|
| Śpiesz się powoli... - SESJA | |
| | Autor | Wiadomość |
---|
Mayhem
Liczba postów : 55 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Śpiesz się powoli... - SESJA Czw Maj 16, 2013 5:39 pm | |
| PROLOGKilka dni temu:Z gęstwiny wyłowiła się kudłata łapka, na którą padły pierwsze dzisiejszego dnia promyki słońca. Czarne oczka mrugnęły nieśmiało kiedy mały kształt wypełzał powoli na małą polankę. Do stacji benzynowej dotarł tuż przed zmierzchem. Drzwi trzymające się framugi na słowo honoru zaskrzypiały, jednak Fernando - właściciel tej nory – podnosząc wzrok znad słomianego kapelusza nikogo nie zauważył. Zaciągnął się papierosem i rozłożony jak chiński mandaryn, obrócił lekko na odrapanym, fotelu stukając obcasami kowbojek o ladę. Tuż nad jego głową znajdowała się informacja, że młodzieży do lat 18 alkoholu się nie sprzedaje, zaraz obok widniał kategoryczny znak zakazu palenia. Na zapleczu – jego szesnastoletni bratanek, Alfonso obracał swoją dziewczynę, obok stała zaś butelka tequili… Dziewuszka siedziała na obrotowym krześle – o czym pomyśleliście, ha?! Fernando wyrwany z drzemki ponownie zamknął oczy. Kiedy je otworzył przyglądał mu się leniwiec leżący na jego brzuchu. Łaaa… - wzdrygnął się pękaty właściciel stacji, zaskoczony obecnością intruza. Leniwiec podniósł łapkę z małym świstkiem papieru. „Zadzwoń pod ten numer…” Dalej znajdowała się informacja co należy powiedzieć do telefonu, co też Fernando uczynił. Tak, to zupełnie normalne, że nikt nie pyta leniwca z kartką o szczegóły – norma. Dzisiaj:Punisher w swoim mrocznym stroju z niemniej mroczną i złowieszczą reprezentacją obranej do kości twarzy na klacie, leciał samolotem nad kolumbijską dżunglą. Jako prawdziwy samotnik działający w pojedynkę, nie potrzebujący drużyny, indywidualista itp. skorzystał z okazyjnego lotu starym samolotem o dudniących jak @%@#^ wuwuzele silnikach. Ponieważ jego misja wymagała skupienia, opracowania odpowiedniej taktyki i tony przygotowań – bo jak wiadomo umiesz liczyć – licz na siebie - wziął ze sobą masę map, racji żywnościowych, cały ekwipunek, magazynków, amunicji i broni standardowo już o masie większej od niego samego przynajmniej ze 3 razy. Do tej pory nikt nie wiedział, jak on to robił i gdzie on to nosił, ale o pewne szczegóły profesjonalisty pytać po prostu nie wypada. Pech chciał, że jego pilotem był osobnik z skłonnością do noszenia podobnych ciężarów, z tą jedyną różnicą, że zamiast żelaza, bardziej kręciła go płynna zawartość szklanych butelek. Przy 5 podejściu do lądowania i czujnym wypatrywaniu przez wąskie okienka sterczących nikczemnie brzóz, ukrytych pod ziemią magnesów i laserów, udało mu się mniej więcej odnaleźć pas startowy. Aeroplan zniżył pułap i ni z gruchy ni z Pietruchy otworzył właz. Ciśnienie wyssało Franka na zewnątrz, jednak wyuczonym w Wietnamie ruchem otworzył uprzednio spadochron. Opadając w pobliżu płyty lotniska, obwieszony toną karabinów nasz samotny heros w końcu dotknął bezpiecznie ziemi. Jak zwykle czujny, jak zwykle przygotowany, jak zwykle zwarty i gotowy… nie wiedział, że pilot popieprzył lotniska i teraz czeka go dymanie 100 km przez dżunglę do właściwej lokalizacji. Mógł leźć na piechotę, zbudować z wykałaczki helikopter, spytać o podwózkę ciemnoskórych jegomości palących dziwne zawiniątka w starym Volkswagenie… albo jak człowiek skorzystać z rejonowej komunikacji autobusowej. Co z pilotem? Wylądował na płycie, wybiegł z kabiny i przechylając się poza linię kadłuba opróżnił zawartość żołądka o