stole, jednak na żadną z nich nie pokwapił się od razu. Sam chyba nie wiedział na co ma ochotę, a po za tym - dostał kilka pytań na które wypadało odpowiedzieć. Na pierwsze, odpowiedział niemalże bez zastanowienia. -Portale to tylko jedna z możliwości. Wymagają jednak znajomości magii, tak więc najpopularniejszą metodą są okręty. Odpowiedział w skrócie, nie wtapiając się w szczegóły. Łatwo jednak było się domyślić, że nie chodziło o statki pływające sobie po wodzie z żaglami, lecz o coś wiele bardziej nowoczesnego. -To... dość skomplikowane... Zaczął, rozpoczynając swą odpowiedź na temat systemu obyczajów jaki panował na jego planecie - albo raczej w całym ich imperium. -Jako Densorini, od czasów powstania imperium - reprezentujemy jedność. Jednak nadal różnice gatunkowe potrafią się objawić... czy nawet udział w stworzeniu imperium. Myślę jednak, że szanując tego kto ewentualnie się zjawi oraz nie narażając nas bezmyślnie na niebezpieczeństwo - będziesz w stanie się z nami dogadać. Skomentował krótko, a następnie nałożył sobie jakiś większy kawałek mięsa i zaczął go spokojnie konsumować - o dziwo z wykorzystaniem sztućców, co szło mu naturalnie. Choć kto wiedział czy specjalnie mu to pasowało czy może po prostu dostosowywał się do tutejszych standardów? Antharas zapytał natomiast o historię. Gad przełknął kolejny kęs i westchnął cicho, bo historia była dość długa. Potrafił jednak opowiedzieć ją w skrócie, jednak zapewne wraz z tym pojawią się kolejne pytania. -Jako cywilizacja, istniejemy od ponad pięciu tysięcy lat. Przed tym, byliśmy zniewoleni przez znacznie bardziej zaawansowaną cywilizację. Potrafili zablokować naszą magię i kontrolowali nas od setek tysięcy lat. Na nic zdawały się nasze bunty i rebelie... do czasu przybycia pewnej istoty... istoty będącej pewnym rodzajem A.I. - jednak znacznie bardziej zaawansowanym. Pewnej prastarej cywilizacji udało się stworzyć syntetyczną istotę posiadającą pełną świadomość istnienia, otaczającego go świata, a nawet wolną wolę. Wyzwolenie nadeszło dosłownie z dnia na dzień. Najstarsze zapisy opowiadają o ogniu który rozpętał się na niebie, gdy samotny okręt zlikwidował całą wrogą flotyllę oraz wszelkie wsparcie które następnie dotarło. Okupant na ziemi został odcięty od reszty ich imperium, stracili nawet łączność między sobą, a przodkowie mogli oglądać deszcz ognia który rozpętał się w niebiosach... Zaczął, a opowieść i tak była znacznie skrócona. Shinsen chwycił za wcześniej przygotowaną szklankę z wodą i wziął większego łyka, a następnie odstawił szklankę i wrócił do opowieści. -Potem na niebie pojawić się miał okręt który klasą kwalifikuje się do "tytanów". Ponad dwustu kilometrowy okręt pojawił się nad ich stolicą na naszej planecie. Z jego hangarów wystartować miały tysiące myśliwców, bombowców oraz kanonierek, a nasz okupant poznać miał wtedy czym jest piekło. Maszyny nie oszczędzały nikogo z nich, żołnierzy, dzieci, kobiet czy starców - wszyscy podlegali eksterminacji - temu samemu co wielokrotnie urządzono nam. Na nic zdawały się ich prośby i skomlenia, na nic próby wywołania naszego wybawcy w celu kapitulacji. Nie skończyło się jednak na samym likwidowaniu najeźdźcy. Tytan sprawił, że ich technologia przestała nas ograniczać, nasza magia i siła powróciły. Sami więc również odpłaciliśmy się za to co nam zrobiono. A to był dopiero początek. Wyzwolił nas w jeden dzień, a następnie pokazał się naszym przywódcom. Swój avatar, swojego androida który istnieje do dzisiaj w niezmienionej formie. Wygląda niczym jeden z nas, jest tylko... gadem, który zamiast łusek ma białe futro. Niemniej jednak postawił naszym przywódcą ultimatum. Pomógł nam zbudować cywilizację w zamian za nasze chęci do stworzenia owej. Nie chciał od nas nic więcej. Po za nim, duża rolę odegrało Widmo, które cóż... istniej odkąd pamiętamy i zawsze stało po naszej stronie. Jednak to już inna historia... Dokończył, biorąc się ponownie za posiłek i nie żałując sobie dokładki. Nadużywanie magii sporo go kosztowało, a jego organizm żądał w zamian wielkich ilości energii które pomocne były przy regeneracji. Shinsen nie zamierzał się więc mu przeciwstawiać i po prostu jadł ile mógł, jednak nie przesadnie. Nie zamierzał się przejść. Wilczy apetyt doskonale jednak do niego pasował.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sob Wrz 13, 2014 1:52 am | |
| Wsłuchiwał się uważnie w odpowiedzi gada, bo przecież w dzisiejszych czasach to nie pieniądz jest cenny, a informacja która ten pieniądz mnoży. Czyli oprócz portali były jeszcze okręty… hmm pewnie tak jak w science fiction, gdzie rasy podróżują na takich wielgachnych świato-statkach ku nieznanemu. Zapewne też taki statek jest dużo lepiej wyposażony niż niejedna ziemska armia, ba może nawet być wyposażony lepiej niż wszystkie razem wzięte. Kto tam wie do czego rasa posługująca się magią i technologią może być zdolna? W sumie jako tako nie za bardzo odbiegali od ziemskich obyczajów. Szanuj kogoś, a dostaniesz to samo. Rozmawiaj normalnie, a będzie Ci dane dostąpić konwersacji godnej istoty rozumnej. Oczywiście na wszystko Antharas kiwał głową, przytakując że słucha. - Czyli tak jak u nas. Nie wadź nikomu to i Tobie nie będą wadzić - skomentował. Troszkę się zdziwił, że smok używa sztućców jakich ludzie używają. No cóż, może zwyczajnie był zręczny i dał radę wypracować to mimo tak dużych łap. Chociaż najprościej pewnie by było jakby wziął udko w garść i zjadł je. Znaczy dla niego, bo w sumie pazury były jak taki zestaw sztućców. Krojenie, nadziewanie, rozrywanie. W historię wsłuchał się uważnie, bo była ciekawa zresztą sam Antharas lubił ten temat z racji tego że sam troszkę ziemskiej historii liznął przez te 300 lat więc już dojrzał do wniosku, że z każdego zdarzenia wyciąga się jakąś naukę na przyszłość. Zresztą historia obcej rasy jest pewną odskocznią od szarej codzienności łowcy, a tym bardziej że pewnie nie każdy o tym może wiedzieć. Wychodziło na to, że ich historia do złudzenia przypomina futurystyczną wersję historii o ludu Izraela wyprowadzonego z Egiptu. Byli ciemiężeni przez kogoś maszyna ich uratowała. Ich „cybernetyczny mesjasz”. Może coś w tym jest, że historia lubi się powtarzać? Nazwa tytan mogła sugerować, że okręt jest naprawdę duży. Zwiastowała odpowiedź która przyszła po chwili bo miał ponad 200 kilometrów, a to jest rozmiar jednego niewielkiego państwa w Afryce. Maszyna sprowadziła na przeciwników ich rasy istne piekło. - Swoją drogą wiadomo kto zbudował tego "Tytana"? i stworzył to A.I.? - O ironio, ciemiężyciele stali się uciśnionymi, łowca stał się zwierzyną przypartą do muru. Słuchał całej opowieści jednocześnie jedząc obiad. „Tytan” zwyczajnie dał im siłę, by mogli prosperować, odblokował ich możliwości, sprawił że mogli znowu walczyć i być silną rasą. Niezwykłe są prądy życia, które obracają koło wydarzeń na korzyść jednej lub drugiej strony. Z drugiej strony skoro ten awatar istnieje do ziś to dobrze wiedzieć jak to coś może wyglądać w mniej lub bardziej… gadziej, organicznej formie. Na pewno zwróci uwagę łowcy jeśli pojawi się ktoś z białym futrem podającym się za jakiegoś tytana, awatara tytana albo znający pojęcie Densorini. Zresztą pewnie i tak by się wyróżniła ze względu na swój wygląd. Oby tylko nie trafiła do wielkich skupisk ludności inaczej akcja może potoczyć się nieciekawie, bo przecież pamiętajmy o tym że ludzie to płochliwe istotki, które boją się nieznanego. Nie wszyscy, ale większość. Wiadomo, że trzeba będzie uważać na każdą dziwnie wyglądającą istotę zwierzęco-ludzką. Z każdym słowem łowca odczuwał jak mała jest jego rasa i jak młoda zarazem. W końcu Ci Densorini mają te 5 tysięcy lat, to dużo więcej niż datowanie obecnej cywilizacji ludzkiej, która liczy sobie tych lat 2 tysiące. Oczywiście wcześniej był wiek przed naszą erą itp., ale chodzi tu raczej o taki rozkwit rasy i formalne liczenie czasu. Pewnie też mieli swoją prehistorię, więc mogli spokojnie być starszą rasą. Jedyne co biała istota chciała to, żeby stworzyli cywilizację na nowo, czyli praktycznie nic za wysiłek jaki włożyła bo i tak by to jakoś odbudowali. A może pozbycie się okupantów było właśnie takim niczym? Może faktycznie nie wymagało jakiejś wielkiej siły od statku, a jedynie jej ułamka? Troszkę szkoda, że urwał kiedy doszedł do fragmentu o Widmie, ale to najwyżej na inny termin opowieść, chociaż można spróbować to pociągnąć. - A jak to Widmo mniej więcej wygląda i czym się charakteryzuje? Jest ważne bo pomogło wam w uwolnieniu się czy coś jeszcze zrobiło? - zapytał odrywając udziec barani. W sumie ciekawe jak potężne tak naprawdę mogą być te istoty, skoro Shinsen zrobił do tej pory takie rzeczy? Widział jak smok je z apetytem, w sumie nic dziwnego bo pewnie tamten lot go strasznie zmęczył i musiał być strasznie głodny teraz, gdy odzyskał sporą ilość sił. Łowca też do niejadków nie należał i używał sobie, zwłaszcza że regeneracja obrażeń z treningu też trochę energii pochłaniała. Zasada zachowania masy itp. - Hmm ciekawa historia. Całkiem podobna do takiej jednej opowieści z księgi na której powstała jedna z licznych wiar ziemskich. Tylko Twoja wersja jest bardziej futurystyczna – powiedział i ukroił sobie kawałek mięsa – swoją drogą dobrze się zajmuje Tobą moja służba? Nie brakuje Ci niczego? – zapytał tak z innej beczki bo był ciekaw co gad może sądzić o służbie łowcy po tak krótkim czasie. Oczywiście mógł go zbić tym, że na razie nie ma zdania na ten temat. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Nie Wrz 14, 2014 9:13 am | |
| NPC Storyline - Shinsen -Mniej więcej. Wtrącił młody smok, a pro po wchodzenia komukolwiek w drogę lub po prostu zachowania. To było bardziej skomplikowane, a najłatwiej będzie się przekonać gdy Antharas po prostu spotka kogoś jeszcze. Shinsen kontynuował posiłek, nakładając sobie dokładki i wyraźnie nie żałując sobie niczego. Gospodarz zadał natomiast kolejne pytanie, po którym gad spojrzał na niego spode łba, jakby nagle w coś trafił. A trafił bardzo dobrze, bo Shinsen od zawsze interesował się owym okrętem. Ot jednostka, maszyna tak potężna by przełamywać potęgę magii, wielka by niszczyć całe flotylle, do tego posiadająca własną świadomość? Od zawsze był tym zaciekawiony, już nie mówiąc o tym jak miło byłby stanąć na pokładzie takiego okrętu lub chociaż dostrzec go na żywo. -A.I... Jego rasa zwie się "Jinkusu". Tak nazwali go jego twórcy. Jego imię brzmi natomiast "Dur-Shurrikun". Nie wiem co oznacza to w ich dialekcie. Jednak jego twórcami są istoty których dzieje sięgają prawdopodobnie początków wszechświata. Stworzyli go Crathygtanie - imperium które przed miliona laty kontrolowało liczne galaktyki... Zaczął, przerywając po chwili by wziąć łyka wody, a następnie kontynuować lekcję historii wszechświata. -Stworzyli go ponad osiemset tysięcy lat temu, w momencie kiedy ich imperium stanęło na skraju zagłady. Jinkusu stał się ich dziedzictwem oraz mścicielem, dążącym do zemsty za zniszczenie jego twórców. Istota która ich zniszczyła jest jednym z najpotężniejszych bytów, posiada własne imperium i jest dość... potężna. Niemniej jednak sami Crathygtanie byli imperium które liczyło sobie miliony lat. Ich poziom zaawansowania technologicznego pozwalał im niszczyć oraz kreować życie w sposób dowolny. Według tego co nam przekazał, nie byli dyktatorami. Podbijali planety lub włączali je dyplomatycznie w skład imperium, pozwalając mieszkańcom kreować swą kulturę, rozwijać technologię - jednak nigdy nie dzielili się własną technologią. Ich technologia była - i nadal jest - zabezpieczona, jak żadna inna. Wymaga zgodności DNA, pozwolenia na użytkowanie oraz silnej woli, gdyż często maszyny kontroluje się wolą umysłu. Tytan posiada nową generację tej technologii - rozwijał się od momentu stworzenia go i musi być jeszcze bardziej zaawansowany niż oni. Niby nie potrzebuje nas - organicznych - jednak mój świat co jakiś czas przysyła mu kogoś do załogi którą od lat zaczął utrzymywać. Bardzo niewielkiej, liczącej mniej niż pięćdziesiąt osób. Możliwe, że chodzi tutaj głównie o umiejętności tych istot. Jednak według tego co mnie uczono, jego możliwości sprawiają, że nie potrzeba mu niczyjej pomocy. Nie wiem jakie ma powody, że bierze do siebie kogoś z nas, jednak robi to. Wyjaśnił, a następnie wrócił do konsumpcji pożywienia, wyjaśniając mniej więcej wszystko co chciał oraz mógł. Nie były to jakieś "tajne" informacje. Nie wiedział o niczym co było tajne, tak więc nie był w stanie niczego ujawnić. W ten padło pytanie dotyczące widma. Shinsen podniósł wzrok na swego rozmówcę, zastanawiając się nad sensem tego pytania. Nie wiedzieli? Nie ujawnił im się? A może go nie było? -Wnioskuję, że nie macie widma lub nie ujawniło się wam... Widmo jest gadem który porusza się na czterech kończynach, podobnie jak pies twojego lokaja. Nasz ma czarne zabarwienie łusek, stojąc wyprostowany w swej naturalnej postaci - mierzy ponad trzy i pół metra wzrostu, a jego ciało długie jest na ponad siedem i pół metra. Strasznie masywny, jego ciało jest umięśnione jednak ta budowa jest bardzo... naturalna. Wyraźnie nigdy nie było szlifowane, jakby natura go takim po prostu stworzyła - niemalże idealnym. Ślepia jego mają odcień krwi, nie porozumiewa się mową - jak my - lecz telepatią, poprzez umysł. Jest najpotężniejszym telepatą naszej planety, podobno wszystkie widma takie są. Posiada niewyobrażalną siłę, zdolną zatrzymywać okręty, przebijać się przez przeciwników i łamać ich kości niczym patyki. Jest niesamowicie szybki i zręczny, a jego wytrzymałość jest czymś niewyobrażalnym. Jego łuski, kości, skóra - całe ciało, są w stanie znosić trafienia okrętów wojennych i nie pozostawiać po ataku nawet śladu. Jakby tego było mało, ta istota włada magią na poziomie o którym nawet my - smoki - możemy jedynie marzyć. Potrafi dostosować rzeczywistość do własnej woli, naginać prawa, władać każdym żywiołem, każdą istniejącą energią. Moc jaką dzierży jest straszliwa, a jednak... widma są istotami które mają za zadanie utrzymać równowagę. Dbają o to by zbyt wielka moc nie wpadła w niepowołane ręce. Nodin - bo takie imię nosi widmo z Densorinu, mojej planety - w naszej historii cechował się... autorstwem. Przed rebelią, prowadził, uczył oraz chronił naszych przywódców, potem zajmował się protekcją nad imperium. Nadal się tym zajmuje. Kilkaset lat temu kiedy doszło do rebelii, zebrania się armii która ruszyła na stolicę - samodzielnie wybił pięćdziesiąt tysięcy istnień, nie pozostawiając nikogo przy życiu. Wielu się go boi, jednak przede wszystkim szanujemy go za rolę jaką dla nas odgrywa. Warto mieć w tym świecie kogoś, kto jest w stanie ochronić nas przed istotami zdolnymi do samotnej anihilacji światów. Wyjaśnił, a po swych słowach kontynuował posiłek. Dawno się tylko nie nagadał, aż zaczęło go zastanawiać czy nie odpadnie mu język. Miał jednak o czym mówić, bo Antharas poruszał dość... duże tematy. Tematy które ciężko umówić na "jednej lekcji". Komentarz na temat historii, gad wydał się puścić mimo uszu, jednak gdy gospodarz zapytał o służbę, Shinsen dokończył posiłek i spojrzał na niego pytająco. -Miałem okazję by poznać może dwie osoby z twej służby. Nie jest jednak moją rolą być istotą, której ktokolwiek winien usługiwać. Jestem żołnierzem, nie panem czy lordem. Odparł krótko, wyjaśniając, że raczej nie zamierza oceniać tego co ktoś dla niego robi. Nie taka była jego rola, by mu służono - i by kogokolwiek z tego rozliczał. Gad odsunął od siebie lekko talerz po ukończeniu posiłku, wycierając następnie pysk serwetkami które znajdowały się niedaleko i układając je na talerzu. Westchnął cicho, kierując swe spojrzenie ku oknom, spoglądając na świat znajdujący się za nimi.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Pon Wrz 15, 2014 11:33 pm | |
| To bardzo ułatwia sprawę, skoro ich kultury mają niewielką zbieżność obyczajową. Można teraz przygotowywać się na uniki niekorzystnych sytuacji. W sumie to nawet nie przygotowywać, a zwyczajnie dalej praktykować ziemskie zasady. Nawet specjalnie go to nie dziwiło, bo z matematycznego punktu widzenia, jest duże prawdopodobieństwo by istniała kosmiczna rasa o zbliżonych obyczajach do ziemskich. Nie duże prawdopodobieństwo, a na pewno tak jest. Kosmos zwyczajnie jest nieograniczony i ogromny, przez co zawsze będzie szansa by znalazło się coś co możemy przypuszczać, że istnieje jak chociażby planeta wypełniona takimi ludźmi jak Antharas. O tak, to by był ciekawy widok, masa rudych lisowatych istot, która zajmuje się polowaniem i utrzymywaniem porządku. Z chęcią by tam się nawet znalazł na stałe, bo przynajmniej by robił to co lubi, ale wracając do tematu obyczajów. Na pewno istniały jakieś podziały, tak jak na Ziemi, typu ważniejsi politycy, dyplomaci, różnice kulturowe więc nie zawsze ten złoty środek zadziała. Trzeba się będzie adaptować i to błyskawicznie, jeśli chce zachować głowę. Crathygtanie stworzyli ten wielki statek zwany Dur Shurrikun, w skrócie Dur, który jednocześnie jest A.I. i przedstawicielem rasy maszyn. Został zbudowany milion lat wcześniej, pytanie tylko jak przeliczane są lata na innych planetach? Może mają więcej niż te ziemskie, a może mniej? Chociaż z perspektywy podróży kosmicznych to może nie mieć aż takiego znaczenia. - Bardzo stary… w sumie kiedy oni go stworzyli to ludzkość jeszcze żyła w jaskiniach albo na drzewach – zastanowił się, bo w sumie tak na dobrą sprawę w optymistycznej wersji mogło być zakładając, że ziemskie lata są takie same. Oczywiście łowca słuchał uważnie tego co młody smok mówił, bo przecież zawsze dobrze jest zabłysnąć przed gośćmi tym, że zna się kawałek ich historii. Raczej przychylniej patrzy się na taką osobę i tyle, chociaż kto ich tam wie. Czyli maszyna została stworzona po to, by zostawić po sobie jakąś spuściznę albo obronić ich przed zagładą. Właściwie to jedno i drugie, bo miał zemścić się na tych co zniszczyli jego twórców, tylko skoro ten statek jest tak potężny, a osoba która zniszczyła cywilizację jego twórców jest potężniejsza to kim jest owa istota? Na pewno nie jest na rękę nikomu nawinąć się jej, ani tym bardziej wpaść w nieprzychylność. Interesujące było to, że Crathygtanie bawili się trochę w boga, skoro mogli kreować życie w jaki sposób chcieli. Na Ziemi to by nie przeszło ze względu na bzdety pokroju chrześcijaństwa czy innych religii. Zaraz by się podniósł bunt i protesty, a postęp naukowy zostałby zablokowany przez religijnych fanatyków. Chociaż na pewno wprowadzenie takich zabaw genetyką wyszłoby na dobre, bo rasa byłaby czysta od defektów pokroju chorób, niepełnosprawności czy nawet w ostateczności od zła. Jak potwierdziły się jego przypuszczenia ich cała technologia opierała się na kodzie DNA oraz temu, że przedmiot był związany bezpośrednio z właścicielem. Komendy głosowe łatwo podrobić, ale jeśli w grę wchodzi magia to pewnie było coś innego. Zwłaszcza, że maszyny kontrolowało się siłą woli, co na pewno na Ziemi byłoby na rękę wielu zakładom produkcyjnym. Gdyby łowca zdobył kawałek tej technologii posunąłby pewnie badania o jakieś 100 lat… nie może nawet 300 lat do przodu. To było dosyć osobliwe, że maszyna potrzebuje załogi mimo, że teoretycznie może funkcjonować bez niej. - Może jako A.I. poczuł się samotny? Skoro jest zaawansowany to pewnie da radę czuć emocje, ale skoro to maszyna to da też radę te emocje pewnie zablokować zimną logiką, chociaż pomysł jest jeszcze jeden… - powiedział krojąc kawałek mięsa – może to być też forma dyplomacji między światami, a załoga jest ambasadorami oraz organicznymi przedstawicielami Dura na planetach, które odwiedza. Zresztą to nawet dobry pomysł przeciwko komuś, kto da radę jego technologię obezwładnić, bo na pewno ktoś taki w kosmosie się znajdzie – skończył swój wywód, po czym włożył do ust soczysty kawałek mięsa. Nawet takie informacje były na wagę złota, chociaż ciekawe jakie tajemnice skrywają ich siły specjalne. Czego można się dowiedzieć? Tego jak rozwiązać wszystkie problemy świata? Na Ziemi wystarczy dobra bezwzględna dyktatura prowadzona przez właściwą osobę oraz zlikwidowanie religii oraz pojęcia narodów. Niby proste, a trudne rozwiązanie bo ludzie zawsze będą chcieli być odrębni. Pokiwał głową, kiedy smok wspomniał o Widmie. Opisał je zresztą, więc warto wiedzieć czego unikać, a jeszcze lepsze że miał wygląd TEGO widma. Strasznie duże bydle swoją drogą i bardziej przypominał monstrum niż dobrą istotę według opisu. Na dodatek jeszcze komunikuje się bezpośrednio za pomocą telepatii. To nawet sensowne bo z każdym się da radę porozumieć niezależnie od różnic językowych. W sumie to jedna z możliwości likwidowania podziałów na Ziemi. Dalsze opisy zwyczajnie sprawiły, że łowca na moment zatrzymał nóż i widelec wsłuchując się. Gdyby takie coś zapragnęło podbić układ słoneczny to pewnie nie miałoby z tym problemu, skoro jest praktycznie niezniszczalne, włada magią potężniejszą niż Densorini (jakby miał jakieś porównanie Ziemskiej magii i ich, chociaż… chociaż może nawet ma, ale Jack jakoś słabo wypadł). Stworzenie nagina rzeczywistość, włada żywiołami, energiami… praktycznie mogą tworzyć swoje światy i są jakby bogami na dobrą sprawę. Bogami w gadziej skórze, a mimo to zachowują równowagę i nie pozwalają by potęga wpadła w niegodziwe ręce. Tacy bohaterowie w sumie. Nodin według tego co mówi Shinsen był troszkę jak taki rodzic, który poucza dzieci by nie wsadzały palca do kontaktu, a jednocześnie jest gotów tych dzieci bronić tak jak podczas okupacji to zrobił. Jednak… dlaczego do niej doszło? Gdzie on był kiedy najeźdźcy zabierali im domy? - Czekaj skoro doszło do rebelii to musieliście pozwolić im wejść na swoje ziemie. Czemu wasze widmo na to pozwoliło? – zapytał nie za bardzo rozumiejąc czemu Nodin zwyczajnie dopuścił do tego. Chyba że… chyba, że Widmem się zostaje w jakiś sposób i dopiero potem otrzymał tą moc. - Powiadomiłem resztę służby o tym, że tu jesteś więc raczej nie będą reagować… zbyt impulsywnie – szukał dobrego słowa, bo jak inaczej określić to że mogli się go zwyczajnie bać? – Dlatego możesz używać sobie rezydencji do woli, zresztą mało kto się zapuszcza w te okolice. To są raczej obrzeża i mało prawdopodobne, by ktoś spoza służby Cię zobaczył – wypił kieliszek wina. Z okna można było dostrzec niewielki kawałek ogrodu, a raczej żywopłotu który jest przycinany przez ogrodników. Może smoka złapała nostalgia i tęsknota za domem? - Pewnie niedługo przybędzie kawaleria – przeciągnął się, aż mu kości w stawach strzeliły – ciekaw jestem jak dużą delegację przyślą po Ciebie i czy… lubią angielską herbatę i biscuit’y – zastanowił się na głos łowca – ale jak wam się tu spodoba to możecie siedzieć ile chcecie. Mnie nie przeszkadzasz ani ty, ani jakby przybyły kolejne osoby z racji tego, że często jestem w delegacjach służbowych i rzadko tu bywam – dolał sobie wina i spojrzał w kieliszek, a potem uśmiechnął się pod nosem – no praktycznie to mieszka tu służba większość czasu.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sob Wrz 20, 2014 12:48 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen Młody smok wysłuchał kolejnych słów łowcy, krzywiąc łeb na bok, bo wyraźnie usłyszał coś co bardzo mu nie przypasowało. Pozwolił jednak gospodarzowi dokończyć wypowiedź, zanim sam się odezwał. -Dur-Shurrikun... Poprawił go na początek, bynajmniej niezadowolony ze zdrobnienia. Sam jakoś nie potrafił sobie wyobrazić by ktoś zdrabniał imię jego, kogoś z jego znajomych czy kogokolwiek innego. Po prostu uchodziło to za brak szacunku wobec danej istoty. Zwłaszcza gdy się owej istoty nie znało. -Zapewne pracują jako ambasadorzy. Jednak obezwładnić jego technologię? Wątpię, choć nie znam się na jego przykładzie. Widziałem natomiast na obrazach nie raz, jak on obezwładniał magię. A biorąc pod uwagę jego własną flotę, wiek jego, jego cywilizacji... rozbrojenie takiej istoty jest raczej niemożliwe. Maszyny myślą o wiele szybciej od nas... Odparł na to wszystko, by zastanowić się przez chwilę, a potem skupić się ponownie na swym rozmówcy, w międzyczasie popijając wody. Żadnych specjalnych napojów, herbat, win - po prostu woda, wszystko czego było mu potrzeba. Jak widać smoczysko nie miało wielkich wymagań. Gad poruszył swym ogonem, oplatając go dookoła krzesła na którym siedział. Widać będzie musiał cofnąć się w historii swej cywilizacji trochę dalej i dopowiedzieć kilka faktów. -Elementem równowagi jest prawo natury. Podbicie słabszej cywilizacji przez potężniejszą. To wydarzyło się tysiące lat temu. Z resztą kiedy nad podbijano, nie byliśmy jednością. Rasy tworzyły oddzielne państwa, toczyły krwawe boje, wybijaliśmy się wzajemnie. Kto wie ile ras zostało zlikwidowanych tylko i wyłącznie przez naszą dawną naturę? Niewola nas połączyła. Choć smoki stały na szczycie łańcucha, zrozumiały czym jest siła która władamy. Można śmiało powiedzieć, że staliśmy się liderami. Każda z ras zaczęła dołączać do naszej rebelii swoje plusy, tworząc wielką, spójną całość. Kiedy zrozumieliśmy jaką potęgę stworzyliśmy, łącząc nasze najlepsze cechy, zakrywając swe minusy - co mogło stanąć na naszej drodze? Dopiero wtedy, widmo pomogło nam wyzwolić się spod wrogiego jarzma, niewoli. Walczyliśmy jako jedność i jednością pozostaliśmy. Wyjaśnił, a po tych wyjaśnieniach wziął kolejnego łyka. Rozmowa ponownie wróciła na temat służby. Zbyt impulsywnie może i nie zareagują, jednak Shinsen miał wiadomość tego, że był tutaj raczej dość wyjątkową istotą, stąd dziwne, niespodziewane reakcje z ich strony mogą być jak najbardziej na miejscu. Co do delegacji która mogła przybyć... -Raczej kogo przyślą... Mistrza Akaryntha z Auberonem czy może kogoś z floty... w najgorszym wypadku Dur-Shurrikun kogoś przyśle... pha, marzenia. Odparł, raczej nie wierząc w ostatnie słowa dotyczące tego jakoby Crathygtański Tytan miał wysłać kogokolwiek po niego. Niby wiązały ich umowy, postanowienia, sojusze, jednak młody był tylko żołnierzem, do tego rekrutem. Czemu mieliby kogokolwiek po niego fatygować? Densorini mają od tego własnych ludzi.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Nie Wrz 21, 2014 12:39 am | |
| Jego niedopatrzenie. Zwyczajnie nazwa (lub imię, bo jeszcze nie przyzwyczaił się że statek może być istotą w pewnym sensie żywą) była za długa i ludzkim nawykiem było ją skracać. Będzie się pilnował na przyszłość i tyle. Chociaż na Ziemi takie coś było normą to w kosmosie może właśnie nie było to już tak aprobowane. No cóż, trzeba będzie wrócić do sztywnego języka. Tej dyplomatycznej i mnie spoufalającej się wersji. Istotom na nowych planetach pewnie dużo łatwiej było rozmawiać z kimś organicznym, więc takie wyjście było całkiem niezłe by cała załoga była ambasadorami. Czuło się zwyczajnie mniejszy dyskomfort podczas rozmowy z istotą żywą. Na każdego mimo wszystko był sposób i nie ma zabezpieczeń nie do złamania i Dur Shurrikun na pewno to wiedział z racji bycia A.I. o wysokim stopniu zaawansowania. Gdyby coś się takiego stało to właśnie rolą załogi byłoby poskładanie go do kupy i ponowne ustawienie w gotowości bojowej. Pewnie mieli jakieś szkolenie związane z pilotażem lub „obsługą” Tytana. Musiało tam być jakieś sterowanie ręczne na takie wypadki. Kosmos był wielki i mimo starości cywilizacji twórców statku to jednak matematycznie było niemożliwe by nie istniała starsza i bardziej zaawansowana cywilizacja dla której owa potęga była niczym źdźbło trawy. - Technologia obezwładniająca magię… - zastanowił się – w książkach a raczej fikcyjnych opowiadaniach ziemskich to raczej magia była obezwładniana przez inną magię. Właśnie współczesne fantasy i dark fantasy legło w gruzach – zaśmiał się pod nosem jak z dobrego żartu. Chociaż jeśli technologia da radę obezwładnić moce mistyczne to może udałoby się jakoś ograniczyć wpływy Jack’a i jednocześnie zabrać sobie całą jego moc? Pewnie dałoby radę wyprodukować jakiś chip, który łowca by sobie wszczepił pod skórę. To pewnie byłaby błahostka dla istoty pokroju owego A.I. Antharas jakoś nie miał zamiaru do niczego smoka zmuszać ani karmić na siłę czy poić winem. Jeśli będzie chciał to sam skorzysta, zwłaszcza że wszystko na stole jest do zjedzenia i wypicia. Trochę na zasadzie szwedzkiego stołu, gdzie można sobie wybrać to co się chce zjeść. Chociaż Antonio pewnie nie byłby zadowolony widząc, że gość nie spróbował wszystkich jego potraw, ale cóż począć. Gość w dom bóg w dom. Prawo natury… coś co łowca bardzo sobie cenił. Była to jedyna uporządkowana rzecz na tym świecie, gdzie wszystko toczyło się naturalnym biegiem. Słaby był konsumowany przez silnego, a selekcja naturalna działała. Na tej samej zasadzie upadały i rozwijały się cywilizacje. Czy Ziemie czeka taki sam los jak Densorinów? Czy z powodu podziałów na religie, państwa i narody możemy ugiąć się pod najeźdźcom, który sobie nas podporządkuje? Cóż czas pokaże, ale dostrzegł tu pewną analogię, chociaż sam też był zdania że religie nie powinny mieć najmniejszego wpływu na funkcjonowanie państwa czy też utrudnianie jego prawidłowego działania. Piękna wizja zjednoczonych narodów, gdzie każdy do wolności dołożył swoją cegiełkę. W wypadku ludzi to zwyczajnie nie wypali. Są egoistyczni, chciwi, żądni władzy oraz prestiżu. Proste istoty żyjące z toczenia wojen by utrzymać swoją tożsamość i odrębność. Tak było od zawsze i tak najwyraźniej pozostanie. - Hah, pewnie nas czeka podobny los. Mamy liczne podziały na państwa i państewka. Dzielą nas poglądy polityczne, przynależność do partii lub religii. W gruncie rzeczy jest to mało prawdopodobne by rasa ludzka była w stanie zjednoczyć się nim będzie za późno. Ludzie są z natury chciwi, zapatrzeni w siebie oraz swoje potrzeby. Kochają wojny oraz walkę – powiedział przeglądając się w kieliszku z winem, z którego zaraz upił – zapewne jeśli jakieś ogromne zagrożenie by nadeszło to każdy ratowałby swoją własną skórę. Może zostałoby te 50% populacji ziemskiej, by się bronić – powiedział dosyć optymistycznie zawyżając statystykę. - Opowiedz mi o mistrzu. Jak mniej więcej wygląda oraz jakie jest jego usposobienie? Czego mogę się po nim ogólnie spodziewać? Myślę, że skoro jesteście jednością to dołożą wszelkich starań by się do Ciebie dostać i narobić jak najmniej szumu. Zapewne nasz świat ktoś obserwuje od was i pewnie wiecie jaka jest nasza natura, dlatego akcja raczej powinna przebiec incognito – odpowiedział napełniając sobie kieliszek.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Nie Wrz 21, 2014 4:11 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen -Oczywistym jest, że magią można zniwelować działanie magii. Jednak by dokonać czegoś takiego, wymagana jest wiedza oraz nierzadko siła, której zwykłe istoty magiczne nie posiadają. Wyjaśnił pokrótce swe rozterki dotyczące niwelowania magii. Samo użycie technologii nie wydawało się aż tak trudne, by pozbyć się efektu magicznego. Problemem był tu natomiast poziom zaawansowania danej technologii. Najczęściej to magia była silniejsza od technologii, ze względu na poziomowe zacofanie technologiczne względem magii... lecz nie w przypadku tego o którym rozmawiali przed chwilą. Przemyślenia na temat tego co by się stało z ludźmi w razie ataku jakiejś obcej cywilizacji pozostawił już dla siebie. Wszechświat znał masę przykładów tego co się działo w takich sytuacjach, po za tym jakoś nie wydawał mu się to specjalnie interesujący temat. Shinsen odchylił się lekko do tyłu, opierając swe plecy na oparciu krzesła, unosząc na chwilę łeb do góry i wbijając wzrok w sufit. Mistrz Akarynth... jakby go można najlepiej opisać? Cóż, była to dość rozpoznawalna postać, więc młodzik postanowił użyć prostych słów. -Jeden z najspokojniejszych wojowników jakich znam. Jest przyjacielem oraz prawą ręką naszego króla. Wygląd... jeśli spotkasz kiedykolwiek smoka wysokiego na ponad dwa i pół metra wzrostu, o białych łuskach, ubranego w biało-złotą zbroję zdobioną niebieskimi, szlachetnymi szatami - a do tego dzierżącego artefakt, włócznię - wiedz, że to on. Posiada cztery pary skrzydeł, podobno jest wiekowy - choć nie wygląda... na pewno starszy od dorosłego osobnika mej rasy. Krążą pogłoski, że pamięta czasy wyzwolenia. Po za tym, jest jednym z najsilniejszych magów naszej planety. Podobno zbroję podarowało mu samo widmo. A czego się spodziewać...? Jest dowódcą gwardii królewskiej. Najwyższym oficerem imperium. Zobaczysz sam, jeśli będzie tobie dane go spotkać. Wyjaśnił, zdradzając nieco jednak nie za dużo. Osobiście uważał, że tego typu osobistość najlepiej poznać samodzielnie. Po za tym, był jego uczniem. Nie wypadało mówić za dużo, a i tak powiedział już wiele. Czarnołuski smok opuścił swój wzrok ponownie na swego rozmówcę, zmrużył lekko oczy i przyjrzał mu się uważnie. Przesunął ogonem z jednego końca krzesła na drugi, aż w końcu postanowił podzielić się tym co mu chodzi po głowie. -Możesz przekazać kontrolę Jackowi? Chcę z nim pomówić. Rzucił, nie wyjaśniając nawet powodu. Kto wie, co chodziło mu po głowie? Chciał mu przemówić do rozsądku czy może się z nim trochę podroczyć? A może jedno i drugie?
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Wto Wrz 23, 2014 7:15 pm | |
| Czyli połowicznie współczesne fantasy się trzyma. Chociaż tyle dobrego, ale przecież od zawsze wiadomo, że ogień zwalcza się ogniem więc magię pokonuje inna magia lub technologia. Na pewno była do tego potrzebna wiedza z zakresu magii by za pomocą technologii móc ją zniwelować. Trzeba wiedzieć przecież co się zwalcza by móc to zwalczyć. Tylko jak ogromnej mocy potrzeba było, by tego dokonać? Przecież A.I. nie było organiczne... chyba, że... znalazł jakiś sposób by to obejść. By posiąść tą wiedzę mistyczną w teorii. Jednak znając aspekt teoretyczny nie koniecznie znamy praktyczny, zatem jak tego dokonał? Jak za pomocą technologii można powstrzymać coś co od zawsze było nieuchwytne dla ludzi? Na pewno o to zapyta ową istotę jeśli nadarzy się okazja do przeprowadzenia konwersacji. Oczywiście nie sądził, by ziemska technologia nawet w 1% dorównywała tej kosmicznej. Nie mieli przecież portali, ani nie latali na ogromnych statkach kosmicznych. W starciu z tą potęgą technologiczną wojska ziemskie zapewne poniosłyby sromotną klęskę. To byłoby jak rzucanie groszkiem w opancerzony transportowiec. Raczej to była luźna refleksja łowcy odnośnie ludzkości. Nie uważał się, by był ponad ludzi jednak umiał podejść krytycznie do własnej natury. Nie był zapatrzony w siebie jak większość ludzi i umiał otwarcie skrytykować swój gatunek oraz jego dążenie do samozagłady. Być może było to spowodowane tym, że zbyt długo już żył na tym świecie i napatrzył się na różne zjawiska. Albo zwyczajnie za długo przebywał w dziczy za młodu i zyskał widzenie innej perspektywy niż tylko ludzka. Znał naturę zwierzęcą i widział, że w pewnych aspektach są one lepsze niż ludzie. Ale to rozmyślania na inny dzień, chwilę lub rozmowę bo teraz smok opisywał Akaryntha. Z uwagą łowca słuchał jego wypowiedzi szkicując sobie w głowie mniej więcej wygląd, profil psychologiczny owego osobnika. Przy okazji sporo się dowiedział, bo wyszło na to że Densorini mają króla. Może działają na zasadzie monarchii parlamentarnej? Może król był tylko symbolem tak jak obecna królowa Wielkiej Brytanii? Mimo wszystko owy mistrz się wyróżniał. Był smokiem o białych łuskach, zresztą dosyć dużym. Miał białą zbroję zapewne z jakimiś złotymi ornamentami czy czymś, a na dodatek do tego jakieś niebieskie szaty. Istotnie wyglądał bardzo dostojnie, prawie jak król lub mędrzec w każdej chwili gotowy bronić swojego ludu. Na dodatek kolejnym elementem była włócznia. Sądząc po opisie zbroi to pewnie ona też była jakoś specyficznie wykuta, tak by pasowała do pancerza lub pancerz pasował do niej. Ilość skrzydeł nawet była sensowna, bo jak na taką dużą istotę to potrzeba albo pary silnych skrzydeł albo kilku mniejszych. Nie kwestionował tego, że istota pewnie była bardzo stara. Zresztą mistrzowie mają to do siebie, że są wiekowi albo są zwyczajnie starzy bo w odpowiednim wieku osiąga się określony stopień "oświecenia". - Czyli jest takim waszym generałem i powinien mieć też możliwość w razie czego zastąpienia króla? - dopytał się, bo na to wychodziło z wywodu smoka. Wiadomo, że mistrz był ceniony, zwłaszcza po tym co usłyszał o nim na koniec oraz o widmie. - Tą zbroję pewnie uzyskał za to, że prowadził was do boju przeciwko najeźdźcy czy coś takiego? W sumie jeśli teraz jest wysokim oficerem to nawet by brzmiało sensownie jeśli by stwierdzić, że w młodym wieku mógł wykazać się dużymi zdolnościami taktycznymi - zamyślił się na głos łowca. Oczywiście spotkanie byłoby naprawdę mu na rękę, bo słyszeć o takiej osobistości a poznać osobiście to dwie różne rzeczy. Z rozmyślań wyrwała go prośba smoka, przez co łowca prawie się zakrztusił winem. Po chwili odchrząknął i spojrzał na niego pytająco. Nie za bardzo widziało mu się oddawać stery Jack'owi i tym bardziej nie łapał czemu smok chce z nim rozmawiać. Przecież Jack to był jedynie rzeźnik. On nie rozmawiał, on zabijał chociaż w tym wypadku raczej to on zostałby ostro poturbowany. - Ufam, że wiesz co robisz - powiedział i zaśmiał się w myślach. Rzucił Jack'owi "tylko bądź grzeczny bo znowu dostaniesz lanie lisku mój". Jack szarpnął się w klatce umysłu rycząc złowrogo na obelgę łowcy, jednak po chwili Antharas pokazał mu obraz jego porażki. Tego jak latał niczym piłeczka pingpongowa po sali treningowej. Jakoś to wystarczyło by go zgasić. Na moment łowca spuścił głowę w dół. Nie planował dać Jack'owi pełnej kontroli, a jedynie tyle ile potrzeba by rozmawiać i ewentualnie jeść. Jego grzywa niewiele się wydłużyła, a oczy stały się bardziej zwierzęce. Zyskał pionowe źrenice i lekko urosły mu zęby. Jack spojrzał na smoka i usiadł po turecku na krześle od czasu do czasu zamiatając podłogę koniuszkiem ogona. - No więc? Po co mnie wezwałeś? Chcesz namówić mnie bym opuścił to ciało? Niczym egzorcysta wygonisz mnie z niego jakbym był złym duchem? - zapytał zmienionym tonem głosu. Bardziej charczącym, ale zdecydowanie mniej pewnym. Może nawet z nutką strachu mając w pamięci poprzednie starcie z młodym smokiem. Na pewno nie był to zuchwały ton głosu. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sro Wrz 24, 2014 2:16 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen -Króla zastąpić może jedynie następca tronu... Odparł, zaskoczony takim stwierdzeniem. Generałowie, do których jego mistrz się nawet klasyfikował, nie mieli za dużo wspólnego z królewską linią krwi. Na dalsze pytania Shinsen nie odpowiedział, po prostu pozwalając sobie przemilczeć całą sprawę. Następnie Antharas wykonał prośbę i oddał kontrolę drugiej istocie w nim siedzącej. Młody smok przekrzywił swój łeb lekko na bok, słysząc słowa wypowiedziane przez Jacka. Dokładniej zwrócił uwagę na ton głosu, który ta istota do niego przemówiła. -Wygonić...? Nie, to nie moja specjalizacja. Zastanawia mnie... kto ciebie stworzył? Zapytał spokojnie, nie prowokując raczej niczego. Po za faktem, że wprawiony rozmówca łatwo mógł z samych słów wychwycić, że młodzik nie uważał Jacka nawet za istotę żywą, wprost porównując go do rzeczy. Ale czego mu się dziwić? Owa istota groziła mu śmiercią, ba - on nawet próbował go zabić... nieskutecznie, jednak próba zaliczona. A nie ma nic łatwiejszego w tym by stworzyć sobie w smoku wroga, niż próbować mu coś zrobić... lub jego przyjaciołom. Smok oparł swe ręce na stole, szorując w dalszym ciągu ogonem po ziemi na lewo i prawo, a przy tym cały czas obserwując swego rozmówcę, gdyby mu się coś jednak... odwidziało. Z resztą to był dopiero początek, smoczysko miało swoje plany co do owej istoty. Krótkie, jednak były.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Czw Wrz 25, 2014 1:51 pm | |
| Wolał nie drążyć co będzie w momencie, gdy król będzie ostatnim z linii. Były 2 możliwości. Pierwszą był testament, gdzie przekazuje komuś władzę i ta osoba oraz jej ród zostaje podwyższona do rangi królewskiej, a potem rządzi na miejscu króla. Drugą możliwością było to, że władze przejmie Widmo lub naczelnik sił zbrojnych Densorinów. Obie wersje były dosyć sensowne z racji tego, że zawsze znalazłaby się godna osoba do piastowania tego urzędu. Zaczęła się rozmowa istoty rozumnej z bestią, która też jest w miarę rozumna. Jack nie był czymś co jest jedynie bezmózgim zwierzęciem działającym w 100% na instynkcie. Wbrew pozorom był dosyć wyrafinowanych jeśli chodzi o oprawianie ofiar. Jack zdziwił się troszkę na słowa smoka. Nie chciał się go pozbyć? Wygonić? Uwolnić od łowcy? A nie, faktycznie nie zrobi tego bo jak sam powiedział nie jest od tego. Zapytał za to nader spokojnie (co było dla Rzeźnika dziwne) kto go stworzył? -Kto mnie stworzył? Istniałem od początku… chyba. Nie wiem, a Ciebie kto stworzył? Żyłem w jego ciele, pożywiałem się na jego nienawiści, rozpaczy, smutku. Kiedy był młody to była świetna pożywka dla mnie. Jednak nie wiem, skąd się u niego wziąłem. Prawda jest taka, że to było całkiem trudne pytanie. Jack raczej nie wiedział skąd się wziął, wiedział że zawsze tam był. Od samego początku obserwując sobie chłopaczka, który potem wyrósł na łowcę. Leżał sobie i obserwował wszystko, czekając tylko na odpowiedni moment kiedy łańcuch, na którym był uwiązany pęknie. Rzeźnik złapał kawał mięcha i zjadł go w kilka chwil niczym zwierzę. Uważnie jednak obserwował smoka, chociaż po zeszłej konfrontacji wyłapał, że to raczej nie on pierwszy zaatakuje. -Ktoś miał całkiem niezłą wyobraźnię jeśli mnie stworzył, bo takiego drugiego nie znajdziesz jak ja – zachichotał pod nosem szczerząc kły do smoka. -Czemu mnie wezwałeś, bo nie sądzę że po to by pogadać sobie o tym jak mnie zrobiono? - spojrzał na niego wzrokiem zaszczutego zwierzęcia. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Nie Wrz 28, 2014 5:28 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen A więc... nie wiedział? To było prawdopodobne, jednak dość rzadko spotykane. Zazwyczaj takie istoty miały świadomość tego kto je stworzył. Przynajmniej tak go uczono. Shinsen wiedział, że dla kogoś takiego jak on, magia była jedną, wielką tajemnicą. -Żywiłeś się jego najsłabszymi emocjami...? Zupełnie jak demony. To... słabe pożywienie. Skomentował jego słowa, raczej nie mając zbyt pozytywnego podejścia do żerowania na drugiej istocie. Tym bardziej, jeśli siłę czerpało się z negatywnych emocji. Były one zazwyczaj zbyt słabe, jako same w sobie - by pozwolić na zyskanie prawdziwej siły. Natomiast następne słowa Jacka... -Lisa...? Jest was całkiem sporo, tam, skąd pochodzę. Dodał spokojnie, zaraz również łapiąc jakiś kawał mięsa i prawie że połykając go w całości. Następnie znów wziął łyka wody i spojrzał na swego rozmówcę ciut poważniej. Widać bardzo mu się śpieszyło, w końcu na pewno miał gdzie wyjść z Antharasa. -Jesteś podobny do przedstawicieli jednej z Densorińskich ras. Jakby host oddał tobie jeszcze kontrolę... Zaproponował. Smokowi wyraźnie chodziło coś po głowie, jednak miał świadomość, że gospodarz trzyma swoje "zwierzątko" na smyczy. A on potrzebował czegoś innego. Potrzebował, by to właśnie Jack przejął kontrolę, a nie Antharas. Inaczej ta rozmowa była zbyt kontrolowana, a owy zwierz mógł się czuć bardzo niemiło. Należało to trochę ukrócić, zmienić. Z resztą Shinsen już raz dał mu radę. Zapewne drugi raz również dałby mu do zrozumienia, zwłaszcza, że wielu jeszcze nie pokazał. Pytanie tylko - co zrobią?
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Pon Wrz 29, 2014 3:18 pm | |
| Smok zadał jedno z tych pytań, o których łowca nigdy nie pomyślał by użyć w rozmowie z Jack'iem. Antharas nigdy nie odczuwał potrzeby głębszego poznania potwora w nim drzemiącego. Uważał go jedynie za bestię, którą należy ujarzmić by nikomu nie stała się krzywda. Jednak czy tak naprawdę miał rację? Co jeśli Jack jest istotą, która jedynie swoimi występkami chce zwrócić uwagę na siebie? Niczym kot przynoszący właścicielowi zdechłe gołębie. Jednak teraz potwór był w połowie u sterów - Kiedyś nie były takie słabe. Wiesz pewnie nie powiedział Ci nic o tym, bo przeszkadzała mu jego w dupę kopana trauma związana z przeszłością. Pewne złe stworzonko... - przegryzł mięsko - nie ja, ale z chęcią bym się z tym zwierzątkiem spotkał i... porozmawiał - wyszczerzył kły, bo faktycznie z chęcią by się zmierzył z tamtą bestią, która zamordowała rodziców Antharasa. Był ciekaw co zwierze by zrobiło, gdyby to jemu Jack wyrywał kończyny ze stawów. Nie była to żadna oznaka chęci pomsty za swojego "hosta", lecz zwyczajna ciekawość oraz chęć zabawienia się - Wracając do zwierzątka to wymordowało mu na jego oczach bliskich. Obdarło żywcem ze skóry i powiesiło na żyrandolu. Ahh jaką wtedy miałem pożywkę - rozłożył się wygodniej wspominając tamte krzyki. Czuł w sobie nadal ten smak strachu łowcy oraz jego negatywnych uczuć - Widzisz te jego zabaweczki, żyletka czy miotacz wykałaczek. Wszystkie napędzane są tym samym. Jego frustracją, chęcią zemsty za uciśnionych, wszystkim co związane z nienawiścią - zachichotał pod nosem, jednak mimo na pozór luźnej postawy, zachowywał czujność. Niczym kameleon zmieniający barwę żeby zwieść przeciwnika. Wsłuchał się uważnie, kiedy dowiedział się że Jack'ów jest więcej w miejscu tam skąd Shinsen pochodzi. Czyżby była szansa dowiedzenia się czegoś o swojej egzystencji? Jednak... co jeśli to pułapka zastawiona na lisa? Z drugiej strony, jeśli chciałby go pojmać to zrobiłby to już teraz... co on knuł? Po raz pierwszy mózg Jack'a został zmuszony do tak chłodnych kalkulacji oraz obmyślania o co może chodzić. Na dodatek ten poważny wzrok sugerował, że coś się grubszego kroi. Grubszego niż udziec barani, który momentalnie został obgryziony do kości przez Lisa. Posłuchał dalej i dowiedział się tyle, że chodziło o jedną z Densorińskich ras. - Eeee... czekaj chwilę, zadzwonię do niego bo z tego co słyszę... sugerujesz, żebym spróbował się z nimi dogadać. Ja, Jack The Ripper miałbym gadać z lisami z kosmosu... - położył rękę na swoim podbródku i bujnął się na krześle zastanawiając nad czymś. Zapewne szukał argumentów by przekonać łowcę. Chociaż dostatecznym byłoby to, że obok był smok który Jack'a by obezwładnił w razie czego. Niechętnie użyje tego argumentu, ale musi. W końcu był nader ciekawską istotą i to akurat była wspólna cecha i Antharasa i Lisa. Przymknął na moment oczy i zaczął wewnętrzną rozmowę. Jack (w głowie): Wróciłem stary pierdzie... - spojrzał na łowcę krytycznie - Nie ignoruj mnie! - warknął. Antharas (w głowie): Nie wiem czym sobie zasłużyłem, że oczekujesz rozmowy ze mną - ziewnął - jakieś święto dziś? Dzień dobroci dla zwierząt? - zapytał przeciągając się i patrząc uważnie na Lisa. Jack (w głowie): Chodzi chyba o coś ważniejszego niż moja chęć zabijania, a to już coś. Jest miejsce, gdzie więcej osobników takich jak ja egzystuje. Antharas (w głowie): Noooo? Kontynuuj, jest więcej takich psycholi i co dalej? Jack (w głowie): Jest szansa odkrycia czym jestem i skąd się tu wziąłem. Antharas (w głowie): Gdzie jest haczyk? - zapytał konkretnie i na temat, bo jakiś haczyk musiał być skoro Jack zapewne właśnie próbował prosić o pomoc. Taki kroczek mógł pomóc całkowicie wyeliminować problem jakim była natura berserkera Jack'a. Jack (w głowie): Musisz mi oddać władzę nad ciałem... w tej formie w jakiej jestem teraz raczej nie mógłbym się dogadać na równi. Skoro jestem podobny do jednej z ras tych Densorinów to... - tutaj łowca mu przerwał. Antharas (w głowie): Jednym słowem Shinsen chce z Ciebie zrobić coś w rodzaju dyplomaty i jednocześnie nauczyć czegoś o Tobie samym. Sprytne. 2 ptaki za jednym kamieniem - łowca domyślał się jaki jest cel smoka, jednak ubrał to w słowa w ten sposób by Jacka było łatwiej owinąć sobie wokół palca. Ucywilizowanie Jack'a na tyle ile się da oraz sprawienie by Antharas i Lis zaczęli współpracować. Rozważał coś moment, ale przeważył argument że Jack i tak dostanie wpierdziel od młodego smoka w razie czego, a poza tym poza nim było jeszcze sporo potężnych osób. Na pewno Rzeźnik będzie ważył słowa jak kilka razy ktoś go obije. Łowca się tylko uśmiechnął pod nosem, bo właśnie dostał bilety w pierwszym rzędzie na świetny spektakl - Dobrze. Jednak dwa warunki. Po pierwsze licz się z tym, że jeśli zabijesz jakiegoś niewinnego człowieka świadomie to na stałe odbieram Ci kontrolę nad tym ciałem. Po drugie... ja też mam prawo do tego ciała oraz przejęcia nad nim kontroli, kiedy uznam to za konieczne i na Ziemi poruszamy się w ludzkiej formie. Zrozumiano kupo futra? Jack'owi niezbyt podobało się, że postawiono mu jakieś warunki. Jak ten człowiek śmiał mu coś dyktować? Jednak zwierz widział, że ten jest u władzy i trzyma go na krótkiej smyczy. Jedyne co mógł to się zgodzić na te warunki. Na dobrą sprawę jak się zastanowił to właśnie dokonał wymiany zabijania niewinnych w zamian za możliwość poznania siebie. Zabijać niewinnych czy winnych co za różnica? Tak samo się ich chlasta pazurami i krew jest ta sama. Może ostatecznie się na to zgodzić. Odwarczał i kiwnął głową swojemu "hostowi", który zajął miejsce w pierwszym rzędzie wygodnie się rozsiadając i obserwując wszystko. Z perspektywy Shinsena rozmowa wewnętrzna mogła trwać 2-3 minuty. Po tym czasie coś co obecnie było Jack'iem otworzyło oczy. W tym momencie ciało zaczęło porastać futrem i przybierać coraz bardziej rozmiary oraz lisią formę. Ubrania zaczęły pękać pod naporem masy. Urósł troszkę, więc na stojąco pewnie miał te 2 metry wzrostu. Przeciągnął się strzelając kośćmi, jakby przyzwyczajając się na nowo do swojego ciała. Spojrzał na swoje dłonie, które zostały pokryte grubszą warstwą skóry, a palce stały się szponami. - Tak. Stary piernik się zgodził, jedyne czego chciał to móc obserwować i w razie jakbym chciał zabijać niewinnych to może interweniować. Takie były jego warunki, jednak teraz wreszcie - sięgnął po solidny kawał mięcha połykając go i szczerząc się - Jestem wolny. Ahhh... To jaki masz plan? Zapewne jakiś masz, bo staruch tak mówił - przekręcił głowę patrząc wyczekująco. Jego głos nie emanował szacunkiem, a raczej czysto biznesową bezpośredniością. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Pon Wrz 29, 2014 11:37 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen Smok wysłuchał tego co miał mu do powiedzenia Jack, jednak nie był w żaden sposób przekonany. Nie zostało rzucone nowe światło, wprost przeciwnie. Jego rozmówca nieświadomie (najwyraźniej) potwierdził mu jego własne słowa. Po za tym, potwierdził również przypuszczenia młodzika co do przyczyn postępowania w ten, a nie inny sposób - nie koniecznie związanych z klątwą. A więc jednak była jakaś czarna plama na historii gospodarza? Mroczna, niebezpieczna? Shinsen niestety - lub stety - nie zdążył dorobić się jeszcze swojej własnej. Niemniej jednak należało mu wyjaśnić, dlaczego się myli. -Nie rozumiesz słabości negatywnych emocji. Siła jest jedynie w pozytywnych emocjach, ta prawdziwa potęga którą większość istot w sobie nosi... Zaczął, a następnie podniósł się do góry i ruszył w stronę okna, podchodząc do niego i wyglądając na drugą stronę. Od razu przypomniał mu się odpowiedni cytat, który na jednej z lekcji wypowiedział mu jego mistrz, białołuski smok. -"Strach wiedzie do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia." To słowa mego mistrza, którego mam nadzieję - spotkasz. Dokończył, a następnie odwrócił się i zamilkł na chwilę. Jacka zajął się rozmową ze swoim hostem, a tymczasem smok zaczął chodzić po pokoju, oglądając meble, ściany oraz to co się na nich znajdowało, jak również ogólny wystrój wnętrza. W końcu rozmówca otworzył oczy i zaczął przemieniać swój wygląd. Młody smok zaczął przyglądać się efektowi z niemałym zaciekawieniem. A spowodowane to było faktem, że Jack zmieniał się kogoś, do kogo Shinsenowi było bliżej niż do człowieka którym był Antharas. Obserwował jak ciało zaczęło porastać futrem, twarz zmieniła się w pysk, łeb niczym u zwierzęcia, stopy w łapy, dłonie zaczęły być zdobione na końcach pazurami, jak również ubrania które wyraźnie przestały pasować i rozdarły się pod naporem większej masy istoty która je na sobie miała. Młodzik ruszył do przodu i podszedł do Jacka, lustrując go swym spojrzeniem. Niemniej jednak zaskoczyły go słowa owego "zwierza". -Na prawdę jesteś słabą istotą. Ściągnij te strzępy szmat które na tobie zostały i spójrz na siebie. Wyglądasz tak, jakbyś mógł mnie zgnieść jedną dłonią. Mimo to wpierw pokonałem ciebie w sali treningowej bez wysiłku, a teraz dowiaduję się, że jesteś całkowicie zależny od łowcy... będąc jego "klątwą". Nie powinno być czasem na odwrót? Rzekł, wypowiadając na głos swoje myśli, swoją opinię - i kończąc to wszystko pytaniem. Jednak taka była prawda. Na dole, Shinsen spodziewał się tego, że sam może skończyć rozsmarowany na ścianie. Gdyby Jack był Densorinem, zapewne tak by się to skończyło. Niemniej jednak rzeczywistość była dla nich obu mniej przyjemna. -Wydajesz się uważać za lisa... pytanie czy realnie nim jesteś. Jack "the Ripper"? Zostań przy Jacku, gdy zamierzasz się komuś przedstawiać, inaczej nie wezmą ciebie na poważnie... zwłaszcza, że pokonał ciebie dwudziestoletni młodzik. Skomentował, uśmiechnął się tylko do niego jakby nigdy nic, a następnie odwrócił i podszedł ponownie do okna, spoglądając przez nie i wyczekując. Smokowi wyraźnie się nie śpieszyło. Jack miał przede wszystkim zacząć myśleć samodzielnie, a nie wysługiwać się Antharasem. Zdanie to zabrzmiało przecież idealnie, jakby ten osobnik potrzebował opiekunki. "Jak zacznę broić to szefo mnie powstrzyma i ukarze". Skoro był taką oto potężną istotą, dobrze by było gdyby sam to zrozumiał i zaczął się w końcu należycie zachowywać. Pytanie... co teraz zrobi?
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Wto Wrz 30, 2014 11:33 pm | |
| Lis wysłuchał tego co smok miał do powiedzenia i miał w głowie jedno pytanie: „O czym on kurde gada? Pozytywne emocje siłą? Dobre sobie, gdyby były siłą to nawet najmniejsza cząstka jaką miał łowca byłaby smaczniejsza i bardziej pożywna.” - Jak na razie w wypadku mojego „hosta” wszystko układa się w logiczną całość według tego wzoru. Jednak nie wygląda by cierpiał. Ma się dobrze, psychika stabilna, ciało również. Tylko jego umysł przeżera to jego głupie poczucie sprawiedliwości. Gdyby miał liczyć na pozytywne emocje to dawno by zdechł w dziczy, kiedy to zaczął swoje próby. Ha! Muszę podziękować temu kapturnikowi, który go tego nauczył. Gdyby nie on to pewnie spałbym sobie dłużej. Duużo dłużej – ziewnął leniwie. Strasznie duży wkład w przebudzenie Jack’a miał mistrz Antharasa, który dostrzegł to co się działo w jego wnętrzu. Co jeśli łowca by nie przystąpił na tamtą ofertę? Była nawet całkiem spora szansa, że w końcu by pozbył się nienawiści i jakoś uspokoił się wewnętrznie. To była całkiem możliwa opcja, gdyż te wszystkie treningi, ból, cierpienie, obietnica zemsty. To wszystko ukształtowało wewnętrzną moralność Antharasa oraz to kim obecnie jest – Na dobrą sprawę jak się nad tym zastanowię to przez kapturnika taki jest. Pewnie gdyby nie on to owca, bo nie łowca, znalazłby sobie już jakąś samiczkę niezgorszą i jego ród nie byłby na wymarciu – Jack się nad czymś zastanawiał, a to był znak że albo był chory albo coś w jego psychice powoli drgało. Coś dziwnego się działo bo pierwszy raz ktoś zmusił go do rozmowy, a nie rozszarpania na kawałki. Oczywiście drugą opcję wolał bardziej, bo zwyczajnie do niej przywykł przez te wszystkie lata. Zabijanie ludzi smakowało dobrze… naprawdę dobrze i tam Jack mógł ujawnić swoją dzikość i nieokiełznanie. Używał sobie ile się dało, kiedy nie miał założonego kagańca mentalnego. Jack stał z napiętymi mięśniami w gotowości do obrony, kiedy to smok do niego podszedł. Pamiętał to co się działo w sali treningowej i jakby instynktownie był gotowy do uniku jak zwierzę zagonione w kozi róg. Jednak nic mu nie robił. Gad jedynie prawił mu morały. Morały, które gdyby mógł to wsadziłby mu tam gdzie słońce nie dochodzi. Co nie oznacza, że nie słuchał tego. Zdarł z siebie resztkę ubrań, gdyż zwyczajnie go krępowały, a raczej jego ruchy. Obyło się to szybko i jednym machnięciem pazurów. Można było ujrzeć napięte mięśnie istoty oraz jej ciało w pełnej okazałości. Ogon, który stał się większy zaczął poruszać się na lewo i prawo. Pyknęła mu brewka i wyszczerzył kły, kiedy nazwał go słabym. - Uważaj, bo pod Twoimi stopami może się czaić cholerny alpinista – rzucił przez kły. Denerwowała go pewność siebie smoka – i to nie tak, że jestem w pełni zależny! To ja mu zawsze ratuję skórę, kiedy ma umrzeć. To ja chronię go przed pociskami i to ja sprawiłem, że nie został rozsmarowany na ścianie sali treningowej. To on jest zależny ode mnie i tylko przez to, że zna technikę samokontroli oraz wyzbycia się wszelkich emocji jest w stanie założyć mi łańcuch. Co nie znaczy, że jestem potulnym „zwierzątkiem” – powiedział rozzłoszczony, gdyż łowca nigdy nie docenił tego co Jack robił by utrzymać to ciało. Nigdy nie doceniał też pomocy jaką oferowały zdolności Lisa. - Ktoś rzucający tą klątwę musiał być tak słabym czarodziejem, że nie przewidział takiej ewentualności! Magik od siedmiu boleści – powiedział rozgniewany i ugryzł kawałek mięsa, który pochłonął momentalnie. - To tak jakbym ja zapytał czy realnie jesteś smokiem – niech sobie mówi co chce, on tą ksywkę zbyt lubił. Na Ziemi ludzie drżeli przed nim i chowali się po domach, kiedy to Jack the Ripper ruszał na łowy. Ten widok napawał go satysfakcją niemałą – że co?! – jego pysk zyskał nową mimikę zwaną zdziwieniem połączonym z niedowierzaniem przy niewielkiej domieszce hmmm…. Wstydu? Tak, to było to uczucie. Antharas obserwując ten spektakl ledwo powstrzymywał się przed śmiechem. Mentalnym, ale jednak śmiechem, chociaż sam był dosyć zdziwiony, że Shinsen był taki młody. Antharas (w głowie): Posłuchaj się go i sam spróbuj wyrobić sobie markę, a nie inspirować się jakimś podrzędnym mordercą prostytutek. Zresztą „the Ripper” brzmi jak jakaś oklepana ksywa z podrzędnego fantasy. Zresztą… to Twoje ciało, ja mam wakacje. Jack nawet nie miał sił tego skomentować, bo nie wiedział kogo pierwszego próbować rozerwać. Łowcę czy smoka, jednak łowcy nie mógł bo dotknąć go raczej nie dotknie, a ze smokiem wiadomo jak to się skończy. Po raz kolejny dzisiejszego dnia bestia zaczęła się zastanawiać nad sensem tej rozmowy. Co gadzina przez nią chciała osiągnąć? Sprowokować go do ataku? Poniżyć? Zmusić do myślenia, które najwyraźniej nie było dla kogoś kto tylko siepał i zabijał do tej pory? - Meh filozofowanie nie jest dla mnie. Za bardzo męczy, a efektów nie ma. Co innego skórowanie ofiar – spojrzał na swoje pazury, które zawsze z wprawą wykonywały swoje zadanie – Co chcesz przez to wszystko osiągnąć? Zmusić mnie do refleksji nad sobą? Mnie... wieloletniego mordercę i rzeźnika? Poruszyć moje sumienie, bym szukał odkupienia i szerzył dobro oraz sprawiedliwość niczym w jakiejś historyjce o bohaterze? Łowca już widział zarysy tego planu, ale nie planował się dzielić tym z Jack’iem. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sro Paź 01, 2014 3:06 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen Smok uśmiechnął się sam do siebie. Czy to było uczucie które towarzyszyło Akarynthowi za każdym razem, gdy do nich przemawiał? Gdy wyjaśniał im coś oczywistego? Do tego słowo którego użył Jack... -Sprawiedliwość...? Zapytał młody smok, odwracając się do swego rozmówcy. Shinsen podszedł do niego kilka kroków, mierząc lisa swym spojrzeniem. Lisa, który był znacznie szerszy od młodzika. Aż dziwne, bo gad poczuł się przy nim nagle dziwnie mały... pomimo, że niedawno rozsmarował go na ścianie sali treningowej. Niemniej jednak nie o to chodziło. -Sprawiedliwość jest pojęciem bardzo ogólnym. Czymś, czym ty nie możesz się żywić. Bliżej temu raczej do zemsty. Skomentował, wyrażając tutaj swoje spostrzeżenie. Niemniej jednak tak był nauczony. Sprawiedliwość jako taka nie istniała, bo zależna była od sytuacji, strony konfliktu, światopoglądu oraz kilku innych czynników. Nie dało się nie zauważyć, jaki spięty był lis, gdy gadzina do niego podchodziła. Na komentarz o alpiniście, smok przekrzywił jedynie łeb na bok, nie rozumiejąc co do niego powiedziano. Nie znał takiego słowa, gdyż tam skąd pochodził nie było gór od których owe słowo wzięło swe pochodzenie. Jack zaczął wyciągnąć, jak to bardzo przydatny był Antharasowi, a w miarę tego jak mówił, na pysku smoka zaczął pojawiać się coraz większy uśmiech... politowania. To o czym lis mówił było dla niego wręcz przezabawne, a wspomnienie o nieudolności jakiegoś maga - już całkowicie. Oczywiście smok nie zamierzał tak stać i szczerzyć się do niego, tak więc odsunął zaraz krzesło i usiadł obok swego rozmówcy, poważniejąc lekko i spoglądając na niego. -Rozsmarowany na ścianie sali treningowej zostaliście właśnie dzięki tobie, twojemu zachowaniu. Technika samokontroli? Co za ciemna wymówka. Zrzucasz na jakiegoś maga własną nieudolność. Rzucił, krzyżując swe ręce na klatce piersiowej. O dziwo, smok był cały czas rozluźniony, spokojny - jakby nie martwiąc się, że może przekroczyć granicę i zachęcić swego rozmówcę do kolejnej próby obicia mu pyska. -Jestem smokiem, młodym rekrutem gwardii. Odparł na tą propozycję pytania, przypominając w skrócie, że był młodzikiem... oraz że Ripper miał się czego ewentualnie wstydzić, bo został pokonany przez amatora. Kolejne słowa lisa sprawiły, że smok spoważniał już i postanowił w ten sposób podejść do tematu. Wyjaśnić mu, co chciał osiągnąć? Bo bynajmniej nie to, o czym lis myślał. -Refleksji nad sobą? Jak najbardziej. Szerzenie dobra? To przereklamowane. Coś, czego nie ma. Zapewne słuchałeś rozmowy mojej z Antharasem. Pamiętasz widmo? Dla nas on jest dobry... a wymordował setki tysięcy spośród nas. Czy to nadal dobro? Zastanów się... Zaczął wyjaśniać, a przy okazji tych słów, podniósł prawą rękę do góry, a następnie oparł ją łokciem na stole, ustawiając ją frontem do swego rozmówcy. Otworzył dłoń spokojnie, lekko zginając palce i spoglądając na niego bez większych emocji. -Jesteś ode mnie silniejszy, prawdopodobnie nawet i szybszy. Nie pokonałem ciebie siłą, tak jak ty próbowałeś to zrobić ze mną. Nie wierzysz? To podaj rękę, przekonasz się... Dokończył, czekając czy lis podejmie się wyzwania czy może zrezygnuje, kierując się tą wewnętrzną niepewnością. Siłowanie na rękę było najprostszym sposobem pokazaniu mu, że to co wydarzyło się w sali treningowej było iluzją, na którą Jack sam sobie pozwolił. Shinsen uważał, że powinien tam zostać pokonany, jednak nie został - ze względu na podejście tej istoty. Nieprawidłowe, zachłanne, agresywne... w ten sposób nie postępują nawet proste zwierzęta. Może jednak uda się go przekonać. Gad wydawał się pewny swego, nie wyglądał to tak jakby Antharas miał się w cokolwiek wtrącać. Może i był słabszy, chciał to mu pokazać... jednak nadal potrafił walczyć, co pokazał na sali treningowej. W razie problemu, będzie miał środki by się uwolnić.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sro Paź 01, 2014 6:26 pm | |
| Jack mógł pomyśleć o tym, że smok jakoś wątpił w istnienie pojęcia sprawiedliwości. Jedyny sprawiedliwy bieg wydarzeń to ten wyznaczany przez naturę i ten bieg najbardziej odpowiadał Jack’owi. Shinsen się do niego odwrócił i zmierzył go spojrzeniem, jednak nie wyglądał jakby chciał atakować. W porównaniu z Lisem, smok był mniejszy. To tak jak porównać jastrzębia i mewę. Wielkościowo oczywiście, bo w Sali treningowej smok wykazał się większą zwinnością i szybkością. Właściwie to bardziej znajomością sztuki walki w mniemaniu Antharasa, ale ta wiedza nie była przeznaczona dla Jack’a. Łowca znał pojęcie, że siła ulega pod precyzją ataków. Rzeźnik działał odwrotnie, przedkładał obecnie siłę ponad wszystko. - Zemsta? To smakuje bardzo dobrze, zwłaszcza na gorąco w polewie z krwi przeciwnika – powiedział szczerząc się, gdyż patrzenie na to jak krzywdzący stawał się krzywdzony było bardzo przyjemne. Oczywiście do momentu, kiedy to Lis nie był ofiarą. Mimo wszystko zemsta była sposobem jaki bardzo dobrze znał z racji tego, że czasami przypatrywał się temu co robią ludzie, albo jak próbują na niego zapolować po tym jak Antharas rozbijał jakieś szajki przestępcze Londynu. Widząc, że nie zrozumiał jego porównania Jack spuścił głowę i pokręcił nią. Nie miał cierpliwości by tłumaczyć żarty i porównania, zwyczajnie nie był przyzwyczajony by gadać z kimś dłużej niż 3 minuty. Smok był chyba rozbawiony jego opowieścią, a raczej można rzec zażenowany. Co on może wiedzieć o tym jak Lis mógł się czuć? Cały czas będąc w klatce umysłu i wyciągany tylko wtedy jak zaszła na to potrzeba. Wypuszczany „na spacer” tylko wtedy, kiedy jego host miał na to ochotę. Młodzik rozsiadł się obok niego. Z początku Jack miał odruch, jakby chciał się bronić, przez co lekko drgnęły mu mięśnie, a ogon nerwowo się poruszył. Jednak cios nie nadszedł, a Lis uważnie obserwował poczynania rozmówcy. Czy on go testował? Testował jego granicę, zanim rzuci się na niego z pazurami? Specjalnie go prowokował najwyraźniej, ale tym razem się nie da tak łatwo. Już wtedy w Sali dał się sprowokować i skończyło się to dla niego źle. Zwierzęta mają to do siebie, że dwa razy łapy w siatkę pod napięciem nie wsadzą. Antharas widział z pierwszego rzędu jak całkiem niezła metoda uczenia lisa cierpliwości zaczyna skutkować. Cierpliwości i przy okazji lekkiej ogłady, która zapewne się przyda. Łowcy nie brakowało ani tego ani tego, ale Jack skorzysta z tej lekcji. Dlatego między innymi zgodził się na taki układ. Te dwa warunki, które mu dał były tylko tak by były i aby zrobić z Jack’a kretyna, który słucha się swojego pana. Metoda działająca na dzieci. Powiedz, aby czegoś nie robiły i się słuchały, a otrzymasz przeciwność. Właśnie o taką przeciwność w Lisie chodziło, by zaczął myśleć sam i właśnie w poczynaniach smoka oraz swoich było to widoczne. W niewielkim stopniu posuwali się do przodu. Małymi kroczkami, ale jednak. Na dodatek ta pozycja z założonymi rękoma w jakiej siedział smok sprawiała, że Jack widział to jako sposób wywyższania się co jeszcze bardziej go irytowało. Jeszcze to przypominanie, że jest „rekrutem”, że Jack przegrał z młodszym i młodszemu teraz dał się prowokować. Nie da mu tej satysfakcji, że przywali mu teraz w gębę i pokaże że młody wygrał. Zwyczajnie ledwo, ledwo ale jednak udało się Jack’owi to zignorować. - Dobro… jest tym co jest nam na rękę. Czyli mordując tamtych ludzi, którzy mieli coś na sumieniu, jestem dobry? Czy zatem morderca jest osobą dobrą z racji tego, że walczy z przeludnieniem i robi to co uważa za słuszne? – zaczął się zastanawiać na głos, raczej chyba bardziej dla siebie niż dla smoka bo skoro tak stawiał sprawę dobra i zła to można się zastanowić nad jego istnieniem. Może światowy rząd ziemski nie był dobry bo zawsze znalazł się ktoś podnoszący bunt, albo ktoś kogo ścigają. Widać było, że trybiki ruszyły w tym pustym łbie, a na twarzy pojawił się grymas zamyślenia i wysiłku, jakby skupienie sprawiało mu ból. Dosłownie. Rozmyślania przerwało mu ponowne zmienienie miejsca przez smoka, który oparł rękę na stole, jakby rzucając mu wyzwanie. Na dodatek połechtał miło dumę Jack’a mówiąc, że jest silniejszy i szybszy. Rzucał mu wyzwanie, jednak czy smok nie zrobi tego specjalnie? Czy nie przegra specjalnie tylko po to by podbudować go? Pokusa stała się jednak zbyt silna, więc położył też swoją rękę i zacisnął ją wokół dłoni smoka. Przygotował się do ewentualnego szybkiego szarpnięcia, albo jakiegoś triku, który miałby przechylić szalę zwycięstwa na korzyść smoka. Podstęp mógł węszyć jako istota niezbyt ufna. - Na 3. Raz… Dwa… Trzy – wtedy zaczęło się starcie, w które Jack włożył całą swoją siłę, by nie przegrać. Jego mięśnie pracowały na pełnych obrotach, by wyciągnąć jak najwięcej z siebie. Tego wyzwania nie mógł przegrać czego miał świadomość. Jego ego oraz adrenalina buzowały w nim, zostawiając w głowię jedną myśl „nie przegram drugi raz tak samo”. Łowca siedział sobie w kąciku głowy i z uśmiechem na ustach obserwował jak kuracja posuwa się do przodu. Oczywiście pacjenta wypadało czasem nagrodzić, pochwalić, powiedzieć co może zrobić i tak dalej. Ogólnie zmotywować. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sro Paź 01, 2014 7:48 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen -Wypowiedziałeś się po jednej ze stron konfliktu, lisie. Skomentował krótko wypowiedź dotyczącą dobra. Gdy Jack zrobił to czego oczekiwał smok - co go nie zdziwiło - od razu dało się wyczuć różnicę. Po pierwsze - dłoń Jacka była trochę większa, niż dłoń Shinsena. Drugą sprawą była siła uścisku, którą już na starcie dało się wyczuć. Samiec zapewne mógł wyczuć, że gad naciska na jego dłoń, jednak mógł też zrozumieć, że sam mógł włożyć w to więcej siły. Niemniej jednak teraz miał kontakt z łuskami smoka. I choć nie wydawały się najmocniejsze, to do słabych również nie należały. Należało liczyć się z tym, że w razie "W" wytrzymają trafienie i będzie trzeba poprawić, by realnie poczuł. Jack był strasznie niespokojny, Shinsen cały czas to czuł. Jakby podejrzewał młodzika o najgorsze. Jakby nie wystarczyło mu to, co powiedział. Był gwardzistą, strażnikiem. Nie miał powodu by robić mu cokolwiek, skoro i tak "ustalili hierarchię" chwilową w sali treningowej. Niemniej jednak uścisnęli sobie dłonie, lis odliczył i zaczęła się wymiana siły. Lis mógł poczuć, a następnie wręcz zobaczyć, jak powoli zaczyna... wygrywać. Nie było to łatwe, smok stawiał mu poważny opór - zwłaszcza na początku, żaden z nich nie mógł przechylić na swoją stronę szali zwycięstwa... jednak po krótkiej chwili, ręka gada zaczęła drżeć, powoli przesuwając się na jego stronę - a co za tym idzie, Jack zaczął zyskiwać przewagę. Czy gad blefował? Biorąc pod uwagę, że miejscami dało się zobaczyć pogrubienia pod łuskami, w miejscach gdzie biegły żyły, zaciśnięte kły... raczej nie. I nastąpił ten moment, gdy dłoń gada padła na stół, który o dziwo wytrzymał - a on sam opuścił dalsze siłowanie, podnosząc wzrok na swego rozmówcę. Bynajmniej jednak nie dało się w nim zobaczyć zażenowania lub jakichkolwiek innych emocji związanych z porażką. -Widzisz, lisie? Nie równam się z tobą siłą, lecz przewyższam ciebie techniką. Rzucił krótko, rozluźniając uścisk by lis go puścił... pytanie - czy to zrobi? Była to dobra okazja by się na gadzie spróbować odegrać. W końcu Shinsen był teraz lekko pochylony, w pozycji dla niego niewygodnej. Jack już go miał, nie musiał za nim nigdzie ganiać, do tego wyraźnie był silniejszy. Pytanie - czy smok, wspominając o technice - nie miał czegoś co przygotowywało go na tą sytuację? Skrzydła gada były bowiem całkowicie złożone, wlepione w ciało - ogon leżał płasko na ziemi, nie poruszając się, a lewa - wolna ręka - schowana była pod stół. Młodzik miał bowiem powody by lisowi nie ufać... w końcu na "sparingu" on chciał coś udowodnić, a Jack chciał go zabić...
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Sro Paź 01, 2014 9:27 pm | |
| W sumie Jack nigdy się nie określał tak sensownie, po której stronie barykady stoi. Czy sprawiedliwości, czy zemsty. Aż do teraz, kiedy ktoś go o to zapytał pośrednio. Ktoś go zmusił by wypowiedział się gdzie stoi. Czy w cieniu, czy w świetle? Jack stał w mroku, kiedy jego host stał w półmroku obserwując wszystko. Jednak powoli Lis podchodził ku granicy, by zobaczyć co tam jest i czy warto stanąć pośrodku. W końcu w mroku widzi się większy mrok i nic poza tym, łowca jednak zerkał do tego mroku co jakiś czas widząc, że z mazi coś się wyłania. Nie wiedział co, ale że coś się w niej porusza jakby się chciało wydostać. Różnica w rozmiarze dłoni była dosyć znaczna, dlatego zajęło trochę dopasowanie rąk, by nie było żadnych poślizgów podczas przyłożenia całkiem sporej siły. Wyczuł przez łapę łuski smoka, które wydawały się w miarę miękkie, ale pewnie nieźle amortyzowały ciosy, więc to nie skończyłoby się pewnie po jednym solidnym ciosie. Gdyby oczywiście nie chciał Jack rywalizować rzecz jasna, bo to zwierzątko lubiło takie rzeczy jak rywalizacja. Smok był zaskakująco silny pomimo swojej drobnej postury i Jack miał problem na początku by go przycisnąć. Naprężał się, jednak w jego wypadku żył nie było widać tak łatwo z racji gęstego futra, które pokrywało jego ciało. Mimo to, można było dostrzec że daje z siebie swoje 100% po zaciśniętych kłach oraz napiętym ciele. Poczuł jednak, że… właśnie zyskuje przewagę. Czuć było drgania sygnalizujące już osiągnięcie limitu, który siłowo były zbyt niskie, by przebić Jack’a. W stole powstały dwa solidne wgłębienia, w miejscu gdzie mieli położone łokcie. Z racji siły jaka tam operowała rzecz jasna. Nie wyglądało też by gad zamierzał się podłożyć i oszukiwać, zwłaszcza że wyglądał w tym momencie na w pełni skoncentrowanego na tym by jakoś spróbować Lisa położyć. Dłoń padła na stół, który z racji swojej grubości wytrzymał całe starcie siłaczy. Gdyby ktoś zmierzył tutaj siłę działającą podczas starcia to pewnie by wyszło, że daliby radę zmiażdżyć samochód. Mimo wszystko smok nie wyglądał na zawiedzionego, czy rozczarowanego porażką, czego Jack nie mógł za bardzo zrozumieć. Ta postawa wprawiła go w zakłopotanie, dlatego początkowo zniknął wyszczerz z jego pyska. Shinsen powiedział dokładnie to czego łowca się spodziewał, Lis za to nie wiedział jak zareagować. Nie wiedział czy to bardziej komplement czy obelga, dlatego był lekko zmieszany czy walnąć mu czy nie. Dostrzegł jednak pochyloną postawę oraz to, że skrzydła były złożone. Tak jak w Sali treningowej, dlatego smok pewnie miał coś na tą ewentualność, jeśli Jack miałby go zaatakować. Drugi raz zwierzak nie da się podejść w ten sam sposób, dlatego poluźnił uścisk. Jeszcze nie teraz… kiedyś się odegra w sali. Jak na razie czuł satysfakcję, że położył go na rękę. Głęboką satysfakcję budującą morale. - Ha, to jeszcze technika i rozłożę Cię w sali huh? – wyszczerzył się i złapał kawał mięcha pochłaniając go na raz. Służba, która pewnie jakiś czas zaglądała nerwowo przez drzwi, chyba przekonała się że nie ma zagrożenia i postanowiła zaryzykować wysyłając Elizabeth, która niepewnie podeszła. Miło uśmiechnęła się do smoka, jednak do Jack’a posłała raczej spojrzenie pełne strachu. Zaczęła zbierać puste półmiski na wózek, który miała ze sobą. Coś chwilę pomachała przy Shinsenie dłońmi, jednak nie znając języka migowego mógł mieć problem. Antharas postanowił troszkę pomóc, bo w końcu on znał te gesty. Antharas (w głowie): Powiedz mu, że ona się pyta czy wszystko w porządku i czy coś podać. - Kobieta się pyta czy czegoś Ci trzeba i czy wszystko w porządku – powiedział konsumując kolejne potrawy. Tym razem jakieś ryby. Elizabeth wyglądała na dosyć przejętą bo chyba widziała co się tu działo.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Czw Paź 02, 2014 8:32 am | |
| NPC Storyline - Shinsen Nic nie zrobił? Ot zaskoczył smoka i to na prawdę - zaskoczył. Z tego co do tej pory udało mu się poznać Jacka, wnioskował raczej - że coś się wydarzy. Że skoro już go ma, to spróbuje to wykorzystać. A on go tymczasem puścił... smok lekko nie dowierzając, rozluźnił swe mięśnie, a następnie wyprostował i zabrał swą rękę, ruszając nią poprzez zamykanie i rozluźnianie uścisku. Spojrzał na lista spokojnie, obserwując wpierw jego wyszczerz, dumę z tego, że położył... nadal to młodszego od siebie na rękę... a potem to zakłopotanie, spowodowane tym, że chyba nie zrozumiał do końca słów smoka. Następny natomiast jego komentarz, wywołał tylko uśmiech na pysku smoka. -Nie licz, że dogonisz mnie tak po prostu. Skomentował tylko, opierając się na krześle i rozluźniając swe skrzydła, pozwalając im swobodnie opaść i okryć jego boki niczym naturalny płaszcz. Może i lis był silniejszy, jednak nie miał techniki, brakowało mu tego. A technika to nie było coś, co zyskiwało się z dnia na dzień. Może i będzie mu dane łatwiej się tego nauczyć, jednak tak czy inaczej nie nadejdzie to od razu. Do pokoju weszła służąca - Elizabeth. Smok odwzajemnił jej uśmiech, ot co. Darzył ją pewną sympatią, wdzięcznością za opiekę jaką mu okazała. Nie uszło jednak jego uwadze, że lis budził u niej poważny niepokój... zapewne tak samo jak u reszty służby. -Wszystko w porządku. To tylko lis... Odpowiedział jej, ot co - lekko i prowokująco, jakby nic się nie wydarzyło. Może i mogło to zirytować Jacka, niemniej jednak w tym momencie smok nie zwracał na to uwagi. Pokonanie go na rękę dużo mu jeszcze nie dawało, bo jednak Shinsen miał coś znacznie potężniejszego w zanadrzu. Jego wzrok z powrotem padł na jego futrzanego rozmówcę. -Twoja największa słabość. Strach tych którzy ciebie otaczają. Nie masz przyjaciół... a wcześniej czy później, poniesiesz przez to sromotną porażkę, gdy nawet służba się do ciebie odwróci. Zaczął, łapiąc ponownie za szklankę i nalewając sobie do niej wody, a następnie biorąc łyka. Ot gadzina była spragniona. Moc magiczna jakoś musiała się zregenerować, a przy młodych było to trochę czasochłonne. -Potrafisz to... zaakceptować? Że istoty słabsze boją się ciebie, zamiast respektować cię za to kim jesteś? U nas coś takiego jest... hańbiące. Nasza siła służy naszemu ludowi, nie udręcza go. Wśród moich silniejsi cieszą się szacunkiem, respektem za to kim są, co osiągają. Wiesz jak dużo na tym zyskują? Zapytał, wyjaśniając uprzednio nieco. Młody był ciekaw co Jack mu na to odpowie. Czy na pewno czuł się w tym spełniony? Nie brakowało mu czegoś? Shinsen zdążył poczuć już czym jest honor bycia kimś ważnym. Bo może nie był znany, jednak ci którzy wiedzieli, że uczył go sam Akarynth, szanowali go za to osiągnięcie - wyróżnienie. Obcy witali się z nim, czasami proponując mu prostu upominki, przyjazne gesty z których smok potem musiał jakoś wybrnąć, gdyż nie wolno było mu tak po prostu przyjmować od nikogo niczego. Co jednak na to lis? Może jeszcze nie zaznał - albo nie miał okazji zaznać - tej drugiej, lepszej strony medalu?
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Czw Paź 02, 2014 4:00 pm | |
| Lis widział zdziwienie smoka, co mogło nasunąć mu wniosek, że nie tej opcji się spodziewał. Kolejny znak, że Jack może być dosyć nieprzewidywalny czasami. Wyglądał na zdziwionego i z drugiej strony na pewno miał coś opracowane skoro taką reakcję wywołał u niego Jack. Widok tej miny napawał lisa pewnego rodzaju satysfakcją. Zadziwił młodego, a nie na odwrót. Mimo wszystko czyżby wyglądało to jakby stawał się bardziej swobodny w swoich ruchach? - Nie zdziw się. Przy odpowiedniej determinacji i przygotowaniach każdego można powalić. Z tym alpinistą chodziło o to, że nie ma góry nie do zdobycia. Gdyby Jack nie był zbytnio ostrożny ze względu na tamto co się działo w sali treningowej oraz tego, że smok mógł być przygotowany na taką ewentualność to pewnie walnąłby mu kiedy się niby „rozluźnił”. Czasu musiałby dużo spędzić by osiągnąć chociażby poziom łowcy, bo przecież Jack nigdy nie ćwiczył nic. Działał na zasadzie brutalnej siły i przedzierania się przez przeciwników oraz dekapitowania ich za pomocą pazurów. Służba była złożona z ludzi prostych, acz oddanych swojemu panu. Od niedawna wiedzieli o jego małym sekrecie, który wyjawił im ich pan oraz lokaj. Nigdy do tej pory nie zetknęli się ze zjawiskami nadnaturalnymi, a uszy czy ogon Antharasa uznawali za jakąś ekscentryczną zachciankę. Nie zadawali zbędnych pytań, bo o gustach się nie dyskutuje. Elizabeth była zaniepokojona widząc to stworzenie, jednak obecność smoka który ewidentnie darzył ją sympatią dodawała jej trochę otuchy. Z drugiej strony jak się dowiedziała, to przecież lis jest ich kochanym panem, który służbie nigdy nie zrobił krzywdy. To była zwyczajnie bariera ludzkiego pojmowania i blokada, jaką każdy człowiek stawiał wobec nieznanego. Jack nieco się obruszył na stwierdzenie, że jest „tylko lisem”, jednak gorsze pociski już słyszał dzisiaj, dlatego jedynie łypnął karcącym wzrokiem na smoka. Zaraz jednak wrócił do patrzenia się na młodą pokojówkę, która tak wiele widziała w tym człowieku jakim był łowca. Sądząc po tonie smoka szykowało się coś z punchem, jakiś mega suchar filozoficzny. Oto nadchodzi. - Może i masz rację, jednak jaki jest cel zemsty jeśli ktoś się jej nie boi? Co ty wiesz o naturze ludzkiej tak właściwie? Są bojaźliwi przed nieznanym, widząc odmieńca dyskryminują go oraz oddzielają się od niego. Mimo, że mogą patrzeć na Ciebie przychylnie, to mimo to gdzieś w środku kryje się strach przed nieznanym. Nie należę tutaj i ja to dobrze wiem, jednak jeśli się mnie boją to niech mają chociaż sensowny powód. Londyńscy przestępcy, na których byłem wypuszczany wiedzą coś o tym – Elizabeth zebrała szybko półmiski i ulotniła się. - U was jest to oznaka hańby, jednak tutaj sprawa ma się inaczej. Istoty słabsze, ludzie, to strach ich napędza. Mimo, że możesz iść im na rękę, to twoje metody nigdy nie są pochwalane przez ich moralność. Typowy bohater z telewizji nie odstrasza wyglądem, jest bardziej przystępny. Podoba się ludziom i kochają go za to, że jest milionerem pokroju Toniego Starka. Dla mnie jako futrzaka nie ma opcji by coś takiego wywołać u nich. Nie z moim wyglądem – powiedział rozgryzając owoce, które sobie wrzucił do paszczy. - Nigdy nie czułem by ktoś mnie potrzebował. Zawsze się mnie bano i straszono mną dzieci, które nie chciały iść spać. Przywykłem do tego i tyle. Jak mówiłem ten świat. Świat ograniczonych ludzi nie jest dla mnie. Jak każde istnienie pragnę jedynie swojego miejsca – tutaj mu mózg zaczął parować od ilości rozmyślań i refleksji nad sobą. Wyglądał na zmęczonego psychicznie, gdyż nigdy nie zmuszono go do takiego wysiłku jakim była rozmowa wymagająca zastanowienia się nad czymś. Lis był tylko katem, który wykonywał wyrok i to była jedynie jego rola do tej pory. Nikt nie szukał drugiego dna, tylko traktował go jak przedmiot. Antharas siedząc w głowie i obserwując aż sam był zdziwiony, że bestia jest w stanie prowadzić taką rozmowę. Przyzna mu z łatwością rację zresztą, bo sam wiedział jak ludzie są ograniczeni pod względem tolerowania odmienności. Są ksenofobiczni by ustalić swoją własną tożsamość. Obcy jest tym złym, by podkreślić naszą wartość i mieć wroga z którym można walczyć. Antharas sam w sobie był w stanie to zignorować i działać wśród ludzi, jednak Jack był inny. On się dusił wśród nich najwyraźniej.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Czw Paź 02, 2014 6:36 pm | |
| NPC Storyline - Shinsen -W tym sensie... Odparł, rozumiejąc w końcu stwierdzenie rzucone w jego kierunku. Niemniej jednak... -Nie mów tak, gdy nie znasz aspektów magii. Niektórym po prostu nie możemy dorównać. Dodał, kończąc ten temat. Należało mieć świadomość tego, że powiedzenie "nie ma istot niezwyciężonych" nie oznaczało, że akurat my będziemy w stanie kiedykolwiek je zwyciężyć. Wzrok Jacka mówił sam za siebie, że nazwanie go "tylko lisem" nie było dla niego przyjemne. Smok skarcił się w głowie, że chyba rzeczywiście zaczynał przesadzać z podejściem do lisa, zwłaszcza, że ten zaczął jednak wykazywać oznaki pozytywne... z resztą - może od zawsze taki był? Jego następne słowa zaczęły poważniej uświadamiać młodego smoka, co do samego Jacka. Każde następne wypowiedziane słowo, dało się zauważyć, że młodzik go słuchał - słuchał bardzo uważnie, chcąc go po prostu zrozumieć. Dlaczego? Jego ostatnie słowa idealnie nakreśliły mu tą sytuację. Lis po prostu nie miał tutaj nikogo innego takiego jak on. Kogoś przy kim poczułby się normalny. Mógł uważać się za klątwę, za nie-istotę. Na tej planecie mogło nie być innych takich istot. A skoro był sam - ot prosta droga do zostania bestią, znieczuloną, chętną jedynie do zabijania. -Wiem... Rzucił krótko, kierując wzrok na ziemię i wzdychając cicho. Zrozumiał, że źle do tego podszedł. Źle podszedł do Jacka. Nie było mu go jednak szkoda. Szkoda mu było jego własnej głupoty, niezrozumienia sytuacji - nigdy drugiej istoty. Zwłaszcza silnej istoty. Jednak smok zaraz zaczął wszystko wyjaśniać. -Musisz poznać resztę z nas. Nie jesteś jedynym takim. Wyglądasz jak jeden z nas, jak densorin. Może jesteś densorinem? Bynajmniej... nie jesteś bestią. Czempion Groul - czarnołuski smok - również kocha walkę, odnajduje się w mordowaniu wrogów imperium jak w niczym innym. Ty po prostu potrzebujesz drugiego tarczownika. Nie znasz uczucia, gdy ktoś walczy po twojej stronie. Gdy razem, ramie w ramię ryzykujecie życie dla większego celu. Zemsta za obce istoty których nie znasz, to jedynie samozwańcze bohaterstwo. Heroizmem jest walczyć za tych których znasz. Nie poczułeś tego nigdy. Po tych słowach, mówionych dość poważniej, jednak z pewnym sentymentem, zrozumieniem... smok podniósł wzrok na swego rozmówcę i spojrzał na niego łagodniej, na kogoś kogo zna - spojrzał na niego jak na swojego, kogoś z jego własnej rasy. -Zanim tutaj trafiłem, walczyliśmy z groźnym przeciwnikiem. Nie było przy nas mistrza, a nas była czwórka - rekrutów. Wrzucił mnie w ten portal, jednak przed tym... walczyliśmy właśnie w ten sposób. Ramię w ramię, walcząc z kimś kogo nie byliśmy w stanie samodzielnie pokonać. Mam nadzieję, że są cali, że pomoc dotarła. Musisz ich poznać, moich towarzyszy. Zrozumiesz. Dodał, wyjaśniając wszystko w bardzo entuzjastyczny sposób. Smok oparł swe dłonie na stole, wpatrując się z zaciekawieniem w Jacka. Przy okazji zaczął szukać energii magicznej, która odpowiadała za istnienie tej istoty i coś... zaczęło mu nie pasować. Nie potrafił tego wyjaśnić, bo po prostu tego nie rozumiał. Coś było jednak wyraźnie nie tak, jakby ta istota była... znacznie bardziej inna, niż im się wydawał. Jakkolwiek dziwnie mogło to brzmieć. Wolał zostawić to jednak dla siebie, przynajmniej na razie. Nie było sensu robić zamieszania, większego niż było już teraz.
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia Czw Paź 02, 2014 7:42 pm | |
| Aspektów magii faktycznie nie znał, dlatego sądził, że da się ją przezwyciężyć siłą albo sprytem. W końcu słyszał kawałek, kiedy jakaś maszyna zatrzymała magię za pomocą technologii, to dlaczego miałoby się nie udać znowu. Jack był na tyle pewną siebie istotą, że zawsze by próbował walczyć gdyby został postawiony przed sytuacją śmierci lub śmierci bez walki. To nie był ten typ lisa, który podda się od tak, chyba że sytuacja byłaby naprawdę beznadziejna albo załamałby się w jakiś sposób nerwowo czy coś. Lis jednak w pewien sposób był świadom i powoli się przyzwyczajał do tego, że ktoś go traktuje z góry. Całe życie tak było zresztą, gdyż łowca wykorzystywał go cały czas do swoich celów. Owszem czasem dawał się pobawić zabijając paru przestępców, smarując nimi ściany lub miażdżąc na kawałki, ale jednak nigdy nie poczuł że ktoś go szanuje, albo że ktoś go lubi. Tym bardziej, że nie miał nikogo takiego jak on w tym miejscu. Znaczy w pewnym sensie było inne dziwadło, czyli smok który obecnie był w niego dziwnie wsłuchany, może nawet próbujący go zrozumieć? Czyżby czuł to samo? Tą samotność, która powoli trawiła ich obu? Jack był w nie po uszy zanurzony i jedyne co stanowiło ulgę było poczucie życia uchodzącego z ciała ofiar. To mu przypominało, że nadal żyje. - Zaakceptujecie mnie takim jaki jestem? Od razu, od tak, bez niczego? – zapytał niedowierzając w to co słyszy – Nie przypominam sobie, bym był densorinem, chociaż ten Groul brzmi jak całkiem równy gość, z którym raz czy dwa wymieniłbym się na ciosy – szanował istoty, które lubiły się bić i pałały się w mordowaniu wrogów. Może faktycznie w Groulu by odnalazł kogoś na kształt bratniej duszy, istoty która będzie w stanie go zrozumieć. - Tarczownika? Masz na myśli partnera? – słowa smoka może były inspirujące, jednak czy jednocześnie nie sugerował, że Jack mógłby być dobrą istotą walczącą za kogoś? Jego to nie kręci, jakieś idee, wyższy cel. Jedynie dobra walka z godnym przeciwnikiem byłaby czymś co go zainteresuje – Powiedz to temu, który w czarnym płaszczu bawi się w superbohatera zabijając przestępców. Dla mnie to głupota walczyć za obcych ludzi, chociaż na ilość przeciwników do zabicia nie narzekam – jego ton był dziwny, tak jakby Jack także zaczął się troszkę otwierać, nie będąc jedynie zwierzęciem, tylko rozmówcą. Łowca z coraz większą aprobatą patrzył na to co się dzieje, bo widział jak ściany padają jedna za drugą. Z miłym uśmieszkiem dopingował, żeby smok zadał jeszcze jeden solidny cios mentalny. - Zobaczymy… jak przybędą oczywiście, jeśli wygrali tamtą walkę – powiedział rozkładając się wygodnie na fotelu i opierając nogi na stole. Dziwił go entuzjazm smoka, bo przecież jak może być tak dobrej myśli skoro wtedy walkę przegrywali a na dodatek stracili jednego członka, więc jeszcze bardziej się osłabili. Antharas dostrzegł ten drobny gest. Smok sam otwierał się na cios, albo dogryzkę by pokazać Jack’owi że jest w tej samej pozycji. Bez domu, bez bliskich, zupełnie sam. Tak naprawdę byli obecnie bardzo podobni do siebie, tylko każdy z nich miał inną historię za sobą. To zabawne jaki kontrast stworzyły te dwie postacie na pozór się różniące, ale osadzone w tej samej sytuacji. Kiedy to jedna wyciąga rękę do drugiej, by pomóc jej wstać. Jedynie padła myśl „dobra robota mały, byle tak dalej”.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Budynek główny rezydencji - jadalnia | |
| |
| | | | Budynek główny rezydencji - jadalnia | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |