|
| Na zewnątrz | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Na zewnątrz Wto Sty 01, 2013 3:49 pm | |
| Daleko temu miejscu było do wykwintniej rezydencji Charlesa Xaviera. Daleko mu było do jakiegokolwiek sanitarnego standardu. Posiadłość ta, była opuszczoną przez swego właściciela lata temu niszczejącą ruiną. Niebezpiecznym skupiskiem luźnych, przesiąkniętych i napęczniałych od wody stropów. Wychodzących ze ścian przewodów elektrycznych, akurat nie trzeba się obawiać, gdyż prąd w tym miejscu został dawno odcięty. Ta ogromna trzypiętrowa posiadłość, która jest wstanie pomieścić niemała liczbę ludzi. Schody były tak stabilne, że z każdym postawionym krokiem miało się wrażenie, że będzie on ostatnim, a całą budowla runie razem z nim. Otoczona z zewnątrz przez kilka opustoszałych fabryk i magazynów, dla których dni chwały już dawno odeszły. Z dala od mieszkańców, miejsce to jest idealne na siedzibę Bractwa Mutantów.
Ostatnio zmieniony przez Magnus dnia Sro Paź 16, 2013 4:23 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Scarlet Witch
Liczba postów : 216 Data dołączenia : 05/12/2012
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Sty 27, 2013 10:45 am | |
| Żółta taksówka, która dziwnym przypadkiem kluczyła między uliczkami, czasem przejeżdżając przez te same skrzyżowania (a licznik bił), dotarła wreszcie na miejsce. Tak przynajmniej twierdził chłopak, każąc zatrzymać się kierowcy pod starą, zniszczoną budowlą. Może i kiedyś była domem tętniącym życiem, ale teraz wyglądała jak zwykła, opuszczona rudera. Czy to był jakiś podstęp? Młody mutant mógł być narzędziem kogoś potężniejszego, ale też nie wykluczała, że również go tu podstępnie zwabiono z zamiarem zrobienia rzeczy, od których na skórze Wandy pojawiała się gęsia skórka. W sąsiedztwie stało niewiele budynków, co mogło być dobrym posunięciem zważywszy na to, iż jest to lokum dla osób z nietypowymi zdolnościami. Scarlet Witch nie wiedziała, czy miejsce służy jedynie do spotkań, czy ktoś mieszka tam na stałe (wprawiłoby to ją w niemałe zdziwienie). Miała nieodpartą ochotę uciec stąd, nie czekając na rozwiązanie zagadki. Spojrzała ukradkiem na Pietra, ale nie wyczytała nic z jego twarzy, choć zazwyczaj nie miała z tym problemu. Może on także nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć. - Ktoś tam jest, czy mamy czekać? – zapytała chłopaka, zatrzaskując drzwi pojazdu i opatulając się mocniej połami płaszcza. Zrobiła kilka kroków w stronę budynku. Ostrożnie postawiła nogę na jednym ze stopni, który zaskrzypiał przeciągle pod jej ciężarem. Zrezygnowała z dalszych testów wytrzymałości lekko spróchniałego drewna i wróciła do brata, stając bardzo blisko niego, aż za blisko. Stłumiła w sobie odruch złapania jego ramienia, by nie wyjść na zlęknioną dziewczynkę, którą przecież nie była. Ponownie powiodła po nim spojrzeniem, szukając w jego oczach zapewnienia, że nie ma się czym martwić. Że będzie dobrze, a Magnus okaże się tym, który odmieni ich życie. Gdyby wiedziała, ile prawdy jest w tym stwierdzeniu! |
| | | Quicksilver
Liczba postów : 98 Data dołączenia : 07/12/2012
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Lut 05, 2013 10:57 pm | |
| Jedno skrzyżowanie i kolejne, i kolejne, i kolejne. Jazda dłużyła się w nieskończoność, a Pietro im dłużej zmuszony był siedzieć w metalowej puszce zwanej taksówką tym bardziej się denerwował. Za wolno. Jak ten złom się wlecze. Gdyby tylko wiedział, gdzie to jest. Złapałby wtedy Wandę na ręce i przebiegł ten dystans w ciągu kilku sekund, a tak musiał się męczyć. W końcu, po kilkunastu dłużących się minutach Quicksilver i jego siostra wysiedli z auta i stanęli na przeciwko jednej z najgorszych ruder jaką siwowłosy widział w życiu. Kiedyś musiała to być secesyjna willa. Teraz to kupa gnijących dech i łuszczącej się farby, odpadającej całymi płatami od ścian i wspomnianych wcześniej przegniłych dech. Schody na które pośpieszyła Wanda wyglądały jakby chciały nabawić o zawał ludzi z Inspektoratu Budowlanego. Chyba do tego samego doszła jego siostra, rezygnując z ekstremalnego wejścia. Zauważył, że dziewczyna spogląda na niego czasem szukając u niego jakichś przesłanek dotyczących jego myśli, jednakże w tym momencie w jego głowie nie pozostało nic oprócz niezdecydowania. Wiedział, że jego piękna siostra szuka w nim oparcia w tym momencie, czuł to przez skórę. Chcąc dodać jej otuchy złapał ją w pasie i delikatnie wszedł po schodach. Dzieciak, z którym przyjechali podążał tuż za nimi, jego odpowiedzi na pytanie Wandy Pietro nie usłyszał. Quicksilver zapukał kilka razy do drzwi i spojrzał na stojącego obok nich szczyla. - Jeżeli coś się zdarzy, co mi się nie spodoba... To wiedz, że nogi ci z dupy wyrwę. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Lut 25, 2013 3:38 pm | |
| NPC MODE Drzwi otworzyły się, tak jakby w ogóle nie były zamknięte. Sprawiały wrażenie, jakby to wiatr je otworzył, a nie uderzenia pięści Quicksilvera. Jack Waller przełknął głęboko ślinę, na samą myśl o wyrwaniu jego nóg z dupy. - To nie byłoby zbyt miłe, więc wolałbym abyś tego nie robił. Lubię moje nogi - odpowiedział pół-żartem, pół-serio. Słowa tego mutanta, jak zresztą słowa każdego mutanta wypadało brać na poważnie, w każdej sytuacji. Szkarłatnowłosa dziewczyna, która im towarzyszyła wydawała się być jego całkowitym przeciwieństwem i chyba tylko dzięki niej nadal tu był. Powolnym niepewnym krokiem wszedł do środka. Dom był całkowitą ruiną, która mogła odrzucić ich na starcie. Wydawać się mogłoby, że człowiek, który chce zjednoczyć rasę mutantów, będzie mieszkać w czymś ładniejszym. Magnus oczywiście mógł go wyremontować, lecz kiedy zobaczył go w takim stanie, zapragnął aby takim pozostał. Ten budynek idealnie przedstawiał degradację, która toczyła się w żyłach ziemskiego społeczeństwa, oraz w jego własnych. Odzwierciedlał zniszczenie i cierpienie, które musiał oglądać przez całe swoje życie. Musiał pozostać w takim stanie. W tej samej chwili na pokładzie Asteroidy, jeden z oficerów odebrał sygnał pochodzący właśnie z tego domu. Sygnał, który zapoczątkował uruchomienie się - zainstalowanego tam lata temu - systemu. Ottsu zaczął podekscytowany wpisywać komendy w terminalu. Rozkładając na otaczających go ekranach wszelkie potrzebne informacje. Musiał o tym niezwłocznie powiadomić swojego przywódcę. W domu pojawili się mutanci.
[Wchodzicie do środka - Salon
P.S. Przepraszam za takie opóźnienie.] |
| | | Achilles Likaros
Liczba postów : 11 Data dołączenia : 23/06/2013
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Cze 25, 2013 9:35 pm | |
| Achilles był pewny: Zapach dochodził z tego budynku. Nawet jeśli chłopaka tam by nie było, mógł tam pozostawić ślady dokąd się udał. A Achilles chciał wiedzieć, kto za tym wszystkim stał. Co stało za tą chęcią? Nie była to chęć wzbogacenia się; Likaros pieniędzy miał dość. Sława też go nie obchodziła. Chciał po prostu wyeliminować potencjalne zagrożenie. Do budowli podszedł od narożnika. Jak go uczono. Znał się trochę na czarnej taktyce, mimo iż był pilotem. Następnie powoli i spokojnie szedł wzdłuż ściany, przechodząc na klęczkach pod oknami. Cóż. Nie chciał być zauważony. Jeszcze. Spokojnie, podszedł do drzwi. Był sam, oznaczało to że będzie musiał wykonać całą procedurę wykrajania sam. Naraz z całą siłą wykonał tak zwanego mule kicka ( kopnięcie w drzwi tyłem stopy samemu będąc za ścianą ). Następnie szybko i z agresywnością wparował do środka. Nie krzyczał niczego. Jeśli kogoś zobaczy, natychmiast wymierzy w niego broń. Achilles uwielbiał takie akcje. Walka była całym jego życiem. Oprócz niej nic już nie miał. Sens jego życia właśnie się aktywował. Biada temu chłopakowi jeśli jest w środku.
// Achilles nie wie jeszcze jak kontrolować przemianę rąk w ostrza \\
[z/t] |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Wrz 29, 2013 9:48 pm | |
| /Magnus...?/ Zapytał sam siebie, powtarzając to imię w myślach. Cóż za osobistość, osobnik tworzący tajemne bractwo mające poprawić bytowanie uzdolnionych istot na ziemi. Niemniej jednak to nie było teraz najważniejsze. Porzucanie dotychczasowego życia? Spokoju panującego w domu, wyjazdów akcje, gdzie "tajemniczo" gasły pożary, uciszania celów na zlecenie czy po prostu szpiegowania? Miał porzucić to życie? Może - by pozbyć się ostatniego aspektu - warto spróbować. Saurian wielokrotnie wspominał o tym, że muszą znaleźć sojuszników. To był ten moment... Nie wiedzieć czemu, czuł to. Na wzmiankę o grożeniu śmiercią, uśmiechnął się jedynie lekko. Ten aspekt akurat nie do końca zależał od niego. Oczywiście, nie musiał tego czynić, jednak... Nie ważne, nie teraz był czas na takie rozmyślania. Gdy wstała, wstał za nią. Wskoczyła do wody, a on stanął jak słup, zastanawiając się co dalej. Zanim jednak nawet zdążył poprosić swego towarzysza o pomoc, ten sprawił, że jego świadomość znów została odepchnięta, ciało rozpadło się w lodowy kurz, znikając wszystkim z oczu - a postać ruszyła w kolejny "pościg". Tym razem odległość nie była tak daleka, wszystko toczyło się aż do nowego jorku. Znów pojawili się, tym razem na ulicach NYC. Kenneth - ubrany jak wcześniej, stanął równo na nogach. Udało mu się kryć zmęczenie, wręcz wykończenie, całe osłabienie towarzyszące tej podróży. Saurian, cóż... Nie użyczał mi nigdy swojej mocy, przez co przez takie sztuczki najbardziej cierpiał Kenneth. Wiedział jednak, że będzie musiał wzmocnić swe ciało. Z czasem, stać się silniejszym, wytrzymalszym... By stanąć na przeciwko tego, co rzuci na niego los i... Przetrwać. Poruszali się ulicami NYC, a Kenneth zastanawiał się nad tym, co jeszcze miał dopowiedzieć. jego twarz delikatnie zbladła, jednak nie wyglądało to na nic poważnego. Nie chwiał się na nogach, szedł równo, tuż obok niej - jej tempem. Starannie krył swą słabość. Czuł przy tym dziwne swędzenie na ciele, jakby coś się z nim działo, jednak nie zwracał na to specjalnej uwagi, uznając to po prostu za efekt zmęczenia. Mijali kolejne zaułki, ulice nowego jorku, mroczniejsze oraz "jaśniejsze". Różne nietypowe persony wydawały się nie zwracać na nich uwagi... Cóż, plus dla nich. -Imię już znasz... Moje nazwisko to Walker. Byłem kimś w rodzaju najemnika. Przyjaciel, mistrz... Nazwał mnie Drakonem. Mam dwadzieścia sześć lat, wielki, piękny dom, rodziców mieszkających na drugim końcu miasta. Nie wiem co dokładnie mógłbym powiedzieć. Jeśli chodzi o moją moc... Cóż, bardziej przywiązałem się do własnych zdolności oraz do tego, dzięki któremu tą moc pozyskałem, aniżeli to niej samej... Stworzenie broni, nadanie jej kształtu, a nawet koloru, zachowania... Zbroi... Wyjaśniał powoli. W tym momencie dotarli do jakiegoś starego domu. Kenneth nadal kroczył za Aicath, a gdy przekroczyli furtkę, zostawiając świat za sobą, chłopak zachwiał się na nogach i upadł na ziemię, podpierając się rękoma by nie poznać swej twarzy z podłożem. Oddech i rytm serca przyśpieszyły, a on poczuł jak jego ciało marznie, jakby było zamrażane, lodowaciało. To uczucie towarzyszyło mu po raz pierwszy i nie specjalnie wiedział co miał z tym zrobić. On jednak nie widział tak dużo... Kolor jego skóry zaczął się zmieniać. Skóra zrobiła się całkowicie czarna, a na jej powierzchni pojawiły niebieskie fragmenty przypominające płomienie lub malowidła plemienne. Najbardziej widoczne to było na twarzy... Potem Kenneth dostrzegł to na rękach. Podniósł się powoli do klęku i uniósł swe dłonie przed siebie, obserwując to co się z nimi stało. -Co się... dzieje... Rzucił. Najdziwniejszym jednak - jego towarzyszce - mógł się wydać fakt, który mogła sprawdzić. Z jego ciałem było wszystko w porządku. Żadnego wirusa, ran, zaniedbań. Zupełnie jakby nie należało to do typowej strefy, jednak czegoś bardziej nadnaturalnego. -Saurian... Rzekł na głos, podnosząc się powoli do góry i opierając dłonie na kolanach, pochylając się ty samym do przodu, dysząc ciężko. /Każda akcja wywołuje reakcję, Drakonie./ Odezwał się głos. Cóż jednak... Nie to mogło być wręcz przerażające. Usłyszał to bowiem nie tylko Kenneth - ale również i Aicath. Kobieta usłyszała w swej głowie głos istoty, niski, spokojny, przemawiający niczym potężny grzmot. Głos istoty posiadającej ogromną wiedzę, doświadczenie. Jednak nikogo tutaj nie było... Łatwo było domyślić się, że chodziło o telepatę. Oczy Kennetha błysnęły na biało, a chłopak ponownie padł na kolano. -Co się... co się dzieje? /Najbardziej przerażająca jest walka z przeznaczeniem. Właśnie pojawiłeś się na kolejnym etapie tego starcia. Twoja moc zdobywa kontrolę. Musisz nad tym zapanować./ Znów odezwał się ten sam głos. Nie przedstawił się, jednak mógł być to ten, o którym Walker mówił wcześniej, gdy znajdowali się w barze. Ten trzeci, który był przy nich. Teraz wszystko mogło zacząć układać się jej w jedną całość... Jednak póki co nie wyglądało to najlepiej... Przez chwilę. Skóra chłopaka zmieniła się z powrotem, odcień stał się normalny, a on sam ustabilizował swój oddech, nie podnosząc się jeszcze z ziemi. Próbował zrozumieć co właśnie się stało. Moc która zdobywała kontrolę... Nad nim? Smok nigdy o tym nie wspominał! Co to za tajemnica!? |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Wto Paź 01, 2013 9:50 pm | |
| Głuche uderzenie rozdarło ciszę panującą na tej opuszczonej przez Boga ulicy. Pięść wystająca ze studzienki kanalizacyjnej była źródłem tego dźwięku, po którym nastąpił głośny odgłos mosiężnej pokrywy uderzającej o asfalt. Po chwili ze studzienki wystrzelił czarny kształt, który wylądował na czterech kończynach. Był to człowiek odziany w czerń, z twarzą zakrytą przez kaptur i maskę. Peleryna otaczała go, dając wrażenie jakby był cieniem, a nie człowiekiem w kostiumie. Siedział tak przykucnięty, rozglądając się nerwowo. Słyszał bicia serc w pobliskim budynku, lecz nie przyglądał się. Był nieco oszołomiony, i przede wszystkim przybity. Nie często musiał się wycofać z walki. Lecz musiał. Nie miał technicznej szansy na wygranie tego...Oby tamten dzieciak się wydostał... Nie zauważył nawet, że wyskoczył na wprost owego domostwa, wyglądającego jak ostatnie nieszczęście. Jedyne co zdołał usłyszeć, to lekkie zmiany w biciu serca jednej z osób na zewnątrz domu i niezbyt dobrze słyszalne słowa. Zdawało się, jakby mówił do siebie... Nieważne. Musiał sprawdzić rynsztunek. I zaaplikować serum. Wyciągnął pistolet i sprawdził ilość naboi...Będzie musiał wybrać się na Bronx by je uzupełnić. Serum szybko zaaplikował przez szczelinę między płytkami zbroi, po czym szybko zyskał ukojenie... Zdawał się być jakby z innej bajki... |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 02, 2013 12:36 pm | |
|
Koniec ich podróży nastąpił wraz z wybuchem przydrożnego czerwonego hydrantu. Strumień wody wystrzelił w bok, tuż w boczną uliczkę. W jednej chwili ich ciała zaczęły się materializować. Tym razem w raz z pojawieniem się jej ludzkiej formy, mechanizm w zegarku od razu odział ją ciałem. Nie chciała paradować nago przed swoich nowo poznanym towarzyszem, ani przed nikim innym. Poprowadziła go w stronę siedziby bractwa. Dostrzegła na jego twarzy lekkie zmęczenie i zrozumiała, że dematerializacja jest dla niego uciążliwa. Jako samiec próbował to ukrywać i dorównywać jej kroku, lecz jego lico i oczy zdradzały zmęczenie. Starała się utrzymać zrównoważone tempo zwłaszcza, że gdy zaczął mówić, przerwy na złapanie oddechu zaczynały być częstsze. Wyglądali zwyczajnie, nie wyróżniali się strojem, zachowaniem, czy też wyglądem. Ludzie całkowicie nie zwracali na nich uwagi. Tak miało pozostać, marzeniem jej Pana było, aby ludzie nie zwracali na mutantów uwagi, nawet jeśli będą wiedzieć, że tacy wśród nich są. Wspólna praca, życie towarzyskie, przyjaźnie i relacje, to wszystko miało pozostać bez zmian. Kennet opowiedział o sobie więcej, a raczej rozbudował wspomniane wcześniej kwestie. Wielki piękny dom, rodzina i wspaniałe życie, czy na pewno będzie chciał z tego zrezygnować, aby zamieszkać w sypiącej się ruderze i walczyć dla nie swojej rasy. Był człowiekiem, któremu moce zostały podarowane w niegenetyczny sposób, a jednak nawet takich ludzi potrzebował Magneto, ta inicjatywa werbowania jemu podobnych, w obecnej sytuacja stała się objawieniem. Ona opowiedziała mu, że rzeczy, które zobaczy będąc członkiem bractwa, oraz słowa, które usłyszy mogą być dla niego szokujące. Nie dlatego, że go okłamywała, lecz z samej perspektywy ich niezwykłości. Chciała, aby był tego świadom. Gdy przechodzili przez furtkę, mężczyzna zasłabł i upadł na kolana podtrzymując się bramki. Dziewczyna momentalnie cofnęła się i chwyciła go za ramię, aby go podtrzymać, aby nie upadł. Zobaczyła zmiany na jego ciele, które rozprzestrzeniały się w zastraszającym tempie. Niczym czarny symbiont oplata swego gospodarza, tak teraz jego ciało czerniało z niewyjaśnionej dla niej przyczyny. Surian, powiedział szeptem, a ona zastanawiała się o kim mówi. Szybko jednak otrzymała wiadomość, jak i pełny obraz sytuacji. Istotą o której mówił w barze, mentorem, głosem i postacią, która im towarzyszyła był właśnie on. Duch, mistyczny wędrowiec, czy też zupełnie ktoś inny, to nie było ważne. Istota, która w nim mieszkała, ofiarowała mu swoje moce, a teraz odbijając się głosem w jej głowie, przenosiła go na kolejny etap ich podróży. Aicath ani na moment go nie puściła, nawet gdy jego skóra sczerniała całkowicie. Nie wiedziała, czy to mu pomoże, lecz jeśli miał walczyć z tym, to potrzebować sił, a ona mogła mu je przywrócić. Dyskretnie trzymając go za ramię, zaczęła leczyć go ze zmęczenia, które wywołała podróż. Uradowała się, gdy jego skóra zaczynała powracać do normy, lecz nawet wtedy wydał się jej nieobecny jakby ciężkie niezrozumiałe brzemię spadło na jego barki. - Kenneth - wypowiedziała zmartwiona. - Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Wtedy w odległości kilkunastu metrów od nich dostrzegła mroczny cień. Cień, który okazał się istotą ludzką, która zmierzała w ich stronę. Kobieta podniosła go za ramię, chociaż w tej chwili dostrzegła, że odzyskał większość sił. Wstał niemalże sam, a ona mu przy tym tylko asystowała. Kim był zamaskowany mężczyzna, który się do nich zbliżał? Ona tego nie