jakieś 3 kilogramy… Dzisiaj, gdzieś 100 kilometrów dalej, WŁAŚCIWA lokalizacja:Spiekota doskwierała od momentu, kiedy otworzyły się drzwi samolotu. Luksusowa maszyna wypełniona półnagimi pannami ocierającymi swe smukłe ciała z budyniu wypuściła schodki o złotych progach, błyszczących barierkach i innych cudach, z środka zaś wydostał się Deadpool. Na trawiastej płycie prowizorycznego lotniska czekał na niego… leniwiec. Gdzieś w oddali, na horyzoncie majaczyła chmura gęstego, czarnego dymu. W kieszeni najemnika nadal tkwiła niezwykle istotna wiadomość od króla kolumbijskiej dżungli . Leniwiec patrzył na niego swoimi ślepkami mrużąc je co chwila. Dziwne, możnaby przysiąc, że się uśmiechał… a może miał taki wyraz pyszczka. Dobrotliwy… słodki aż do porzygu. Zdawałoby się mówiący: „Dedpól, pomusz”… albo jakoś tak… Godzinę później na lotnisku pojawiła się kolejna maszyna mająca na celu dostarczyć na miejsce zarówno Cable’a jak i Domino. Dwójka poruszała się liniami lotniczymi może nieco mniej stawiającymi na przepych i bogactwo ale mimo tego, podróż była całkiem przyzwoita. Fotele wygodne, nie trzęsło jak na rodeo i ostatecznie nie musieli lądować ze spadochronem gdzieś daleko stąd. Na miejscu czekał tajemniczy jegomość, od którego nie mógł odczepić się mały leniwiec. Wydawałoby się, że zwierzak patrzy prosto na nich, nachalnie męczył ich swoim wzrokiem uroczo się uśmiechając. Wiadomość od Super Slotha: „Wiem, że jesteście zajęci, ale moi ziomkowie potrzebują waszej pomocy. Dżungla ginie, nasz dom jest zagrożony niżej macie koordynaty, spotkajmy się na lotnisku. Powodzenia…” |
| | | Domino
Liczba postów : 136 Data dołączenia : 22/10/2012
| Temat: Re: Śpiesz się powoli... - SESJA Nie Maj 19, 2013 5:06 pm | |
| Podróż minęła spokojnie i bez większych nieprzyjemności. Pomijając fakt, ile Domino musiała włożyć wysiłku w uspokojeniu Cable’a, gdy ten chciał urwać głowę 6-latkowi, który kopał w jego oparcie fotela. Oczywiście tłumaczenie, że chłopiec był mniejszy i nie stanowił zagrożenia niewiele dawało, dlatego też Domino sięgnęła po swoją super-hiper-tajną-kobiecą broń. A tak poza tym było całkiem miło i przyjemnie. Domino cieszyła się, że w końcu dolecieli na miejsce, bo zaczynało się jej naprawdę nudzić. Rozwinęła kawałek kartki z krótką wiadomością „Wiem, że jesteście zajęci, ale moi ziomkowie potrzebują waszej pomocy. Dżungla ginie, nasz dom jest zagrożony niżej macie koordynaty, spotkajmy się na lotnisku. Powodzenia…”. Wiadomość krótka, zagadkowa i nieco dziwna. Kobieta jednak nie zastanawiała się długo i postanowiła przybyć szybko na miejsce. Według Google Earth dotarli na miejsce i byli nawet na czas. Domino spojrzała w niebo, lekko mrużąc brązowe oczy i odgarnęła włosy z policzka. Zastanawiała się, czy ktoś jeszcze tu przybędzie oprócz ich. A jeżeli tak, to kto jeszcze będzie z nimi współpracował. Liczyła na wyborowe towarzystwo, przy którym nie mogłaby się nudzić. Jakieś ciekawe charaktery i niebrzydki wygląd. Domino uśmiechnęła się lekko i spojrzała na swojego towarzysza. Była również ciekawa, czy została przewidziana jakaś nagroda. Była kobietą i lubiła pieniądze jeszcze bardziej niż błyszczące drobiazgi. Pytanie, czy ktoś ich odbierze z lotniska i wyjaśni cokolwiek było zbędne. Na miejscu już jednak ktoś na nich czekał. Ale nie sam. Gość czekał z uczepionym do niego leniwcem. Kobieta zmrużyła oczy, bo najzwyczajniej w świecie wydawało się jej, że leniwiec uśmiechnął się do niej. A może tylko jej się wydawało? - Czas zacząć zabawę.
|
| | | Cable
Liczba postów : 238 Data dołączenia : 22/10/2012
| Temat: Re: Śpiesz się powoli... - SESJA Nie Maj 19, 2013 6:15 pm | |
| - Przyda nam się trochę opalenizny... Próbowałaś się kiedyś opalić? - Przytaknął kobiecie stojąc na płycie lotniska i podobnie jak ona spoglądając na oślepiający, wędrujący po nieboskłonie okrąg. Chwilę później założył okulary słoneczne. Nie chciał być złośliwy, cera Domino z powodu mutacji była bledsza niż u większości ludzi i szczerze ciekawiło go jak reagowała na słońce, wcześniej z kolei nie miał okazji o to zapytać. Odkąd przybył z przyszłości minęło nieco czasu, a on spuścił nieco z pary. Dlatego zamiast ciężkiego uniformu bojowego nosił teraz na sobie krótkie spodenki khaki z lekkiego materiału, sandały i czerwoną koszulę w żółte kwiaty, do tego obowiązkowa rękawiczka, która zakrywała jego metalową dłoń. Odebrał bagaże, jego spluwy bez problemu przeszły przez kontrolę na lotnisku ponieważ nie były wykonane z materiałów z jakich obecnie wytwarzało się broń. Po chwili zlokalizowali czerwonego nindżę, który czekał na nich w towarzystwie leniwca.... Cable nigdy nie widział leniwca, więc jego widok zaskoczył go bardziej od widoku czerwonego nindży, który względnie komponował się w jego wyobraźni z realiami i obrazem społeczeństwa z terenów ameryki południowej. - Co to za pier#@%ony misio-małpiszon? - Wypowiedział te słowa takim tonem głosu, że Domino mogła odczytać je jako "Strzelamy czy uciekamy?", bez wątpienia mężczyzna dopatrywał się w tym dziwnym stworze o wielkich pazurach potencjalnego zagrożenia, i jeszcze ten podstępny uśmiech.... |
| | | Punisher
Liczba postów : 189 Data dołączenia : 14/04/2013
| Temat: Re: Śpiesz się powoli... - SESJA Wto Maj 21, 2013 1:27 am | |
| Jeśli ktoś chciał się skontaktować z Frankiem Castle, istniał tylko jeden pewny sposób: przez mieszkanie na Bronksie, które nabył lata temu, pod przykrywką. Bardzo droga skrzynka pocztowa, ale bezpieczna. Bezpieczna z trzech powodów. Po pierwsze: Punisher sprawdzał ją tylko 5 razy w roku, nie stosując żadnej reguły, wybierając dni. Po drugie: obserwował mieszkanie przez cztery dni przed sprawdzeniem poczty. Po trzecie: o tym mieszkaniu wiedziały tylko cztery osoby. W tym Nick Fury, który będąc dyrektorem wielkiej organizacji szpiegowskiej, znał pewnie setki innych sposobów, za pomocą których mógł się z nim skontaktować. Jak wtedy, gdy chcąc spłacić stary dług i wykorzystać umiejętności Punishera, zaproponował mu śmierć Franka Castle, nową tożsamość i przedstawił Inicjatywę Avengers. Frank odmówił. A teraz listonosz przyniósł mu wiadomość o tajemniczej treści. I nie tyle sama wiadomość go interesowała, co osoba, która ją nadała. Bo dość szybko ustalił, że żadna z tych trzech osób nie wiedziała, o co chodzi. Trzech, bo nie miał, jak skontaktować się z Fury'm. A nie był tak głupi, żeby wpaść do Starka i użyć go jako pośrednika. Tak więc musiał założyć, że to jednooki. A tak się składa, że stary Nicky był gościem, dla którego mógł udać się do Kolumbii. 18 godzin później Castle wykonał dwa telefony i... Dzisiaj. Leciał samolotem transportowym Northrop YC-125 Raider gdzieś nad kolumbijską dżunglą. Punisher chciałby powiedzieć, że to był zabytkowy samolot. Zabytkowe samoloty są zadbane i poza tym, że minęło sporo czasu od momentu ich konstrukcji, nie można im niczego zarzucić. To był złom. Ledwo odrywający się od ziemi, rozpadający się złom. Zupełnie jak pilot, który nie był pilotem najwyższych lotów nawet na trzeźwo(a *** podczas czterogodzinnego lotu opróżnił z osiem butelek...), ale był najtańszym pilotem, dostępnym w tej chwili. No i nie zadawał pytań, więc Punisher mógł wnieść na pokład 70 kg broni i materiałów wybuchowych. W końcu nie miał zielonego pojęcia, czego może się spodziewać. A w końcu był w Kolumbii, gdzie śmierć spowodowana postrzałem z broni palnej jest częstszą przyczyną zgonów niż choroby... Pijany pilot po raz siódmy opowiadał ten sam sprośny dowcip o marchewkach, karle i koniu, który nie stał się ani trochę zabawniejszy, gdy próbował nieudolnie wylądować, gdy otworzony właz wyssał Franka, który z całych sił trzymał się, by nie opuścić samolotu. - Skur... - wywarczał jeszcze, nim nie wypadł na dobre, w ostatniej chwili łapiąc dwie ciężkie torby z wyposażeniem. Bardziej w dramatycznym geście złapania czegokolwiek, niż samej chęci opuszczenia pokładu z uzbrojeniem. Całe szczęście, że założył plecak ze spadochronem zaraz po przekroczeniu kolumbijskiej przestrzeni powietrznej. Mimo nieplanowego lotu, nie stracił panowania nad sobą. Po jakichś 40 sekundach spadania z prędkością 200 km/h, pociągnął za linkę, by rozłożyć spadochron, czemu towarzyszyło nienawidzone przez niego szarpnięcie. Wszystko odbyło się bez żadnych (dalszych) niespodzianek. Spadochron rozłożył się prawidłowo, a Frank po 5 minutach znalazł się bezpiecznie na ziemi. Tych 5 minut poświęcił na zastanawianiu się, w jaki sposób zabić tego kretyna, który pozwolił mu wypaść. W końcu ściągając z siebie plecak i wygrzebując się spod materiału, zdecydował się po prostu trzepnąć pilota w ryj. Krótkie rozeznanie pozwoliło mu stwierdzić, że nie wylądował tam, gdzie planował. Szybkie zerknięcie w mapę i... Odkrył, że to jakieś dwie godziny stąd. 100 kilometrów! W międzyczasie wylądował jego samolot, z którego od razu wyskoczył pilot z zamiarem opróżnienia żołądka. Nie trzeba być specjalistą, by wiedzieć, że ten już dzisiaj nie da rady nigdzie polecieć. Nic to. Frank stracił swój środek transportu. Jednak nic straconego! Punisher odkrył bowiem obecność jakichś tubylców, więc podszedł do nich(po drodze kopiąc w tyłek pilota z taką siłą, by ten wleciał we własne wymioty). - Voy a dar 1.000 dólares por coche* - powiedział po hiszpańsku głosem nie znającym sprzeciwu. Tysiąc to i tak kawał grosza za takie coś, zwłaszcza dla takich, jak tamci. - Spoiler:
* (hiszp)Dam 1000 dolarów za wóz
Mayhem, jak chcesz, mogę Ci dokładniej rozpisać ekwipulento. <3
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Śpiesz się powoli... - SESJA | |
| |
| | | | Śpiesz się powoli... - SESJA | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |