|
| Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) | |
| | Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| | | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Wto Kwi 12, 2016 8:53 am | |
| NPC Storyline - Ancalagon Akira odpowiedziała jako druga, potwierdzając swą chęć "uczestnictwa" w wydarzeniu. I tak na prawdę tyle wystarczyło, by mutanci wraz ze swym nowym, łuskowatym znajomym zostali przeniesieni do całkowicie innego miejsca. Dokładniej o ponad dwa tysiące sześćset kilometrów dalej, z Nowego Jorku do Houston. Cała trójka znalazła się w małym lasku niedaleko NASA Space Center. Nie towarzyszyły temu żadne efekty specjalne, choć można było dostać zawrotu głowy. Oto bowiem z środka metropolii znaleźli się w niewielkim, zielonym lasku, niedaleko innego miasta... na drugim końcu Ameryki. Wbrew również temu co mówiła dziwna anomalia, nie znajdowali się w żadnej strefie wojny, ani tym bardziej przy jakiejkolwiek inwazji. Czerwonołuski rozejrzał się wpierw po okolicy, lustrując wszystko dokładnie swym spojrzeniem. Nie widząc żadnego zagrożenia, rozluźnił się. Ze spiętego, bojowo nastawionego osobnika zmienił się w rozluźnionego, zmęczonego jaszczura który marzył o tym by na chwilę móc położyć się gdziekolwiek i po prostu przespać, odpocząć. Wrażeń miał za dużo, nawet jak na niego. Jaszczur powoli cofnął się o dwa kroki do tyłu, opierając się grzbietem o pień sporego drzewa znajdującego się za nim. Gdy już to uczynił, powoli podniósł łeb ku górze, pozwalając sobie spojrzeć na zielone liście oraz niebieskie niebo znajdujące się nad nimi. Wydawało mu się to wszystkim, czego w tym danym momencie potrzebował. Świeżego powietrza, ciszy, ucieczki od szarego miasta w którym przed chwilą się znajdował. Na tym się nie skończyło. Ancalagon powoli osunął się po drzewie w dół, siadając na ziemi opartym o drzewo oraz z nogami wyprostowanymi przed sobą. Smokowaty spuścił łeb i zamknął na chwilę swe ślepia, wziął głębszy wdech oraz odetchnął spokojnie. Rany na jego ciele przestały krwawić jednak nadal dawały mu o sobie znać w formie bólu. "Krokodyl" otworzył w końcu swe ślepia, a następnie spojrzał na dwójkę mutantów lekko zmęczonym spojrzeniem. -Przemyśleliście tą decyzję? Zapytał lekko od niechcenia. Nie, żeby ugrzęźli z mało znanym sobie osobnikiem w jakimś lesie pod jedną z największych siedzib NASA na planecie, oczekując na coś co ma być inwazją. Która jeszcze się nie wydarzyła więc wydarzy się lada chwila lub właśnie ma miejscu, a oni znajdują się po prostu nie tam, gdzie trzeba. Czerwonołuski sięgnął swą dłonią do rany na swej piersi, a następnie przesunął po niej delikatnie pazurem. Zamoczył go we własnej krwi, po czym podniósł pazur na wysokość swego pyska i oblizał z własnej krwi. W międzyczasie oczekiwał również na ich odpowiedź oraz reakcję. Zapewne będzie ciekawie. Zwłaszcza przy jego zachowaniu.
|
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pią Kwi 15, 2016 7:57 pm | |
| Podróż była... Lekko mówiąc, niecodziennym wydarzeniem dla jasnowłosej dziewczyny. Nim się spostrzegła, opuściła tereny Nowego Jorku i znalazła się... Gdzie? Gdy rozejrzała się, uświadomiła sobie, że nic nie wyglądało dla niej znajomo. Czyżby Houston, o którym wspomniała tajemnicza anomalia? Postanowiła założyć, że tak właśnie było, a nie nagle jakieś inne miejsce. Dotknęła lekko czoła, po czym westchnęła cicho, na podsumowanie tej całej sytuacji. Trochę kręciło jej się w głowie od niespodziewanej wędrówki, ale na szczęście to ustępowało. Świeże powietrze... Tak bardzo odmienne od tego w mieście, przez co czuła się kompletnie nieprzyzwyczajona. Pokręciła lekko głową, starając się nie myśleć nad tym za długo. Było to było, po co wnikać dalej? Chociaż mogła się dobrze zastanawiać czy podjęła najlepszą decyzję... Skutkiem było, że wylądowała w nieznanym sobie miejscu wraz z nieznajomym mężczyzną i "Jaszczurem". Oczywiście, obowiązkowo sobie założyła, że wcale nie będą pozytywnie nastawieni wobec niej samej. Zerknęła w stronę "Smoka" w chwili, gdy usłyszała jego pytanie i delikatnie wzruszyła ramionami. Mogłoby się wydawać, że wszystko traktowała z obojętnością czy też niechęcią... Jak i w tym przypadku. Mimo tego, wcale tak nie było. Nie chciała jedynie zdradzać po sobie własnego podejścia. - Trochę tak - mruknęła w odpowiedzi. Albo to, albo pozostać tam, mając na głowie zapewne policję czy tamtego osobnika. Nie wiedziała, że mogłoby nastąpić coś jeszcze innego, ale póki co, zdecydowała się tutaj pojawić... I tyle. Tylko nie wiem, jaki będzie tego skutek. Jej spojrzenie na chwilkę zmieniło się na zaniepokojone, widząc, jak umoczył pazur w własnej krwi i go oblizał. Mimo to, nie odezwała się na ten temat, będąc prawie pewną, że mogłoby jej się dostać za takie wtrącenie się. Już za dużo i tak zrobiła... Kto pierwszy palnie jej kazanie przez to? Póki co, skoro był spokój, wyjęła z swojej torby przenośny laptop i usiadła na ziemi, kładąc go sobie na kolana. Miała zamiar sprawdzić czy będzie dało się go uruchomić, a jeśli nie... Cóż, wiele i tak teraz nie zdziała. |
| | | Frank Murphy
Liczba postów : 15 Data dołączenia : 01/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Sro Kwi 20, 2016 10:13 am | |
| Sposób podróżowania obcych był dość ciekawy, przy tym mógł przyprawić o mdłości niewprawionego w tę metody podróżnika. Mutant, choć na skutek swoich zdolności jest nieco bardziej odporny na tego typu niedogodzenia, poczuł się odrobinę jak na karuzeli, kiedy to już dotarli do Houston. No właśnie, mężczyzna dokładnie tego nie przemyślał. Jak już pokonają zło, które zagraża owej mieścinie, ktoś będzie go musiał przecież podrzucić z powrotem do Nowego Jorku. Z pewnością zagai jeszcze w tej sprawie do Ancalagona. Anomalia musiała pomylić koordynaty, wyrzucając hecną zgraje gdzieś w lesie. Nie można tak zwyczajnie obiecać komuś rozwałki, a potem zostawić na pastwę drzew i kwiatków. Co ten obrzydliwy zębacz miał teraz zrobić, łączyć się z naturą? Zdaje się, że jaszczur miał właśnie taki plan, sadzając swój gadzi odwłok na trawie, podziwiając otoczenie. Jakby co najmniej było co podziwiać. Brak neonów, telebimów, w myśleniu nie przeszkadzają klaksony, gadanina ludzi. Właściwie to ta cisza bardziej dokuczała Frankowi w układaniu myśli. Widząc odpoczywającego krokodyla uznał, że chyba faktycznie przyszedł czas na krótką przerwę, choć miejsce nieszczególnie się do tego nadawało, przynajmniej w jego mniemaniu. Rozejrzał się, spoglądając po twarzach kompanów i bez większego namysłu zdecydował, że czas wrócić do tej przyjemniejszej formy. Stanął trochę z boku, traktując proces przemiany w tego przystojniejszego jako bardziej prywatną rzecz. Towarzyszyły temu krótkie, cichsze warknięcia i nieprzyjemne odgłosy pomniejszania się wszystkich kości. Po wszystkim wrócił na swoje wcześniejsze miejsce oglądając rozerwaną koszulkę i odczuwając brak skórzanej kurtki. W domu czeka na niego cała szafa takich, jednak w tej chwili jest mu tam trochę nie po drodze. Czas leciał, nic się natomiast nie działo i nie zapowiadało się na żadną burze. Że niby nudzenie się w lesie ma stanowić formę relaksu? Murphy bardziej się tutaj męczył, niż kiedy rzucał w potwora autami na Times Square. Być może było to kolejne wyolbrzymienie, ale jest przecież tyle innych sposobów na wypoczynek. Nowojorczyk poddawszy się w końcu usiadł na trawie, opierając się rękami o ugięte nogi. - Totalnie. - Odpowiedział na pytanie Ancalagona, choć tak naprawdę chyba nigdy nic w życiu nie przemyślał. Ot, pojawiła się okazja by wyruszyć w magiczną podróż, tak więc skorzystał. Póki co ciężko doszukiwać się w tym głębszego sensu, a na pewno on się do tego nie przymierzał. - Może - zaczął nieco niechętnym tonem obserwując zachowanie łuskowatego - idź z tym do lekarza zamiast to rozdrapywać. Albo zabandażuj chociaż, nie wiem. - Rzucił wzrokiem w stronę torby należącej do Akiry - Pewnie znajdzie się tam jakaś apteczka. Albo karetka. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pon Kwi 25, 2016 11:17 am | |
| NPC Storyline - Ancalagon Czerwonołuski przewrócił oczami i skupił swe spojrzenie na Franku. Jeszcze tego mu tutaj brakowało, by ludzie zaczęli mu mówić co ma robić, a czego nie powinien. Tylko jeden ziemianin miał prawo mu mówić co i jak. Dokładniej była to ziemianka. I tutaj jej nie było. Ancalagon nie miał nawet pewności co do faktu, że taka istota istnieje w ogóle w tym świecie. -Daj spokój Frankie. Potrzebuję tylko dawcy sił życiowych. Wysuszę go, jak na wampira przystało. Odpowiedział krokodyl i wyszczerzył swe wielkie kły do mężczyzny. Nie posiadał on kłów takich odpowiadających wampirowi. Nie istniała u niego również para dodatkowych, które mu to umożliwiały. Ancalagon miał na to jednak swój sposób, pozyskanie energii życiowej było możliwe na kilka sposobów. A stwór będzie dążył do wyleczenia siebie i powrotu do pełnej sprawności. Niebieskie ślepia krokodyla skierowały swe spojrzenie ku kobiecie. Łeb gada powolnym oraz płynnym ruchem przekrzywił się na bok, gdy stworzenie obserwowało jak kobieta sięga do swej torby, a następnie wyciąga z niego laptopa. Wszystko po to by sprawdzić czy urządzenie jeszcze działa. Widmo zastanawiało się nad sensem tego działania, wyraźnie skupiło to na chwilę jego uwagę. Pewne zjawisko zaczęło mieć miejsce nad całym Houston. Było na tyle duże i obszerne, że i trójka "ukrywająca" się w tym lesie, miała okazję zobaczyć, że coś się dzieje. Nagle pociemniało, nad miastem zaczęły zbierać się gęste, ciemne chmury. Nie, żeby przewidywano opady lub po prostu nagłą zmianę pogody, spowodowaną czyimś widzimisię. Czerwonołuski podniósł swój łeb do góry, kierując spojrzenie ku nagłej zmianie pogody. Wargi gada zadrżały lekko, unosząc się bardzo delikatnie do góry lecz nie odsłaniając kłów, kiedy smokowaty stwór warknął cicho. Był to jego swoisty komentarz, reakcja na prezentującą się przed nimi sytuację. Ancalagon napiął swe mięśnie, oparł dłońmi o ziemię i zaczął podnosić się do góry. Chwycił lewą dłonią za konar drzewa, przecinając go swymi pazurami gdy zacisnął je mocniej na pniu. Dał rade wstać samodzielnie choć wymagało to od niego nieco wysiłku oraz zaangażowania. Jego spojrzenie skupiło się jednak nad punktem, dokładnie nad Downtown Houston. To właśnie tam, spośród chmur, zaczął wyłaniać się czterdziestu kilometrowy okręt obcych. Spadek temperatury związany z działalnością obcych odczuwalny był nawet tutaj. Nastąpił moment w którym z większego okrętu wyleciały trzy mniejsze, rozleciały się w trzech kierunkach, a następnie zaczęły zrzucać kapsuły desantowe. Z każdą spadającą kapsułą, dało się zauważyć dym pojawiający się nad miastem w coraz większych ilościach. Momentami słyszalne były nawet eksplozje wywołane atakiem. W pewnym momencie do jednego z parkingów zaczęło zbliżać się kilka obiektów. Czasowo złączyło się to z promieniem wystrzelonym ku ziemi z głównego okrętu. W ziemię na jednym z parkingów uderzyło pięć Obelisków. Rozłożyły się one na planie koła. Na samym środku, między nimi, wylądował natomiast obiekt który został twardo przytwierdzony do ziemi. Wyglądał on jak - i w rzeczywistości był - Generatorem. Dookoła obelisków błysnęło wiele świateł o różnych rozmiarach. Po tych błyskach, obok struktur pojawiła się spora gromada różnego rodzaju istot. Jeden się wyróżniał, był dość sporych rozmiarów opancerzoną istotą. Wyposażony był w pancerz, ogon zakończony ostrzem, lewa ręka zwieńczona była wielkim tasakiem - zamiast zwykłym przedramieniem jak u nich czy chociażby u Ancalagona. Posiadał on dwie pary świecących spod pancerza ślepi, był masywny i ogromny - wzrostem przerastał nieco krokodyla (który mierzył 2,6m!). OBRAZ Po za nim, pojawiło się kilkanaście, może około dwudziestu - gadopodonych anthro istot. Były one skąpo opancerzone, z wyglądu niezbyt przyjemne. Mierzyły jakieś dwa metry i dwadzieścia centymetrów, a po za lekkim pancerzem - posiadały uzbrojenie. Każdy z nich posiadał jakiś zaawansowany technologicznie karabin obcych. Grupka ta natychmiast rozeszła się dookoła generatora, obstawiając go dokładnie. OBRAZ Był jeszcze jeden rodzaj stworzeń. Około setki, mierzącego metr osiemdziesiąt "mięsa armatniego". Były to istoty przypominające wyglądem robactwo, z ostrzami zamiast zwykłych kończyn górnych. Zielone, w ogromnej liczbie, podzieliły się same na około cztery grupy. Dwie zostały na miejscu, ustawiając się po dwóch stronach generatora, nieco dalej od uzbrojonych obcych. Dwie pozostałe z czterech grup - ruszyły natomiast ku budynkom NASA. Ludzie znajdujący się w okolicy zaczęli w panice uciekać, wielu jednak nie miał szczęścia. Stwory poruszało się bardzo szybko i były dość bezwzględne, mordując każdego napotkanego człowieka poprzez nabicie go na ostrze lub rozcięcie. OBRAZ -Nie mogą nas zobaczyć... Odezwał się Ancalagon... akurat w momencie gdy dziesięć stworzeń odłączyło się od jednej z grup u ruszyło dokładnie ku nim, do lasu. Stwory w przeciągu kilkunastu następnych sekund miały dopaść trójkę, a irytacja na pysku czerwonołuskiego krokodyla przerosła wszelakie formy i oczekiwania. Zupełnie jak by był tym wszystkim znudzony, miał dość, chciał wyjść i nie wracać. -Cholerne trutnie... mogłem już nie żyć. Odezwał się poirytowany "smok", jego ciało rozpadło się nagle i zmieniło w czerwoną energię która pognała na spotkanie z dziesięciorgiem rywali. Istoty rozsunęły swe ostrza, szykując się do ataku, a tuż przed nimi zmaterializował się smokowaty stwór. Czerwona energia dalej mu jednak towarzyszyła. Rozeszła się ona, tworząc okrąg dookoła grupki. Następnie z okręgu wystrzeliły małe kule które powbijały się w w ciała stworzeń, unieruchamiając je i paraliżując. Ancalagon w tym momencie podniósł prawą dłoń do góry, wymierzył nią w stwory i uwolnił kolejną porcję fajerwerków. Tym razem były to czerwone pioruny. Zaczęły one opatulać ciała istot, wysysając z nich wszelakie siły życiowe. Gołym okiem było widać jak stworzenia wpierw słabną, jęcząc bezradnie w bólu. Ich ciała zaczęły chudnąć, rozpadać się, kruszejąc kawałek po kawałku. Z kolei na samym widmie dało się odnaleźć szybką poprawę jego stanu zdrowia. Jego rany zaczęły się goić, zanikać aż do momentu gdy zatraciły cały ślad po swym istnieniu na jego ciele. Na łuskach stwora pozostały jedynie ślady krwi, kurzu i ziemi - jeszcze z Manhattanu. Rywale rozpadli się na kawałeczki, a Ancalagon odwrócił się do dwójki swych kompanów. -Chcieliście pomóc to macie. Nie ważne co się wydarzy, musimy ich zlikwidować. Johnson Space Center musi pozostać pod naszą kontrolą. Inaczej planeta będzie stracona, rozumiecie? Wyjaśnił. Egzekutor nie oczekiwał tutaj specjalnego zrozumienia. Ba, dwójka mutatów właśnie trafiła do serca krwawego konfliktu z kimś kogo specjalnie nie znali. Frank miał okazję porozmawiać wcześniej z tym stworem, powinien więc nieco ogarniać. Jak chociażby fakt, że Ancalagon pochodzi z innego wymiaru. Widmo pochodziło dodatkowo z innej linii czasowej. Dla niego, te wydarzenia miały już miejsce. Wiedział... nie, wiedział to za duże słowo. Mógł przewidywać co się wydarzy. Spróbować zapobiec temu, czemu nie dali rady zapobiec w jego własnym świecie - kiedy ten jeszcze istniał. -Nie układajcie planu działania, tylko ruszajcie. Chrońcie ludzi i zabijajcie te cholerstwa. Wywarczał pod nosem. W trójkę nie dadzą temu rady, nawet z nim. Nadal mogą jednak walczyć, walczyć o wszystko i wszystkich których dadzą radę uratować. Z doświadczenia oraz lekcji wiedział, że pojawi się tu zaraz zbrojna odpowiedź. Armia Stanów Zjednoczonych zareaguje. Wtedy będą mieli szanse. Potrzebowali jednak jeszcze kogoś, silniejszych sojuszników. Pytanie czy ci zjawią się sami... czy w ogóle istnieją w tym świecie?
|
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Czw Kwi 28, 2016 4:37 am | |
| Uniosła wzrok, gdy usłyszała słowa mężczyzny. - Przykro mi, zapomniałam wziąć dzisiaj karetki - odparła mu. - Ale będę pamiętać następnym razem - jakby jeszcze jakiś był. Dziewczyna nie specjalnie uważała, że kiedykolwiek by zobaczyła któregoś z nich. Dlaczego miałaby? Po prostu wróciłaby do swojej szarej rzeczywistości. Gdy usłyszała słowa wypowiadane przez Gada, na chwilę zerknęła w jego stronę. Wampir? Niespecjalnie rozumiała, o co z tym chodziło, chociaż nie brzmiało to jak dobrze. Jednakże wydawało się jej, że to po prostu tajemnica pomiędzy tą dwójką, więc postanowiła się nią nie interesować, póki nie dotyczyło to jej. Oczywiście, perspektywa tego, że ktoś może zostać ofiarą dla niego jakoś nie wyglądała za pięknie, ale wtrącanie się w nie swoje sprawy często skutkuje sporą "przykrością". Nie trzeba było poświęcić dużo czasu, by stwierdzić, że sprzęt odmawia współpracy. Z tego powodu dziewczyna lekko się skrzywiła. Mogłam się tego spodziewać. W domu sprawdzę czy dysk z danymi będzie jeszcze działać... - pomyślała. Strata sprzętu i tak była dotkliwa, nie wiedziała, kiedy będzie miała możliwość zdobycia kolejnego, ale postanowiła się o to bardziej pomartwić, gdy już wróciłaby do domu. Jak na razie schowała laptop z powrotem do torby, znów patrząc w stronę Smoka. Obserwował ją? Teraz nie mogła tego potwierdzić, skoro jej uwagę zajęło coś innego. Podniosła się, otrzepując się z ziemi i przewiesiła torbę przez ramię. W tej samej chwili... Zaczęło się. Akira oderwała się od tego nic nie znaczącego zajęcia, by skupić swój wzrok na niebie. Fakt, że nagle zmieniła się pogoda, był wystarczający, by skupić uwagę i zacząć się niepokoić. Cokolwiek by się nie działo, zebrane, ciemne chmury mało kiedy zwiastowały coś dobrego. Dziewczyna również pamiętała, że był powód, dla którego właśnie tutaj skończyła. Można było spokojnie założyć, że właśnie o to chodziło, więc nie skupiała się teraz na tym, co działo się w okolicy, obserwując nadchodzące wydarzenie. Zadrżała... Jednakże ciężko powiedzieć, czy na widok statku, czy też na spadek temperatury. Raczej na oba, zważywszy na to, że obiekt był stanowczo za duży. Tak uznała Akira. Dalej było jej dane obserwować, co zaczęło się "pojawiać" wraz z upływem czasu. Zamarła, obserwując to jedynie, jak również słysząc, będąc niezdolna do jakiegokolwiek poruszenia się. Po prostu patrzyła na to wszystko... Pochłaniało to całą jej uwagę, a w umyśle narastały jedynie negatywne myśli... Nie da rady. Nie da się nic zrobić. To koniec... Ciężko było się nastawić na pozytywne myślenie w tej chwili, zwłaszcza dla kogoś z takim charakterem, jak Akira. I chyba trochę zbladła przez to wszystko. Mimo to, słowa wypowiedziane przez "Krokodyla" sprawiły, że oderwała swój wzrok od tej sceny. Nie mogą nas zobaczyć...? - powtórzyła w myślach. Nie reagowała jeszcze tak, jak właściwie powinna, przez co nie dotarło do niej na początku, że reakcja Gada... Cóż, można było się nad nią zastanowić. Przecież dziewczyna nie była wtajemniczona w wiele spraw, jeśli chodzi o ten temat... Obserwowała to, co się działo, nadal nie mogąc się otrząsnąć. Dlatego też nawet nie krzyknęła, czy nie rzuciła się do ucieczki, gdy nagle pojawili się Oni, chcąc ich zabić... Może nawet to byłby dla niej koniec? Nie. Jednak nie. Czerwonołuski zareagować, a ona jedynie mogła patrzyć i podziwiać jego umiejętności. Czerwień... Końcowym efektem było rozpadnięcie się tamtych i wyleczenie sojusznika. Nieprzyjemny widok działania tej mocy, chociaż była bardzo efektywna. Świetnie. Właściwie, to znów sobie uświadomiła, że nie miała pojęcia o którymkolwiek z nich. Dla niej to były obce osoby, a ona... Przyłączyła się do pomocy? Skrzywiła się w myślach, ale jednocześnie zrobiła coś, by w miarę otrząsnąć się. Mocno się uszczypnęła w rękę, tak, by ból przywrócił jej przytomność. Nie ma co się rozwodzić nad tym. Najważniejsze jest to, by nie dać się zabić. Wzięła głębszy wdech. Musimy... Tak? - Raczej tak... - mruknęła w odpowiedzi, znów zerkając w stronę statku. Ciężko było go nie zauważyć. - Zlikwidować, co...? - Inaczej planeta zostanie stracona? Cholera, brzmi to, jakby losy świata były na naszych barkach. Niespecjalnie mnie to zachwyca, za duża odpowiedzialność. I nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego ja tutaj właściwie jestem. Nie wiedziała czy podjęła dobrą decyzję, by być tutaj razem z nimi... W końcu wiele przemawiało za tym, że to był bardzo zły pomysł. I nikt normalny by się w to nie pchał, gdy jego wiedza jest naprawdę niska na ten temat...! Tak uważała jasnowłosa. Mimo to, zamiast zacząć, tak jak zwykle marudzić (i przy okazji wkurzyć pozostałą dwójkę), pokiwała lekko głową. - Łatwo powiedzieć - skomentowała to jedynie i rozejrzała się, nieco mrużąc oczy. Jeśli dostrzegłaby kogokolwiek z "wrogów", zamierzała teraz wykorzystać moc wiatru, wykonując drobny gest prawą ręką. Uniosłaby dwa palce, wskazujący i środkowy, pozostałe zginając i "przecięła" nimi powietrze. W tej samej chwili, tamci zostaliby zaatakowani "cięciem wiatru", które można by porównać do ataku mieczem. Chyba tak. Przynajmniej tak jej się wydawało, skoro nie miała jak to porównać zbytnio. Jeśli jednak nikogo nie zobaczyłaby, nie doszłoby do żadnego z tych działań. No i oczywiście, skoro już się zdecydowała, zamierzała się udać w stronę budynków... Sama? Z kimś? Zobaczy się. Bądź co bądź, chciała wykorzystać dźwięk i powietrze, by była niesłyszalna i jej zapach nie był wyczuwalny... Po czym, ostrożnie, poszłaby tam, oczywiście nie mając kompletnego pojęcia, dlaczego się zdecydowała, by trafić tutaj. Pomartwię się o to później - zadecydowała w myślach, odpędzając jednocześnie je, by przestały jej przeszkadzać. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Sro Maj 18, 2016 2:37 pm | |
| Już dawno zrezygnowała z gnieżdżenia się w Europie i nie do końca legalnie, a już na pewno nic nie płacąc pultnęła się samolotem do Houston. Tamtejszy instytut neurologiczny górował w międzynarodowych rankingach tego typu instytucji, dodatkowo akurat w tym semestrze serię wykładów miała tam prowadzić sama Louann Brizendine, a przegapienie takiej okazji byłoby głupotą. Od kogo można się lepiej nauczyć funkcjonowania ludzkiego umysłu, jak nie od przedstawicielki tego gatunku, dodatkowo szczególnie zainteresowanej tym tematem? Na wiosnę, w połowie semestru już w pełni żyła studenckim trybem, nie spała, nie jadła chłonęła wszystko co była w stanie zrozumieć kłębiąc się gdzieś w rogu sali wykładowej, a po nocach snuła się za grupkami młodzieży analizując ich zachowanie. Z ciekawości uczęszczała również na inne zajęcia, wciąż jednak trzymając się na uboczu, zazwyczaj niezauważana, nadal obawiając się odezwać i samemu rozpocząć interakcję z obiektem swojego zafascynowania - człowiekiem. Dziś siedziała absorbując informacje przekazywane przez wykładowczynię oraz znudzenie rzeszy studentów przychodzących tu bardziej z przymusu niż własnej woli, jednak nawet cała sala nygusów nie była w stanie stłumić jej nieograniczonej, aż buchającej ciekawości. Żacy nawet nie zdawali sobie sprawy dzięki czemu ten wiosenny semestr nie był nawet w najmniejszym stopniu tak stresujący jak poprzednie i dzięki komu pełne kolokwiów dni nie obfitowały w strach i wrzody żołądka. Pod koniec wywodu zalała ją fala niepokoju. Początkowo zignorowała ją uznając, że w sąsiedniej sali mogło zwyczajnie paść jakieś trudne pytanie, musiało ono być jednak niesamowicie podchwytliwe, bo po chwili aż od nadmiaru tego uczucia zmniejszyła jej się objętość, a gdy do całej reszty dołączył strach uznała, że coś jednak nie jest w porządku. Jej uwagę przykuły zbierające się za oknem chmury, ale czy zwykła burza mogła być aż tak niepokojąca? Przeniknęła przez ścianę, a już na zewnątrz ukazał jej się widok nie z tej ziemi, i to dosłownie. Widząc dym, wybuchy oraz ludzką panikę miała wrażenie deja vu, tym razem jednak nie była to walka ziemian przeciwko sobie. Inwazja! - pomyślała przybierając humanoidalną formę i spływając do poziomu gruntu. Ilość ludzkich emocji była przytłaczająca. Co z tego, że panika w jej okolicy zamierała, skoro ona sama była gotowa uciekać w popłochu? Taka reakcja wydawała się być nawet logiczna, gdyby nie sympatia do społeczeństwa, które do obrony wyznaczało niestety pojedyncze jednostki, a nim te się tutaj pojawią... no z Downtown na pewno nic nie zostanie - stwierdziła na widok uderzającego w centrum miasta promienia z ogromnego statku-matki. Szybko oceniła swoje możliwości w walce przeciwko czemuś tak potężnemu i z ruszenia ku ogromnemu okrętowi natychmiast zrezygnowała. Nawet jeśli są tam uwięzione setki rannych ludzi, to ona mogłaby co najwyżej wybrać kilku, zaabsorbować ich obrażenia i samemu paść z wycieńczenia, a spanikowane otoczenie zagłuszało jej racjonalne myśli. Prześledziła lot jednostek zrzucających kapsuły desantowe przyglądając się, czy przypadkiem któryś z obiektów nie ląduje w miarę blisko. JSC! Z południowego kampusu koledżu San Jacinto to tylko krótka podróż czterdziestką piątką, ciekawe tylko, co dzieje się na głównej wylotówce z atakowanego miasta. To było dobre miejsce, tam mogła pomóc. Przywrócenie uciekającym w popłochu kierowcom chociaż kapki zdrowego rozsądku i być może jakaś regulacja tego nieszczęsnego ruchu usprawniłyby ewakuację i byłyby znacznie bardziej efektywną formą pomocy niźli próby pojedynczego wyciągania ludzi uwięzionych w walących się i atakowanych przez obcych budynkach. Z jej siłą fizyczną Susan mogłaby się ograniczyć jedynie do przenoszenia pojedynczych cegieł, lub przedszkolaków, tym niech się zajmą siły zbrojne USA, jak już dotrą do Houston, a na razie niech ci cywile, którzy są w stanie ratować siebie na pewno się uratują. Podjęła decyzję i nie zważając na jakiekolwiek fizyczne przeszkody ruszyła najprostszą drogą w kierunku stanowej czterdziestki piątki wyciągając po drodze z każdego napotkanego człowieka jego rozpacz i panikę. To nic dobrego, ale przynajmniej nie będzie się musiała martwić energią, jeszcze zostanie jej na zapas. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Nie Maj 22, 2016 5:39 pm | |
| NPC Storyline - Ancalagon
Ancalagon odwrócił swój łeb w stronę Akiry. Jej niepewność w ten sposób zacznie udzielać się jemu samemu. Co jednak miał zrobić? Nie było tutaj nikogo innego, choćby nie chciał - był zdany na tą kobietę. Prawdopodobnie bez doświadczenia bojowego, bez przeszkolenia. Być może wysłał ją właśnie na śmierć na którą będzie odpowiedzialny. Nie pierwszą z resztą. Nie... tym razem będzie inaczej. -Przywykniesz. Rzucił dziewczynie na odchodne. Musiał zająć się swoim celem. Zniszczyć generator, pozbyć się dużego oraz wykończyć wszystko co się tutaj znajdowało. Akira miała wyczucie co do chęci podjęcia walki. Kilka kolejnych bestii, uzbrojonych w swe naturalne ostrza, ruszyło ku nim. Cięcie wiatru w wykonaniu mutantki odniosło efekt, raniąc kilku z kilkunastu nadciągających przeciwników. Żadnej z nich jeszcze jednak nie zginął. Proste ataki nie były tak skuteczne by po prostu zabić któregoś z nich. Jej akcja była jednak wystarczającym, by skuteczniej ich ranić. Czerwonołuski, zanim ruszył ku swemu celowi, obserwował jej zagrywkę. Można powiedzieć, że miał okazję wyrobić sobie nieco zdania na temat jej umiejętności. Pierwsze wrażenie. -Nie najgorzej. Odezwał się Ancalagon, a następnie podniósł prawą dłoń do góry, wykonując taki sam gest jak dziewczyna. Dosłownie go skopiował, najzwyczajniej w świecie zerżnął od niej i na jej oczach wykorzystał... tylko nieco skuteczniej. Powietrzne ostrze pojawiło się tuż przednim, a następnie wystrzeliło w tą samą grupkę przeciwników. Wystrzeliło, bowiem w powietrzu rozeszła się fala uderzeniowa, a po okolicy rozniósł się odgłos huku. Powietrzne ostrze uderzyło w ciała potworów, przecinając je poziomo na pół bez najmniejszego problemu. Wszystko z chirurgiczną precyzją, nie pozostawiając na nich nawet strzępów po agresywnym cięciu. Czerwonołuskie widmo ponownie odwróciło się w stronę kobiety i uśmiechnęło do niej nieco zadziornie. Nie, żeby ją przedrzeźniał, w środku walki na śmierć i życie. -Włóż w to nieco serca. Rzucił do niej, a następnie skierował się ku głównej grupie przeciwników. Akira ruszyła w tym czasie sama w stronę budynków. Przy nich ujrzała ochronę oraz dwóch policjantów z HDP, strzelających do atakujących potworów. Była tutaj również spora grupa cywilów. W ogólnej panice, ludzie starali się uciekać, ukryć, niektórzy wsiadali do samochodów i próbowali odjechać - inni uciekali pieszo. Jedynie trzech ochroniarzy oraz dwóch policjantów stawiało tutaj opór. Niezbyt skutecznie. Stwory z ostrzami już się ku nim kierowały. Było również pięcioro jaszczurów uzbrojonych w broń palną, jakieś karabiny energetyczne. Dopiero rozstawiali się na pozycjach, co dawało młodej mutantce nieco czasu. Zwłaszcza, że jeszcze jej nie zauważyli. Susan w tym czasie napotykała coraz to większe grupy ludzi, którzy desperacko próbowali wydostać się z miasta bądź znaleźć jakiś bezpieczny kąt, w którym dane im będzie przeczekać to piekło. Ulicami przejeżdżały radiowozy, karetki, wozy strażackie ale i pojazdy cywilne. Tam skąd uciekali cywilne - tam jechały służby mundurowe, policjanci, antyterroryści, medycy oraz strażacy. Armia jeszcze nie zjawiła się na miejscu, jednak można było spodziewać się ich w każdej chwili. Kobieta mogła natomiast wyczuć duże nagromadzenie energii na parkingu samego Johnson Space Center. Energia ta na pewno nie należała do człowieka, jednak nie wydawała się należeć do jakiegokolwiek z atakujących potworów. Pozostawała jeszcze kwestia Ancalagona. Ten ruszył biegiem w kierunku generatora oraz obelisków - w tym głównej straży. Prawie trzymetrowego pancernika pilnującego, by wszystko przebiegało pomyślnie. Czerwonołuski krokodyl pilnował przy tym otoczenia, obserwując zachowanie cywili. Dwójka z nich nadziała się na grupę strzelców, przez co miała czekać ich śmierć. Na to jednak krokodyl nie zamierzał pozwolić. Widmo doskoczyło do dwójki cywilów, wpadając na nich i dobijając ich swą masa do ziemi - lecz nie miażdżąc. Wystrzelone pociski energetyczne zatrzymały się na jego twardych łuskach. Sytuacja nie wyglądała za ciekawie, gdyż do grupki przyszła większa grupa strzelców... którym dane było następnie zginąć. Pociski przeryły ziemię w miejscu gdzie znajdowali się napastnicy, dziurawiąc ich niczym ser szwajcarski. Ich krew rozbryzgała się po okolicy, a ziemia wystrzeliła w powietrze - unosząc się od siły pocisków. Na horyzoncie pojawiły się cztery śmigłowce United States Air Force. AH-64D Apache. Maszyny z daleka przeprowadziły zwiad swój-wróg, a następnie ruszyły do ataku, zapewniając przeważające wsparcie z powietrza. Skoro były śmigłowce, oznaczało to, że za niedługo zjawią się siły lądowe.
Apache (x4)
- Spoiler:
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Wto Maj 24, 2016 1:16 am | |
| Przepływała przez miasto zbaczając czasem z kursu, by zahaczyć zasięgiem zmierzające w przeciwnym do niej kierunku służby porządkowe. Niby jak się oddalą od Susan, to zdenerwowanie, strach i rozpacz, które powoli również dotykały kosmitkę znów zaczną przejmować panowanie nad ich umysłem, ale przynajmniej przez chwilę ci ludzie będą od nich wolni i pełni jedynie przekonania, że robią dobrze, a sama Su miała coraz więcej siły i coraz bardziej obawiała się tego, co działo się wokół. Niedobrze - posumowała coraz silniejsze przytłoczenie niechcianymi i obcymi emocjami, do których dołączyła się jakaś dziwaczna, sięgająca aż tutaj energia. Czyżby z Johnson Space Center? Kierunek się niby zgadzał, tylko siła była niepokojąca. Przecież to całe 15 mil zasięgu! Ba, skoro tam zmierzała, to nawet aż 15 mil. Niby w jaki sposób taki obłoczek miał tam doczłapać w mniej niż dwie godziny? Odpowiedź: stopem. Tyle luda wybywało z Houston, że aż niemożliwym było nie złapanie jakiejś podwózki. Susan wychynęła na środek trasy stanowej i po doczekaniu się jakiegoś Hummera, Toyoty, Lincolna, czy innego porządnego samochodu na amerykański rynek, ze sporą i całkiem przytulną paką zmaterializowała się uczepiając pojazdu, a po piętnastu minutach powinna była być już w okolicy rozgardiaszu wokół centrum lotów kosmicznych. Spanikowana, przerażona i poddająca się zapożyczonym emocjom, ale dotarła i siłą woli ostatecznie oderwała się od mknącego ku bezpieczeństwu samochodu. Tu sytuacja wcale nie była lepsza niż w mieście, ale już z odległości było widać, że ktoś walczył oraz że ten ktoś chyba nie do końca był człowiekiem. Zdematerializowała się przyjmując postać mglistej zawiesiny i unikając uzbrojonych w broń palną agresorów popłynęła w stronę tego dziwacznego źródła energii, jeśli wciąż je czuła. To mógł być jeden ogromny jaszczur, drugi ogromny jaszczur, któreś z mniejszych jaszczurów, lub cokolwiek innego, ciężko określić, miała jednak głęboką nadzieję, że to co czuje pochodzi od jakiegoś człowieka, a byłoby nadzwyczaj interesujące. Nie czas jednak na prowadzenie jakichś durnych badań, czy obserwacji, a na... Susan już sama nie wiedziała na co. Poczucie beznadziejności, które emitowali tracący nadzieję ludzie chwilami dominowało jej tradycyjny realizm. Co ona mogła zrobić? Przecież ani nie latała Apachem, ani nie cięła wiatrem, ani nie przyjmowała pocisków na klatę. Po co tu przylazła? Pooglądać? Nie! Potrząsnęła głową odsuwając na dalszy plan te myśli, które nie powinny się nawet pojawić. Była widzialna, ale nietykalna. Z takimi kwalifikacjami na stanowisko przynęty powinno się ją przyjąć tak samo szybko i poza rekrutacją, jak ośmiornicę bez CV do roli antagonisty w japońskim filmie dla dorosłych. Rozejrzała się w poszukiwaniu jakichś zagrożonych, ludzkich żyć, które chwilową materializacją, krzykiem i być może rzuceniem kamieniem w pułk najeźdźców mogła uratować. Taka sztuczka zadziała zapewne raz i tylko na jedną grupę jaszczurowatych, ale tyle wystarczy, by utrzymać kogoś na tym świecie. Z resztą nie było czasu na rozrysowywanie planów, drobne, chwilowe pomysły musiały wystarczyć. |
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Sro Maj 25, 2016 10:20 am | |
| Jasnowłosa delikatnie uniosła brwi, słysząc słowa Jaszczura. Przywyknie? Niespecjalnie zrozumiała, do czego właściwie odnosiły się te słowa. Nie potrafiła po prostu odpowiednio dopasować. Dla niej... O ile oczywiście przeżyje, przyszłość miała wyglądać tak, że powróciłaby do swojego poprzedniego życia. Po co mieszać się w jakiekolwiek inne walki? Utrapienie. Jeszcze skończyłoby się na tym, że miałaby kogoś poznać i zaprzyjaźnić się! Brrr... Skupmy się jednak na tym, co teraz miało miejsce. Delikatnie skrzywiła się, widząc, że jej pierwszy atak na intruzów skończył się tym, że zadał im jedynie rany... I na dodatek nie wszystkim. Może brakowało jej chęci zabijania? - Dziękuję... - bąknęła w odpowiedzi, trochę zaskoczona niespodziewanym komplementem. Przynajmniej tak to odebrała. No i też, przydałoby się pozbyć pozostałych wrogów, prawda? Mimo to, nie zdążyła zareagować, albowiem mogła patrzeć, jak Smok dosłownie kopiuje to, co zrobiła przed chwilą... Z o wiele lepszym efektem, niż ona. Mogła jedynie otworzyć usta i patrzeć, jak wrogowie zostali idealnie przecięci, jedynie krzywiąc się przez nastały huk. Super, nie? Bardzo. I na dodatek ten uśmiech. Droczył się z nią? Aż prychnęła, zdradzając tym samym rozbawieniem. - Nieźle - tak skomentowała jego działanie. Jeśli spodziewał się czegoś więcej po niej, musiał się trochę przeliczyć, nie zamierzała być zbytnio wylewna, chociaż przynajmniej mniej wredna niż na początku. Jakieś plusy. - Taaak... - włożyć w to więcej serca? - Postaram się. Powodzenia... I tak mniej więcej skończyła się owa rozmowa. Co dalej? Cóż, Akira poleciała gdzieś dalej, by móc zdziałać tyle, ile w jej mocy z wykorzystaniem jej umiejętności. Nawet się nie zastanawiała, dlaczego Smok mógł zrobić dokładnie to samo co ona, wykorzystując jej "magię". Przyjdzie i na to czas później. Wraz ze zbliżającymi się ku niej budynkami, mogła ujrzeć osoby, które również były zamieszane w tą całą sprawę. Skrzywiła się delikatnie, zarazem sobie uświadamiając, jak bardzo beznadziejna była owa sytuacja, a zarazem zdawała sobie sprawę, że musiała tutaj działać, bez chwili wahania. Czy uda jej się ocalić tych ludzi, którzy chcieli jedynie uciekać z tego miejsca? Jak również i tych, którzy pomimo beznadziejności sytuacji, starali się walczyć? Eh... Dziewczyna postanowiła się zająć szybko tymi, którzy nie byli jeszcze przygotowani do walki - jaszczurami, które posiadały broń zasięgową. Nie była pewna, czy umiałaby powtórzyć ruch, którzy ujrzała poprzednio, jak również i ciut jej się spieszyło... Dlatego też, będąc nadal z dala od nich, ale widząc już ich, wykonała ten sam gest co wcześniej. Tym razem ostrze powietrza miało przeciąć ich szyje. Obstawiała, że jak każdej istoty, przecięcie spowoduje szybką śmierć, a celowała w nich wszystkich jednocześnie. Jeśli to nie zadziałałoby, zamierzała podejść bliżej i wykorzystać drugą z mocy - za pomocą fal dźwiękowych sprawić, że wysokie natężenie dźwięku ich by zabiło. Bądź co bądź, to wszystko miało się potoczyć szybko, przynajmniej tak chciała. Kolejny gest - wyciągnięta trochę lewa dłoń - miała sprawić, by ruchy szarżujących były utrudnione przez opór powietrza. Gdyby załatwiła już pierwszą kwestię, zamierzała się pozbyć tych z ostrzami, podbiegając już bliżej nich, by mieć lepszą możliwość wykorzystania mocy. Co dalej? A to, że zamierzała ich zaatakować cięciami powietrza, najpierw podrzucając ich do góry, by nie biegli w stronę ludzi. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pon Cze 06, 2016 2:07 pm | |
| NPC Storyline - Ancalagon Susan dalej mogła wyczuć źródło energii. W miarę jak zbliżała się do Johnson Space Center, energia stawała się coraz to bardziej wyczuwalna, silniejsza. Podchodząc odpowiednio blisko, kobieta mogła już wyczuć, że pokrywa ona cały ten obszar. W samym sercu walki, zbliżając się bliżej, mieszały się nieco dwa rodzaje energii. Jednym źródłem był obiekt - generator rozstawiony przez najeźdźców. Obejmował on swym działaniem cały obszar, była to technologia która wydawała się załamywać granicę pomiędzy światami. Światem żywych oraz umarłych. Dla zwykłej istoty było to niewyczuwalne, jednak Susan miała tutaj pewną przewagę pozwalającą jej odczuwać więcej, od przeciętnych organizmów żywych. Drugim źródłem energii, choć bardzo słabym, jak by ukrywającym się (wyraźnie posiadał większy potencjał) - był wyróżniający się spośród wszystkich jaszczurów - obecny tutaj czerwony. Susan mogła wyczuć, że coś było z nim nie tak. Nie w złym znaczeniu, a jedynie w kwestii... tego kim był. Istoty żywe, nawet z różnych gatunków, dało się jakoś kategoryzować (zazwyczaj), przypisać do pewnej grupy. Ten osobnik tutaj wydawał się być czymś odmiennym, nie śmiertelnikiem, a bardziej bytem kroczącym wśród śmiertelnych - a jednocześnie zachowującym się podobnie do nich. Plan Susan powiódł się w kwestii skupienia na sobie uwagi. Jej ciało przeszyło kilkanaście pocisków, do momentu gdy niewielka grupa stwierdziła, że jest niematerialna i nie są w stanie jej zagrozić. Dla nie było jednak o tyle za późno, że za cel wzięli ich piloci AH-64, którzy gatlingami urządzili krwawą rzeź w oddzielonej grupie. Akira stanęła do walki przeciwko grupie napastników uzbrojonych w długą broń zasięgową. Skupione powietrze przecięło bez problemu skóry kilka z potworów, rozcinając tętnice choć nie powodując dekapitacji. Jeden który ostał się bez szwanku, obrócił się w stronę dziewczyny, jednak zanim uniósł broń - jego głowa została przestrzelona przez jednego z policjantów znajdujących się na miejscu. Szarżujące stwory okazały się dość ciężkie o ile spowolnienie ich było możliwe, o tyle ich ciała - choć smukłe - ważyły, zwłaszcza w grupie, utrudniając podniesienie całej takiej grupy do góry. Spowolnienie pozwoliło jednak znowu zadziałać Apaczom znajdującym się nad nimi, strzelec wziął na cel wolniej poruszających się przeciwników i po prostu przemielił ich ciała serią z uzbrojenia pokładowego. Ze względu na sytuację, piloci nie mieli możliwości korzystania z rakiet, choć ich maszyny były w nie uzbrojone. Działania Akiry nie spodobały się jednak pewnemu przeciwnikowi, który wyskoczył ku niej - zakrywając kobietę sporym cieniem. I zapewne została by trafiona - jego ruch był niesamowicie szybki - gdyby nie reakcja czerwonołuskiego który poczuł się zignorowany. Ku Akirze wyskoczył największy pancerniak, prawie trzymetrowy - chcąc się jej pozbyć raz a dobrze. Ancalagon postawił sobie jednak za punkt honoru, że skoro to on był po tej stronie muru największy, to on zajmie się "ich" największym i zanim pancerniak spadł na kobietę - wbił się w niego czerwonołuski. Można było zwrócić tutaj uwagę na szybkość z jakąś się poruszał, chwilę wcześniej zakrywał swym ciałem cywilów którzy dostali się pod linię strzału - a zaraz zdążył wstać i doskoczyć do atakującego Akirę potwora. Obaj padli na ziemię, Ancalagon podniósł prawą rękę i spróbował przywalić zaciśniętą pięścią w pysk potwora, który przechwycił jego cios - łapiąc wielkimi szczypcami za przedramię i zaciskając je na nim. Te przebiły się przez łuski stwora, wbijając się boleśnie w mięsień oraz przebijając naczynia krwionośne. Łuski gada znów zaczęły pokrywać się jego krwią - a on sam coraz bardziej zaczynał przypominać morderczą bestię, brudny od ziemi, zakrwawiony na większości ciała - choć po ostatnim wyleczeniu pojawiła się jedynie jedna rana. Akira i Susan były teraz świadkami sytuacji gdzie wymaganym było uczynienie czegoś - bo stwór podniósł swój ogon - nienaturalnie długi i zakończony ostrzem - planując wbić go od tyłu w czaszkę czerwonołuskiego. A ten wydawał się o tym nawet nie wiedzieć, więc bez reakcji - prawdopodobnie zaraz stracą sojusznika. Piloci śmigłowców zajęli się w tym czasie wykańczaniem grupek przeciwników, wraz z policjantami którzy znajdowali się na ziemi. Na miejsce dojechały dodatkowe cztery radiowozy, z jednego - cywilnego - wyskoczył oddział SWAT, uzbrojony w lepszy sprzęt oraz lepiej przeszkolony. Policjanci zaczęli stawiać skuteczny opór najeźdźcom, jako pierwsza linia obrony. Trójce bohaterów pozostało więc zajęcie się największym z przeciwników.
Przypomnienie wyglądu pancerniaka:
- Spoiler:
|
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Czw Cze 09, 2016 7:36 pm | |
| Udało się...? Chyba. O ile jej wzrok nie mylił, to wychodziło na to, że jej próba się powiodła. Oczywiście, sama nie była pewna dokładnie, czy wybrane ruchy będą odpowiednie, ale mimo to, postanowiła zaryzykować i je wykonać, by w ten sposób walczyć... Mimo wszystko, jaszczury to nie ludzie, więc nie mogła mieć dokładniej pewności, czy akurat to zadziała. Na szczęście tak. Ba, nawet uważała, że musiało jej sprzyjać szczęście, skoro pozbyła się przeciwników (z pomocą oczywiście) i jeszcze przeżyła to. W chwili, gdy tego jednego nie zdołała, już zaczął ogarniać ją strach, że może nie zdążyć, ale... Jednak uratowana! Przez policjanta. - Dziękuję - mruknęła. I co dalej? Ciężko powiedzieć. Chociaż nie musiała się przejmować spowolnionymi stworami, bo i tutaj pojawiła się pomoc. Dzięki temu już nie musiała używać spowolnienia, więc przez to niepotrzebnie nie marnowała energii. Mam szczęście, że we mnie nie trafił. Akira zamierzała iść dalej, by pomagać, ale... Nagle pojawił się nad nią wielki cień, co dotarło do niej dopiero po chwili. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie, a ona zaczęła się odwracać w stronę przybyłego przeciwnika, by móc zareagować jakoś. Miała wtedy wrażenie, jakby czas spowolnił, a jej ruchy były wyjątkowo ślamazarne. Cholera. Nie zdążę - pomyślała jedynie, odczuwając, jak strach powoli przejmował nad nią kontrolę. Wydawało się jej wręcz, że to już koniec, a ona odczuje na sobie atak... O ile by go przeżyła. W chwili, gdy już odwróciła się, by ujrzeć pancernika, przed jej oczami mignęła czerwona smuga, jaką był teraz Smok, a później, co do niej dotarło to fakt, że oboje upadli. Jej serce biło o wiele szybciej, a jej oddech przyspieszył. Przez chwilkę nie reagowała w ogóle, przeżywając pewnego rodzaju szok. Cholera. Muszę się ogarnąć. Akira, rusz się. Rusz... W końcu udało się jej opanować na tyle, by zmusić własne ciało do reakcji i powrotu. Nie wiedziała ile właściwie to czasu trwało, lecz miała okazję, by widzieć walkę tej dwójki, jak również ujrzeć, pancernika, przed którym została właśnie ocalona. Wzdrygnęła nieco, nawet nie próbując sobie wyobrazić, co by z nią było, gdyby dostała. Wstała z miejsca, cofając się o dwa kroki. A tak, w końcu wracało jej logiczne myślenie i czas reakcji. Możliwe, że naprawdę niewiele czasu upłynęło od tamtej chwili, skoro miała okazję zobaczyć, że jej "wybawca" znajdował się w niebezpieczeństwie. Nie widział tego? Widział? Nie wiedziała. - Uważaj! Ogon! - krzyknęła, chcąc go ostrzec. Również starała się użyć mocy, by przynajmniej zdołać spowolnić ruch ogona. Jeśli by miała więcej szczęścia, to siłą wiatru próbowałaby zatrzymać go lub też, po prostu przygwoździć. Próbowałaby również wykorzystać dźwięk, aby rozproszyć uwagę przeciwnika za pomocą dźwięku wysokiego natężenia - oczywiście, słyszalnego jedynie dla niego samego, bo dla pozostałych musiała "wyciszyć" to, by im nie zaszkodzić. Jeśli jednakże to nie zadziałałoby, zamierzała wykorzystać powietrzne cięcia, z całej siły atakując ogon. Może udałoby się go odciąć? - Cholera... - mruknęła międzyczasie. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pon Cze 13, 2016 1:46 am | |
| Wraz z kulami przeszły ją zawirowania w całej objętości, coś jak ludzkie dreszcze. Strasznie nie lubiła tego uczucia, wręcz nienawidziła tak bliskiego kontaktu z gęstą materią. Nie z zaskoczenia. Jeszcze gdy sama decydowała się przez coś przeniknąć mogła to kontrolować i przewidzieć utratę energii, ale nawet rzucanie przez nią piłką było porównywalne do łaskotek znienacka. Kiedy samemu się dotykasz jest w porzadku, ale jak już ktoś zacznie cię smyrać przestaje być przyjemnie. Mimo wszystko była zadowolona z efektu jaki udało jej się osiągnąć i ze swojego powodzenia w byciu wabiącą najeźdźców błystką. Nagle, spośród tego całego napływu emocjonalnej energii przytłumionej wybijającym się czymś płynącym od generatora oraz dziwaczną mocą emitowaną przez czerwonego stwora odciął się nagły i wręcz paraliżujący strach. Smaczne - pomyślała kosmitka, a przynajmniej jedynie tak dało się przetłumaczyć jej myśl na ludzki. Natychmiast ruszyła w kierunku źródła tej paniki i skupiła na konsumpcji emocji tak silnej, że nawet jej groził paraliż, pomimo braku mięśni. Dziewczyna, wyróżniająca się spośród dziesiątek biegających wokół cywili i policjantów była właśnie atakowana przez olbrzymiego stwora, a Susan nie mogła zrobić nic, z resztą jak zwykle, poza stopniowym i jak najszybszym odbieraniem jej możliwości odczuwania przerażenia. Mimo to rzuciła się ku Akirze, jakby mogła co najmniej zepchnąć jaszczura z toru jego skoku, ktoś jednak ją uprzedził. Ciężko było jej się odnaleźć w sytuacji i wciąż nie do końca orientowała się, którzy nieludzie są tymi "dobrymi" nieludźmi, jednak czerwony z pewnością znajdował się po stronie Ziemian. - W porządku? - zapytała podpływając i materializując się na tyle, by kobieta była w stanie zarówno usłyszeć jej głos, jak i wyczuć dotyk na ramieniu. Miała zamiar z bliska wchłonąć wszystko, co kłębiło się w białowłosej i jak najszybciej pomóc jej w odzyskaniu zdrowych zmysłów. To nie czas i miejsce na szok oraz stanie w bezruchu. W ciągu zaledwie kilku chwili Susan zaczęła się bać pancerniaka, jakby to dokładnie ją, a nie kogoś innego próbował zaatakować i przy okazji był w stanie zrobić jej krzywdę. W ciągu dzisiejszego dnia zebrała już tyle energii, że mogłaby biegać zmaterializowana chyba przez okrągły miesiąc, a jednocześnie tyle dziwacznych, obcych i jednocześnie już własnych emocji. Chłonęła również sporo bólu ranionych wokół istot, być może nawet ginących pod ostrzałem apaczy najeźdźców, a gdy ujrzała, że będący całkiem niedaleko czerwonołuski także ma szansę w niedługim czasie spotkać się z kostuchą przeszyła ją obawa o jego los, zapewne również należąca do Akiry. Była blisko, tym razem już jednak zdawała sobie sprawę, że bezmyślne rzucenie się na opancerzonego skończyłoby się co najwyżej przywaleniem w niego jak w ścianę, postanowiła zatem, jeśli zdąży, podlecieć i zatrzymać się na domniemanej trajektorii ciosu ogonem, po czym zmaterializować się. Jej przekłucie nie zabije, z resztą bardziej zaboli ją zranienie Ancalagona niż jej samej, a swoją dosyć miękką, acz fizyczną formą być może będzie w stanie jeśli nie całkiem zasłonić przed, to przynajmniej spowolnić ruch ostrza. W połączeniu ze staraniami Akiry mogłoby wyjść z tego nawet coś pozytywnego i przynajmniej przez chwilę Susan przestałaby być aż tak gwałtownie bombardowana najczystszym rodzajem strachu: obawą przed śmiercią. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Nie Lip 03, 2016 3:24 pm | |