wiedziała, lecz nie byli w tej chwili sami. Drzwi od starego domu otworzyły się. Na niewielkim ganku stanęło czterech oficjalnych członków Bractwa Mutantów. Araiya wystąpiła pierwsza, stojąc na ich czele, po jej prawej stronie stał Aegon, oboje nadal nosili swoje czarne kombinezony z napierśnikami, czyli oficerskie zbroje. Nowi członkowie bractwa również przywdziali stroje, które nosili oficerowie. Ich ubiór przeobraził się w czarny obcisły kombinezon, który przeplatały na nogach i na rękach fioletowe pasy. Zegarki uformowały się w coś w rodzaju nadgarstkowego panelu, a na ich piersiach pojawiły się zbroje. Napierśnik chłopaka był masywniejszy, z prawym większym naramiennikiem. Surge miała skromniejsza zbroję dopasowaną do jej sylwetki. Oba zdobił symbol bractwa. To były koncepcyjne wzory i formy, ale wrażenie choć mało pasujące do zniszczonego otoczenia pozostawało. Tak formowała się drużyna, nie jednostka. Później, gdy zamieszanie zostanie zniwelowane będą mogli wrócić zdjąć zbroje, stworzyć nowe ciuchy, lecz ten ubiór stanie się w ich życiu pewnego rodzaju formalnym strojem. Wytatuowana Azjatka wraz z młodym towarzyszem stanęli po jej lewicy, wszyscy przykuli uwagę czarnowłosej władczyni wody, która odetchnęła z ulgą oraz jej towarzysza. - Rzuć broń i zidentyfikuj się! - rozkazała donośnym głosem Kapitan Oddziału Informacyjnego. To miejsce było tak opustoszałem, że uwagę zwrócić mogli na nią jedynie pijany menele pałętający się po opuszczonych fabrykach ze sklepowymi wózkami pełnymi życiowego dorobku. Przedstaw się, albo żałuj, że tutaj przybyłeś... |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 02, 2013 6:23 pm | |
| Kenneth poznał właśnie coś nowego... I nie było tutaj mowy o dziwnym uczuciu które go ogarnęło, o mocy która najwyraźniej próbowała zdominować jego ciało, o strachu o własne życie ze względu na zmianę skóry... Nie był to też strach przed tym, co jeszcze ukrywa smoczy mentor. W tym wypadku, chodziło o tą kobietę. O "nieznajomą" którą właśnie poznawał, o osobę którą niedawno miał rozkaz zabić - a byłby to potworny błąd. Aicath pozwoliła mu poznać właśnie coś nowego. Coś, co znał z dzieciństwa. Bardziej dało się to więc nazwać "przypomnieniem". Ostatnio, czymś takim obdarzyli go... Rodzice? Może również jedna przyjaciółka... Jednak to coś, ten prosty gest - to chwycenie go za ramię, zmartwienie które dało się wyczuć w jej głosie. A przecież był nie tylko obcym, ale również osobą, która przed chwilą zamierzała zakończyć jej żywot. Prosty gest, ten prosty chwyt, nawet nie samo uleczenie go, przywrócenie wydajności mięśni. Chłopak poczuł właśnie, że ktoś znowu go wsparł, ktoś trzeci - nie Saurian, który motywował jak nikt inny. Praktycznie obca mu osoba. Wywołało to w nim lawinę uczuć, nie potrafił tego wszystkiego od razu określić. Szybko jednak pozbierał się w sobie. Rozejrzał się jeszcze raz po otoczeniu, by zobaczyć gdzie dokładnie się znajdują - a potem, wzrok Kennetha padł na Aicath. Mężczyzna westchnął cicho i uśmiechnął się delikatnie. -Dobrze... Wszystko dobrze, ja...Chciał dokończyć, lecz przerwał. Dziewczyna zwróciła uwagę na coś lub na kogoś kto pojawił się nieopodal. Mężczyzna natychmiast obrócił wzrok w tamtą stronę, by jego oczom ukazał się obraz nieznanej, ciemnej postaci. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie miejsce z którego ten osobnik się wynurzył. Wyciągnął pistolet, to od razu wyświetliło Kennethowi wielki, czerwony wykrzyknik nad tą postacią. Chłopak skoncentrował swą moc, czuł już dokładnie gdzie trafi pocisk wielkości czołgu, by dosłownie roznieść cel w pył... Jednak ten cel nie tylko nie uniósł broni. Wyjął magazynek i sprawdził ilość naboi. Następnie dało się zauważyć, jak nieznajomy wyciąga strzykawkę i tak po prostu ujawnia słabe punkty swojego pancerza, wstrzykując sobie zawartość tej strzykawki. Może nie były to niesamowicie wielkie punkty, jednak dało się je nadal wykorzystać. Szczerze miał to już zrobić, neutralizować cel zanim ten zagrozi jemu lub Aicath. Jednak coś mu przerwało. /Cztery cele, plecy./Odezwał się nagle Saurian. Jego słowa usłyszał wyłącznie jego host, który dynamicznie odwrócił się, a jego ciało przeszył lodowy płaszcz który natychmiast uformował się w jego zbroję, nie tylko zapewniającą ochronę w starciu ale również utajniającą jego tożsamość. Drakon skierował wzrok na ganek, wyłapując nim cztery postacie. Wszyscy ubrani byli w niemalże identyczne munduru. Kenneth miał już w głowie plan. Stanął wzdłuż krawężnika chodnika, łapiąc dłonią za ramię Aicath i ściągając ją za swoje plecy, zasłaniając ją po trochu z jednej i z drugiej strony. Bo na dobrą sprawę, byli teraz otoczeni - z jednej strony czterech członków bractwa, a drugiej - nieznajomy. Tylko Kenneth nie znał ani jednych, ani drugich, stąd jego reakcja. Czego można było się spodziewać? Cóż, zasłaniał Aicath, wyraźnie można było zauważyć, że ją chronił - niczym ochroniarz pilnujący VIPa. Główną uwagę skupił na tej czwórce - ich było najwięcej, jednak kątem oka nadal obserwował nieznajomą, czarną postać. Stał w lekkim rozkroku z ugiętymi kolanami i znieruchomiał, pilnując otoczenia. /Czwórka na ganku posiada specjalne zdolności./ /Skąd wiesz?/ /Masz za mało kontaktu z takimi istotami... Spójrz, cztery osoby, nikt z nich nie ma przy sobie broni. Aicath wydaje się ich znać, na pewno nie są ludźmi. Tak powinieneś myśleć. Nie trzeba być mną, by wyczuwać aurę otaczającego świata.../ /Smoku./ /Drakonie./Osobliwa wymiana zdań poprawiła mu trochę humor. Poczuł się pewniej, wiedząc, że jak zawsze - ma swojego mentora, informatora, protektora. Przyjaciela, który nie zawiedzie, który zauważy to - czego on jeszcze nie widzi. To było.. Wspaniałe uczucie. Piękne, żywe. Mieć kogoś takiego przy sobie. Mógł siebie nazwać szczęściarzem. Wygląd: - Spoiler:
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 02, 2013 9:30 pm | |
| Jak tylko serum zaczęło działać, Raven zaczął pomału odzyskiwać ostrość zmysłów. Zapach krwi wilkołaka jeszcze krążył w jego nozdrzach, a brak szczepionki sprawiał, że każdy wyglądał w jego oczach niczym hamburger. Dopiero teraz zauważył, że przed pobliskim domkiem stoi sześć takich "hamburgerów"... Mimo że nie są uzbrojone, najwyraźniej dysponowały czymś więcej niż bronią. Te symbole...Te same, co ktoś maluje po całym NYC...Zatem trafił na Bractwo... Cóż, czas zagrać zgubionego przybysza... - Obawiam się, że nie jest to do końca możliwe.. Powiedział, powoli się podnosząc, upuszczając pistolet i ostatni ze swych sztyletów na ziemię, czemu towarzyszył cichy stukot metalu odbijającego się od asfaltowej uliczki.. Ton jego głosu był niezmienny. Zimny i opanowany, jakby to on mi Granatów ot tak zrzucić nie mógł. Zawleczki były przymocowane do pasa. Oczywiście były zabezpieczone, aby nie wyleciały w walce, toteż Kruk powoli sięgnął po nie, zaznaczając każdy ruch aby nie prowokować awantury. Jeden po drugim, granaty spadły na zimny bruk. Raven rozłożył lekko ręce, aby pokazać że jest nieuzbrojony...no prawie. Ostrzy nie mógł zdjąć. Nie teraz. - Jestem...Ravenem. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Paź 07, 2013 6:20 pm | |
|
Przypominał jej walecznego psa, który często reaguje instynktownie, przyjmuje bojową pozycję i wyczekuje momentu do ataku. Chciał chronić siebie i Aicath za wszelką cenę, czym zaskarbił sobie jej wdzięczność, a zarazem pokazał, że również za słowami idą też czyny. Jakże szybko zmieniła się ich relacja. Na ganku pojawiło się kilku członków Oddziałów Obronnych, reszta prawdopodobnie wyruszyła na misję. Zobaczyła również nowe twarze, którymi byli zapewne zwerbowani przez Lorda Magnus mutanci. Ucieszyła się na ich widok, w oficerskich zbrojach. Wszyscy wyglądali dostojnie jak jedna drużyna, i tą właśnie informacje chciała przekazać Kennethowi, który oplótł swe ciało mistyczną lodową zbroją. Uformował ją w ułamku sekundy, całkowicie zmieniając się w jej oczach. Stałą za nim i kładąc mu dłoń na plecach, szepnęła. - To są przyjaciele, nie musisz się ich obawiać. - Jej głos był spokojny i kojący, gdyż tylko tak mogła na niego wpłynąć. Raven przedstawił się im, odrzucając swoją broń, której było stosunkowo więcej niż się spodziewali. Członkowie Bractwa przyglądali się temu z uwagą i niepewnością, to była ich pierwsza taka akcja w życiu, w przeciwieństwie do Oddziałów Obronnych byli w tym całkowicie zieloni, lecz mieli swojego przewodnika, który szeptem wyjawił im swój plan, aż w końcu zrobiła krok w przód ruszając w dół schodów, reszta podążyła za nią. Szli w stronę osoby w czarnym płaszczu, a gdy mijali Aicath, kobieta skinęła do niej głową, a blondyn uśmiechnął się delikatnie. Stanęli około trzech metrów przed intruzem, stojąc tym samym metr za Drakonem i chroniącą przez niego kobietą. - To miłe, że jesteś taki posłuszny, lecz nie możemy pozwolić Ci odejść! - wypowiedziała rudowłosa kobieta, dając tym samym znak swoim ludziom, że mogą działać. Chciała poznać ich reakcje i pomysły, zwłaszcza tej nowej dwójki. Psionic wyciągnął ręce przed siebie i korzystając ze swej mocy telekinezy, chwycił upadłe na chodnik przedmioty i odrzucił ja na kilkanaście metrów w bok. Surge nie miała sposobności, aby móc zaatakować, dlatego kolejnym, który wykonał ruch był Aegon. Spokojnym krokiem ruszył w stronę intruza, a w jego dłoni zaczęła rozbrzmiewać błękitna energia. Osoby czułe na taką moc, mogły wyczuć jej strukturę i niemałą siłę. Zacisnął dłoń na rękojeści energetycznego miecza. Ruszył na przeciwnika zadając precyzyjne ciosy na jego ciało. Cięcie z lewej, później na korpus, odskok i ponownie tym razem na prawy bok. On atakował, a przywódczyni bacznie obserwowała ich ruchy i zachowanie. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Paź 07, 2013 7:57 pm | |
| -Przyjaciele? Zapytał jakby niedowierzająco. Młodzik - jak to zwykł go określać Saurian - opuścił powoli swe ręce, a następnie cofnął się o krok do tyłu, stając jednak nadal pomiędzy linią nieznajomego przybysza, grupki która oddzieliła jego i Aicath od niego - oraz samą Aicath. Tak na wszelki wypadek, wolał jednak by została z tyłu. Nie sądził by była ona typem wojownika, pomimo iż posiadała moce w jakimś stopniu podobne do jego własnych. Opierały się w końcu na tym samym żywiole. Przepuścił ich, przeszli dalej - a on obserwował. Kobieta nie powiedziała nic więcej, tak więc tylko obserwował. W końcu nic innego im nie pozostało. Było jednak co obserwować, ta sytuacja... Bardzo szybko się zmieniła. Wyraźny lider teraz czteroosobowej grupy odezwał się, realnie ignorując przeciwnika. Niemniej jednak... Wpierw jakiś mężczyzna wykorzystał moc psioniczną, a następnie drugi utworzył w swej dłoni energetyczne ostrze i zaatakował... Człowieka który rzucił broń, podporządkował się żądaniom, przedstawił, nie był agresywny. Coś kazało Kennethowi działać - i bynajmniej nie był to smok. Obserwując ten bezpośredni, wręcz bezpodstawny atak na tego człowieka, być może również mutanta. Zagrywki między organizacjami? Rzucił broń. Ma jakieś moce? Ich jest czterech, a Saurian przecież ostrzegłby gdyby wyczuł kogoś o znaczącej sile. Nie zastanawiał się więc dłużej. -Zabijmy ekstremistów... Rzucił szeptem. Aicath była jedyną która mogła tutaj usłyszeć jego słowa. Chwilę potem ciało Drakona rozpadło się niczym lód, na miliony małych kawałków - które zaraz odparowały. Chwilę potem postać zmaterializowała się pomiędzy Ravenem, a Aegonem - stojąc przodem do tego drugiego. W dłoniach Drakona znajdował się miecz, zwany dumnie przez Kenneth "Pazurem Sauriana". Cóż, smok nie obraził się o tą nazwę, niemniej jednak... Teraz nie ważne. Przeciwnik musiał być bardzo zaskoczony - atakował Ravena - pojawił się Drakon, osobnik którego nie znał, a którego przyprowadziła Aicath. Zaczęło się od cięcia z lewej, na co Drakon zareagował wykonując krzyżowy atak względem przeciwnika, przez co ostrza zderzyły się, a tym samym powinny oba odbić od siebie. Nie było mowy o tym, by miecz który dostał od smoka wykazał choć krztę uszkodzeń w tym zderzeniu. Gdy przeciwnik dalej zapewne próbował atakować - tym razem na korpus, Kenneth postawił na szybszy atak - ustawiając miecz przed sobą i wyskakując do przodu, wykonując pchnięcie. Tego typu atak ma jedną obronę - odskoczenie z linii ataku lub wycofanie się do tyłu. I to miał być finał tej walki. Normalnie - Drakon zwykł zabijać przeciwników. Z resztą Saurian pokazał jak to się robi, zabijając samodzielnie na plaży osiem osób, nie pozostawiając śladu po ich istnieniu. W tym wypadku było inaczej. Gdy Aegon odskoczył do tyłu, Kenneth rozbił swój miecz za pomocą mocy, przez co ten wybuchł eksplozją niegroźnych, małych lodowych odłamków. Następnie chłopak ustawił się lewym profilem do przeciwnika, wycofując obie dłonie do tyłu i umieszczając je jedna nad drugą, formując na kształt kuli. Zaraz po tym takowa kula pojawiła się, Kenneth zgromadził lodową magię w swych dłoniach, formując ją - a następnie wyciągnął dłonie w kierunku napastnika, wystrzeliwując przy tym w niego lodowym pociskiem, którym powinien skutecznie zamrozić go na chwilę, nie robiąc mu przy tym żadnej krzywdy - a jedynie unieruchamiając go... I wszystko byłoby super pięknie - niezależnie czy poszło w pełni po myśli czy gdzieś plan się urwał, gdyby nie nagły nawrót wcześniejszego objawu, spowodowany najwyraźniej wykorzystaniem lodowych mocy. Ślepia chłopaka błysnęły na biało, otoczone niebieską poświatą, skóra na widocznej części twarzy, nie zasłoniętej maską, znów zrobiła się czarna - dodając do tego niebieskie plamy które również się na niej pojawiły. Tętno chłopaka przyśpieszyło gwałtownie, a on padł na lewe kolano, podpierając przy tym lewą dłoń na ziemi, a prawą opierając na własnym kolanie. Ta chwila słabości mogła go bardzo dużo kosztować... Obraz przed oczami rozmazał się całkowicie, ledwo mógł odróżnić kontury postaci od otoczenia, dźwięki stały się wytłumione - jeszcze mógł jedynie wyczuć zapachy z otoczenia... Jednak tą chwilę był bezbronny, nie mógł zrobić absolutnie nic. Słyszał w swej głowie jakiś głos, jednak nie mógł zrozumieć słów jakimi ktoś do niego przemawiał. To był chyba Saurian... Jednak dlaczego nie mógł go zrozumieć? Co się działo? |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Pon Paź 07, 2013 9:05 pm | |
| Posłuszny? Zapytał się w myślach, wiedząc już że coś tu jest nie tak... Po słowach rudowłosej kobiety niemal natychmiast odskoczył. Jak się okazało, w porę by nie spotkać się z ostrzem Aegona. Zatem tak sobie działa Bractwo Mutantów, tak? Przedstawia się brak złych intencji, za co dostaje się po głowie? Gdyby Raven chciał im zrobić krzywdę, nie zdążyliby jęknąć. Widocznie chcą go poznać od gorszej strony...Już chciał wykonać kontratak, gdy przed nim zmaterializował się chłopak...Wartym odnotowania był fakt, że jegomość zmaterializował się z okruchów lodu. Wstawiennictwo tego mutanta było dlań zaskoczeniem, na tyle dużym że Raven wstrzymał się... Widząc, że Drakon nagle padł na ziemię, wyczuł bicie jego serce...coraz szybsze... Kruk natomiast stał za nim, w postawie bojowej...Nie wyciągnął jeszcze ukrytych ostrzy...Jeszcze się na nich nie rzucił... - Lubicie zabijać bezbronnych? To źle trafiliście... Syknął. Jego głos nadal był zimny, metaliczny wręcz. Żarty się skończyły. Właśnie sprowokowali go, i jeżeli teraz się rzucą na niego bądź na Drakona, Raven nie będzie słyszał próśb o litość. Po prostu ich zabije. Skoro chcą zabić kogoś, kto dobrowolnie rzucił broń, pewnie również cywilowi życia nie darują...Zatem są zagrożeniem. A Scott ma jedną niezawodną metodę radzenia sobie z zagrożeniami... |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 09, 2013 10:33 pm | |
|
Aicath stała wyraźnie zaskoczona obrotem sytuacji. Osoba, która prawopodobnie przypadkowo znalazła się na terenie Bractwa, porzuciła swą broń i dobrowolnie się poddała. Siedziba była starym domem, który nie był nawet dobrze ogrodzony, gdyż większość płotu została skradziona, albo zniszczona przez żywioły. Arayia mimo wszystko wydała rozkaz do ataku, a jej podwładni wykonali go niezwłocznie. W tej perspektywie reakcja Kennetha była wręcz oczywista. Nazwała ich przyjaciółmi, lecz nie byli jego przyjaciółmi, a co najważniejsze ukazali się mu teraz z dość negatywnej strony. Wydali się być żołnierzami, niż wspólnotą. - Kenneth stój...! - krzyknęła, próbując go złapać, lecz w dłoniach pozostały jej tylko odłamki lodu. Oddziały Obronne tak już działały, i jeśli przełożony wydał rozkaz to go wykonywali. Nie wiedziała, czy chcieli intruza nastraszyć, pojmać, czy zranić, lub nawet gorzej. Aegon Diseth ruszył do ataku, wymachując swym mieczem. Wypowiedziała w myślach tylko krótkie "Nie...", gdy zobaczyło jak Drakon rozdziela ich chroniąc intruza. Kobieta minęła Surge i podeszła do przywódczyni grupy. W hierarchii wszystkich oddziałów były na tym samym poziomie. Obie były dowódcami swoich oddziałów, więc mogły rozmawiać bez wprost, jeśli tego wymagała sytuacja - teraz tego wymagała. - Dlaczego go atakujesz?! - chwyciła ją za ramię, odwracając w swoją stronę. - Nie wtrącaj się, Pani Kapitan - odparła odtrącając jej rękę. - Przywołaj swojego człowieka, albo odpowiesz przed Lordem Magnusem za niesubordynację! Złość w niej się gotowała, aż miała ochotę zdzielić ją w ten proceduralny pysk. Nie mogła jednak spełnić jej prośby, gdyż mężczyzna, który wdał się w walkę, nie należał do niej. Mogła tylko patrzeć, jak Drakon staje pomiędzy nimi, blokując ataku, a później formując kulę w dłoniach, która aż drżała od nasyconej magicznej energii. Niespodziewanie dla niego samego, atakujący mężczyzna zrobił to samo. Niczym lustrzane odbicie, uformował podobną kulę, przepełnioną jego własną mocą. Nieuchronne zderzenie wywołało falę energetyczną, która odepchnęła stojących dość blisko siebie przeciwników. Drakon i stojący za nim Raven zostali odrzuceniu od członków Bractwa, a Aegon poleciał w przeciwną stroną. Cała trójka była jednak na tyle sprawna, że wylądowali z akrobatyczną gracją na własnych nogach. Kurz szybko opadł, odsłaniając niezwykły widok. Pomiędzy nimi powstał krąg, który wypełniły szponiaste lodowe kolce wychodzące z podłoża. Dowódca Scecr Loica, dostrzegła to czego mogli nie zobaczyć jej towarzysze. Drakon ponownie zaczął chwiać się na nogach, a jego skóra poczerniała tak jak wcześniej. Zacisnęła pięści w obawie o jego zdrowie, i bez większego namysłu postanowiła działać. Jej ciało zmieniło się w wodę, która wystrzeliła niczym z armatki, lecąc pomiędzy lodowymi kolcami. Wiedziała, że mężczyzna stojący za plecami Kennetha może zareagować różnie, w sposób nieprzewidywalny, więc gdy podeszła bliżej i usłyszała jego słowa, szybko mu odpowiedziała. - Nikt tutaj dzisiaj nie zginie! Nie skupiła się jednak na intruzie, jej ciało zwiększyło swą objętość i niczym wodne tornado zawirowała wokół ciała towarzysza. Jej wodna forma, jakby sam Drakon znajdowali się wewnątrz cyklonu. Chwyciła korpus Kenentha kucając do jego poziomu. - Jak Ci pomóc? - wyszeptała, patrząc na niego swym błękitnymi świecącymi oczami. - Słyszysz mnie, Kenneth? Kilka metrów dalej, Aegon wymienił spostrzeżenia z młodym chłopakiem i ruszył do ponownego starcia. Wystrzelił formując ze swej mocy długi bicz, ostry jak brzytwa, który ściął ostre szczyty gór. Jack uniósł się delikatnie w powietrze i podleciał do przodu, a gdy lodowe czubki zostały dołączone od reszty, chwycił je przy pomocy swej mocy. Aegon biegł już wtedy ponownie na intruza, omijając wodny cyklon. Psionic zaatakował z góry, ciskając w zamaskowanego intruza lodowymi pociskami, tworząc dywersję, a sam Aegon utworzył ze swej mocy, wielkie łapska, którymi chciał pochwycić przeciwnika. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Czw Paź 10, 2013 7:35 am | |
| W tym akurat momencie, Kenneth nie odczuwał bodźców zewnętrznych tak jak należy. Można by wręcz pozwolić sobie powiedzieć, że niczego nie odczuwał - i cóż, słusznie. Chłopak znajdował się teraz na skraju wyczerpania, jednak nie było to coś, co moglibyśmy nazwać biegiem spartanina lub inną dyscypliną która położyła sportowca przeceniającego swoje możliwości. O nie, tutaj chodziło o coś znacznie wyższego. Dziedzictwo które miał w sobie ten młody człowiek, wchodziło powoli, aczkolwiek boleśnie - na kolejny poziom egzystencji. Nie działo się nic - przynajmniej z Kennethem, z zewnątrz - tak właśnie to wyglądało. Więcej wydarzyło się dla Aicath - która zbliżyła się do mężczyzny, otoczyła jego ciało wodnym tornadem, a następnie chwyciła go. Nie będąc telepatką nie tylko nie mogła przewidzieć tego co się stanie - ale nawet bronić się przed tym. Świadomość kobiety została nagle wciągnięta do innego świata, nagle - w ciągu jednej sekundy. Pani Kapitan znalazła się gdzieś na lodowej pustyni, żadnych gór, żadnych jezior, trawy czy nawet śladu cywilizacji. Wszędzie równy teren pokryty śniegiem, który dodatkowo cały czas padał z niebios. Wszystko było dość... Naturalne, realne, namacalne. Jednak gdy odwróciła się za siebie, jej oczom ukazały się dwie postacie. Pierwszą był klęczący na ziemi - tak jak i wcześniej przed budynkiem - Kenneth. Skóra chłopaka dalej była czarna, dalej ciężko dyszał, identycznie jak "na zewnątrz". Jednak znajdował się tutaj również drugi osobnik. Mężczyzna, stojący przed Kennethem. Jego sylwetka była wręcz identyczna, widoczna część ciała - oczy - do złudzenia przypominał kopię chłopaka. Różnica była natomiast taka, że kolor jego skóry był wręcz blady, łatwo dało się to skojarzyć ze znajdującym się wszędzie lodem. Oczy tego drugiego mężczyzny były niebieskie - identycznie jak jego strój - podobny do stroju Kennetha, zasłaniający twarz, przypominający wojownika ze wschodu - jednak w kolorystyce niebieskiej. Po dokładnym przyjrzeniu się, dało się zauważyć znaczące szczegóły. Nieznajomy w niebieskim nie miał na sobie chociażby zbroi, takiej jak miał Kenneth. Na jego odzienie składał się wyłącznie materiał ze wzmocnieniami na przedramionach i dolnej części nóg. Stał wyprostowany przed młodym, spoglądając na niego spokojnie, można by rzecz - wręcz opiekuńczo, niczym mentor spoglądający na swego drogiego ucznia. /W służbie ludu.//Ech...? Słucham...?//Bronisz nieznajomego, ryzykując przy tym własnym życiem. Twa moc przestaje być tobie posłuszna, a mimo to walczysz dalej. Jaki w tym cel?/Tak rozpoczęła się konwersacja. W rzeczywistości miała miejsce telepatycznie, jednak Aicath - która jako jedyna słyszała te słowa po za rozmówcami, widziała i czuła, jakby rozmawiali ze sobą werbalnie. Zupełnie jakby znalazła się w jakimś równoległym świecie, dzięki któremu obaj - Kenneth i ten jegomość - komunikują się. /Przecież... ty mnie tego nauczyłeś...//Nigdy nie nauczałem technik ani rozwiązań samobójczych.//Wiesz... Wiesz o co chodzi.../Rzucił w odpowiedzi Kenneth, dysząc dalej. Nieznajomy uniósł swój wzrok z chłopaka i przesunął go, kierując swe spojrzenie na Aicath, centralnie na nią. Wyraźnie wiedział o jej obecności, jednak na spojrzeniu się jedynie skończyło. Nieznajomy znów skupił swą uwagę na swym podopiecznym. /Słuchaj, gdy starsi przemawiają. Nie powinieneś był go atakować./Ekstremiści... Nie o taki świat walczymy.../Nie, nie o taki. Musisz opanować ponownie swą moc. Nie możesz stracić kontroli. To ciebie zgubi./Opanować...? Jak...?/Niekontrolowana moc próbuje wyrwać się na zewnątrz. Jeśli na to pozwolisz, odpowiedzialny będziesz za cierpienia niewinnych. Jak kontrolujesz swą moc? Co czynisz gdy sięgasz po magię?/Po tych słowach, ta "wizja", rozmowa którą miała okazję oglądać Aicath - urwała się nagle. Kapitan wróciła do swego ciała, a oni znajdowali się dalej w tym samym miejscu w którym byli. Nie minęła nawet sekunda w tym "realnym" świecie, kiedy to odbyła się rozmowa między Kennnethem, a jego wyraźnym mentorem. Chłopak uniósł powoli swe spojrzenie do góry, kierując je na stojących za wodną barierą - czterech mutantów. Potem skierował swe spojrzenie prosto na trzymającą go kobietę. Jego oczy, białe, świeciły niebieską poświatą. -Rozważ... Definicję słowa... "przyjaciel".Rzucił, podnosząc się powoli na nogach do góry. W jego dłoni pojawił się miecz, który chłopak oparł o ziemię, podpierając się na rękojeści podczas podnoszenia się. Tak jak wcześniej, ostrze zmaterializowało się z lodu. Drakon wziął kilka głębszych wdechów, a mutant który atakował - zrobił to ponownie - mijając ich. Znów chciał go powstrzymać, jednak teraz powstrzymał sam siebie. By zatrzymać tą walkę potrzeba było czegoś więcej. Potrzebował celu, celu który musiał zrealizować - celu który pozwoli mu objąć władzę nad jego mocą... A ten cel właśnie się pojawił. Oczy chłopaka skierowały się na dowódcę tego zamieszania - nieznaną mu jeszcze Araiyę. -Jeśli nie słuchaj ciebie...Rzekł do kobiety która właśnie chroniła go, chcą mu pomóc. Cóż, skoro ona była z tych dobrych - to może oni po prostu zbłądzili? Może nie należało ich zabijać - a jedynie wskazać im drogę? Tak, to należało uczynić. I to uczyni. -To zmuszę ich, by posłuchali starożytnego.Rzucił, a jego ciało znów zmieniło się w lód - znów się rozpadło, znów zostały po nim wyłącznie lodowe okruchy. Zmaterializował się - niedaleko Aicath, pomiędzy nią - a pozostałą trójką mutantów. Zignorował całkowicie Aegona który to atakował Ravena. Kenneth stwierdził po prostu, że z jednym przeciwnikiem mężczyzna da sobie radę. Tym razem Drakon nie podpierał się na ostrzu swego miecza. Stał wyprostowany, jego ciało otaczała biała mgiełka która pojawia się gdy topnieje lód. Chłopak uniósł swój miecz na wysokość własnej klatki piersiowej, chwycił rękojeść oburącz, a następnie wycelował nim prosto w Araiyę, stając lewym profilem z przodu, mierząc ją spojrzeniem. Jego skóra nadal była czarna, ślepia świeciły się niczym u jakiegoś stworzenia nie przypominającego człowieka. -Pani Kapitan zadała pytanie...Rzucił, kierując ostrze w lewo, ukazując miecz w pełnej okazałości z boku, nie mierząc do nikogo, a jedynie przyjmując postawę jakoby się blokował. Mówił ostrym tonem, jednak nie wrogim. Wydawał się teraz realizować swój cel. -Skoro nie odpowiesz jej... Odpowiesz przodkowi.Dodał, a miecz, ostrze wyglądające na metalowe - pokrył nagle lód, grupa, ciężka warstwa lodu. Jeśli ktoś byłby w stanie wyczuwać magię, to zapewne poczułby teraz - jak od chłopaka zaczyna emanować wielka energia. Oczy Drakona błysnęły, a on nie spuszczając wzroku z przywódczyni tej grupy, rzekł. -Zasiądź w zamrożonych niebiosach... Saurianie!Najpierw po cichu, słyszalnym dla wszystkich szeptem. Ostatnie słowo - imię - powiedział głośniej. W tym momencie, ostrze pękło, a następnie rozpadło się, a lód zaczął formować się w wielką, długą istotę. Dookoła Kennetha pojawiło się potężne, masywne cielsko stworzone z lodu, pokryte łuskami. Istota która uformowała się, wysoka była na kilkanaście metrów, a twór wyglądał identycznie jak wschodnie smoki - z małym szczegółem - ten posiadał masywne, lodowe skrzydła. Smok skierował swój wzrok na trójkę która pozostała pod domem, również skupił go na przywódczyni tej grupy. Z jego lodowego pyska wydobył się niski, gardłowy warkot - jakby stworzony był krwi i kości, a nie lodowej magii. Ogon smoka otaczał ciało Kennetha, który stał wyprostowany, nadal profilem - przyglądając się mutantom. Smok wyrastał z za jego pleców, czekając - nic nie mówiąc - po prostu czekając. Jedynie warkot słyszalny był z jego strony, a sama jego osoba nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Zupełnie, jakby gad czekał na rozkaz ataku. Kenneth powiedział co miał powiedzieć. Wyglądał dość naturalnie. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka była rzeczywistość. Po prostu nie było widać tego, co realnie się z nim działo. Jedynie przyśpieszony oddech - ale to mogło świadczyć o prostym zmęczeniu. Pozostawało więc pytanie - jak wielką moc mógł mieć ten twór? Jego łuski nie tylko wyglądały na wytrzymałe - ale realnie takie były. Przywołanie smoka wiązało się z utratą potencjału magicznego. Kenneth nie mógł manipulować magią lodu tak długo, jak długo w tym świecie znajdował się - można by rzecz - avatar Sauriana. Stworzenie go pochłaniało cały zapas jego energii, a próby dalszej manipulacji magią mogły źle skończyć się dla Drakona. Pozostawało więc ujrzeć, co gotowi będą uczynić ci mutanci? Zechcą powstrzymać się - czy może dla swych ideałów gotowi będą zginąć? Nieznajomy stojący nad Kennethem, którego ujrzała Aicath. - Spoiler:
Miecz: - Spoiler:
Lodowy smok: - Spoiler:
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Czw Paź 10, 2013 10:12 am | |
| Zauważył, że pośród jego napastników dochodzi do rozłamu...Odmienności poglądów... Ale, czy to teraz ważne? Oznacza to dla niego tylko mniejszą liczbę gardeł do poderżnięcia. Zaczynał żałować, że pochwa wisząca na jego plecach nie trzyma miecza...Że zażył serum, które go hamuje...Ludzie...Zmutowani czy nie... Zaczynał mieć ich dosyć. Niewdzięczna krew nigdy się nie zmieni. Miał za to ukryte ostrza i miotacz haków. Oraz własne pięści, refleks i siłę. Oczy pod wpływem adrenaliny nabrały żółtej barwy, co dało się zobaczyć przez czarne wizory jego maski. To nie wróżyło nic dobrego. - Sami tego chcecie... graj, muzyko. Powiedział do siebie, widząc iż mimo interwencji "Nimfy" (Tak w myślach nazwał kobietę która interweniowała tworząc barierę, biorąc pod uwagę jej zdolność do manipulacji żywiołem wody), Aegon nie przestaje atakować. Głupiec...Bez sprawdzenia przeciwnika, bez żadnego pomyślunku...Myśli, że bez broni Raven nie stanowi zagrożenia? Jego istnienie jest zagrożeniem nawet dla niego samego...Ale nie wchodźmy w detale. Skoro nadal atakuje, Raven będzie się bronił. Będzie zabijał potwory, nieważne z jakiej planety, jakiego gatunku...Potwór wszędzie jest taki sam. Spostrzegł, że klapa od studzienki, tej samej z której się wydostał, leży nieopodal. Jak tylko Psionic zaczął swój atak lodowymi odłamkami, Raven wykonał długi przewrót w prawo, chwycił ową klapę, zakręcił wokół własnej osi jak dyskobol... i cisnął owalnym kawałem mosiądzu z logiem nowojorskich służb kanalizacyjnych prosto w Aegona. Jeżeli go trafi, będzie miał go z głowy na co najmniej kilkanaście minut. Nie znał nikogo, kto wytrzymałby taki cios i stał na nogach. Jeżeli by przeżył. Człowiek by tym nie rzucił z taką szybkością, lecz Kruk nie jest cżłowiekiem. jest potworem w ludzkiej skórze. Wilkiem pośród owiec, który ich broni przez innymi wilkami. Nawet jeśli nie trafi Aegona, da mu to kilka cennych sekund by zająć się Psionikiem. Rzucanie w niego czymkolwiek nie ma zbytniego sensu, toteż postanowił przenieść walkę do niego. Ruszył niespodziewanie w przód, starając się ominąć lodowe odłamki dzięki swojemu wampirzemu refleksowi, po czym wybił się w górę, jak tylko "amunicja" jego przeciwnika się skończyła. Jak tylko wyskoczy, ułoży prawą rękę do ciosu, jednocześnie uruchamiając ukryte ostrze, które w świetle zachodzącego słońca błysnęło na sekundę. Raven miał zamiar po prostu zabić swoich przeciwników. Sami wybrali tą drogę, rzucając się na niego po raz kolejny. Jeżeli trafi Psionika tam, gdzie celuje, tj. w szyję, będzie miał przeciw sobie tylko jednego adwersarza. To powinno być już łatwiejsze. Jego uwadze nie umknął fakt, że chłopak który go obronił nie tylko potrafi manipulować lodem, ale też stworzył...Smoka. Lecz nie był to byle smok z bajki. Lodowy smok. Zaczyna być coraz ciekawiej...
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Paź 13, 2013 12:38 pm | |
|
Dwie dusze w jednym ciele. Jej świadomość została przeniesiona w miejsce tak odludne, tak ubogie, że aż budziło smutek. Pewnych rzeczy nie dało się wyjaśnić słownie, pewne rzeczy trzeba zademonstrować i to nad wyraz dosłownie. Jej ciało nadal było w formie ciekłej, ale nie czuła się tutaj swobodnie, i to nie dlatego, że otaczał ją lód, śnieg i ziąb. Nie czuła się swobodnie, gdyż jej umysł, a w tym jej ciało było w tej chwili bezradne. Mogła tylko patrzeć. Widziała dwie istoty, bardzo podobne do siebie, a jednak różne na pewien niedostrzegalny sposób. Słyszała ich rozmowę, jakby była jej częścią. Chciała ruszyć do przodu, do niego, lecz jej ciało odmówiło posłuszeństwa, a gdy zaczęła rozumieć okoliczności tej podróży, wszystko się skończyło. Otworzyła oczy, jakby wybudzona z głębokiego snu. Spostrzegła, że znajduje się w tym samym miejscu, przykucnięta, obok niego, otoczona wirującą wodą. - To są przyjaciele - wyszeptała. Miała nadzieję, że osoba, z którą wcześniej rozmawiała nadal tam jest, że nie została pochłoniętą przez inną duszę, czy też kolejna nieposkromioną rządzę. - W głównej mierze są to żołnierze... On jednak nie słuchał. Podjął decyzję, zanim mogła go od niej odwieźć. Nie mogła mu powiedzieć, że na nic się nie zda jego działanie. Prosiła go, aby już więcej nie groził nikomu śmiercią. Wodna bariera opadła, rozlewając się po ogrodzie. W między czasie starcie pomiędzy trójką mężczyzna rozgorzało na dobre. Raven odskoczył w tył, chwytając za właz od studzienki kanalizacyjnej i ciskając nim w stronę blondyna. Przeciwnik wziął go za amatora, skoro uważał, że coś takiego może mu w jakiś sposób zagrozić. Trzeba mu było przyznać, że był szybki, lecz on posiadał w swoim asortymencie moc, która dosłownie reagowała na jego myśli. Błękitna energia oplotła jego prawe ramię, formując wielką łapę, która pochwyciła lecący w jego kierunku stukilogramowy dysk. Odrzucił go, jakby był zrobiony z plastiku. Raven nie poprzestawał na swym ataku, sądząc jednak, że ma z głowy jednego przeciwnika, wyskoczył w powietrze i zaatakował Jack'a, który lewitował ponad lodem. Niestety w tym wypadku również przegrał. Chłopak, może nie był żołnierzem, lecz posiadał coś, co dawało mu pewną przewagę. Chęć przetrwania i moc, która reagowała na wzrost adrenaliny. Wyciągnął ręce przed siebie i chwycił mężczyznę w locie, zanim ten zdołał się do niego zbliżyć. Utrzymał go tak, a Diseth dokończył resztę. Spętał go przy pomocy energetycznego miecza, i cisnął nim o lód. Raven był obezwładniony, co w obecnych okolicznościach, było dla niego wręcz zbawienne. Gdyby zranił, któregoś z nich, oni mogliby zranić go tak, że nawet jego wampirze pochodzenie, by mu nie pomogło. Mężczyzna nie był zadowolony z walki, którą właśnie odbyli. Nie lubił walczyć, zwłaszcza z przeciwnikami, którzy obrywają tylko dlatego, że pojawili się w złym miejscu o złym czasie, niemniej taki dostał rozkaz i musiał go wykonać. Uwagę wszystkich przykuło pojawienie się ogromnego lodowego smoka, który stanął przed ich dowódcą. Surge mimowolnie cofnęła się o kilka kroków w tył, patrzyć z wypisanym na twarzy zdziwieniem i ciekawością, na twór, którego dokonał mężczyzna władający lodem. Nikt z jej oddziału nie ośmielił się ruszyć. Araiya stała niewzruszona, nawet gdy Drakon mierzył w nią swym lodowym mieczem, czy też wtedy gdy za jego plecami zmaterializował się ogromny lodowy smok. Nie zważała na to, i to nie dlatego, że była tak potężna, że mogłaby zmieść ich wszystkich z powierzchni ziemi. Nie. Ona po prostu taka była. Skupiona i opanowana. Świadczyła o tym jej postawa, która nawet na moment się nie zmieniła. Ich spojrzenia się zderzyły. Mówią, że oczy są odzwierciedleniem duszy. Ona w to wierzyła, gdyż jej moc to za każdym razem udowadniała. Uniosła dłoń do swego oka, zakrywając je w całości, a gdy je opuściła, rozbłysło fioletowym blaskiem, a na jej źrenicy rozpostarłszy swe skrzydła purpurowy ptak. Nie było to jednak zauważalne dla nikogo, nie ważne jak różne posiadał moce. To był czysta manifestacja, niczym magiczny czar. - Wystarczy tych pokazów! - wydała szybki rozkaz. Dzięki swojej zdolności jej słowa są rozumiane dosłownie, a rozkazy wykonywane bez żadnego oporu, nawet jeśli są one dość radykalne.- A teraz słuchaj uważnie... - Skupiła na sobie uwagę człowieka, który znajdował się przed nią. - Istnieje jedna osoba przed którą odpowiadam - odpowiedziała tym samym poważnym tonem. - I nie jesteś nim ty, ani on! Niemniej... Aicath przyglądała się z oddali, słuchając jej słów. Mogła ruszyć, mogła prosić aby się powstrzymali od czynienia większej krzywdy, lecz jeśli ta współpraca miała się udać, oni sami musieli znaleźć to porozumienie. Drakon mógł odpowiadać przed swoim smoczym mentorem, lecz jako przyszły członek Bractwa musiał zrozumieć, że w tej hierarchii jego słowa mają małe znaczenie. Siłą nie zdobędzie pozycji, a jedynie pogrzebie swoje członkostwo. - Człowiek w czarnym płaszczu wdarł się uzbrojony na nasz teren - kontynuowała patrząc mu nadal w oczy. - Skoro Kapitan Scerc Loica przyprowadziła Cię tutaj, mniemam że wiesz kim jesteśmy i jaki jest nasz cel? Wiedz jednak, że jesteśmy wyszkolonym oddziałem, który ma reagować na takie incydenty zwłaszcza, gdy zagrożony jest jeden z nas! A teraz powiedz mi, co ma do powiedzenia twój przodek? Rudowłosa miała temperament, trzeba było jej to przyznać. Prawda była taka, że od samego początku, zanim jeszcze nie opuścili posiadłości, wydała swoim ludziom prosty plan, obezwładnienia człowieka, który wdarł się na ich teren. Statystycznie miał on pecha, i dosłownie znalazł się w złym miejscu o złym czasie, lecz nie byłby sobą i nie zostałaby powierzona jej ta misja, gdyby ignorowała takie wtargnięcia. Miał on zostać szybko pojmany i przesłuchany, lecz ingerencja władcy lodu pokrzyżowała jej plany. Wszyscy słuchali uważnie. Jack opadł na ziemię bezwładnie, lądując tuż obok Aegona, który nadal trzymał na lodowej krze spętanego Raven'a. Wszyscy oczekiwali co wydarzy się teraz. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Paź 13, 2013 3:51 pm | |
| Przyjaciele? Być może. Żołnierze? Szczerze w to powątpiewał. Może dlatego, że dla niego - żołnierze zachowywali się trochę bardziej przytomnie. Stawiali żądania, informowali, pozwalali się poddać. Nie dostrzegł tego tutaj. Tutaj dostrzegł natomiast napaść. Okazało się szybko, że kontakt wzrokowy z tą osobą nie był czymś co warto było praktykować. Kenneth poczuł jak jego własna świadomość ulega czemuś dziwnemu, czemuś czego nie był w stanie wcześniej określić. Polecenie które mu wydano stało się nagle jego celem. Zerwać połączenie z mocą, przerwać to, rozbić lodowego smoka. Kenneth ułożył swe dłonie w kształt rękojeści miecza, chcąc skupić swą energię... I nic się nie stało. Smok jak tu był, tak nadal tu był - i miał się wyraźnie całkiem dobrze. Z wielkich, gadzich nozdrzy wydobyły się białe kłęby dymu, gdy smok "wypuścił powietrze". Obaj skupili swą uwagę na Araiya, jednak smok to wszystko imitował, realną uwagę skupiając na otoczeniu. Szczerze nawet mało go interesowało co ona miała do powiedzenia. Ta grupa od początku nad interpretowała słowa młodego człowieka będącego hostem dla smoczej duszy. Gdy rudowłosa kobieta skończyła przemawiać, kończąc pytaniem o tym co miał do powiedzenia przodek Kennetha, chłopak znów nie zareagował. Jakby nagle znalazł się a transie, rozbiciu które nie pozwalało mu nic robić. Mogło to wyglądać dość strasznie, złe myśli mogły przyjść do głowy - czyżby go popsuła? Odpowiedź pojawiła się bardzo szybko. Lodowa bestia wydobyła z siebie gardłowy warkot, a następnie smok otworzył swą paszczę, ukazując rzędy kłów zdobiących szczękę. Opuścił swe skrzydła wzdłuż ciała i cóż, można śmiało było powiedzieć - zaraz zaatakuje. Jednak mniej spodziewanym okazał się zapewne cel ataku. Lodowy smok wykręcił się, skierował łeb w dół, a następnie z wielkim impetem wpadł w stojącego pod nim Kennetha, rozbijając się o ziemię i znikając nagle... Wraz z nim zniknął Kenneth. Znów wielka niewiadoma. Jednak jakaś postać zaczęła zbierać się do kupy... Lodowa forma przypominająca człowieka zaczęła formować się, coraz dokładniej oddając poszczególne detale. Początkowo nie dało się bardzo dużo zobaczyć, choć w wyglądzie natychmiast pojawiła się różnica. Jako pierwsza - zmianę mogła ujrzeć Aicath, skojarzyć gdzie tą postać widziała - dosłownie przed chwilą. Lodowy posąg rozbił się, a w jego miejscu pojawiła się postać - posturą, budową ciała niemalże identyczna z człowiekiem który stał tu przed chwilą. Jednak zmienił się ubiór, stał się niebieski, pełny - zniknęły elementy pancerza, zastąpione zwykłym materiałem. Jedynym widocznym kawałkiem skóry były oczy - a otaczające je, widoczna część twarzy była blada, jakby ten osobnik miał zaraz umrzeć. W rzeczywistości było to spowodowane krytycznie niską temperaturą ciała mężczyzny. Stał tak wyprostowany, jego niebieskie oczy skupiły się na kobicie która jeszcze przed chwilą rozmawiała, a raczej wydawała polecenia - Kennethowi. Ostre spojrzenie mężczyzny złapało bezpośrednio spojrzenie tej kobiety. W jego oczach nie można było dostrzec za dużo. Stala tu zupełnie inna osoba, z niego nie dało się czytać jak z książki, którą mógłby być Kenneth. -Jesteście głupi i słabi. Odparł ostro mężczyzna, którego w tym momencie Aicath powinna była już rozpoznać na pewno, wiedzieć kim był - przynajmniej "mniej więcej" bo dosłownie się nie dało. Mężczyzna uczynił kilka kroków do przodu. Nie czuł strachu, nie czuł lęku. Wydawał się być niczym maszyna bez uczuć. Jego słowa były ostre ale nie przepełniała ich wrogość, duma czy pycha. Brzmiało to bardziej jakby ten osobnik powiedział co myśli, odpowiadając jej na pytanie "kim są?". -Kenneth nie należy do was. I nie zaślepiajcie się swą wspaniałością, nie jest to jego priorytetem. Dodał do swych poprzednich słów. W tym akurat cały czas ta grupa czyniła tej jeden prosty błąd, jakoby Kennethowi bardzo zależało by do nich dołączyć. Nie, on po prostu otrzymał ofertę, mógł ją wykorzystać - a mógł w każdej chwili odrzucić. Nie zamierzał porzucić swej wolności w imię czegoś, czego nie znał. Saurian właśnie tego teraz pilnował. Mogła omamić Kennetha, jednak smok pozostanie niewzruszony na jej sztuczki. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Paź 13, 2013 5:46 pm | |
| Cały atak był raczej próbą. Nie znał swojego przeciwnika. Nie mógł zatem być gotów na każdą ewentualność. I tym sposobem wpadł w łapy kolejnego "maga". Zaczął gardzić wszelkimi "magami", przede wszystkim za ich przeświadczenie, iż jeśli mogą strzelać z oczu iskrami, to są panami świata. Lecz teraz był w kajdanach. Nie było tu miejsca na przeklinanie pod nosem, zresztą, w ogóle tego nie uprawiał. Zaśmiał się natomiast, kiedy rudowłosa wspomniała o nim...Nie bawiło go stwierdzenie "człowiek", gdyż łatwo go z takim pomylić, ale zwrot "nasz teren". Tylu już widział ćpunów i gangsterów, którzy ochrzcili bezpańską ruderę czy zapuszczoną ślepą uliczkę własnym królestwem, że zwrot ten zaczął go niemiłosiernie śmieszyć... - Wasz teren... Urodziliście się na nim, czy wetknęliście flagę w pozostałości trawnika? Odparł, nie zmieniając barwy głosu. Spiął mięśnie z całej siły, lecz daremnie... Szczeniak musi manipulować energią, skoro potrafi wytworzyć takie cuda jak jego obecne więzienie. Przyglądając się chłopakowi, który mu pomógł, widział że nie tylko on wyrobił sobie o tej bandzie zdanie... Znaczy się, jeżeli nadal to ten sam chłopak. Lodowy smok wszedł w niego, zaś z fuzji wyszła zupełnie inna osoba...Z którą zgadzał się w pierwszym akapicie. Ci, którzy go schwytali, teraz zechcieli go mieć żywego...A przed chwilą wyskakiwali nań z mieczami i okruchami lodu...Cóż za niestabilne towarzystwo... |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 16, 2013 5:29 pm | |
|
Aegon podniósł z lodowego podłoża skrępowanego przez energetyczny bicz więźnia. Walka pomiędzy nimi została zakończona, lecz nie było powodu, aby leżał na tym lodzie. Założenie planu ataku było zupełnie inne. Czego się spodziewał, że zaproszą go na herbatę, lub też opowiedzą mu o swoich planach? Nie mogli podejmować takiego ryzyka, tylko dlatego, że nosił maskę. Musieli go sprawdzić, co potrafi i jakie było jego nastawienie, dlatego została podjęta walka. Próba atakowania go mieczem przez Diseth'a miała w zamiarze zmusić przeciwnika do pokazania swoich zdolności, lub użycia broni, której nie odrzucił. W efekcie ten plan się powiódł, gdyż chwilę później, z doskoku użył on skrytego ostrza. To właśnie takiego ryzyka chcieli uniknąć. Jack skrzywił się gdy usłyszał przedziwny komentarz. - A Ty się z kosmosu urwałeś? Czy ze średniowiecza? - Zrobił kółko przy skroni, dając do zrozumienia, że gość ma nierówno pod sufitem. - Nigdy nie słyszałeś o prawnym akcie własności ziemi?! Pozostałą część grupy nie interesowało ich przekomarzanie. Aicath swobodnym krokiem zbliżała się do swojej towarzyszki, młodej mutantki azjatyckiego pochodzenia, oraz osoby którą sama tutaj sprowadziła. Zaczynała mieć wątpliwości, czy zrobiła dobrze. Kenneth wydawał się zmienny jak woda. Raz spokojny i opanowany, czasami bezsilny. Szybko jednak jego nastawienie zmieniało się, na agresywne, pewne a od niego samego emanowała niezwykła siła. Parę godzin wcześniej uznałaby, że jego psychika doznała uszczerbku, lecz teraz wiedziała dlaczego tak może się dziać. Przez jego ciało przemawiały dwie istoty, bardzo podobne do siebie fizycznie, lecz różne względem charakteru. To właśnie tą drugą duszę zobaczyła, gdy została wciągnięta do wnętrza jego umysły, albo gdziekolwiek indziej, ciężko było powiedzieć gdzie się wtedy znajdowali. Przyglądała się swojej towarzyszce, która z kamienną twarzą opierała się wszelkim zagrywkom, które normalnego człowiek wprawiłyby już w nie lada zakłopotanie. Lecz nie ją. Gdy osoba, która powstała z lodu zamiast Kenneth'a zrobiła krok, ona zrobiła go również. Stanęli blisko siebie twarzą w twarz. Oko w oko. Gdy Saurian wypowiedział swe słowa, ona tylko prysła powietrzem z nosa i uśmiechnęła się w duchu. - Więc odejdź... - odparła z pewną powagą. Wydała mu rozkaz dzięki swej mocy, licząc w duchu, że go wykona, gdyż nie miała ochoty mieć z nim nic więcej wspólnego. - Zniknij i nigdy tutaj nie wracaj! Wtedy odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę domu. Reszta po chwili otrząśnięcia z obecnej sytuacji, ruszyła za nią. Aegon wyszeptał do Raven'a, że nic mu nie grozi. Ten, mógł mu nie wierzyć, lecz w jego oczach dostrzegł szczerość, którą widział nawet gdy ten go atakował. Ten mężczyzna potrafił walczyć, był w tym świetny, a swą mocą posługiwał się po mistrzowsku, lecz wyraźnie nie lubił krzywdzić ludzi. Na placu pozostała więc tylko Aicath, która powróciła do swej ludzkiej formy, oraz Kenneth w swej nowej formie. Czy Saurian pozwoli odejść całej grupie, czy jego duma i przekonanie o swej wyższości i niebywałej mądrości znowu weźmie górę nad jego czynami. Niemniej jednak smok zaprzepaścił to co udało się stworzyć Kenneth'owi we współpracy z czarnowłosą dziewczyną. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sro Paź 16, 2013 7:32 pm | |
| W tej sytuacji i przy tej mocy którą posiadał Saurian, Kenneth by się zapewne uśmiechnął pobłażliwie. Może nawet młodego pochłonęłoby na tyle, by wyśmiać przeciwnika próbą kontrolowania jego umysłu. Jednak Saurian pozostał na to niewzruszony. Jego świadomość odepchnęła polecenie bez zwrócenia na nie najmniejszej uwagi, jakby były to tylko słowa, niepoparte niczym. Gdy tylko jego rozmówczyni odwróciła się do niego plecami, w umyśle Kennetha uformował się plan by zmienić dłoń w lodowy szpikulec, wbić go jej w plecy i rozerwać jej wnętrzności narastającym lodem, nie pozostawiając po niej nawet najmniejszego śladu. Saurianowi ten plan bardzo się spodobał, niemniej jednak nie zamierzał w tym momencie nikogo zabijać. Okazja była ku temu słaba, z resztą nie o to chodziło. Saurian zapewne odszedłby teraz bez słowa, nie widząc dalszego celu w postępowaniu, gdyby nie dwa znaczące fakty. Pierwszym było zachowanie jego hosta, który puścił impuls do działania, zapoczątkował coś. Stanął w obronie nieznajomego mężczyzny, rzucił na szalę honor Drakona. Nie mógł więc pozwolić im go zabrać. Takiej opcji po prostu nie było, ten "Raven" pozostanie tutaj, wolny, tak jak należy. Inna sprawa gdyby ta grupa reprezentowała jakiś rząd, jednak to był zwykły gang, organizacja która sowimi działaniami szybko mogłaby zostać podrzucona pod terroryzm. Drugim impulsem była Aicath. Kobieta która rzekomo martwiła się o Kennetha, pokazała mu się z bardzo dobrej strony. Kilkukrotnie miała tutaj okazję zatrzymać to szaleństwo, stanąć, powiedzieć "nie, stój, nie rób tego". Sytuacja by się skończyła, Saurian zdawałby sobie z tego sprawę. Łatwo przyszłoby przekonać jej Kennetha do pozwolenia jej przyjaciołom działać. Niemniej jednak usunęła się na bok. Co więc dziwnego w tym, jak Saurian nazwał tą grupę? Głupcy i tchórze. Przecież oni sami ten obraz mu stworzyli, każdy z osobna pokazał, że jego słowa są słuszne, że ich czyny nie podważają jego stwierdzenia. Osoba której jego host tutaj najbardziej ufał pozostała niewzruszona. Niewzruszony pozostanie więc również lodowy smok. Skupienie mocy w przypadku Sauriana często nawet nie dawało o sobie znaku. Tutaj, kierował słabszym ciałem, o mniejszym - o wiele, wiele, wiele mniejszym potencjale mocy. Jednak znał tą magię, znał ten etap mocy - u niego samego wręcz z czasów pisklęcia - u człowieka wzrośnie niewiele wyżej. Realizując postanowienie, nie zamierzał pozwolić im zabrać Ravena. W ułamku sekundy, przed Aegonem i Ravenem wyrosła prawie dziesięciometrowa ściana lodu, niepozwalająca przejść dalej. W tym samym czasie, ziemia zadrżała delikatnie, jakby coś poruszyło się pod jej powierzchnią. Smok był doskonałym obserwatorem - ale przede wszystkim - władcą lodu. Takich jak on nie nazywało się magami. Takich jak on nazywało się smokami, tym - czym byli. Wielokrotnie groźniejsi od swoich "ludzkich odpowiedników" - magów lodu. Smoki reprezentowały całkowicie inny poziom tej sztuki. Co uczynił Saurian? Rzecz niezwykle dla niego prostą - sprawił, że lodowa ściana nie tylko wyrosła z ziemi - ale zapuściła w niej realne korzenie, które pociągnięte zostały wzdłuż i wszerz ku najbliższym dwudziestu metrom w każdą stronę. Dlaczego? Z przyczyny jeszcze prostszej - Saurian pozbywał się szybko możliwości psionica. Jeśli spróbuje naruszyć strukturę lodowej ściany - ta pociągnie element domina. Wyrywając ją - wyrwie się i naruszy spory obszar obudowy miejskiej - łącznie z ich własnym budynkiem. Rozbijając ją - rozbije się lodowe korzenie w ziemi - która chętnie zostanie ściągnięta w dół przez grawitację. Takie szczegóły naprawiali już tylko wspomniani magowie oraz istoty niezwykle uzdolnione. Nie ruszając się z miejsca, ubrany na niebiesko mężczyzna przesunął jedynie lewą nogę do przodu, ukazując jedynie lewy profil. Jego ręce były spokojnie opuszczone. To było jednak nic, gdyż temperatura otoczenia zaczęła się obniżać, a z nieba zaczął padać... Śnieg. "Graj, muzyko"? Spodobało mi się to określenie względem tej sytuacji. Proste, oddające pełen charakter tego co się działo. Smok właśnie dawał im do zrozumienia, że jest kimś - czymś, z czym nie powinni mieć nigdy do czynienia. -Raven pozostanie wolny. Rzucił krótko. To nie była prośba, to nie była sugestia. Choć powiedział to spokojnie, bez uczuć - jasno dało się odczuć - to był rozkaz. Saurian nie zamierzał z nikim negocjować. Mógł wyzwolić swoją formę, jednak oni nie byli godnymi tego celami. W swym własnym ciele, mógł zabijać inne istoty myślą, niszcząc ich organy, nawet nie ładując swej mocy. Tutaj tak się nie dało, to ciało szybciej samo by uległo zniszczeniu niż dokonało czegoś takiego. Jednak Saurian znał sztukę lodowej magii na o wiele wyższym poziomie, niż Kenneth. Nawet robiąc tylko to co czynił Kenneth - robił to dokładniej, szybciej, przy mniejszym wykładzie energii. Kenneth musiał naładować swą moc, by móc wystrzelić lodowy pocisk. Saurian mógł po prostu unieść dłonie i posłać na przeciwników lodowe fale, nie marnując przy tym zbytnio ciała swego hosta. Oczywiście, były ku temu ograniczenia, jednak ten kto nie znał sztuki smoczej magii, ten nie mógł o nich wiedzieć. Każdy z tu obecnych zapewne zada sobie pytanie - dlaczego chcesz wyzwolić tego nieznajomego, głupcze? Dla smoka odpowiedź była prosta. To zaczął Drakon. Byli jednością, wspólną siłą, żyli razem, byli razem, znosili ten sam ból - odczuwając to, co czuł drugi. Skoro więc Kenneth bronił wcześniej Ravena, Saurian nie mógł pozostawić tego bez echa. Musiał interweniować, przerwać to - tym był właśnie honor Drakona. Istoty będącej człowiekiem i smokiem, hostem i przodkiem. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Czw Paź 17, 2013 10:32 am | |
| - Mam wierzyć, że poprzedni właściciel przeżył transakcję? Zapytał na komentarz Jack'a. Tak pewny siebie...Lecz chyba miał Ravena za głupca, myśląc że ten uwierzy na słowo. Akt własności...Może jeszcze mu powie, że go mają? Właśnie dlatego nie wyrzucił ostrzy. W razie, gdyby zechciało im się rzucić na niego kiedy rzuci broń. Też ich sprawdzał. A teraz cała ta szarada ma zapewne doprowadzić do jego przesłuchania...Niech się dzieje. Chętnie się dowie, kim są ci psychopaci. Wstał sam, jak tylko Aegon chciał go podnieść. Nie jest workiem na ziemniaki, ma swoje nogi. Słysząc słowa Aegona, niespecjalnie mu wierzył. Lecz nie miał zamiaru się opierać. Chciał się dowiedzieć więcej o tej zgrai...Oczywiście pod pretekstem przesłuchania. Słysząc słowa Drakona, a raczej istoty w którą się zmienił, spojrzał pytająco. Znaczy się, spojrzałby się, gdyby nie maska. Znał jego przydomek?... I do tego postawił przed nimi lodową barierę. Nie miał zamiaru puścić Ravena z nimi...Skąd tyle poświęcenia dla kogoś, kogo nie zna? -Chwila... Rzekł głośno, brzmiało to jak rozkaz. Chciał bowiem, żeby nikt się tu nie zabijał. Przynajmniej nie bez jego udziału. Skoro nic mu nie grozi, zrozumieją. - Jeżeli chcecie rozmawiać...Zróbmy to teraz i tutaj...Chyba że chcecie dalej się bawić w fajerwerki. Dodał, patrząc na Aegona. Tylko na niego. Bo to on odezwał się do niego. I to w jego oczach widział mimowolną szczerość... |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Sob Paź 19, 2013 10:38 pm | |
|
Gdy wydawało się, że sytuacja ustabilizowała się, a całą grupa w spokoju będzie mogła przesłuchać Raven'a, niebieski smok ponownie pokazał im, że należy do upartych istot. Jedynym powodem, dla którego czarnowłosa mulatka nie poszła z całą grupą do środka, był fakt, iż zamierzała porozmawiać z człowiekiem, który znajdował się pod tą grubą warstwą lodu. Gdy jednak Saurian znowu wykonał ruch, westchnęła mocno z rozczarowaniem. Nie tylko ona. Rudowłosa Pani Kapitan, która była już w połowie drogi do środka, słysząc kruszejący i nawarstwiający się lód, jego słowa, oraz na domiar wszystkiego zwiastun wcześniejszej zimy poprzez spadające z nieba płatki śniegu, również nie czuła się usatysfakcjonowana. Nie tylko oznaczało to, że będzie musiała ponownie użerać się z tym człowiekiem, ale również, że jej moc nie ma na niego wpływu. To było znacznie bardziej frustrujące, jednakże gdy odwróciła się z wrogim spojrzeniem zmierzła ubranego w niebieską szatę "smoka". Ruszyła w jego stronę pewnym korkiem. - Myślałam, że mierzenie fiutów mamy już za sobą! - warknęła. W jej oczach istota, która nazywała się przodkiem, wielkim i niewątpliwie mądrym w osobistym mniemaniu, była nikim innym jak zwykłym naburmuszonym bachorem, który myśli, że te popisy zrobią na niej wrażenie. - Widzę jednak, że nie... Widząc tą reakcję z miejsca ruszyła Aicath. W mgnieniu oka znalazła się przed Drakonem. Spojrzała w jego oczy i powiedziała. - Dlaczego to wszystko robisz?! - W jej głosie było słychać rozczarowanie i lekką złość. - Wiem, że nie rozmawiam teraz z Tobą - mówiła patrząc w oczy, których nie znała. - Sądzę, że nie bez powodu pozwoliłeś mi wejrzeć do twego umysłu. On jest tym, którego nazywasz swoim mentorem, lecz nie możesz zawsze go słuchać. Wtedy w barze, to on kazał Ci mnie zabić, prawda? A jednak później Ty poznałeś mnie i porozmawialiśmy w spokoju! Osiągnęliśmy porozumienie, które teraz szlag trafił... Dlaczego choć raz nie zaczekasz, zanim zrobisz cokolwiek!! To były słowa skierowane tylko do niego, które mogli słyszeć co najwyżej Ci, którzy stali najbliżej ich. Aicath próbowała dotrzeć do niego, do istoty, która znajdowała się w środku. Nie dla Bractwa, ale dla niego samego. Jednakże obok wielkiej ściany lodu znalazła się już przywódczyni grupy, która została przywiedziona tutaj przyzwoleniem ze strony więźnia. - Świetnie... - mruknęła pod nosem, mając już po dziurki tej błazenady. - Oficerze Diseth, ściągnij mu maskę. A ten momentalnie chwyciła za czarny kaptur i zerwał go z jego głowy, odsłaniając blade lico i gładko ogoloną głowę. Raven odwrócił się i spojrzał na kobietę swoimi żółtymi oczami. Spotkały się one momentalnie z jej spojrzeniem, które już połączyło się z jego umysłem. Jej moc nie miała nic wspólnego z telepatią. Nie potrafiła wniknąć do czyjegoś umysłu, odczytać mu myśli, czy też wrzucać do jego głowy własnych. Kontrola, której dokonywała miała podłoże medyczne, a zmiany poprzez spojrzenie zachodziły w samym mózgu. Rozmówca słuchał jej uważnie, i odpowiadał jakby zażył właśnie serum prawdy. Ona chciała jedynie kilku odpowiedzi. Znalazła się dość blisko niego, lecz jej ton pomimo iż poważny nie był doniosły. - Odpowiesz szczerze na kilka moich pytań - rozpoczęła. - Nie jesteś mutantem, wiedziałabym o tym gdyby tak było, ale również nie ruszasz się jak człowiek. Kim jesteś, nie bój się mówić ze szczegółami. - Nie mógł oderwać od niej wzroku. Jej pytania przeplatały się z jego odpowiedziami. - Chcę wiedzieć także, jak się tutaj znalazłeś? Przypadkowo trafiłeś na siedzibę Brotherhood of Mutants, pozostaje więc pytanie czy powinniśmy traktować Cię jak zagrożenie czy nie? - Bez względu na to jakiej odpowiedzi udzieli, ona wyda mu ostatni rozkaz - A teraz chciałabym, abyś powiedział lodowemu panu, że poradzisz sobie sam i udał się z nami do środka. Chciałabym z Tobą chwilę porozmawiać, gdyż pogoda na zewnątrz robi się dość paskudna! Spojrzała na Drakona ciętym wzrokiem. Widziała, że Aicath z nim rozmawia, co było dla niej jak najbardziej zrozumiałe. Ona chciała teraz, aby Raven wykonał polecenie. Po tej serii pytań miała pewność jakiego człowieka spotkała i dlaczego, teraz wypadałoby dowiedzieć się więcej. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Paź 20, 2013 9:45 am | |
| Ktoś traci cierpliwość... Jakże oficer nie potrafiący uporać się z jednym, małym problemem. Pomyślał smoczy opiekun. W tym momencie dostrzegł komizm tej sytuacji, tańczyli jak im zagrał. Chciał ich powstrzymać? Zrobił to, nawet się nie wysilając. Gdyby poprzednie życie było tak łatwe, zapewne nie byłoby go dziś tutaj, dalej żył by w swej własnej krainie - pełniąc powierzoną mu rolę. Jednak te czasy minęły. Aicath jako jedyna widać odważna - lub głupia - na tyle, iż podeszła od Drakona... I zaczęła robić mu wyrzuty. Smok słuchał jej w pełnym spokoju, obserwując ją pustym spojrzeniem. Szczerze, jej słowa go nie wzruszały, z resztą było to po nim widać. Niemniej jednak chciała rozmawiać z Kennethem... On jej to umożliwi. Wzrok mężczyzny stał się na powrót szary, a jego skóra przybrała normalny odcień - jednak jego ubiór nie zmienił się - a lodowa ściana pozostała tam, gdzie znajdowała się wcześniej. Emocje jakie targały Kennethem sprawiały, że młody miał ochotę wybuchnąć, rozsadzić to wszystko w cholerę, wyrwać lodową ścianę z ziemi i pogrzebać tą zarazę żywcem. Wbił swe spojrzenie w Aicath, przepełnione wrogością, nienawiścią. Mówiące wyraźnie - mam was wszystkich dość! -Czemu mam? Zapytał, spokojnie - na początku. Czemu miał czekać? Dawali mu powody do działania - ciągle. -Przodek nigdy mnie nie zawiódł... I nie zrobił tego również teraz. "Mutanci i ludzie żyjący wspólnie, ramię w ramię radzący sobie z problemami"? Co za bzdury! Rzucił, stając do niej lewym profilem. Wyciągnął lewą rękę przed siebie, wskazując na nią agresywnie palcem. -Nie jesteście "wspólnotą" dążącą do pomocy tym, którzy takowej potrzebują! Jesteście gangiem, terrorystami poprzebieranymi w mundury, chcącymi stanowić własne prawo! Gdyby ten facet był przebierańcem!? Zginąłby bo ten kretyn by go zabił, tylko dlatego by sprawdzić, czy facet nie jest "mutantem"? Mutacji nie przeszli ludzie, tylko wasze chore umysły! Rzucił, opuszczając swą dłoń i otwierając następnie je obie, ustawiając się w pozycji bojowej, z prawą ręką bardziej wycofaną, a lewą z przodu - nisko, nie trzymając przysłowiowej "gardy". To nie był jego styl walki, tak walczył Saurian. Oczywiście - rękę można było unieść, jednak łatwiej walczyło się w ten sposób, mając pazury. Chciał ją zaatakować? Nie, on po prostu dawał do zrozumienia, że nie jest jednym z nich, nie zamierza uczestniczyć w czymś takim. Jego moc, moc przodka - nie będą służyć takim istotom, nie kierującym się niczym, nie posiadającym żadnych zasad odnośnie istot nie należących do ich grupy. -Co ty wiesz o słuchaniu przywódcy, "Pani Oficer"? Nie potrafisz nawet wykorzystać własnego autorytetu by zatrzymać tą szopkę! Stoisz obok, bierna na wydarzenia mające miejsce tuż przy tobie! Tylko dlatego, że jakaś suka ma przy sobie kilku ludzi i jest odpowiedzialna za coś innego, niż ty? Nie wiecie, jak to jest mieć przy sobie całe życie protektora, przyjaciela, brata prowadzącego ciebie przez każdy najmniejszy krok w życiu, chroniącego przed straszliwymi błędami, stającego przed tobą murem gdy napada ciebie gang uliczny! Rzucił, a jego dłoń zacisnęły się. Lodowa zbroja pokryła jego ciało, a następnie lód rozsypał się, pozwalając Kennethowi ubrać na powrót jego własną zbroję. Widocznie smok stwierdził, że teraz to rola Kennetha by przebić ich argumentami. -A dlaczego wy nie zaczekacie chociaż raz? Pozwoliłem im żyć, bo nazwałaś ich "przyjaciółmi". Mogłem pojawić się za napastnikiem, materializując ostrze w jego czaszce. Światło by zgasło, a wy mielibyście trupa. To nie jest wasz świat, to jest Ameryka. Tutaj prawem jest rząd, policja - nie jakaś samozwańcza grupa. Nie wmawiaj mi bzdur o bezpieczeństwie. Siedmiu na jednego, nie miałby najmniejszych szans przeżyć. Dodał ostatecznie. Gotowało się w nim, czuł to, jego własna moc chciała go rozsadzić - jednak to nie było to co wcześniej - to nie była utrata kontroli, osłabienie. To był coś nowego, lodowa furia która chciała wyjść na zewnątrz - wspomóc go w szale destrukcji. Oczy chłopaka przybrały biały kolor, jego moc wręcz pragnęła się uwolnić, roznieść to wszystko w był, pozostawić po sobie lodową pustynię. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Na zewnątrz Nie Paź 20, 2013 11:34 am | |
| -Nie robiłbym tego na waszym miejscu... Rzekł, lecz oczywiście oni wiedzieli lepiej. Musieli mu ją zdjąć, żeby dostać zawału. Gdy zdejmowano mu maskę, zacisnął powieki i usta...Jego twarz pod wpływem adrenaliny zmieniła się. Pobladła. Zniekształciła. Dlatego nie chciał, by ją zdejmowano. Minęło kilka sekund, kiedy spojrzał na rudowłosą przywódczynię całej tej bandy...To nie było przyjemne spojrzenie ani przyjemny widok. Blade jak śnieg lico, wychudzone... Sińce pod oczami, które jarzyły się w kolorze jadowitej żółci. Oczami drapieżnika patrzącego na soczyste, krwiste mięso... -Masz rację. Nie jestem człowiekiem. Ani tym bardziej mutantem. Jestem zupełnie innym gatunkiem. Hybrydą. Odparł, lekko uchylając lewą wargę, otwierając lekko usta. Jego rozmówczyni mogła zobaczyć, czym jest Raven. Dało się zobaczyć jego zęby. Konkretniej górny kieł odstawał od reszty. Był nienaturalnie wydłużony...Liczył teraz na dedukcję Arayi...Ale raczej nie powinna mieć problemu z określeniem, jakie stworzenia charakteryzują się białą skórą oraz długimi kłami... -Kanałami. Wiem, że tu byliście. Dało się usłyszeć wasze serca na kilometr. Lecz wziąłem was za bezdomnych, których tu pełno. Znalezienie waszej siedziby nie było moim priorytetem. Kontynuował, słysząc słowa Drakona... I tu miał rację. Dlatego właśnie Raven chce ich poznać...Od podszewki, i przy okazji uświadomić, na jakich głupków wyszli. Uśmiechnął się paskudnie, słysząć zapytanie o to, czy powinien być traktowany jak zagrożenie...Jest półwampirem. Jest zagrożeniem dla samego siebie...I jedyne co sprawia, że nie jest zwykłym nocnym drapieżnikiem, to jego własna samokontrola. -Jakbym chciał Was zabić, nie zdążylibyście jęknąć, a tym bardziej zauważyć mnie. Lecz nie zabijam nikogo kto nie jest zagrożeniem dla zwykłych ludzi...Pozostaje pytanie, czy Wy jesteście dla nich zagrożeniem. Spuentował, widząc iż Drakon już dostatecznie ich podsumował...Ale czymże innym jest taki vigilante pokroju Ravena...Jest podobny do nich. Jest samozwańczym zabójcą potworów. Ludzkich i nie tylko. Działającym poza literą prawa. Niemniej, miał sporo racji...Na razie widział jedynie obraz ulicznej bandy, która zamiast bawić się w gangsterów, bawi się w superludzi... Odwrócił od swojej rozmówczyni głowę, by przemówić do Drakona...Co sprawiło że częściowo odzyskał trzeźwość umysłu...Najwidoczniej kontrola nad jego mózgiem działała najsilniej przy kontakcie wzrokowym. Nie zamierzał jednak korzystać z tego w 100 procentach. - Uspokój się..możesz ich nie zabijać, przynajmniej teraz? Nic mi nie grozi...Jeśli będzie inaczej, masz wolną rękę. Powiedział, po czym wrócił wzrokiem do Arayi. -Pójdę z wami. Lecz zdaje się, że moja broń została rozrzucona przez tego tu... Kiwnął głową, pokazując na Jack'a. W końcu on za pomocą telekinezy porozrzucał jego granaty, sztylet i pistolet po ulicy. ...Niech pozbiera. I sam pójdę... Powiedział, zachowując ten sam zimny wyraz twarzy i niezmienny ton głosu. Nie potrzebował więzów, by pójść na spokojnie. W końcu sami go zapewniali, że nic mu nie grozi. Zatem mają świetną okazję, by to udowodnić. Nie chciał jatki. Nie wiedział z czym ma do czynienia, mimo osobistych podejrzeń. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Na zewnątrz | |
| |
| | | | Na zewnątrz | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |