Powieki delikatnie się rozchyliły, by znów się zamknąć. I jeszcze raz, i jeszcze raz, aż w końcu zmęczone oczy mężczyzny otworzyły się, miotając obskurny sufit kawalerki, z którego tynk sypał się prawie tak intensywnie, jak śnieg w grudniu. Pierwsza myśl po przebudzeniu brzmiała "a więc jednak żyję...?", druga zaś połączona była ze zdaniem żołądka, który głośno oznajmił wszem i wobec, że to najlepszy czas, by coś przekąsić.
- A więc napełnijmy nasz pajęczy brzusio. - podniósł się, przechodząc z pozycji leżącej do siedzącej. Syknął cicho, jeszcze ciszej klnąc pod nosem. Wciąż czuł kłujący ból po ostatniej porażce. Jedyny plus był taki, że po upływie bóg wie ile czasu, ból był mniejszy i znośniejszy. Niedługo powinien zniknąć i Reilly będzie w pełni sił. A przynajmniej zawsze tak było...
Kiedy już ogarnął się, czyli dla tych bardziej ciekawskich: umył się i zjadł porządny posiłek, przywdział swój kostium. Czerwony spandeks opinał i eksponował jego mięśnie, zaś niebieska bluza pięknie komponowała się z ulicznym stylem. Na koniec ubrał swoje wyrzutnie sieci na nadgarstki, zaciągnął maskę na twarz i wyskoczył przez okno, szybując w dół. Tuż nad ulicą wystrzelił sieć, która przykleiwszy się do gzymsu budynku, pozwoliła mu na bujanie się po ulicach Manhattanu.
- Let's fight some crime!
z/t