| NPC Storyline - Ancalagon Sytuacja na miejscu była bardzo dynamiczna. Połączone siły policji oraz lotnictwa armii Stanów Zjednoczonych skutecznie likwidowały wszelakie objawy inwazji w Johnson Space Center. Akira i Susan znalazły się z kolei w sytuacji w której ich duży znajomy mógł zaraz stracić więcej, niż tylko kilka łusek. Czerwonołuski usłyszał słowa dziewczyny, ostrzeżenie przed nadchodzącym atakiem. Jednocześnie obie towarzyszki postanowiły zareagować na nadchodzące niebezpieczeństwo. Susan postanowiła przyjąć cios na siebie, jednak w momencie materializacji poczuła uderzenie w bok ze strony ogona "krokodyla" który po prostu odepchnął ją od siebie, równocześnie robiąc unik i przesuwając łeb na bok. W ten sposób uniknął trafienia. Nie został trafiony, bo choć moce Akiry nie pozwoliły zranić "broni" pancernika, ot jednak dziewczyna dała radę spowolnić cios i dać czerwonemu czasu. Susan z kolei odleciała na około trzy-cztery metry w bok, mogąc odczuć na swym prawym ramieniu niewielkie przecięcie. Tak, została trafiona atakiem, jednak bez większych szkód. Jak jednak poradzi sobie z tym jej ciało? Pozostawała jeszcze kwestia pancernika leżącego na ziemi. Wyszarpał on się i sięgnął ręką ku jaszczurowi, jednak zanim złapał swój cel - w powietrzu rozległ się huk. Był to odgłos wystrzału z wysokiego kalibru broni wyborowej. Truchło potwora padło na ziemię, nie poruszając się, a Ancalagon rozejrzał się zaskoczony. Wszystko po to by dostrzec dziurę w głowie przeciwnika, jak również jednego z komandosów elitarnej jednostki policji, SWAT. Policjant trzymał w dłoniach karabin wyborowy, oparty na karoserii jednego z radiowozów. Oddał precyzyjny strzał który błyskawicznie wyeliminował zagrożenie. Jak widać Ziemska broń mogła być bardzo skuteczna przeciwko najeźdźcy. Na moście, znajdującym się niedaleko, dało się dostrzec nadjeżdżające opancerzone transportery piechoty M2A3 Bradley, jak również sporo ciężarówek i pojazdów humvee. Gwardia narodowa w końcu pojawiła się bezpośrednio na polu walki. Ancalagon podniósł się powoli do góry, łapiąc spokojnie oddech. Spokojnie, ponieważ zagrożenie zostało wybite. Widmo rozejrzało się po okolicy, kierując następnie swe spojrzenie ku Akirze oraz... Susan. Jej tutaj jeszcze nie widział. Poza momentem w którym chciała oddać za niego swe życie. Szlachetne, jednak... nie mógł tego pochwalać. Mógł jednak być wdzięczny za gest. -Jesteście całe? Zapytał gad, podchodząc powoli kilka kroków bliżej. Nic mu nie było. Miał na sobie jeszcze więcej piachu i ziemi, jednak poza tym był cały oraz zdrowy. Dwójka policyjnych komandosów również zbliżyła się do trójki bohaterów, którzy właśnie stawili czoła szturmowi. -Więc... - zaczął mężczyzna w kominiarce --Jesteście mutantami, tak? Zapytał, spoglądając po trójce. Ancalagon spojrzał na niego zdziwiony, by zaraz poskładać sobie w głowie całą historię. W końcu sama historia tego osobnika była dość zagmatwana. Ciężko by powiedział "hej, byłem w nowym jorku, zdemolowaliśmy nieco Times Square, a teraz jesteśmy tutaj, w sercu inwazji... no i nie jestem stąd". -Tak, mutantami! Rzucił, jego pierwszy odpowiadając policjantowi na pytanie. Ot wypadało by nie wspominać o tym jaka była prawda w jego przypadku. Obie kobiety mogły mieć jednak wątpliwości, co do tej wersji. Akira ze względu na dotychczasowe przeżycia z tym osobnikiem, Susan natomiast mogła po prostu wyczuć, że nie ma do czynienia ani z człowiekiem, ani z mutantem. Z kolei owy "mutant" skierował swe spojrzenie ku pozostawionym przez wroga generatorom. -Muszą zostać zniszczone. Po ich pojawieniu się powstała bariera, która teraz otacza miasto. Skomentował gad. Policjant odpowiedział, że przekaże to dalej, po czym obaj odeszli w stronę nadjeżdżającej armii. Bojowe wozy piechoty zaczęły zatrzymywać się na poboczu, z środka wyskakiwali żołnierze natychmiast rozpoczęli operację zabezpieczenia terenu oraz pomocy rannym. Trójka "herosów" miała chwilę by odsapnąć oraz ponownie odnaleźć się w sytuacji.
|
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pią Lip 08, 2016 7:06 pm | |
| Wszystko działo się tak szybko, że gdyby się nie było uważnym, przeoczyłoby się to. Przynajmniej tak wydawało się Akirze aktualnie. Nie była pewna również czy jej ciało poruszało się zgodnie z wolą umysłu, czy też po prostu działała instynktownie i pod wpływem adrenaliny. Bądź co bądź... Była jedynie cywilem, który miał na tyle szczęścia, że władował się w środek inwazji. I pomyśleć, że to wszystko zapoczątkowała po prostu ciekawość! Rzeczywiście ona była pierwszym stopniem do piekła. Jednakże jakby tego było mało, nagle przed nią zmaterializowała się nieznajoma. Tak znikąd... Albo już tak była w szoku, że miała omany wzrokowe. Nie. Chwila. Ona odezwała się do niej. Jasnowłosa natomiast powoli pokiwała głową. - T-ta... - wymamrotała w odpowiedzi. Żyła. Nie była ranna. Więc raczej jest okej. Nie licząc całego szaleństwa, do którego normalnie za nic by się nie wpakowała. Tak, jakby było jej za mało wrażeń w dotychczasowym życiu. - Jest w porządku... - nie licząc tego wielkiego pancernika. Poczuła jej dotyk na swoim ramieniu. Chciała ją w ten sposób uspokoić? Mogła jedynie zgadywać... Ale zarazem "odczuwała" jak strach ją opuszczał, wyzwalając ją ze swoich szpon. Akira nie wiedziała, co to sprawiło i mogła się jedynie domyślać, że to sprawka nieznajomej, ale mimo wszystko posłała jej delikatny uśmiech, co zupełnie nie było w jej stylu. Chwilowy dzień dobroci dla innych. I raczej można śmiało założyć, że dzięki temu mogła wykorzystać swoje moce, prawda? Nawet jeśli nie sprawiła, że go powstrzymała w cudowny sposób, to przynajmniej udało się spowolnić cios... A to sprawiło, że poczuła się lepiej. Udało się. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Nie zdążyła jednak zareagować dalej, by czynić kolejne "cudowne rzeczy, zupełnie w nie jej stylu". Usłyszała huk, który sprawił, że wzdrygnęła nieco. Nie spodziewała się usłyszeć coś takiego, więc na chwilę zalała ją fala zaskoczenia, trwająca zaledwie sekundę, po czym jasnowłosa rozejrzała się, szukając źródła. Zanim go jednak dostrzegła, jej uwagę przyciągnęły transportery. Zamrugała oczami, patrząc w ich stronę, by jeszcze móc zobaczyć inne pojazdy. Hę? C-co jest? Tak, trochę nie bardzo do niej docierało, że pojawiło się jakieś wsparcie. Pomoc. Cokolwiek, co nie przypominało najeźdźców i miało broń. Spojrzała na czerwonołuskiego, po czym pokiwała lekko głową. - Tak... Jeszcze żyję - nie miała ran, była nieco ubrudzona, a na dodatek dochodziło do tego pewnego rodzaju zmęczenie przez używanie zdolności. Dziewczyna również uniosła dłonie i zdjęła na chwilę gumkę z włosów, by po chwili znów ją przywrócić na miejsce. Nie chciała, by zbłąkane kosmyki przeszkadzały jej. Jej wzrok pokierował się w stronę mężczyzny, w chwili, gdy usłyszała pytanie. Cóż, powiedzieć, nie powiedziała, bo "Smok" wyprzedził. I chwila, on mutantem? Dobra, dobra, przecież nie mogła tego podważać, skoro nie wiedziała, kim on jest naprawdę! Raczej się jej nie przechwalał z tym. Co nie zmienia faktu, że tak w to wierzyła jak w Świętego Mikołaja. A co do samego pytania... Nie odezwała się, a pytający mógł uznać, że odpowiedź "Jaszczura" była za wszystkich. Cóż, Akira nie wiedziała, że jest mutantem. Szok, nie? Ba, dalej, uważała, że jej moce, to tak naprawdę magia. Nie ma to jak być niedoinformowanym przez swoje całe życie. No i wychodziło na to, że była chwila odpoczynku, więc ona po prostu siedziała, nie ruszając się nigdzie. Nie miała co teraz zrobić ze sobą, a do domu teraz i tak nie zdołałaby wrócić. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pon Lip 11, 2016 11:13 pm | |
| Nie ten cios spodziewała się na siebie przyjąć. Nie żeby miała narzekać, dziurę na wylot regenerowałaby znacznie dłużej niż jakieś draśnięcie, ale gdyby Ancalagon po jej odepchnięciu zdarł sobie chociaż łuskę na lewej ręce dostałby porządny opieprz, z niemieckim akcentem, bo niestety na nic lepszego Susan nie było stać. Nie po to zastawia się kogoś własnym ciałem, by nic nie wskórać. Z resztą na świecie nie ma aż tak bezmyślnych, lub uzależnionych od komiksów o bohaterach osób, które oddawałyby życie za każdą, nawet kompletnie nieznajomą istotę, by nie domyślić się, że za tym gestem stoi coś więcej. A nawet jeśli, to selekcja naturalna dba o to, by samobójcy szybko zniknęli z tego padołu. Lecąc zdematerializowała się na moment, by wytracić nadmiar pędu i zapobiec zaryciu w ziemię, po czym już spokojnie i kontrolowanie na nią opadła ponownie przyjmując bardziej stałą, humanoidalną postać, bo z ruchu nieludzkich warg ciężko było jej odczytać jakiekolwiek słowa, a czerwony krokodyl wyraźnie próbował nawiązać kontakt. - Cała? Wciąż kompletna - odparła rozpływając chwilowo kończynę do amorficznej postaci i próbując zebrać rozłączony fragment ciała do kupy lewą ręką, na razie się nie kleiło, ale przy takiej ilości wchłoniętej podczas inwazji energii zasklepienie tego draśnięcia nie powinno zająć więcej niż godzinę. Jej uwagę przykuli teraz dwaj przedstawiciele rodzaju ludzkiego, od których emanowało skrajnie mniej strachu niż od okolicznych cywili, a więc nie tylko wyglądali na doświadczonych. Zza dwójki obrońców pierwszego kontaktu, którą można założyć, że już poznała wysłuchała pytania i odpowiedzi powoli analizując każde, a szczególnie kluczowe słowo: "mutant". No niby z ziemskiego, genetycznego punktu widzenia była czymś w rodzaju Perhaviniańskiego mutanta o stale zmienionym fenotypie i być może nawet zdolności do reprodukcji, ale na Ziemi żyła już wystarczająco długo, by powiązać to słowo z genem X, a emocje posiadających go ludzi "smakowały" zdecydowanie bardziej ludzko niż to, co chłonęła od wielkiego gada. Mimo tych spostrzeżeń nie protestowała. Skoro kłamał, to musiał mieć jakiś powód. Być może to łatwiejsze niż wyjaśnianie całego rodowodu i "bycie mutantem" rozwiązuje na tej planecie większość podejrzanych problemów. Warto zapamiętać. - Możesz mi pani wyjaśnić, co się dzieje, bo ja tu w sumie przypadkiem jestem - zagaiła łamanym angielskim zwracając się do Akiry. Niby kobieta też nie wyglądała na zorientowaną w temacie, a na pewno nie lepiej niż smokopodobny stwór, ale przynajmniej w stosunku do niej nie czuła żadnej obawy... ciekawe tylko, czy swojej, czy to uczucie należało może do komandosów, lub kogokolwiek innego w otoczeniu. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Pon Lip 18, 2016 6:25 pm | |
| NPC Storyline - Ancalagon Czerwonołuski w duchu ucieszył się, że nikt nie wtrącił "nie jesteś mutantem". Chyba ostatnim czego potrzebował, było tłumaczenie się ludziom z tego kim jest, co tu robi oraz że nie ma nic wspólnego z tym atakiem. Kobiety zaczęły się nieco poprawiać lub "naprawiać" po walce, tak więc to samo uczynił jaszczur. Choć w jego wypadku była to raczej kwestia otrzepania się z ziemi i kurzu które osiadły na jego łuskach. To więc uczynił, przesuwając dłońmi wpierw po swych ramionach, wzdłuż rąk, a następnie po korpusie, na końcu na szybko strzepując piach z nóg, łba i ogona. -Nie było tak źle. Skomentował odpowiedź Akiry. Jeszcze żyła, to wiedział, wręcz wyczuwał. Bardziej martwiła go pod tym względem kwestia drugiej istoty. Również samica, tak jak przedstawicielka rodzaju ludzkiego. Jednak ta nie pochodziła z tej planety. Ba, jaszczur nie spotkał jej w swoim świecie. Dokładnie w wymiarze, przed jego zniszczeniem. Stąd wzbudziła jego zainteresowanie. Sama kobieta mogła wyczuć coś innego. A raczej... przestać czuć. Emocje, uczucia, cała osoba gada stały się dla Susa niedostępne. Nie mogła go ruszyć, dotknąć jego aury, praktycznie wyczuć... poza tym, że tutaj przed nią stał. Zupełnie jak by ukrył się, niekoniecznie chętny do bycia czyimś pokarmem. Żołnierze wzięli się tymczasem za swoją robotę. Część zaczęła rozkładać obóz, inni oblepiali ładunkami sprzęt obcych. Tylko ta trójka stała tutaj i... chwilowo nic nie robiła. Czerwonołuski szarpnął się do przodu, rozkładając przy tym ręce na boki i wchodząc pomiędzy kobiety. Przy okazji złapał je obie, obrócił frontem w kierunku w którym ruszył - czyli kierunku centrum miasta - i obejmując zaczął prowadzić do przodu. Nie było to dla niego zbyt wygodne, gdyż wzrostem przewyższał je o jakiś metr, tak więc musiał się nieco schylić i trzymać ręce nieco niżej niż zazwyczaj. Bynajmniej nie było to spowodowane nagłą potrzebują bliskości i przytulenia się do kogoś. Ba, Susan mogła być nieco zaskoczona tym, że mógł ją tak po prostu chwycić. Niemniej jednak osobnik ten nie był mutantem, za którego podał się żołnierzom. -Idziemy. Wprowadzili dyrektywę 51, stan wojenny. Czyli mogą z nami zrobić co chcą i jak chcą, a nie mam czasu z nimi współpracować. Wy jesteście na mnie skazane. Skomentował i uśmiechnął się szeroko. Oj tak, były na niego skazane. Bynajmniej nie dlatego, że tak należało. Takie miał widzi-mi-się. -Zwę się Ancalagon. Mówcie mnie An, Cal lub po tytułach. Ogniołuski, Czerwonołuski, Egzekutor. Jak wolicie. Krokodyl mnie tutaj również nazwano, możecie wymyślić coś od siebie. Może mnie się spodoba. Wyjaśnił, ciągnąć obie kobiety dalej. Przemaszerował z nimi kawałek, jakieś pięćdziesiąt metrów, do rogu budynku. Tam skręcił i zaciągnął je za ścianę. Chwilę będą tutaj wolni od oczu osób trzecich. -Jestem Urkyn'Vareis. Dla was - Widmem. Bytem, nie istotą żywą. Choć moja matka pochodzi z tej planety. Tak więc... nieważne. Pomożecie mnie skontaktować się z The Core. Tutaj kontynuował wyjaśnienia, jednak wyłącznie do tego momentu. Do momentu wspomnienia o The Core, o którym więcej nie powiedział. Na razie. W końcu była to organizacja która mogła skutecznie przeciwdziałać całemu atakowi. Nie zdziwiłby się, gdyby już działali. Tylko on o tym nie wiedział. Nie pochodził z tej konkretnej rzeczywistości, jednak nadal mógł pomóc - i zamierzał to uczynić.
|
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Czw Lip 21, 2016 6:27 pm | |
| Nie było...? Akira raczej nie wyglądała na taką, która by zgodziła się z jego słowami. Jej spojrzenie na tą sytuację było najwyraźniej inne niż Czerwonołuskiego. Kompletnie ta cała sprawa nie przypadła jej do gustu i była czymś, w czym za nic nie chciałaby brać udziału. Jak tylko znajdzie chwilkę, to zastanowi się, dlaczego jednak jest tutaj, a nie w domu, zajmując się własnymi sprawami i nie mieszając się w inwazje i tak dalej. Tak, tak, miała ponownie napad złego humoru, w końcu, blondynka nie była za sympatyczną istotą. Na dodatek pochmurniała mocno, gdy uświadomiła sobie dzięki jego słowom, że mogło być gorzej. Jak bardzo? Pozostawało jedynie zgadywać, bo nie chciała się przekonywać o tym na własnej skórze. Najchętniej to wróciłaby do domu i tyle. Jej wzrok powędrował na chwilę na nieznajomą. Zamrugała oczami, widząc ją w tym stanie, po czym pokręciła nieco głową, chcąc się otrząsnąć. Nieważne. Co ujrzała i co sobie pomyślała wtedy? To nieistotne na daną chwilę, a gdyby ktoś się jej nawet zapytał o to, pewnie nie umiałaby sensownie odpowiedzieć. Poprawiła torbę, zastanawiając się ponownie nad kwestią laptopa. Co? Nadal nie była pewna, czy na pewno szlag go trafiło, czy może cokolwiek udałoby się jej odratować. Eh. Denerwujące, że nawet nie mogę tego sprawdzić... Zresztą, co to za sytuacja? W co ja się wpakowałam? W chwili, gdy usłyszała pytanie, skupiła swoją uwagę na kobiecie, ignorując jak na razie fakt, że wcale tutaj nie byli sami. Nie interesowało ją otoczenie i ci wszyscy mężczyźni, zajmujący się... Czym? Czymś na pewno. - Etto... - Chwila, chwila, ja nie jestem odpowiednią osobą do przekazywania takich informacji - pomyślała. - Na dodatek to wszystko jest męczące. Westchnęła cicho. Zrozumiała mniej więcej, co chciała od niej dowiedzieć się, ale z drugiej strony, czy posiadała odpowiednią wiedzę? I chwila, jak to przypadkiem?! - Hm... Inwazja. A dokładniej, to znajdujemy się w samym jej środku - i tyle. Nie dodała nic więcej. Sama nie była pewna co do tego wszystkiego. Wtedy właśnie zauważyła, jak Smok wziął ją za ramię i zaczął gdzieś prowadzić. Świetna okazja, by dobrze zauważyć, że jest bardzo duży i... Bardzo czerwony. Nie, nie o to chodzi teraz. - Etto... - świetnie, i co miała na to powiedzieć? Jasnowłosej nie chciało się bawić z nieznajomymi. Chciała iść gdzieś, gdzie będzie mogła odpocząć. Wiecie, używanie mocy trochę jednak męczyło. Z drugiej strony zaś, mieć do czynienia z żołnierzami? Mogli chcieć się dowiedzieć, co właściwie tutaj robiła, jak się znalazła, czy może nawet próbować coś złego zrobić? Nie zastanawiała się nad tym, dając się zaciągnąć tam, gdzie chciał Jaszczur. Świetnie i wzięło go na przedstawianie się? Co tak nagle? Aż to ją skołowało i jej myśli krążyły wokół tematu dotyczącego tego, co dokładnie chciał. Jakaś zachcianka czy może miał w tym określony cel? Nie siedziała mu w głowie, więc nie wiedziała. - Akira. Akira Kassir - bąknęła na przedstawienie się, starając się próbować nie wymyślać mu jakiś dziwnych nazw, za które jedynie by się jej oberwało. Chwila, nie czas na to! Potem będzie coś myśleć o tym, o ile... Będzie miała w przyszłości taką możliwość. W końcu, gdy byli oddaleni od żołnierzy, dziewczyna zamierzała się uwolnić z tego nieoczekiwanego uścisku. Najpierw delikatnie, ale jeśli nie uda się lub też on nie ustąpi, będzie bardziej stanowcza. - Dlaczego? - spytała się go międzyczasie. - Dlaczego miałabym ci pomóc? - i tyle w kwestii dziwienia się, kim jest "Czerwony Smok". Chociaż... Cholera, mam skojarzenia z duchami. Nie podoba mi się to. Dla blondynki wymienione nazwy były obce, dlatego też nie ruszało ją to. Za to perspektywa pomocy... Eh, nie należała do takich osób, które od tak to robiły, nawet jeśli wcześniejsze jej działania mogłyby ją pokazać w nieco innym świetle. Chyba. Po prostu... Za dobra nie była dla osób, które dopiero co poznała, o. - Tylko się nie denerwuj czy co... - mruknęła jeszcze, unosząc dłoń i pocierając policzek. - Po prostu nie rozumiem, jaki jest powód, dla którego ktoś taki jak ja miałby ci pomóc. Nawet wątpię, bym zdołała - eh, naprawdę, nie bardzo jej też uśmiechało się, by i on się wkurzył. Widziała co potrafił, nawet jeśli to nie były wszystkie jego zdolności, to wystarczyły, by na spokojnie powalić ją. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Czw Lip 21, 2016 11:47 pm | |
| - Inwazja? - Powtórzyła zastanawiając się z czym kojarzy jej się to ludzkie słowo i dosyć szybko przypominając sobie swoje pierwsze doświadczenia na tej planecie. Niby to coś dzisiaj nie wyglądało jak nalot dywanowy, ale kto powiedział, że wszystkie rasy i kosmiczne nacje muszą mieć taką samą technikę ataku? Przez mgłę pamiętała nawet konflikty z ojczystego układu, ale tam jej rasa zwyczajnie zbijała się w jedną chmurę i pochłaniała przeciwników, z resztą nikt nie był materialny i nie próbował do siebie strzelać, no może poza wysyłaniem promieniowania gamma o określonej częstotliwości we wrogie jednostki, by je trochę osłabić. Su niby nierzadko rezygnowała z nietykalności na rzecz możliwości interakcji z bardziej stałymi osobnikami, ale nagłych objęć ze strony ogromnej jaszczurki w ogóle się nie spodziewała. A już na pewno nie tak pewnych objęć. Nie mając w swoim drobnym ciałku nawet tyle siły, co Ancalagon w małym palcu nie była w stanie mu się specjalnie przeciwstawić, z resztą nie widziała powodu, więc podreptała grzecznie te pięćdziesiąt metrów ramię w ramię, albo raczej ramię w kość miedniczą. Stan wojenny? No to chyba nie mam na co wracać na uczelnię - pomyślała biorąc również pod uwagę opcję, iż kampus mógł w tej chwili nie być w całości, a nawet kompletnie zrujnowany. Sporo się działo w samym Houston i nawet z okolic centrum kosmicznego było widać wcześniejsze wybuchy oraz zamieszanie. Odstawiona pod ścianą zdematerializowała prawą dłoń i spróbowała dotknąć nią Czerwonołuskiego na wysokości dolnych żeber po jego lewej stronie, gdyż niedawno prowadzona miała tam stosunkowo blisko. Bez znaczenia, czy kończynie udało się wniknąć w ciało widma, czy może jednak opuszki zatrzymały się na twardej łusce zabrała rękę, uniosła wzrok na jaszczura i z rozbrajającym, przepraszającym uśmiechem, który wyłapała od nieprzygotowanych studentów mruknęła: - Tylko sprawdzam panie Egzekutorze - zabrzmiało prawie jak "promotorze" - Jestem Susan i także nie do końca żyję - odparła zaraz po Akirze, niezbyt zrozumiale dla rozmówców, ale prawdziwie. W końcu nie dało się jej zaliczyć do grona istot żywych, nie coś takiego, co wykraczało poza granice zrozumienia większości ludzi jeśli chodzi o inteligentne byty. Może nie zahaczała swoją nienormalnością na tereny widm, ale była całkiem blisko. Poza przedstawieniem się i mnogością imion, które powtarzała na okrągło w myślach, by dobrze je zapamiętać niezbyt dużo zrozumiała z wypowiedzi Ancalagona. Czy to przez barierę językową, czy przez dziwaczność poruszanych tematów, nieistotne, ważne, że prócz mian jaszczura w jej głowie kołatało się jeszcze mnóstwo wątpliwości. Z wypowiedzeniem na głos jednej z nich zwolniła ją właśnie Akira, której kosmitka skwapliwie przytaknęła, po czym sama ruszyła z własną ofensywą pytajników. Jaszczurowi udało się właśnie odeprzeć część inwazji obcych, więc i z tym powinien sobie poradzić. - Skazane? Urky... Widmem? The Core? Nie mam nic przeciwko, tylko jak? - podobno kto pyta nie błądzi, a także nie ma głupich pytań. Ze swoją wręcz dziecięcą ciekawością i brakiem zahamować Susan mogła się na dłuższą metę wydawać irytująca, ale każdy, kto by usłyszał właśnie Ancalagona stwierdziłby, że pokłapał on paszczą, pomlaskał jęzorem i naprawdę niewiele istotnych faktów wniósł do rozmowy. Susan żyła sobie na Ziemi kołacząc się z miejsca na miejsce i z kontynentu na kontynent całkiem spontanicznie, więc przyczepienie się do kogoś innego i jakiejś nowej sprawy nie było dla niej czymś wartym długich rozważań, ba, uważała nawet, że może się nauczyć sporo nowego, w końcu zaledwie kilkoma zdaniami udało się Czerwonołuskiemu wprowadzić ją w stan głębokiej konsternacji. Była zdecydowanie na tak, no przynajmniej jeśli Ancalagon nie spróbuje w jej towarzystwie zrobić czegoś sprzecznego z jej zasadami moralnymi, ale na razie zachowywał się całkiem w porządku, jak na olbrzymiego, antropomorficznego warana z Komodo. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Nie Lip 24, 2016 9:23 pm | |
| NPC Storyline - Ancalagon Gdy już je prowadził, pozwolił sobie przy okazji zajrzeć do ich głów. Od tak, by posłuchać co myślą o sytuacji, co myślą o nim, co natomiast o jego słowach. Oczywiście nie bardzo miały jak się o tym dowiedzieć. Fakt, pierwszą myślą którą usłyszał była informacja o kolorze jego łusek. Był czerwony. Dopiero teraz zauważyła? Na szczęście nie była to jaskrawa czerwień, tak więc nie świecił w ciemnościach. Zabawnym było, że większość jego ciała pokrywały łuski koloru czerwonego. Pewne miejsca - jak głowa czy korpus - pokryte były płytowymi, ciemnymi łuskami. Stąd był bardziej czerwono-czarny. Jego ojciec był natomiast całkowitą odwrotnością tej kolorystyki. Dominującym kolorem na jego ciele był czarny, dodatkowym - czerwony. Niby mógł dowolnie manipulować swym wyglądem, jednak widma lubiły trzymać się swej naturalnej kolorystyki. -Nie przejmuj się zmęczeniem. W najgorszym wypadku zostaniesz zaniesiona na miejsce. Skomentował, ot... dając znać, że siedzi im w głowach. Bo słowa padły w kierunku Akiry, to ona była na ten moment zmęczona. Dla widma było to nieco bardziej naturalne - wejście komuś do głowy i słuchanie myśli. Wręcz normalne. Nie każdy to czynił i nie każdy lubił, jednak większość widm jak najbardziej z tego korzystała. Poznanie intencji swego rozmówcy dawało sporą przewagę, jak również zapewniało wiarygodną informację. Gdy już odeszli, nikt nie był zmuszony mu się wyrywać. Pomijając ewentualną nieskuteczność takich działań, widmo po prostu samo je puściło. Nie spodziewał się natomiast tego co zrobiła Susan. Wyciągnęła ku niemu dłoń, którą zdematerializowała i spróbowała go dotknąć. Gdy opuszki jej palców znalazły się na jego żebrach, zostały zatrzymane przez twarde łuski. Czerwony nie za bardzo wyłapał ten zabieg. Nie na początku. Dla wielu gatunków, dotyk był formą komunikacji. Dla widm z resztą również. Wiele można było w ten sposób osiągnąć, po prostu korzystając z tej formy dla zbudowania więzi, zaufania. Jednak jak zaraz wytłumaczyła się kobieta "tylko sprawdzała." Na słowo "pan", Ancalagon zareagował lekkim przymrużeniem ślepi, zaraz posyłając odpowiedź. -Jeszcze raz nazwij mnie per "pan" to pogryzę. Rzucił, trochę na poważnie, a trochę żartem. Co do samego testu, cóż - widma same w sobie nie lubiły gdy ktoś w nich grzebał. Istoty te często korzystał z możliwości teleportacji, rozbijania swych ciał, przemian. Wpuszczenie kogoś niematerialnej dłoni we własne ciało, nie było zbyt rozsądnym rozwiązaniem. Tak Susan będzie musiała nacieszyć się zewnętrzną częścią jaszczura. -A więc Akira i Susan. Ładne imiona. Skomentował krótko, spoglądając na kobiety z góry. Na ten moment musiały nieźle zadzierać głowy do góry... dlatego Ancalagon ugiął lewą nogę i klęknął przed nimi. W ten sposób znacznie obniżył położenie swojego pyska względem głów obu kobiet - nie wymuszając na nich zadzierania głów do góry lub gadania do jego klatki piersiowej. -Bo tak powiedziałem. Odparł krótko, rozpoczynając odpowiedź skierowaną dla Akiry. -Nie jestem duchem tylko widmem. Różnica jest taka, że duch ciebie wystraszy, a ja go rozszarpię, a twą duszę wyciągnę z otchłani piekła lub wykradnę samej śmierci, gdy sobie tak upatrzę. Twoja pomoc będzie nieoceniona, gdyż znasz ludzkie zwyczaje, zachowania i nie jesteś mną. Nie zwracasz tak uwagi. Poza tym potrzebuje dostać się do swojego laptopa, prawda? The Core bez problemu postawi twój sprzęt na nogi. Wyjaśnił, mówiąc spokojnie, nigdzie się nie śpiesząc. Czerwonołuski oparł się obiema dłońmi na swym prawym kolanie. Jego ogon krążył w tym czasie za jego plecami, po ziemi - to na lewo, to na prawo. Z Akirą była jeszcze inna kwestia. Zainteresowała się nim w Nowym Jorku. Sam był ciekaw dlaczego. W końcu... nie był kimś normalnym, jak na jej standardy. Choć to mogło zadecydować. Teraz przyszła kolej na odpowiedź dla Susan. -Urkyn'Vareis. Mentorzy oraz protektorzy działający z cienia. Jesteśmy czymś rzadszym niż legendy. Mało kto wie, że istniejemy. Teraz zaliczacie się do tej grupy. The Core to wojskowa organizacja zajmująca się ochroną interesów Wspólnoty, Federacji Planet. Jedna z największych potęg militarnych jakie kiedykolwiek istniały. To co atakuje to miasto, jest ich naczelnym wrogiem. Stąd wiem, że się zjawią. Jedno zwycięstwo mniej dla wroga, jest krokiem bliżej dla porażki tegoż przeciwnika. Ja natomiast... chcę ich spotkać. Potem przekonamy się co wydarzy się dalej. Pochodzę z nieco innej rzeczywistości, stąd... mogą mnie zabić. Widmom nie wolno przenosić się pomiędzy rzeczywistościami. Jesteśmy strażnikami równowagi, pilnujemy takich spraw. Ja... zostałem tu wysłany wbrew mej woli. Nie wrócę bo nie mam do czego, więc jedyną nadzieją jest opcja w której zaakceptują mnie tutaj. Uprzedzę. Wam nic nie grozi. Objaśnił wszystko i zamilkł, znów przekazując pałeczkę w ich ręce. Mogły dopytywać dalej. W końcu musiały być pewne swego. Przerażone istoty specjalnie mu nie pomogą ani tym bardziej nie będą dla niego użyteczne. Z resztą... waran z komodo?
|
| | | Akira
Liczba postów : 83 Data dołączenia : 02/03/2016
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Wto Lip 26, 2016 6:57 pm | |
| Nie ma to jak chwila uświadomienia na temat koloru łusek tymczasowego towarzysza. No cóż, ale na coś trzeba było pozwracać uwagę, gdy tak przemieszczali się, a jej uwagę w tym przypadku skupiła się na tym. O czym mogła więc pomyśleć? O tęczowych kucykach może? - Podziękuję - skomentowała w ten sposób jego słowa. - Dam sobie radę - tęczowe kucyki odkładamy jak na razie na bok. Może potem wróci się do tej kwestii. Bądź co bądź, dziewczyna miała jeszcze na tyle energii by iść o własnych siłach. Westchnęła cicho, gdy usłyszała jego słowa skierowane do Susan. - Czyli to ci nie pasuje - podsumowała lekkim wzruszeniem ramionami. Aktualnie postanowiła sobie darować wymyślaniem jak się do niego zwracać, przerzucając się na formę "ty". Tak przy okazji... Akira zdecydowanie nie była zachwycona, gdy dowiedziała się, że znów przeglądał jej myśli. O ile za pierwszym razem się nie odezwała na ten temat, to gdy po raz kolejny dotarło do niej, że to zrobił, zmarszczyła brwi, patrząc na niego z poirytowaniem. Nie bardzo jej się podobało to, że miał tak swobodny dostęp do jej myśli i na dodatek to wykorzystywał na swoją korzyść. I w dodatku, co miał być to za argument?! - To wcale nie jest odpowiedź - powiedziała do niego, nawet nie ukrywając, że ją to denerwowało. - Równie dobrze, mogę uznać, że jesteś wróżką, bo "ja tak powiedziałam" - fuknęła w odpowiedzi. I mam to gdzieś, że jedno nie łączy się z drugim! - uzupełniła już w myślach. Nie bała się, po prostu była zdenerwowana na niego i na tą całą sytuację. Chwilowy dzień dobroci u niej aktualnie został zawieszony. - Ano ne... - zaczęła, unosząc dłoń i pocierając nieco głowę, po czym skrzywiła się mimowolnie. - Mówił ci ktoś, że nie powinno się komuś od tak wchodzić do głowy? To nieuprzejme - jej oczy skupiły się na nim. Tym razem nie musiała zadzierać wysoko głowy, bo ten zdecydował się kucnąć... Cóż, jakimś cudem to i tak trochę ją zirytowało. - Ta... Teraz to zaskoczyłeś mnie tym objaśnieniem - mruknęła jeszcze. - Tak właściwie wątpię, by jakaś organizacja zainteresowała się dzieciakiem i jego laptopem, który jest bezwartościowy, więc to mnie nie przekonuje - to co było dla niej istotne, nie byłoby dla nich. Z takiego założenia wyszła. - Ale niech ci tam będzie. Pomogę ci w tej sprawie. Przynajmniej będę mieć potem spokój. Westchnęła cicho. Nie wiedziała jak to się wszystko teraz potoczy, ale za to zdawała sobie sprawę, że i tak nie wróci do domu od razu, co sprawiało, że dużego wyboru nie posiadała. Wysłuchała za to jego kolejnych słów, pomimo tego, że nie powinno ją to za bardzo interesować. Cała ta sprawa była... Dość męcząca. - Skąd ta pewność? - rzuciła, gdy już skończył. - Skąd masz pewność, że nic nam nie grozi? - powtórzyła. Również uznała, że na swój sposób jest to głupotą, by zaryzykować, jeśli istniała spora szansa, że go zabiją. Jednak nie skomentowała tego na głos, na swój dziwny sposób szanując jego zdanie. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Wto Sie 02, 2016 4:36 pm | |
| Dotknęła go, a skoro dotknęła, to i pogryzienie było jak najbardziej realne. Oderwała zatem dłoń od jego ciała przyciągając ją do siebie i cofając się o kilka kroków, co zajęło akurat tyle czasu, by uświadomić sobie, iż abstrakcyjna wypowiedź jaszczura była zwyczajnie żartem. (oby) Nawet przedstawiciele rodzaju ludzkiego pochodzący ze środowiska o zunifikowanej kulturze mają częstokroć problemy z wzajemnym zrozumieniem dowcipów, a kosmitce myślącej odrobinę innym schematem oraz mającej braki w języku angielskim przychodziło to ze szczególną trudnością. Na Ziemi wylądowała w kraju, który akurat w tym okresie stawiał spory nacisk na hierarchię wyrażaną również podczas zwracania się do rozmówcy, a więc tytułowanie per pan, lub per pani było jedną z pierwszych zasad społecznych, których nauczyła się przyswajając język tutersów. Owszem, od jakiegoś czasu nie mówiła już tak do dzieci, ani zwierząt, jednak Acnalagona dosyć szybko pozbawiła kategorii zwierzę, przez co po prostu został "panem". Większość ludzi, z którymi Susan miała do tej pory kontakt preferowała raczej ten chłodny dystans i to nie tylko dlatego, że była dla nich nieznajomą osobą, ale raczej nieznajomym bytem, część z nich nieśmiało sugerowała przejście na ty, jednak dziś Perhavinianka pierwszy raz spotkała się z groźbą. Rozśmieszyło ją to nawet. Nie treść, a samo unikatowe spotkanie się z taką sytuacją. Przeszła ją widoczna gołym okiem fala charakterystycznego dla jej gatunku śmiechu, po której, z lekkim opóźnieniem uśmiechnęła się już po ludzku, ustami, uświadamiając sobie, że nikt w otoczeniu nie bardzo jest w stanie odczytać jej naturalną mimikę, no może poza jaszczurami czytającymi w myślach. - Dziękuję, mnie też się podobało - albo raczej było jednym z pierwszych, żeńskich imion, z jakimi się spotkała i nadała je sobie podczas dodstosowywania się do ludzkiego społeczeństwa. W przeciwieństwie do prób noszenia ubrań, które spadały z niej za każdym razem, gdy się dematerializowała oraz ograniczały możliwości zmiany kształtu przyzwyczaiła się do niego, no i przetrwało aż do teraz. Wciąż była pogodna pomimo docierających do niej z granic jej zasięgu, osłabionych odczuć komandosów, kiedy uderzyła w nią silna irytacja. Przestała się uśmiechać próbując wybadać, co też takiego mogłoby ją tak nagle zdenerwować w Czerwonołuskim, a nie odnajdując żadnych powodów poza tymi wzbudzającymi zaciekawienie i sympatię doszła do wniosku, że to wcale nie musi być jej uczucie i zerknęła zdziwiona na Akirę. W odróżnieniu do dziewczyny kosmitka była bardzo ukontentowana czytaniem w myślach, z resztą na jej rodzinnej planecie w podobny sposób się porozumiewano, odczytując ruch ciała rozmówcy, który najzwyczajniej w świecie odpowiadał każdej, nawet najmniejszej myśli. Perhavinianie niczego nie ukrywali, a dla kosmitki poczucie, iż ktoś wie wszystko, co chciałaby aktywnie oraz pasywnie przekazać było dosyć przyjemne, naturalne i w pewnym sensie uspokajające. Nie rozumiem, o co jej chodzi, lecz taka forma komunikacji zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Wydawanie dźwięków, jest dosyć, hmmm... męczące - świadomie pomyślała dochodząc do wniosku, że Widmo grzebie w głowie nie tylko ludzkiej dziewczynie, która uważała to za zachowanie stanowczo nie na miejscu i była tym aż tak poddenerwowana, że Susan musiała bardzo się starać żeby w niedawnej myśli nie znalazło się ani trochę niechcianej tam oraz z pewnością nie jej własnej ironii. - Najmocniej przepraszam za nieuprzejmość, ale też w pewnym sensie robię to panience - skomentowała anomalię szybko uciekającego z Akiry nabuzowania i irytacji. W pewnym momencie dziewczyna zorientowałaby się przecież, że jej negatywne emocje są wciągane przez znajdującą się w pobliżu, białą istotę, która była jakby specyficznym odkurzaczem, jednak Susan postanowiła o tym zwyczajnie i grzecznie poinformować - Niestety nie umiem tego przerwać, jest dla mnie jak oddychanie, ale jeśli jest pani bardzo przywiązana do swojego gniewu, to mogę się odsunąć - dodała skłaniając się lekko. Biedna mutantka poddawana praniu mózgu przez dwójkę kosmitów, z których jeden jest o dziwo Ziemianinem. Nie ukarzą pa... cię chyba za coś, co zostało zrobione wbrew twej woli. Z resztą gdyby nie twoja obecność dziś w Houston kto wie ile set istnień by jeszcze zginęło? Zabijanie za pomoc w walce z wspólnym przeciwnikiem, nawet jeśli walka ta łamie jakieś wewnętrzne prawo, jest nielogiczne - stwierdziła przy okazji przeprosin skierowanych do Akiry. Wygodne to czytanie w myślach, pozwala na taką wielozadaniowość. Wciąż nie bardzo mam pojęcie w jaki sposób mogłabym być przydatna w nawiązywaniu kontaktu z organizacją, o której usłyszałam po raz pierwszy w życiu, a także nie posiadając nieocenionych atutów, jak znajomość ludzkich zwyczajów i niezwracanie uwagi, mimo wszystko... - Również chętnie się dołączę, szczególnie jeśli dzięki temu będę miała okazję poznać więcej Urkyn'Vareis - mówienie na głos ograniczyła do najważniejszych informacji, które powinna usłyszeć Akira. Może wydawać się to dosyć niemiłe, ale wydawanie dźwięków wymagało aż tyyyle zachodu, że kosmitka z nieukrywaną radością aż nadużywała możliwości przekazywania informacji w alternatywny sposób. Jeśli zaś chodzi o bezpieczeństwo, to jej własne najzwyczajniej w świecie jej nie obchodziło, z resztą wierzyła Ancalogonowi, iż nie odzywając się do żadnego per pan uniknie gryzienia, czy innych nieprzyjemności. - Z The Core mamy próbować się skontaktować tutaj, czy może istnieje jakieś bardziej odpowiednie miejsce? - zapytała jeszcze na koniec zauważając iż przejmowane przez armię USA Houston i jego okolice były raczej stresogenną lokacją. Być może na innych nie działało to aż tak, jak na Susan, jednak ona sama zdawała się być wciąż lekko poddenerwowana i przestraszona nie będąc wciąż jeszcze w stanie przyswoić wszystkich tych emocji, które przykleiły się do niej w trakcie ostatnich wydarzeń. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) Wto Sie 09, 2016 9:11 am | |
| NPC Storyline - Ancalagon Jej strata. Jeszcze będzie żałowała. Z resztą Ancalagon zrobi tak jak będzie uważał, że chce uczynić. To przeszło mu przez myśl gdy usłyszał "odmowę". W końcu jak to - jemu odmówić? Nawet gdy propozycja nie była do końca poważna. Smok oparł swe dłonie na własnym kolanie i w ciszy pozwolił sobie na przesłuchanie zarówno słów jak również myśli swych rozmówczyń. Oczywiście wychwycił niezadowolenie Akiry, ciężko by tego nie odczuł. Nie wydawał się tym jednak przejąć. Raczej rzadko spotykał istoty którym nie przeszkadzało siedzenie w ich głowie. Susan będzie tutaj jedną z tych nielicznych. Na pysku widma zagościł zadziorny uśmiech, gdy Akira wypomniała mu jego słowa. Niby miała rację, specjalnie przykładu nie poznał. A ona mogła go sobie nazywać "wróżką, bo tak". Tylko należało pamiętać o pewnym fakcie. -Jestem Urkyn'Vareis. Nie czuję się w obowiązku udowadniania mej siły. Skwitował krótko. Ancalagon nie zamierzał jej teraz wszystkiego wyjaśnić. Kim był, czym był, dlaczego chciał by to one mu konkretnie pomogły w wykonaniu jego celu. Po prostu wyglądałoby to tak, że siedzieliby tutaj dłużej, niż było to warte. Na dobrą sprawę, tłumacząc im te zawiłości, mogliby sobie tutaj porozbijać namioty i posiedzieć... z tydzień? Może dłużej? -Nie nauczono mnie uprzejmości. Musisz przeżyć, jako widma robimy co chcemy i jak chcemy. Bo kto nam zabroni? Odparł jej, tutaj już posługując się lekkim sarkazmem. Oczywiście, nie było to do końca prawdą. Mogli postępować jak im się podobało, jednak... mieli swoje ograniczenia. Nie mogli czynić wszystkiego, gdyż sprowadzili by na siebie uwagę egzekutorów. A o nich później. -Z resztą... Zaczął i gestem pyska wskazał ku górze, na barierę która otaczała aktualnie teren Houston, wraz z terenami przyległymi. -Możecie pójść ze mną lub zostać tutaj. Tak czy inaczej nie opuścicie Houston, waszym wyborem jest czy bezpiecznej walczy się przy zwykłych ludziach czy widmie. The Core natomiast... nie uczynią wam krzywdy. To wbrew woli crathygtan, którzy odpowiadają częściowo za utworzenie organizacji. Ludność cywilną należy chronić, a nie zabijać. A wy nią jesteście. Wyjaśnił kobiecie. Przyszła teraz pora na trochę wyjaśnień dla Susan. Przede wszystkim odnośnie jej słów. Ich prawo było jak najbardziej logiczne. Należało je po prostu zrozumieć. Tutaj również Ancalagon nie chciał wchodzić w szczegóły. Ciężko poznać całą rasę w przeciągu piętnastu minut czy godziny - wszystkie zwyczaje, zasady, kulturę. Nie ograniczył się do telepatii, a odpowiedział na głos. -Prawo nasze jest dla ciebie nielogiczne, bo nie masz świadomości potęgi, jaką posiadają widma. Wyrżnięcie tej cywilizacji zajęło by nam mniej, niż trwa ten atak. Nasza potęga jest nieoceniona. Jednym co trzyma nas w szachu, jesteśmy my sami. Natomiast różne wszechświaty mogą mimo wszystko różnić się podejściem. W tym świecie możemy być strażnikami - w innym, niszczycielami. Tutaj czerwonołuskiemu znudziło się już klęczenie. Mógł to dalej wyjaśnić, jednak należało podnieść się do góry. Co z resztą uczynił, cofając się przy okazji kilka kroków w tył, by nieco ułatwić im rozmowę ze sobą. Przede wszystkim Akirze, bo jednak Susan raczej nie odczuje bolącego karku. -Na pewno. Jednak... Zaczął kolejną odpowiedź, przerywając na chwilę i odwracając swój łeb gwałtownie w kierunku centrum Houston. Obie jego towarzyszki nie były w stanie wyczuć tej energii, którą odczuwało teraz widmo. Niemniej jednak dało się zauważyć, że coś nagle skupiło na sobie jego uwagę. Spoglądał w stronę budynków, zupełnie jak by chciał coś dojrzeć. Nie wiadomo tylko co takiego. -Na pewno jest nas tam... sporo. Dokończył, jednak była to już inna wypowiedź, niż słowa które chciał przekazać przed chwilą. W tym momencie stały się dwie rzeczy. Nad centrum Houston znalazła się niebieska flara, której płomień był dość ciemny, niemalże granatowy - jednak nadal bardzo dobrze widoczny. Ktoś w centrum wystrzelił flarę. Dokładnie z miejsca które obserwował aktualnie czerwonołuski. Nie minęła natomiast chwila, a coś przeleciało nad ich głowami. Był to dość sporych rozmiarów POJAZD. Był długi na ponad sto czterdzieści metrów. Nie była to maszyna pochodząca z Ziemi. Na pewno nie. Jednostka kierowała się ku miejscu z którego wystrzeliła pierwsza flara. Pierwsza, gdyż zaraz po niej - nad miastem zaczęły pojawić się kolejne flary. Wpierw kilka, następnie kilkanaście, aż w końcu zaroiło się od nich. Miasto spowiła niebieska poświata wytwarzana przez światło rzucane przez flary. -Pojedyncza iskra odwagi, potrafi rozpalić ogień nadziei. Odezwał się Ancalagon. Smok skierował swe spojrzenie na obie kobiety, zerkając wpierw na jedną, a następnie na drugą. -Nie musimy ich przynajmniej szukać. Udamy się tam, skąd wystrzelono pierwszą flarę. Rzucił, sugerując, że owe znaki na niebie należały właśnie do wspomnianej wcześniej organizacji. Z resztą były w rzeczywistości tym, o czym smok powiedział. Iskrami odwagi, znacznikami ukazującymi pozycje aktywnych operatorów. Biorąc pod uwagę ilość, trochę ich przeżyło i zostało aktywowanych by odpowiedzieć na atak. Gad cofnął się o kilka kroków do tyłu. Trochę do przejścia by mieli, a pieszo tam z nimi nie dotrze. Dlatego więc postanowił zorganizować im środek transportu. Widmo otoczyło swe ciało czerwoną energią, która powiększyła się i zakryła go całkowicie. "Smok" postanowił uczynić coś, czego nie robił od bardzo dawna. Sporych rozmiarów, wirująca kula czerwonej energii utworzyła się w miejscu gdzie stał - osłaniając go całkowicie przed wzrokiem i pozwalając mu dokonać transformacji. Nie minęła chwila, jak energia zniknęła - rozpłynęła się w powietrzu. Oczom Akiry oraz Susan ujawnił się ich kompan w nieco zmienionej formie. Nadal był czerwony, w dalszym ciągu pokrywały go łuski tylko tym razem... bardziej przypominał smoka. Budowa jego ciała uległa zmianie. Z postaci humanoidalnej, przyjął postać bardziej zbliżoną smokom. Stał przed nimi teraz smok, na czterech łapach - wielki na ponad trzy i pół metra, długi na ponad siedem. W tej formie Ancalagon był masywny, wielki - jednak sama budowa jego ciała nie różniła się od tej w której widziały go przed chwilą. Po prostu urósł i zamiast na dwóch - zaczął poruszać się na czterech łapach. Jego łeb również zrobił się większy. Ślepia gada skierowały się ponownie ku kobietom, a widmo podeszło do nich oraz odezwało się, by od razu wyjaśnić co nieco. Tym razem usłyszały jednak jego głos w swych głowach. /Nie przeniosę nas tam teleportacją, gdyż nie wiem czy nie trafimy w ogień walki. Na nogach mnie spowolnicie - bez urazy./ Odezwał się, przy okazji bez pytania realizując swój plan. Ciała obu kobiet otoczyła czerwona energia, która bez pytania uniosła je ku górze - nie pozwalając im się temu przeciwstawić. W powietrzu, obie zostały przesunięte nad czerwonołuskiego - a następnie usadzone na jego grzbiecie. Bez siodła może nie będzie tak wygodnie ale dadzą sobie radę. Akira została usadowiona z przodu, zaraz za karkiem bestii, pozwalając się jej chwycić jego kolców. Susan umieszczona została za nią. Na grzbiecie również posiadał kolce, więc i tam będzie szło go złapać. Z resztą widmo nie puści ich całkowicie. Czerwona otoczka nie zniknęła z ich ciał, Ancalagon zamierzał trzymać je w ten sposób - by nie spadły. Oczywiście o zdanie nie pytał z prostego powodu - nie mieli na to czasu. /Czujcie się... zaszczycone./ Rzucił, nieco bez humoru. Ten osobnik nie należał do grupy widm które lubiły robić za wierzchowce. Wolał raczej nikogo na sobie nie nosić w ten sposób. Z resztą tutaj dużo czasu im nie dał. Jak tylko skończył mówić, samiec wyskoczył przed siebie i ruszył biegiem - nie bawiąc się w poruszanie po drodze - o niej. Bezskrzydły smok wykonywał bardzo dalekie skoki z jednego punktu do drugiego, czasami lądując na czyimś samochodzie i miażdżąc go niczym papierowe pudełko. Samochody gniotły się pod jego ciężarem, nie siłą. W tej formie, bestia ważyła w tonach, jego masa znacznie przewyższała masę zwykłych pojazdów. Przeszkody przeskakiwał, gdy jednak zaczynał biec - osiągając przy tym niebezpiecznie duże prędkości - jego łapy niemalże nie oddawały jego masy. Nie dało się usłyszeć huków, które powinny towarzyszyć biegowi takiego stworzenia. Teoretycznie powinien być słyszalny z połowy tego wielkiego miasta. Tymczasem jedyne co wydawało odgłos, to jego pazury lub pękające pod jego masą obiekty. Biegnąc, Ancalagon zręcznie wymijał ludzi, pojazdy w których ktoś się znajdował czy inne przeszkody. Zdarzało mu się nawet przy skrętach, po postu skoczyć ku ścianie, a następnie odepchnąć się od niej by nie wytracić prędkości. Jakimś sposobem był przy tym w stanie nie wybić sobą w tej ścianie dziury. W ten sposób, Susan i Akira pokierowały się na grzbiecie swego nowego kompana ku Texas Medical Center.
[ZT -> TUTAJ | Zaczekajcie na moje MG tam, dla Was i Rhoshana. Zostaniecie wprowadzone wtedy. Najlepiej napiszcie sobie posty do tego momentu, zapiszcie je na dysku, a następnie dopiszecie do części następnej i wrzucicie posty w następnym temacie. Tutaj wszyscy mając zt]
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) | |
| |
| | | | Lyndon B. Johnson Space Center (NASA) | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |