Była zbyt zaabsorbowana orzechową wonią ciastek, aby zauważyć jakiekolwiek niestosowne spojrzenia posyłane w jej kierunku, a kiedy Esco zapraszająco wyciągnął ku niej pudełko ze słodyczami, skwapliwie skorzystała. Wybrała, rzecz jasna, orzechowe.
- Dzięki! - powiedziała, posyłając chłopakowi szeroki uśmiech. Podała drugie ciastko wiewiórce, która powtórzyła podziękowanie we własnej mowie, choć Esco z oczywistych przyczyn nie mógł jej zrozumieć.
- Tylko nie zjedz całego naraz, Tips - Doreen upomniała przyjaciółkę. - Wiesz co się dzieje, jak się objesz.
Tippy całkowicie zignorowała uwagę i przystąpiła do pałaszowania przysmaku w rekordowym tempie.
Doreen wzruszyła ramionami na wspomnienie zamieszania, jakie wywołali w Central Parku. Prawdę powiedziawszy, była tak zajęta ocenianiem ryzyka, że ledwo zauważyła przechodniów, których rzekomo spłoszyli.
- Cóż, najważniejsze, że nikomu nic się nie stało - podsumowała, przełknąwszy pierwszy kęs. No, prawie nikomu. Nie była pewna jak James potraktuje chłopaka, którego zostawili przywiązanego do drzewa, ale w końcu ten ostatni sam się o to prosił. Zanim się oddalili, poczucie obowiązku kazało jej jeszcze wsunąć dziesięciodolarowy banknot wraz z krótkim liścikiem ("Megan, jakieś typy próbowały cię okraść, ale im nie pozwoliłam. Trzymaj się! Sqrrl Grl") pod drzwi budki z hot dogami. Ostatecznie przecież trzeba dbać o swoje dobre imię i rozgłos.
Znów wgryzła się w ciasteczko i z zaciekawieniem przyjrzała lewitującej przed nimi wizytówce. Omal się nie zakrztusiła.
- Londyn?! - zawołała, jakby czytając chłopakowi w myślach. - Trochę zaszalał z tą kampanią reklamową, co? A to niżej? To jakieś... hasło?
Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w dziwaczną wiadomość, aż doszła do przekonania, że nad zwyczajami ekscentrycznych szefów kuchni nie ma się co rozwodzić. Może ten cały Evrain był milionerem i stać go na rozdawanie prezentów klientom zza oceanu? A może był po prostu szurnięty?
- Wariat czy nie, ciastka robi świetne - skwitowała, częstując się kolejnym.
Zatrzymali się po drugiej stronie ulicy, przy której stała jej kamienica. Doreen uśmiechnęła się na komplement chłopaka pod adresem budynku.
- Jest wygodne i czynsz nie jest zbyt zabójczy, jak na nowojorskie standardy. No i mam blisko do parku.
Ten ostatni czynnik był w zasadzie decydujący, kiedy ktoś szukał lokum a) przyjaznego wiewiórkom i b) stwarzającego częste okazje do nakopania rabusiom.
Dziewczyna rozejrzała się wokół, ale pora była na tyle późna, a przechodnie na tyle nieliczni, że nikt nie zwracał na nich uwagi. Otrzepała dłonie z okruszków i jednym susem wskoczyła na najbliższe drzewo.
- Zaczekaj tutaj, zaraz cię wpuszczę - zawołała cicho do Esco, po czym zniknęła w gęstwinie liści. Drzewa rosły tu gęsto po obu stronach ulicy i kilka dobrze odmierzonych skoków z gałęzi na gałąź zaniosło ją pod okno sypialni. Wprawnym ruchem uchyliła niedomknięte okno i wślizgnęła się do środka. Znalazłszy się w mieszkaniu, zrzuciła plecak, upchnęła ogon pod ubraniem i pobiegła schodami w dół do drzwi wejściowych. W ostatniej chwili przypomniała sobie, aby zdjąć z głowy opaskę z uszami. Wyjrzawszy na ulicę, zamachała do Esco na znak, że może już wejść.
/zt salon