|
| Downtown Houston | |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| | | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Sro Kwi 20, 2016 4:52 pm | |
| Gęste chmury zaczęły zbierać się nad słonecznym Houston. Zjawisko było o tyle niespodziewane, że wiadomości nie przewidywały dzisiaj żadnych opadów. Chmury nie dotarły nad miasto z żadnego konkretnego kierunku, natomiast zaczęły zbierać się bezpośrednio nad nim. Chmury pokryły zasięgiem całe Houston oraz jego przedmieścia. Gęsto oplotły niebo, tworząc w mieście nieprzyjemny mrok. Ludzie na ulicach zaczęli odczuwać spadek temperatury, co niektórzy ze zdenerwowaniem obserwowali nagłą zmianę pogody. W pewnym momencie chmury nad samym Downtown zaczęły się rozchodzić na boki, "otwierać" przejście. Znad samych chmur zaczęło się ujawniać coś... monstrualnych rozmiarów obiekt, który wyłaniał się z czarnych teraz chmur. Osiadł on nad samym centrum miasta, zatrzymując się około stu metrów nad ziemią. Inwazja? Obserwujący to na ziemi ludzie zaczęli panikować, Amerykanie - pamiętając lekcję z Nowego Jorku - szybko brali nogi za pas. Pakowali się do swych samochodów i w pośpiechu próbowali oddalić. Niewiele było potrzeba by wybuchła panika. Rozdzwoniły się telefony alarmowe, linie zostały błyskawicznie przeciążane. Nad miastem zawisł kolosalny okręt obcych.
Z ogromnego, około czterdziestu kilometrowego okrętu obcych, wyleciały trzy mniejsze maszyny. Były one wielkie na około trzy kilometry każda. Rozleciały się one na północ, wschód oraz zachód. Były to wielkie jednostki transportowe, tak zwane "carriery".
Maszyny rozeszły się po mieście, a potem cała czwórka zaczęła wyrzucać ze specjalnych hangarów kapsuły, w których masowo zrzucane były wojska najeźdźców. Po rozbiciu kapsuły, z środka wydostawały się różnego rodzaju istoty, obcy, potwory - które rozpoczynały bezlitosny mord na mieszkańcach Houston. Główny okręt w tym samym czasie wystrzelił z siebie cztery osobne kapsuły z generatorami oraz ich "obstawą". Miały one wylądować w wybranych punktach miasta, a następnie zapewnić przewagę. W tym samym czasie, z głównego okrętu w kierunku ziemi wystrzelił promień, który "wbił" się w ziemię. Następnie z samego czubka okrętu inwazyjnego zaczęła rozchodzić się energia tworząc pole energetyczne dookoła Houston. Sytuacja wyglądała tragicznie... (Reszta informacji pojawi się w dziale "Media")
|
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Pią Sty 06, 2017 4:19 pm | |
| Zaśmiała się cicho jednocześnie spokojnie potakując, gdy Asuna wtraciła się w jej krótkie wytłumaczenia odnoście zapachu widm. -Przynajmniej już wiem skąd wasza nazwa Spojrzała poważnie na samice i kiwnęła głową. Fenris może nie pojmował tego do końca, ale Amelia już co nieco wiedziała, a innych rzeczy się domyślała, tak jak na przykład kim byli egzekutorzy. Skoro ścigali Onu, inne widmo, sami musieli być potężni. Nie mówiąc, że budzili widoczny respekt u Asuny. Tyle wystarczyło Amelii by się ich bać. Spodobało jej się, że Asuna odpowiedziała szybko i zdecydowanie. Kiedy przyglądała się samicy podczas tej krótkiej wymiany zdań utwierdziła się w przekonaniu, że jest ona zdeterminowana. To nieco poprawiało humor Amelii. - Skoro Nodin już nie jest związany klątwą, to zostaje jedynie Onuris. Powiedziała spokojnie. Wątpiła by ktokolwiek z załogi polubił ją na tyle by biegnąć jej na ratunek. NIe czuła się też na tyle ważna by w ogóle brać to pod uwagę. Rozmowa się skończyła dokładnie w momencie gdy Asuna chwyciła ich swoją mocą i przeniosła. Nim choćby zdążyła mrugnąć stała, wciąż obok Wilka, ale na jakiejś ulicy, dokładniej skrzyżowaniu. Znikł okręt, kapsuły hibernacyjne. Patrząc po zabudowaniach było to centrum jakiegoś miasta, a przynajmniej bliska okolica centrum. Zniknęła również Asuna. " No nie źle. Zostawiła nas najnormalniej w świcie...", zdążyła jeszcze pomyśleć, nim jej ciało ogarnęła niemoc. Już wcześniej, gdy tylko pierwszy raz szybko przesondowała wzrokiem okolice, zauważyła fale białej energii wydobywające się z jednego z budynku, ale dopiero gdy jedna z nich uderzyła w jej ciało zaczęła się poważnie martwić. Jej karpatiańskie geny właściwie wykluczały choroby, więc bardzo rzadko odczuwała słabość. Tak zdarzało jej się przeciążyć podczas nie jednego śledztwa, ale to co czuła teraz było dożo silniejsze, a przede wszystkim nagłe i niespodziewane. W głowie kręciło jej się tak, że aż ją zamroczył i nie wiedziała gdzie góra a gdzie dół. Ból głowy sprawiał dodatkowo,że jej wzrok odmówił posłuszeństwa. Obraz zaczął jej się zamazywać. Do tego dochodziły nudności. Czuła po prostu jak wszystko co zjadła w przeciągu ostatnich 24 godzin kotłuje się w jej żołądku i podchodzi falami do gardła, dążąc do opuszczenia jej organizmu inną drogą niż powinno. Ciało zaczęło jej ciążyć, jakby przetrenowała się na siłowni. Kończyny wydawały się jednocześnie za ciężkie i zbyt lekkie by nimi poruszać. Z każdą sekundą była coraz bardziej przerażona, aloe starała się tego nie okazywać. Walczyła z poczuciem niemocy. Uparcie otwierała oczy, za każdym razem gdy ciężkie powieki opadały. Starała się znaleźć wzrokiem jakiś punkt zaczepiania by się skupić na nim i w ten sposób opanować zawroty głowy. Zaciskała i rozluźniała pieści zmuszając mięśnie do posłuszeństwa. Na nic się to jednak zdało. Nie minęła minuta, a nogi ugięły się pod nią. Upadła do przodu na krótki moment amortyzując zderzenie z asfaltem ostatkiem sił podpierając się na dłoniach. Jednak po chwili i ręce odmówiły je posłuszeństwa. Upadła ciężko tuląc policzek do zimnej jezdni, która w tym momencie wydawała jej się cudowną przytulanką. Patrzyła niewidzącym wzrokiem w stronę Wilka. Ledwie widziała jego postać przez mgłę zasnuwającą jej oczy. Widziała jednak i słyszała na tyle dobrze by zorientować się, kiedy podeszły do nich jakieś istoty. Zebrała resztki sił i nieco się przesunęła tak by unosząc lekko głowę zobaczyć kto nawiedził ich w półprzytomne ciała. Nie zdążyła się zbyt dobrze przyjrzeć istotom, gdy poczuła tępy ból z tyłu czaszki i straciła przytomność. Obudziło ją irytujące brzęczenie. Potem zorientowała się, ze z całą pewnością nie leży już na przyjemnie chłodnym asfalcie. Stała, a coś oplecionego wokół jej nadgarstków trzyma jej ręce wysoko w górze ograniczając zakres ruchów. Jej ciało przeszywał nieprzyjemny chłód, a brak przyjemnego dotyku bawełny na skórze trochę ją martwił. Wyczuwała w powietrzu zapach wilgoci, która jeszcze bardziej wzmacniała poczucie chłodu. Pocieszający był za to brak zawrotów głowy i nudności. Wciąż była jednak słaba i czuła to aż nazbyt wyraźnie. Otworzyła powoli. Zamrugała kilka razy niczym na zwolnionym filmie ciężkimi powiekami. Uniosła nieco głowę, która nim udało jej się utrzymać ją na przyzwoitym poziomie opadłą jej kilka razy pod własnym ciężarem, i aż jęknęła, gdy tępy ból powrócił ze zdwojoną siłą, a na szyi poczuła gorącą ciecz. Nawet z przytłumionymi zmysłami doskonale czuła zapach własnej krwi. Nieprzyjemna wilgoć z tyłu głowy sugerowała, że ktoś ją uderzył w głowę i rozciął skórę. Miała tylko nadzieję, ze nie ma jakiś trwałych uszkodzeń czaszki. Zebrała siły i spojrzała najpierw wokół siebie. Była w jakimś pomieszczeniu. Stosunkowo małym i całkowicie betonowym, choć biała farba na ścianach starała się to nieco ukryć. Odkryła przynajmniej co wydawało ten irytujący dźwięk, który wybudził ją. Stara żarówka wisiała na środku sufitu i była jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Nie było okien, a jedynym wyjściem, chyba ze potrafisz się teleportować lub przechodzić przez ściany, były metalowe drzwi dokładnie na wprost niej. Spojrzała w bok, na Wilka, który pewnie też powoli odzyskiwał świadomość, o ile nie odzyskał jej wcześniej. Nie wyglądał na bardziej rannego niż gdy traciła przytomność. W duchu westchnęła z ulgą. Dopiero gdy przynajmniej tak naocznie sprawdziła stan swojego towarzysza zajęła się dokładniej samą sobą. Oceniła powoli swój stan. Miała dość mocno krwawiącą ranę na głowie, ale nie martwiła się tym zbytnio. Z jej przyspieszoną regeneracją rozcięcie zniknie w ciągu najbliższych godzin całkowicie, a nie wydawało jej się by miała jakieś poważniejsze obrażenia czaszki. Zmysły były wciąż przytłumione co przyprawiało ją o drobną migrenę, ale powoli wracały do normy. Najgorsze było osłabienie i zimno. Czuła się jakby przeforsowała się poważnie podczas ćwiczeń lub coś takiego. Jej mięśnie zwyczajnie były zmęczone. Co do temperatury... początkowo nie zwróciła na to uwagi, zamroczona wciąż lekko i mając inne priorytety po prostu, ale była naga. Uświadomienie sobie tego otrzeźwiło ją natychmiast. Domyślała się, że skoro ich pojmano to również pozbawiono wszelkiej broni, ale jej ubrania mogli oszczędzić. Przynajmniej bieliznę. Co mogłaby ukryć w staniku? Karabin maszynowy? Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. W tym momencie w pełni się z tym powiedzeniem zgadzała.Poczuła się zwyczajnie poniżona. Dla niej nagość była dużo bardziej intymna niż dla Wilka czy któregoś z widm. Oni praktycznie non stop chodzili nago, ale mieli futra lub łuski. Ona miała jedynie delikatną skórę. Wolała nawet nie myśleć co planują w nią zrobić. Kobiety w niewoli nigdy łatwo nie miały. Siedziała jednak cicho. Zaciskając zęby i połykając raz po raz gorzkie łzy upokorzenia i wstydu. Starała się oddychać spokojnie, głęboko, by uspokoić się nieco. W pierwszym odruchu chciała powiedzieć Wilkowi, żeby nie otwierał ślepi lub je zamknął, zależnie czy już się obudził czy jeszcze nie. Zrezygnowała jednak. Jak na upartą istotę przystało nie miała zamiaru dać najmniejszej satysfakcji swoim oprawcom. Mijały minuty. Poruszała lekko rękoma, na tyle na ile pozwalały na to łańcuchy. Rozruszała nogi. Nie próbowała zerwać łańcuchów. Patrząc na nie domyślała się, że to wyższa technologia i nawet w pełni sił nie miała by szans naruszyć więzów. Miała nadzieję, że po wcześniejszych doświadczeniach Wilk również nie będzie się męczył. Jeśli jednak zdecydował się na szarpaniny uspokoiła go. Jej ciało przeszła fala jeszcze większego zimna, gdy drzwi się otworzyły. Do pomieszczenia weszły jakiś istoty. podobne do widm, ale jednak raczej nie widma, choć co ona tam wie na ten temat. Biały stwór ruszył wprost na nią, czarny ku Fenrisowi. Mimo poniżenia, wstydu jaki czuła, stała dumnie patrząc stworowi prosto w oczy i czekając co też ten zrobi. Niech sobie nie myśli, że tak łatwo ją złamie. Im bliże istoty nich były tym większy niepokój ogarniał ją. Oddychała głęboko i potrząsała głową zaciskając mocno powieki. " To nie moje uczucia... Nie moje. Ciii... Spokojnie... Wdech i wydech" powtarzała w myślach niczym mantrę raz po raz próbując odgonić dziwny niepokój. Nie miała zamiaru okazać strachu. Bezskutecznie. Niepokój ogarniał ją coraz bardziej z każdym krokiem stworów. - Spadaj na palmę kokosy zrywać Rzuciła wyzywającym tonem, choć nieco jękliwie. Głos brzmiał jak jej własny, a jednak zupełnie inaczej. - Nie Wyjąkała nie mogąc złapać tchu. Została uniesiona w górę za gardło. Automatycznie zaczęła zmniejszać zapotrzebowanie płuc na tlen i spowalniać prace serca, by wolniej się dusić. Wciąż zwyczajnie się dusiła, ale żeby ją ostatecznie udusić potrzeba było odrobiny więcej czasu. Dla niej była to obronna reakcja, całkowicie instynktowna. Gdy w jej żyłach płynęła adrenalina cały jej organizm bronił się przed utratą przytomności. -Aa Wyjęczała na na krótkim wdechu, który udało jej się złapać, gdy pazury stwora rozerwały jej skórę. Czuła jakby wewnątrz ran miała kwas. Zamknęła oczy i skupiła się na tym by jakoś odciąć się od bólu, z marnym skutkiem. Paliło piekielnie. Dochodziły jeszcze dźwięki katowania Wilka. Nie wiedziała co ją bardziej bolało. Własne rany czy serce z powodu Fenrisa. Dostawało mu się bo poszedł z nią. Poczuła jak uścisk na jej gardle nagle znika. Wzięła głęboki wdech, który zaraz wypuściła, gdy uderzenie w brzuch wycisnęła po prostu z niej wszelkie powietrze. Poczuła krew w ustach. Przygryzła sobie język do krwi. Ni z tego ni z owego stwory się odsunęły. Dopiero ich słowa uświadomiły jej co się dzieje. Onu przybył. I zatrzymał czas sądząc po znieruchomieniu postaci i uciszeniu się brzęczącej żarówki. - Spoko. Pobawiliśmy się Rzuciła plując krwią, która zebrała się w jej ustach. Widziała za sobą wielki cień, mniejszy za Fenrisem. Wiedziała kto stoi za nią. Po prostu wiedziała, ale nie miała sił obrócić głowy. Jej łańcuchy zabłysły na biało i zniknęły, osłabiona padła do tyłu niczym zemdlona. Wpadła prosto w znajome ramiona. Uśmiechnęła się sennie z zamkniętymi oczami. Wszystko ją bolało i nie miała sił otworzyć oczu skoro już mogła sobie poleżeć. instynktownie mocniej wtuliła się w łuskowate ramię, chowając się jak dawniej. Głowę maksymalnie wtuliła w zagłębienie między szyją a ramieniem swojego łóżeczka, a dłoń delikatnie ułożyła na jego piersi badając znajome łuski. Coś rozbłysło pod jej powiekami i wszelki ból zniknął. Dopiero gdy poczuła się całkowicie normalnie otworzyła oczy i ujrzała, że łuski które głaska drobnymi ruchami trzymając dłoń na piersi widma, dokładnie w miejscu gdzie bije jego serce, wcale nie są takie znajome. Są... białe. Odsunęła się trochę by móc przyjrzeć się pyszczkowi i ten też był inny, tak samo jego ślepia. wszystko co kiedyś było czarne lub, jak w przypadku oczu, czerwone teraz stało się śnieżno białe. Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się szeroko. Niemal rozpłakała się gdy Onu zwrócił się do niej ciepło. Był inny niż go pamiętała, a jednocześnie nie mniej znajomy. Na jej ciele pojawiło się ubranie, a ona po prostu objęła braciszka za szyję wtulając się mocno. Zwyczajnie rzuciła się mu na szyję. Policzkiem zaczęła pocierać lekko o bok głowy widma, niczym przymilająca się kotka. Trwała tak dłuższą chwilę, a z jej oczu płynęły od dawna wstrzymywane łzy. Płakała cicho, bez szlochów i pociągania nosem. Potarła kilka razy nosem o policzek brata i odsunęła się by jeszcze raz spojrzeć na jego pyszczek. Tyknęła krotko nosem w jego nos i potarła lekko w tak zwanym eskimoskim całusie, uśmiechając się szeroko. Chwyciła jego głowę w dłonie I przez moment po prostu patrzyła mu w oczy, a z jej własnych wciąż ciekły gorące łzy, choć na ustach widniał szeroki, przepełniony szczęściem ciepły uśmiech. Skuliła się i ułożyła szybko tak by przyłożyć ucho do jego piersi i posłuchać serca. Zajęła swoje miejsce. - Wpadłeś do wybielacza? Zaśmiała się po chwili ocierając wreszcie samej policzki i odsuwając się lekko by spojrzeć na brata. Dopiero w tym momencie przypomniała sobie, ze nie są sami. Spojrzała na Asunę i Wilka. - Jak tam? Spytała patrząc na nich z troską. Wędrowała spojrzeniem od Asuny przez Wilka aż do Onu i z powrotem. Chodziło o to jak się czują. Czy nic im nie jest, no i co dalej. Sama najchętniej została by tak jak jest, w ramionach brata. Znów lekko potarła tym razem czubkiem głowy o policzek Onu patrząc na niego z troską. Chyba nikogo nie dziwiło, ze to jego stan najbardziej ją interesował. Była jednak również zmartwiona samopoczuciem pozostałej dwójki. Niechętnie dosyć zlazła z kolan brata i podeszła do Asuny. Musiała znów unieść się nieco telekinezą by dostać, ale nie czuła już osłabienia więc nie miała nic przeciwko temu drobnemu zużyciu energii. Objęła samicę za szyję i została tak moment po czym odsuwając się potarła lekko policzkiem o jej policzek. Wyciągnęła rękę do Wilka z cichym zapytaniem czy może go pogłaskać po łbie. Wiedziała, że przynajmniej ziemskie wilki i Nat, desoriński wilk to lubią. Jeśli w jakikolwiek sposób jej pozwolił przeciągnęła dłonią po jego łbie z włosem, a potem lekko podrapała za uchem. Jeśli nie, zabrała rękę i się po prostu uśmiechnęła. Stanęła normalnie przed dwójką i ukłoniła się im, schylając głowę. Dziękowała i przepraszała obojga. Dziękowała Asunie za zwrócenie jej brata, gdyby nie ona nawet nie wiedziała by gdzie szukać. Wilkowi, że mimo świadomości niebezpieczeństwa ruszył z nią, choć miał inny wybór. Przepraszała , a raczej wyrażała żal, ze oboje zostali w tej całej operacji poszkodowani nie mniej niż ona. A nie wydawało się by był to koniec. Stwory, które ich katowały wciąż zatrzymane w czasie były zaledwie kawałek od nich i chyba należało by coś z nimi zrobić. Wróciła do brat. Nie weszła już mu na kolana. Zwyczajnie stanęła obok i się o niego oparła lekko, przytulając się w ten sposób do niego. Czekała aż ktoś powie co dalej. |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Nie Sty 08, 2017 10:01 pm | |
| Wilk poniekąd spodziewał się tego co nastanie gdy smoczyca wyciągnęła ku nim ręce odruchowo spiął się i pewniej stanął na nogach. Zakładał że lada moment mogą zostać otoczeni przez wrogów aby stworzyć sytuacje zagrożenia życia Amelii. Nie spodziewał się tylko jednego. Ich samotna potyczka miała wyglądać inaczej niż ją sobie zaplanował. Owszem, wrogów wokoło nie brakowało, tylko odebrano im chwałę walki z nimi. Ledwo wylądowali na ziemi Houston zaatakowano ich dziwną bronią. Stanął plecami do Amelii w pozycji bitewnej oceniając możliwości i ilość wrogów. Jednak gdy tylko uderzyła w niego jedna z dziwnych fal energii poczuł dziwną miękkość w kościach. Do tego wzrok znowu zaszedł mu mgłą, a głowa zaczęła ciążyć. Dla odpornego organizmu asgardczyka, tak samo jak dla karpatianki była to zupełna nowość. Wilk czuł że traci kontakt ze światem. Zaryczał groźnie. Miała to być groźba, której nie był w stanie poprzeć czynami. Kilka razy zamiótł na ślepo szponiastymi łapami i wykonał krok w stronę napastników, ale nie złapał równowagi i wyrżnął jak długi na ziemię. Był w stanie wyczuć że Amielia również padła na ziemię, a chwilę później straciła przytomność. Przeklinał swoją niemoc. Na szczęście nie trwało długo nim on sam dołączył do Ameli w błogiej nieświadomości. Obudzili się niemal jednocześnie. Niemal momentalnie po przebudzeni wilk szarpnął za spinające go łańcuchy. Oczywiście nie było żadnego efektu. Nie spodziewał się innaczej, jednak strach przed łańcuchami urósł do niego niemal do poziomu fobii, czy nawet paranoi. Szarpał się jeszcze przez chwilę, aż w końcu zauważył że Amelia dziwnie reaguje na własną nagość. Co to było za uczucie? Niepokój? Wstyd? Wilk zupełnie tego nie rozumiał, ponieważ nagość nie była dla niego niczym niezwykłym, a sama Amelia miała ciało, które niejednego doprowadziłoby do szaleństwa. Gdy tak na nią patrzył wpadł na pewien pomysł. Uspokoił się i powrócił do swojej asgardzkiej postaci. Spodziewał się że mniejszy nadgarstek da radę przecisnąć się między okowami. Potem mógłby stłuc tę przeklętą przez bogów świecącą kulę pod sufitem i zaczaić się w ciemnościach na ewentualnych oprawców. Nic jednak z tego nie wyszło, gdyż gdy tylko wilk przybrał nową postać, kajdany zmniejszyły się, tak by pasować do jego nadgarstka. W efekcie czego w tej chłodni wisiało teraz dwoje nagich istot wyglądem przypominających ludzkie. Pod postacią człowieka również chwilę się szarpał bez słowa, ale uczucie dziwnego osłabienia powodowało że nie miał na to siły. Młodzieniec zastanawiał się powoli czy dałby radę rozsadzić łańcuchy powiększając się, ale zakładał, że prędzej wyrządzi szkodę sobie, niż tym pętom. Nie mniej powoli przekonywał się do zaryzykowania tej teorii. Nie spędzi ani minuty dłużej w łańcuchach mając przy tym coś do powiedzenia. Nim jednak wcielił swój plan w życie do pomieszczenia wpadły dwie istoty, które niewprawnemu oku mogłyby pomylić się z widmami. Jeden z nich podszedł do niego i z całej siły wyrżnął mu w twarz. Siła ciosu na chwilę pozbawiła go kontaktu ze światem. Stworzenia te nie były widmami, jednak z tą chwilą niewiele się od nich dla niego różniły. Chwilę potem nadszedł następny raz...i następny i następny i następny. Wilk nie przejmował się bólem. Był urodzonym wojownikiem oraz bestią. Ból, nie ważne jak wielki był tylko informacją. Informacją że jeszcze żyje i wciąż może walczyć. To co przyszło razem z bólem było dużo gorsze. Emocje wypchnęły wilka z tego świata do jakiegoś innego, mrocznego, wewnątrz jego głowy. Ból już nie istniał. Zostały tylko wspomnienia uwięzienia, bólu, odtrącenia, samotności, przemijania, nieskończoności. W tym samym czasie ktoś kazał mu wzywać na pomoc ojca. Z początku się bronił, słaniał przed duchowymi razami żalu i upokorzenia. Widział bogów szydzących z jego nagości i pokazujących go sobie palcami. Może raz jeden wezwał ojca. Ból był nie do zniesienia. Nie był świadom tego co dzieje się w tym czasie z Amelią. Ona sama mogła zobaczyć jak asgardczyk zamykając kurczowo oczy skamle, tarza w konwulsjach i słania od ciosów, również tych, które nie następują. Wtem wszystko stanęło. Kto przybył? Jego ojciec Loki? Dopiero teraz wilk z wielkim trudem przypomniał sobie gdzie jest i co robi. Z jego perspektywy minęło przynajmniej dodatkowe pięćset lat jego zamknięcia. Nie miał nawet siły odpowiadać widmom. Bez ich pomocy zwaliłby się zapewne jak długi na ziemię i musiałoby pewnie minąć kilka dni, nim sam doszedłby do siebie. Dopiero pod wpływem jej magi zdołał jakoś uświadomić sobie że minęło zaledwie klika chwil tortury. Zdjął go prawdziwy strach, gdy przypomniał sobie że smoczyca nałożyła na ich umysły zaklęcie ochronne. Gdyby nie ono jego umysł prawdopodobnie zostałby doszczętnie zniszczony. Nigdy nie obudziłby się z koszmaru. Miał tylko nadzieję że na prawdę nie wezwał swojego ojca, bo ten zapewne zrugałby go za wzywanie bez powodu, a tym bardziej nie będąc w bezpiecznym miejscu. Spojrzał wściekle na ich oprawców. Wiedział co zrobili z nim, a szybkie spojrzenie na Amelię pozwoliło mu dopowiedzieć sobie resztę. W jego umyśle pojawiły się wizję kolejnych, równie brutalnych i nie mniej adekwatnych tortur, jakie miał ochotę nad nimi przeprowadzić. Prawdopodobnie wszyscy mogli je z łatwością odebrać. Pewnie dlatego samica ostrzegła go przed podobnym działaniem. Dopiero teraz zauważył że samica również jest ranna i zrobiło mu się dość głupio. On sam nie odkrył jeszcze jak można zranić widmo, więc ona przeszła przez coś, z czym ich cierpienie nie mogło się nawet równać. Gdy tylko doszedł jako tako do siebie, wilk wrócił do swej typowej postaci dwunożnej bestii. Widma nie miały żadnego problemu z rozpoznaniem go w tej postaci. Prawdopodobnie wiedziały o niej na długo zanim ją przybrał. Amelia odnalazła swojego brata i cały ten obrazek niemal przyprawił wilka o mdłości. A więc ten kolos to był zapewne ten niesławny Onirus. Niespodziewanie Amelia wyciągnęła w jego stronę rękę. W jego umyśle zaskoczyła jakaś dziwna synapsa, resztka z tortury nie usunięta przez Asunę. Znów stał pośrodku Asgardu, spętany przez bogów ku ich uciechy a zamiast Amelii stał przed nim Tyr i wyciągał ku niemu rękę. Wilk momentalnie odskoczył do tyłu, jak oparzony gorącym żelazem. Dopiero po chwili uspokoił łomotanie serca i uświadomił sobie gdzie jest. Wyciągnął w stronę Amelii rękę z wyprostowaną dłonią. Miał być to na raz znak że nic mu nie jest, ale nie potrzebuje pomocy. Sam natomiast ciężko dyszał. Nie był to właściwie koniec ich przygody. Amelia odkłoniła się przed nimi w dziwny sposób, ale wciąż została kwestia ich więzienia. - Onirusie, to honor cię poznać. Teraz opuszczamy to miejsce, czy podrzynamy wpierw gardła tym stworom? |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Wto Sty 10, 2017 10:50 pm | |
| NPC Storyline - Asuna|Onuris Onuris starał się zachować nieco bardziej pasywnie oraz poważnie. O ile Amelia mogła dać upust emocjom, o tyle widmo znajdowało się w dość niebezpiecznym miejscu, w szczególnie niebezpiecznej sytuacji. Do tego za nich wszystkich odpowiadał. Tak to przynajmniej widział białołuski. Niemniej jednak nie przerwał siostrze. Dla nich obojga minęły lata. Widmo jednak nie odczuwało tego tak strasznie. Stracił w niewoli wystarczająco dużo czasu. Gad pozwolił sobie jednak na odwzajemnienie uścisku, gdy karpatianka go po prostu objęła i przytuliła się do niego. Z pyska nie schodził mu ciepły uśmiech, zupełnie jakby nic się nie działo. Wcale nie byli w oblężonym mieście, na terenach wroga, a obok nich wcale nie stała dwójka elitarnych zabójców. Zatrzymana w czasie, starożytną magią. Brat puścił Amelię i pozwolił jej podejść do Asuny oraz Fenrisa. Samica zaśmiała się cicho, gdy znów została przytulona. Forma nagrody za oddanie jej brata? Cóż Onuris nie był wyłącznie bliski Amelii. Ona jak i trochę innych widm chętnie ponownie spotka białołuskiego. Cofnięcie się Fenrisa do tyłu, rozbawiło natomiast płomiennołuską. Szturchnęła ona lekko pazurem żebro wilka, spoglądając na niego z rozbawieniem. Ani do dotknij, do tego mdli go na widok czyjegoś szczęścia. To stworzenie wyraźnie przesadzało. Przynajmniej według niej. W końcu poruszona została ważna kwestia. Białołuski wyprostował się powoli, zerkając wpierw na swych kompanów, a następnie na stojących obok, zatrzymanych w czasie przeciwników. Zanim samiec coś powiedział, Asuna ruszyła do przodu, wyciągając ku niemu rękę. /Nie, Onuris. Są stalkerami, nawet ty nie dasz im sam rady. Zostawmy ich egzekutorom./Odezwała się samica, podchodząc do białołuskiego i kładąc otwartą dłoń na jego piersi, w geście sugerującym chęć zatrzymania go tutaj. /Zajmij się tą dwójką oraz okoliczną ludnością.//Onuris! Nie dasz sam rady./Białołuski przekrzywił łeb, spoglądając na samicę z wyraźnym rozbawieniem rysującym się na jego pysku. /Nie?/ Zaczął. /To patrz./Nie pozwalając nikomu dojść dalej do głosu, białołuski zmienił się w czystą, biała energię. Formą przypominał nadal siebie, jednak bez zarysowanych szczegółów. Dało się dostrzec poszczególne kończyny, które były jednak dość nieostre. Wspomniani stalkerzy powoli zaczęli obracać się ku nim, gdy czar przestał działać. Onuris wystrzelił do przodu, przelatując przez Asunę. Widmo wbiło się centralnie pomiędzy oba stwory, łapiąc ich i przerywając tym samym działanie zaklęcia. Onuris nie zatrzymał się, lecz ruszył dalej - przebijając się z nimi przez jedną ścianę, a następnie drugą - otwierając im drogę na zewnątrz. Szybko okazało się, że wszyscy znajdowali się niedaleko miejsca przy którym zostali pojmani. Dosłownie pięćdziesiąt metrów dalej znajdowała się ta sama ulica. Przez dziurę dało się zauważyć sporo pancerniaków, jaszczurów oraz istoty z ostrzami zamiast zwyczajnych kończyn. Pełna śmietanka, rodem z tego co kręciło się po okolicy od początku inwazji. Białołuski wypadł na zewnątrz, puszczając oba stwory i pozwalając im zderzyć się z ziemią - choć obaj stalkerzy natychmiast odbili się od powierzchni oraz stanęli na równych nogach. Obrócili się ku białołuskiemu widmu, a wraz z nimi spora ilość znajdujących się tutaj przeciwników. Onuris stanął wyprostowany, wypychając klatkę piersiową w przód. Zacisnął swe dłonie w pięści, a następnie wziął głęboki wdech. /Zasłońcie uszy.../Rzuciła krótkim hasłem Asuna w kierunku obojga Amelii oraz Fenrisa. Ich zmysły - zwłaszcza słuch - mogły to bardzo poważnie odczuć. A było co poczuć. Białołuski ryknął potężnie. Nie był to byle warkot czy krzyk. Długi ryk już zwykłego człowieka potrafiłby ogłuszyć lub przyprawić o zawał. Słyszany był na długie kilometry. Ziemia oraz budynki zatrzęsły się od fali wywołanej głębokim dźwiękiem ryku samego widma. Poza Stalkerami, wszyscy przeciwnicy chwycili się za uszy, niektórzy padli na ziemię, wijąc się z bólu. Dało się odczuć jak kilkanaście granatów hukowych zdetonowanych tuż przy uchu - bez żadnej osłony. Gdy dźwięk ustał, dwaj najgroźniejsi przeciwnicy w dalszym ciągu pozostali w miejscu - obserwując białołuskiego. Przytomni żołnierze wroga chwycili za karabiny i wymierzyli z nich ku widmu. Kilkudziesięciu z nich zaczęło ostrzeliwać widmo, prując do niego z broni automatycznej. Stwór nawet nie zszedł z linii ataku, ba - nie próbował uciekać czy wykonywać uników. Nie zakrył się za barierą. Pocisku po prostu łamały się na jego łuskach, padając na ziemię tuż obok. Niektóre z nich były energetyczne - rozbijając się na pancerzu bez najmniejszego efektu dla samego Urkyn'Vareis. Białołuski nie zamierzał jednak tolerować strzelania do siebie. Wszyscy atakujący stanęli nagle w białych płomieniach, które żywcem zaczęły ich palić. Stwory płonęły, rycząc i jęcząc z bólu. Niektóre tarzały się po podłodze - bez efektu. Ogień nie zanikał tak długo, jak długo w ich ciałach było jakiekolwiek życie. W tym momencie obaj stalkerzy zaatakowali. Przefazowało ich do widma w sposób podobny, jak czynił to Vareoth. Po prostu pojawili się nagle w bezpośredniej bliskości białołuskiego, wyprowadzając konwencjonalne ataki wzmocnione magią - co dało się dostrzec przez otoczone energią kończyny stworów. Niby mieli go w szachu, a jednak widmo od początku nie dawało się trafić, skutecznie unikając każdego ciosu. Za każdym razem był krok przed nimi, czy to unikiem, odskokiem, blokiem lub po prostu teleportacją obok. /Dureń musi się popisywać./ Skomentowała poirytowana samica. Następnie zerknęła na Amelię oraz Fenrisa. /Chodźcie. Zrobimy co trzeba i zakończymy to./Dodała, ruszając truchtem przed siebie - w stronę dziury wybitej w ścianie budynku. Biegnąc, samica sięgnęła ogonem pod gruz i wyciągnęła spod nieco ISACa, którego rzuciła w kierunku Amelii. Gdy karpatianka chwyciła urządzenie, to od razu ją rozpoznało, przywołując mapę strategiczną oraz wyświetlając wielką informację "NIEBEZPIECZEŃSTWO". Zaraz po tym, niebo zalśniło na biało, a okolicę spowił kolejny huk. Od północy, w barierę otaczającą miasto trafił potężny, biały promień energii. Na ich oczach, osłona oddzielająca miasto od reszty planety - zaczęła topnieć, jakby nagle zabrakło energii. Odzyskano połączenie z Jinkusu. Broń strategiczna w użyciu, niebezpieczeństwo.W tym momencie kolejny, olbrzymi promień przeciął niebo. Ten jednak trafił idealnie w okręt dowodzenia obcych. 40 km kolos, który znajdował się nad nimi został na ich oczach rażony z potężnej broni. Biorąc pod uwagę rozmiar samego promienia energii - cokolwiek strzelało, nie było niczym małym. ISAC wyświetlił mapę taktyczną, cofając ją nieco oraz ukazując sytuację nad miastem. Uszkodzony, wielki okręt obcych, dwa mniejsze kierujące się na północ... a na północy - Deinmaar. Około pięciokilometrowy Drednot rozpoczął ostrzał wrogich okrętów. Amelia, Fenris oraz reszta miasta znajdowali się właśnie nad powietrznym polem walki, pod kolosami. Nie było co mówić o bezpieczeństwie. /Przerażające. Musimy stąd uciekać.//Nie bez ludzi! Zabierzcie ich stąd, ja zajmę się resztą./Wtrącił Onuris. Sytuacja robiła się chaotyczna, choć przy pomocy ISACa wszystko zaczynało być klarowane. Urządzenie wskazywało wiele różnych form życia w okolicy. Od obcych, po ludzi - cywilów. Wszystko zrobiło się bardzo napięte. Amelia i Fenris mieli za plecami budynek w którym przed chwilą byli przetrzymywani. Przed nimi znajdował się Onuris wraz dwójką Stalkerów, z którymi prowadził wymianę ciosów. Nad nimi znajdował się uszkodzony okręt dowodzenia obcych, z którego zaczęły odpadać co większe elementy. Od prawej strony, zaczęły ku nim biec w dużej liczbie stwory. Było ich około pięćdziesięciu. Dodatkowo mieli przy sobie dwójkę pancerniaków, ponad dwa i pół metra biegającej stali. Od lewej strony natomiast, ruszyła ku nim spora grupa jaszczurów uzbrojonych karabiny, w towarzystwie trzech pojazdów opancerzonych. Początkowo sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo. Płomiennołuska sięgnęła po swą energię, co objawiło się w "płomieniach" które otoczyły jej ciało i zaczęły gromadzić się w dłoni. Planowała uderzyć w pojazdy większą częścią swej mocy, zmieść je. Została jednak uprzedzona. Dosłownie znad ich głów wystrzelił pocisk który wyglądał na białą plazmę. Wpadł on między pojazdy, powodując silną eksplozję, wstrząs oraz tworząc niezłą wyrwę w ziemi. Całość atakującej piechoty nie zginęła, jednak chwilowo się przerzedzili. W tym momencie, odezwał się również głos w ISACu. -Kawaleria na miejscu. Nie dziękujcie.Nad ich głowami pojawił się dziewięćdziesięcio-pięcio metrowy pojazd, okręt który ISAC zidentyfikował jako Skilaaniik Gunship. Głos w komunikatorze należał natomiast do wilczego znajomego Amelii - Natvakta. Maszyna obniżyła pułap, zatrzymując się na ziemi po lewej stronie - tyłem do grupki. Cztery białe pasy energii przywołały na pole bitwy dodatkowych sojuszników. Maszyna pozostała zaparkowana na ziemi, skupiając się na prowadzeniu efektywnego, frontalnego ostrzału pozostających przy życiu kosmitów. Pozostał już więc tylko problem tych wyposażonych w ostrza oraz pancerniaków idących od lewej strony. Natvakt, Huras, Tsarin oraz Tiron, czwórka wilków dobrze opancerzona oraz wyposażona, podbiegła do trójki kompanów, taktycznym krokiem - pilnując otoczenia. Natvakt znajdował się na szpicy. -Jeszcze raz daj się złapać to ogolę cię na łyso.Rzucił do Amelii pułkownik, gdy tylko się do niej zbliżył. Oficer zerknął na Fenrisa, jednak nic nie skomentował. Choć miał ochotę. Ot kolejnego wilkowatego sobie znalazła. Ciągnęły do niej jak do magnesu. -W budynkach są jeszcze ludzie. Wyprowadzamy ich i ewakuujemy, zanim to coś zwali nam się na łby.Odezwał się wilk, wskazując na kilka budynków które podświetlił również ISAC. Jednym z nich był budynek który znajdował się tuż obok ich wcześniejszego więzienia. Spory, piętrowy wieżowiec. Urządzenie pokazało siedemnastu ludzi w środku, rozlokowanych od pierwszego piętra, po kilka powyżej - pokrytych w pokojach. -My zajmiemy się ewakuacją ludności. Amelia, bierz budynek który jest najbliżej. Natvakt, wy podzielcie się pozostałymi. Ja pozbieram ludność z okolicy. Fenris - wymorduj nacierających przeciwników. Trzymaj ich z dala od bezbronnych istot.Wydała polecenie Asuna. Wilki przytaknęły jej, Natvakt gestem wydał polecenie, a następnie czwórka komandosów rozdzieliła się, ruszając ku wyznaczonym przez siebie celom. Samica przeniosła się teleportacją do innego miejsca, znikając stąd. Pozostali tylko Amelia, która miała teraz pomóc kilkunastu osobom z budynku obok - doprowadzić ich do okrętu - oraz Fenris, który miał zrobić to na czym znał się najlepiej. Wszystko przerwał na chwilę przeraźliwy ryk jednego ze Stalkerów. Nie...! On... zostanie zapamiętany. Ciebie nie będzie pamiętał nikt.Demoniczny głos rozbrzmiał w ich głowach. Gdy odwrócili się na chwilę ku Onurisowi, ujrzeli białołuskie widmo splamione krwią jednego z przeciwników, oraz drugiego który szykował się do kontynuacji walki. Co ciekawe, ciała obu Stalkerów były poranione od pazurów widma. Sam białołuski wydawał się jedynie zabrudzony od ich krwi, nie nosząc własnych ran. |
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Sro Sty 11, 2017 12:20 pm | |
| Była zawstydzona swoją nagością, a przemiana Fenrisa w ludzką postać, choć początkowo pozwoliła jej na moment zapomnieć o własnej nagości, w rezultacie tylko bardziej ją zawstydziła. W pierwszej chwili była po prostu zaskoczona, bo nie spodziewała się, że Fenris ma również ludzką postać. Sądziła, że jest po prostu anthrowilkiem i może się zmniejszać lub powiększać, nie zmieniając jednak całkowicie postaci. A tu taka niespodzianka. Będzie musiała złapać w wolnej chwili Nat'a i spytać czy też tak może. Gdy lekki szok minął, okazało się że wisi naga w towarzystwie nagiego faceta. Jakoś łatwiej jej było znieść brak ubrań, gdy Fenris był Wilkiem. Wtedy przynajmniej mogła sobie wmówić, że i tak nie jest dla niego atrakcyjna fizycznie, że nie będzie patrzył bo i na co, ale kiedy wyglądał jak człowiek... wmówienie sobie tego wszystkiego stało się niemożliwe. Do tego, choć wcale już nie tak młoda i mimo wszystko jednak, dzięki bardzo naturalistycznemu podejściu ludu, nieco bardziej wyluzowana w kwestii nagości, niż gdyby wychowywała się jedynie wśród ludzi, Amelia nie miała zbyt wielu okazji by oglądać nagich mężczyzn. Nic więc dziwnego, że obecność jednego takiego niecały metr od niej zwyczajnie ją krępował. Odwróciła wzrok, zagryzając lekko wargi. Lekki, całkowicie mimowolny rzut oka pozwolił jej już ocenić wstępnie ludzką aparycję Wilka, ale wolała o tym nie myśleć, bo jeszcze zamieni się w wielkiego pomidora. Dla Amelii zachowanie Onurisa nie było specjalnie dziwne. Nie przypominała sobie po prostu, żeby kiedykolwiek był jakoś nadzwyczaj wylewny. W przeciwieństwie do niej. Była bardzo emocjonalną osóbką i chętnie okazywała swoje zainteresowanie i troskę, tym na którym jej zależało. Dlatego na przykład na swoim nowojorskim komisariacie, gdzie nie miała przed kim właściwie pokazać tej bardziej wrażliwej strony swojej natury, uchodziła raczej za oschłą. Przed bratem, który znał ją przecież od lat i dobrze wiedział jaka jest, nie zamierzała się jednak, co chyba oczywiste, kryć. Tęskniła za nim i po prostu musiała mu to jakoś okazać. Nie znaczy to jednak, że nie zdawała sobie sprawy z sytuacji w jakiej wszyscy się obecnie znajdowali. Jej, może nieco zbyt emocjonalne przywitanie, z czego Onu może zdawał sobie sprawę, było tylko procentem tego co zamierzała i chciała zrobić z bratem, gdy znajdą się w bezpiecznym miejscu i będą mieli dla siebie więcej czasu. Zrobiła lekko smutną minę, gdy Wilk odskoczył od niej jakby chciała mu zrobić krzywdę. Chciała go tylko pogłaskać. Zrobiło jej się po prostu przykro. Opuściła dłoń, by po chwili przywołując na usta ciepły uśmiech podać ją Wilkowi. Lekko uścisnęła. " Widocznie nie lubi..." pomyślała wzruszając ramionami, choć w głowie ciągle słyszała cichy głosik mówiący jej, że to coś więcej. Nie było to ani odpowiedni czas anie nie było to odpowiednie miejsce do przeprowadzenie na Fenrisie terapii i wyciągnięcie z niego o co chodzi z unikaniem przez niego pieszczot. Jednak jeśli Amelia będzie miała okazję, Wilk może być pewny, że prędzej czy później dobierze się mu do futra. Wędrowała wzrokiem to na Onu to na Asunę, zastanawiając się o co właściwie chodzi. Wystarczyło jedno spojrzenie na brata by po chwili po prostu przewróciła oczami i przykładając dłoń do czoła w tak zwanym "facepalm" wyszeptać cicho: - Cały on. Wariat Oczywiście odnosiła się do swojego brata, który mimo próśb Asuny ruszył walczyć z, jak ich nazywali, stalkerami. Nie wiedziała co w nich takiego strasznego, no może poza tym, że wyglądają jak widma i najwyraźniej przynajmniej jedno widmo woli z nimi nie zadzierać, ale była całą sobą za tym, by sprawę pogruchotania im kości zostawić egzekutorom i wynieść się stąd jak najszybciej. Wyprostowała się, opuszczając dłoń akurat w momencie, gdy Onu się rozmył w białej energii i ruszył do walki. Znów przewróciła oczami. Śpieszno mu zrobić sobie krzywdę. Już ona dobierze się mu później do łusek. Podeszła do Asuny i położyła jej rękę na ramieniu. -Da sobie radę Rzuciła uśmiechając się szeroko. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że braciszek rozniesie wrogów w pył i słychać to było w jej głosie. Może trochę naiwnie i typowo dla relacji starszy brat- mała siostrzyczka, ale w przekonaniu Amelii niewiele jest na tym świecie rzeczy z którymi Onu by sobie nie poradził. Po drugie wątpiła by robił coś całkowicie bez namysłu, po prostu prosząc się o śmierć z rąk wroga. Niech zdobywa chwałę w inny sposób, jeśli mu tak zależy. Skoro ruszył do walki, wie co robi i nie ma się czym martwić, a przynajmniej bardzo zamartwiać, bo ona się będzie martwić wiecznie. Spojrzała przez wybite przez Onu ciałami wrogów dziury w ścianach ich tymczasowego więzienia, będące ich drogą wyjścia. "Ale demolkę mógłby sobie oszczędzić", przeszło jej przez myśl. Władze miasta raczej nie będą wdzięczne za zniszczenie całkiem ładnego budynku. Przeszło jej przez myśl, że ratowanie Ziemi strasznie ją zniszczy. Nie da się nie zauważyć, że im potężniejsze byty atakowały planetę, tym większa była na niej demolka. Zaczęła się nawet przez moment zastanawiać kto za te wszystkie odbudowy płaci. Rząd? Wątpiła by nawet tak bogaty kraj jak Ameryka było na to od tak stać. Więc kto? Oto jest pytanie. Nie specjalnie zdziwiło ją, że są całkiem blisko miejsca, gdzie wylądowali przeniesieni do miasta przez Asunę. Równie dobrze mogli być na innej planecie lub przynajmniej w innym mieście, ale jakoś bardziej logiczne wydawało jej się, że przeniesiono ich tylko kawałek, do najbliższego nadającego się pomieszczenia, jakie znaleziono. Zaciekawiło ją to o tyle, że przecież mogli ich zatrzymać na jakimś swoim okręcie, jakiś musieli chyba mieć. Spod ziemi wszystkie te dziwadła raczej nie wylazły. Jednak na to też było całkiem logiczne wyjaśnienie, które zaraz przyszło jej do głowy. Stwory chciały, żeby Onu się zjawił, głupotą byłoby go przecież ściągać na własny pokład. Jeszcze by zrobił w nim taką dziurę jak w tych ścianach i nie mieli by jak zwiać z planety. Nie zadała więc żadnego pytania jedynie przez moment obserwując co dzieje się na ulicy. Zmartwiło ją nieco, ze wokół było stanowczo zbyt wielu pancerniaków, jaszczurów i innych niezbyt przyjaźnie wyglądających istot. Jak na jej oko mieli małe szanse w walce z nimi wszystkimi na raz, choć może się myliła. W końcu było z nimi przynajmniej jedno widmo, a drugie walczyło kawałek dalej. Ona była dzięki Onu niemal w pełni sił, Fenris wracał do siebie, może jakieś wsparcie wreszcie przybędzie, choć nie wiedziała czy ma na co liczyć. Nadzieja podobno umiera ostatnia, chociaż jedynie dlatego, że żółw nie wylazł na czas z puszki Pandory i się tam kisi, no ale, skoro jest nadzieja można dalej walczyć. Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Uniosła obie ręce do swojej głowy i zasłoniła uszy mocno przyciskając dłonie do boków głowy. Jednak nawet z zasłoniętymi szczelnie uszami słyszała głośny ryk Onu, który przyprawił ją o lekkie zawroty głowy i ból uszu. Gdyby ryczał o sekundę dłużej całkiem możliwe, ze z uszu poszła by jej zwyczajnie krew. Podejrzewała, że nawet gdyby miała w uszach stopery,a na nich słuchawki ochronne, a głowę schowała pod poduszką, nadal widmowy ryk byłby dla niej nieprzyjemny, ale chyba właśnie o to chodziło. Nie miał być przyjemny tylko sprawiać ból. Czyli przyjemny dla psychopatycznych masochistów. Nie pierwszy raz w życiu żałowała, że ma tak dobry słuch. Spojrzała ze współczuciem na Wilka i Asune. Oni mieli nie gorszy słuch od niej, a ich uszy dodatkowo wystawały, nie tak łatwo było je zasłonić. Wolała nie myśleć jak poczuli się ci, którzy nie zdążyli zasłonić narządów słuchu i stali bliżej ryczącego widma. Fala dźwiękowa aż zatrzęsła ziemią,ale najwyraźniej stalkerzy byli głusi, bo nawet nie drgnęli. Inni zwijali się z bólu, a ci stali niewzruszeni. Zaczynała się poważnie martwić, znaczy bardziej niż jakąś sekundę temu. Przeciwnicy Onu co i rusz udowadniali, że nie będzie ich tak łatwo pokonać, jak przynajmniej ona, na początku myślała. Onu jednak najwidoczniej nic sobie nie robił z niebezpieczeństwa. Ba nawet wydawało mu się podobać, że przeciwnik wymaga od niego większego zaangażowania. Odrywając na moment spojrzenie od starcia Onu ze stalkerami rozejrzała się i warknęła. Widziała pancerniki i inne stwory, z których niektóre na pewno odpowiadały za tępy ból, który odczuwała jeszcze niedawno z tyłu głowy. Wściekła się. Znalazła w tłumie jednego, który z jakiś bliżej nieokreślonych powodów, najbardziej ją irytował swoim ryjkiem. Skupiła się by wycelować dokładnie w wybranego stworka i zwyczajnie uderzyła go z całej siły w łeb, korzystając przy tym z leżącego tuż obok stwora kawałka muru. Zrobiła tak przy kilku innych stworkach. Temu w łeb, tamtemu w nos, innemu między nogi, bo akurat tam leżała cegła. Nie chodziło nawet o to, że strzelają do jej braciszka, choć bardzo jej się to nie podobało. Podejrzewała, zresztą jak się później okazało dość słusznie, że pociski nie zrobią na nim wrażenie. Była wkurzona, że dali jej wcześniej w głowę, a do tego od tyłu wykorzystując jej osłabienie. Ot taka lekka zemsta i sposób na wylądowanie się. I zdementowanie plotek, że jest spokojną i mało agresywną istotą. W rzeczywistości często objawiały się w niej lekkie skłonności do agresji, głownie gdy się wkurzała. Na szczęście byłą dość cierpliwa i z reguły trudno było ją wyprowadzić z równowagi. Rzadko się denerwowała na tyle poważnie, by musieć się wylądować. -Lubi to Rzuciła do Asuny wzruszając ramionami. To, że Onu się popisuje było widać jak na dłoni, ale Am nie miała zamiaru mu przerywać czy zwracać na to zbytniej uwagi. Niech się bawi, byle nie za długo. I niech nie zniszczy za bardzo miasta, całkiem ładnego zresztą. Ruszyła za Asuną biegnąc zaledwie krok za nią, tak że kiedy samica rzuciła jej ISAC-a ten omal nie trafił Amelii w twarz. Złapała go jednak i założyła dalej biegnąc. Burknęła pod nosem coś o wyrywaniu ogonów i przyjrzała się co też jej ma do powiedzenia ISAC. Przewróciła oczami widząc, jak komunikuje jej niebezpieczeństwo. " No serio? Nie zauważyłam" zakpiła w myślach. Na szczęście poza całkowicie zbędną jej w tej chwili informacją, ślepa nie była, a tłumu stworów wokół trudno byłoby nie zauważyć nawet ślepemu, sprzęt wyświetlił mapę strategiczną okolicy,dzięki czemu dziewczyna wiedziała w jak złej sytuacji są. Wokoło było całe stado wrogów, cywile siedzieli gdzieś w okolicy, a ich była trójka. -Przydało by się wsparcie Rzuciła i pół sekundy później całe niebo zaświeciło na biało, rozległ się potężny huk, aż spojrzała czy czasem Onu nie ryczy znów, tym razem bez ostrzeżenia, za co mogłaby mu później suszyć głowę. Lubiła znęcać się trochę nad braciszkiem, tak jak to w rodzeństwie bywa, a on dawał jej wiele okazji, a tęsknota bynajmniej nie zaćmiewała chęci dokuczenia trochę wielkiemu widmu. Wręcz przeciwnie. Potężny promień rozsadził barierę oddzielającą miasto od reszty świata, a właściwie osłona zaczęła się topić niczym lody latem. Jej ISAC powiadomił o odzyskanym połączeniu z Jinkusu. Odetchnęła z ulgą. A podobno życzenia się nie spełniają tak od razu. Jej najwyraźniej czasem się spełniały. Kolejny promień trafił w okręt dowodzenia obcych. I choć kibicowała temu kto strzelał, wolała by rozwalał wielkie okręty nieco dalej. Natychmiast bowiem zorientowała się, ze walka w powietrzu tuż nad nimi jest dla nich kolejnym niebezpieczeństwem. Jakby stado pancerniaków z bronią mierzących do nich nie wystarczyło by modlić się do wszystkich znanych sobie bogów o przeżycie. - To Deinmaar Zakomunikowała przede wszystkim Wilkowi, najmniej w tej sytuacji poinformowanemu. Znaleźli się, mimo nadejścia Deinmaara, a właściwie przez jego pojawienie się, w jeszcze gorszej sytuacji- bezpośrednio pod polem walki. Wszędzie spadały resztki wrogiego okrętu, a ona nie miała nawet pancerza, o hełmie nie wspominając. Biały strój nadawał się może do walki na pięści w klubie karate, ale raczej nie na poważną bitwę ze stworami w pancerzach, którym sięgała ledwie do pachy. -Trzeba ewakuować ludzi Powiedziała jednocześnie z Onu. Zaśmiała się cicho w myślach. Nie ma to jak zgodne rodzeństwo. Szykowali się do odparcia ataku stworów, a sytuacja z każdą sekundą robiła się coraz bardziej poważna i napięta. Niczym cięciwa w łuku refleksyjnym. Z prawej nadbiegało do niech, tak na oko około pięćdziesięciu stworów, a ich była ledwie trójka. Czyli tak z szesnaście stworków na łebka. Jakby tego było mało jaszczury i pancerniaki z karabinami i dwa opancerzone wozy. Lepiej być nie może, nie? Asuna przywołała swoją moc, ale nikt nic nie zdążył zrobić. Wrogowie zostali zwyczajnie trafieni przypominającym białą plazmę pociskiem z powietrza. Silna eksplozja zrobiła wyrwę w ziemi, piechota wroga nieco zmniejszyła swoje szeregi, ale wciąż napierała. Uśmiechnęła się słysząc głos dobiegający z ISAC-a. -Nie dziękuję Zaśmiała się cicho. Pojawił się pojazd, nazwany przez jej ISAC-a Skilaaniik Gunship, na którego widok niemal podleciała metr w powietrze ze szczęścia. Będzie gdzie ewakuować ludzi. -Hej Skilaaniik Rzuciła w kierunku pojazdu, nauczona już, że większość należących do eskadry Dura pojazdów ma swoją świadomość. Zamierzała więc traktować jej, może nie dosłownie, po ludzku. -Później pogadamy. Trzeba ewakuować cywili Rzuciła do swojego Wilka uśmiechając się wdzięcznie do tych stojących za nim, choć jej głos był dość poważny i zdradzał, że wcale nie jest jej tak do śmiechu jakby sugerowało jej zachowanie i szeroki uśmiech. Dwóch towarzyszy Nat'a znała, trzeciego nie, zamachała więc do niego specjalnie i uśmiechnęła się przyjaźnie. Ot, szybkie powitanie. Poznają się później, jeśli będzie czas i okazja. Po rozkazach Asuny Amelia nawet nie ruszyła się z miejsca, co pewnie dla kilku niewtajemniczonych wyglądało dziwnie. Nie stała jednak bezczynnie. Wysłała telepatyczny przekaz do wszystkich ludzi w budynku. Prosty, ale jakże ważny. " Trzeba wydostać się z budynku". Tylko tyle. Wystarczyło jej to jednak by ruszyć dalej. Nie chciała jednak tracić energii,a utrzymanie telepatycznej kontroli nad kilkunastoma osobami na raz kosztowało ją sporo. Wolała więc wejść i przeprowadzić ewakuacje w nieco bardziej tradycyjny sposób. Z pomocą ISAC-a wyznaczyła najlepsza trasę ewakuacji i wbiegła pełnym sprintem do wieżowca. Zaczynając od najwyższych pięter zebrała ludzi za każdym razem powtarzając tę samą procedurę. - Chodźcie tędy, zaprowadzę was w bezpieczne miejsce. Rzuciła do ludzi, gdy już do nich dotarła. Tu już dla bezpieczeństwa i by wszystko poszło gładko, korzystając z tego że jest blisko i nie będzie to dla niej aż tak męczące, znów skorzystała z telepatii każąc wszystkim słuchać się. Poprowadziła ludność drogą wyznaczoną przez ISAC-a do okrętu. Dzięki utrzymywaniu częściowej kontroli,, wszyscy w miarę spokojnie szli za nią, nie panikując nawet na widok walczących potworów, jak pewnie postrzegali zarówno pancerniaki i stalkerów jak również swoich wybawców, jak choćby Nata czy Fenrisa. Wprowadziła wszystkich na pokład i usadziła tak by każdemu było w miarę wygodnie. Tu już przerwała kontrole, trzymaną do tej pory, zaszczepiła jednak we wszystkich drobną myśl- " Tutaj jest bezpiecznie", by nie zaczęli panikować i uciekać. Gdy znów była na zewnątrz, a ludzie na pokładzie spojrzała na Onu... -Czeka cię szorowanie Rzuciła widząc jego brudne łuski. Nie powiedziała tego bardzo głośno. Po prostu spokojnie, jakby stał nie dalej niż metr od niej zakomunikowała, ze dorwie się do jego łusek, które aktualnie były w opłakanym stanie. Pomogła uspokoić i zapakować na pokład ludzi ewakuowanych z innych budynków. Pewnie byli zaskoczeni pomocą z rąk stworów podobnych do uczłowieczonych wilków więc już sam widok przyjaznego uśmiechu na ludzkiej twarzy Amelii pewnie nieco im pomagał, a tych najbardziej wystraszonych uspakajała telepatycznie, tak jak wuj uczył ją dawniej, choć wtedy chodziło o znalezienie sobie posiłku, a nie ratowanie życia. Obserwowała też walkę Wilka. Nie wtrącając się jednak za bardzo pochłonięta pomocą przy ewakuacji.
Ostatnio zmieniony przez Amelia Stein dnia Sro Sty 11, 2017 3:09 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Sro Sty 11, 2017 1:03 pm | |
| Dziwna reakcja wilka na próbę kontaktu Amelii widocznie rozbawiła większość zebranych. To nie wina wilka jednak że podczas wychowania został niemal zaszczuty przed światem i miał problemy z bliskością i otwarciem się na ludzi. Co innego że tortura ich oprawców sprawiła że jakiś przebłysk jego przeszłości nim wstrząsnął i wywołało to taki efekt. Skoro czas się zatrzymał, przynajmniej dla tych dziwnych złych widm. Mogli dać Amelii trochę czasu na zjednoczenie z bratem. Czas jednak przyszedł na działanie. Siłę widm ciężko było oceniać na podstawie ich powierzchowności, lecz Fenrisowi zdawało się że Onirus jest dużo młodszy i lepiej zbudowany od innych widm które spotykał. Dlatego gdy Asuna zasugerowała, że bestie, które katowały ich w piwnicy mogły okazać się dla niego zbyt potężne popadł w osłupienie. Coś było w stanie być zbyt potężne dla Urkyn'Vareis? Fenrisowi w wyobraźni zaczynało brakować miejsca na skalę istot, które dzisiaj spotykał. I pomyśleć że jeszcze niedawno miał siebie i Thora za jedne z najpotężniejszych istot na świecie. Jakże był głupi. Onirus najwidoczniej dzielił niedawną opinię Fenrira na temat samego siebie i nie zważając na słowa siostry ruszył do boju. Było to nieziemskim pokazem siły. Wilk nie odczuwał tak wielkiej satysfakcji niż gdyby sam mógł przebić tymi dwoma ścianę, wiedział jednak że musi się zadowolić tym co ma, bo jemu taka możliwość nigdy nie będzie dana. Czy właśnie tak czuli się midgardczycy pod opieką jego wuja? Podczas gdy ktoś toczył za niego jego bitwę czuł się dziwnie słaby. Stojąc z boku i patrząc czuł się słabszy niż gdy samemu przyjmował ciosy Czarnego Ognia czy Nodina. Ale przynajmniej patrzeć było na co. Sam ryk Onirusa wstrząsnął nim, mimo że posłusznie zakrył uszy. Widmo dysponowało taką mocą, że wilk nie śmiał nawet przypuszczać jaką wielkość osiągnie, gdy już przebudzi się w nim ta cała energia przedwiecznego. A może właśnie się przebudziła i gad właśnie testuje swoje możliwości? Broń przeciwników nie czyniła mu żadnej widocznej krzywdy, a oni sami padali martwi nie będąc nawet zaszczyceni jego spojrzeniem. Tak czy siak to zapewne nie jest jeszcze pełnia jego możliwości. Tak wyglądała potęga równa bogom. Ile Fenris by dał, by dostąpić takiej mocy. Wilk kilka chwil po tym jak wezwała go smoczyca stał i patrzył na walczących jak zahipnotyzowany, nim ruszył biegiem by ich dogonić. Gdy tylko znaleźli się na ulicach miasta sytuacja znacznie się pogorszyła. Dziwny grom uderzył w statek ponad nimi. Niemal zaryczał z ekscytacji gdy Amelia powiedziała mu że to sprawka Deinmaara. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie co to oznacza. Ze wszystkich stron gnali ku nim ich wrogowie. Z nieba sypały się rozgrzane fragmenty okrętu obcych. Ziemia drżała lekko jako echo walki Onirusa z Stalkerami. Nie tak wyobrażał sobie Ragnarok, ale było blisko. Sytuację rozjaśniło nieco pojawienie się kolejnego pojazdu, który jak się okazało również współpracował z The Core. Wilk z początku myślał że to kolejna inteligentna maszyna, jakiś brat Ahvorakuna, ale gdy opadła na ziemię okazało się że jest zwyczajnym załogowym pojazdem. Prawdopodobnie. Co dziwniejsze, z wnętrza wyłoniła się drużyna wilków do złudzenia przypominających jego samego. Oni widocznie też byli zaskoczeni jego widokiem, choć nie tak jak on ich. Na pewno nie pachnęli Asgardem. Ich zapach przypominał trochę woń Amelii, więc pewnie pochodzili z tego samego miejsca. Sądząc po poziomie pouchwalności i nastrojach wszyscy się już wcześniej znali. Przyszły kolejne rozkazy. Słuchając poleceń wilk zastanawiał się czy jeśli jego również wyślą do ratowania cywili, to posłucha polecenia. Widocznie jednak Asuna zdążyła poznać się na jego charakterze. „Wymorduj” brzmiało obco w ustach do tej pory najbardziej współczującego widma jakie wilk spotkał, jednak trafiło niczym strzała do wilczego ja. Obrócił się w stronę nacierających przeciwników. Miał szczerą nadzieję że byli to ci sami, którzy uczestniczyli w pojmaniu jego i Amelii. W takim razie nie całą zemstę będzie musiał oddawać Onirusowi. Wyszczerzył kły w niemej uciesze. Przydałoby się jeszcze jakieś ostrze. Pamiętał co się stało ostatnio gdy gołymi rękoma mierzył się z jednym z tych pancerników. Na słowa kobiety zareagował tylko skinieniem głowy. Smoczyca chciała żeby w miarę możliwości odciął drogę do cywili potworom. Zobaczy ile z tego wyjdzie. - Potrzebne mi ostrze – rzucił tylko do nikogo konkretnego. Jeśli dostał jakiś nóż, złapał go na razie w zęby. Złapał za jakiś, stojący nieopodal, większy z ludzkich pojazdów i cisnął nim w nadciągające stwory. Celował tak by pojazd uderzył w ziemię przed frontem watahy i przekoziołkował po stworach. Sam nie czekał aż do nich dopadną. Nie ważne czy otrzymał broń od ludzi the core, wyrwał jedną z ulicznych lamp, prawdopodobnie z resztkami fundamentu i pognał z nią zaraz za ciśniętym samochodem licząc że maksymalnie wykorzysta utworzony w ten sposób wyłom. Po drodze zmienił rozmiar tak, aby wygodnie można było walczyć zaimprowizowaną w ten sposób maczugą. Wiedział że ta broń na nic się nie zda w ataku na pancerniki, ale dzięki niej lepiej wykorzysta swą siłę w walce z mniejszymi kosmitami. Przede wszystkim skupił się na zwróceniu na siebie uwagi. Wpadł między stwory trzymając latarnię w poprzek, aby stratować jak najwięcej przeciwników. Wykorzystał przewagę Wszechmowy, aby zelżyć swym wrogom na czym tylko Asgard stoi. Liczył na to że sprowokuje ich do walki ze nim. W walce głównie wykorzystywał swoją siłę i szybkość. W posługiwaniu się czymś takim ciężko było mówić o Fechtunku. Bardziej trzymał swych wrogów na zasięg, raz to odganiając się od nich, raz godząc nią w kogoś, kto próbował przejść bokiem. Starał się poruszać tak, by nie dać się otoczyć z każdej strony, choć prawdopodobnie będzie to trudne. Liczył na to że jego siła, szybkość i wytrzymałość zrównają przynajmniej ogromną przewagę liczebną wroga. Z początku starał się schodzić z drogi Pancernikom bawiąc się z nimi w kotka i myszkę. Pozostając zawsze na skraju ich możliwego zasięgu. Dopiero gdy liczba szponiastych płazów dostatecznie zmalała, lub któryś z pancerników zbliżył się do niego dostatecznie blisko, odrzucił latarnię w największe skupisko tych potworków jakie zostało, wyjął w końcu nóż z pyska i rzucił się z nim na pancernika starając się wrazić mu go w krtań, lub inny mniej opancerzony kawałek ciała. Liczył że ta nagła zmiana taktyki zaskoczy jego przeciwnika. Gdyby poczuł że stwory tak skupiły na nim swoją uwagę, że zapomniały o ludziach The Core postara się wycofać gdzieś na bok, tak by odciągnąć stwory od miejsca lądowania pojazdu. Jeśli ten plan się nie sprawdzi i zacznie odnosić zbyt wiele ran, lub wręcz przeciwnie, stwory nie zwrócą na niego uwagi i pognają za cywilami, będzie zmuszony zwiększyć swój rozmiar, aby szybciej się z nimi rozprawić, lub lepiej zasłonić przejście. Niezależnie od tego jak mu szło na jego twarzy widniał sadystyczny uśmiech. Nareszcie dane mu było walczyć ze stworami, które da się zabić. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Czw Sty 12, 2017 8:30 pm | |
| NPC Storyline - Asuna|Huras|Jinkusu|Natvakt|Onuris|Tiron|Tsarin -Użyj pazurów.Rzucił krótko wilk-wilkowi, w odpowiedzi na pytanie o ostrze. Mieli na wyposażeniu noże, jednak z jednej strony procedury oraz zachowanie, może pojawić się potrzeba ich użycia - z drugiej natomiast, Fenris wyposażony był w pazury, tak jak oni. Densorini wychodzili z założenia, że naturalne uzbrojenie potrafiło być równie skuteczne lub skuteczniejsze - od broni białej. Amelii nic nie przerwało działania. Jako, że Fenris udał się w prawo ku dwóm pancerniakom oraz kilkudziesięciu istotom wykorzystywanym jako mięso armatnie, natomiast lewą osłaniał gunship - byli tutaj względnie bezpieczni. Karpatiance udało się dostać do budynku i przy pomocy telepatii, wyprowadzić z niego ludzi. Ci starali się trzymać razem oraz poruszać tam, gdzie byli prowadzeni. Niektórzy stanęli na chwilę, widzą co się dzieje. Tylko po to jednak, by zaraz ruszyć. Gdy zbliżyli się - do ogromnego, na ludzkie standardy - okrętu, ten wyłapał ich i wciągnął na pokład za pomocą teleportu, który objawiał się białym światłem. Cywile byli umieszczani na pokładzie, gdzie zlecane im było rozejście się po wolnych miejscach siedzących - po bokach kabiny pasażerów. Karpatianka została pozostawiona na zewnątrz. Okręt nie otwierał włazu, który w tym momencie był integralną częścią pancerza - by nie narazić się na ostrzał delikatnego (jak na standardy jednostek) wnętrza. Jednocześnie, maszyna prowadziła bardzo skuteczny ogień w kierunku przeciwnika. Skilaaniik był na tyle skuteczny, że z atakujących żołnierzy zostało już tylko kilku, poukrywanych za przeszkodami i bojących się wystawić łby. Reszta leżał w kałużach krwi na ziemi - z gigantycznymi dziurami w ciałach lub oderwanymi kończynami. Po ostrzale pojazdu. W międzyczasie, pozostałe wilki zaczęły wychodzić z budynków, wyprowadzając z nich ludność cywilną. Cywile o dziwo, współpracowali. Przerośnięte bestie nie tyle nie powodowały u nich takiego strachu, co odpowiednie przekazy medialne zadbały o to, by ludzie na terenie miasta potrafili odróżnić tych dobrych, od tych złych. Z tymi było o tyle łatwo, że mieli futro. Futro - dobry, łuski lub co innego - niekoniecznie. Pierwszy do pojazdu dotarł Huras ze swoją grupą. -Strasznie mało miejsca w tych budynkach.Rzucił, mierzący 240 centymetrów wilk. Czarny wilk był największy z całej czwórki. Jak na wilka północny przystało. Stwór, nie czekając dalej - ruszył przed pojazd, by następnie udać się na polowanie na pozostawionych przy życiu przeciwników, wyposażonych w karabiny. W pewnym momencie, przed jednym z budynków doszło do silnej eksplozji. W powietrze wzniosły się chmary kurzu oraz pyłu, zasłaniając dokładniejszy widok na to co się tam wydarzyło. -Ranny operator The Core. MEDEVAC wezwany.Rzucił nagle ISAC znajdujący się przy Amelii. Urządzenie wskazało na miejsce w którym doszło do eksplozji. Z dwóch budynków wybiegli Natvakt oraz Tiron. Ta pierwsza chciała ruszyć na pomoc, jednak dowódca odezwał się do niej. -Mam go, zabierz ludzi! Lećcie za nią! Już, już! - Wykrzyczał pułkownik, ruszając sprintem do zakurzonego miejsca. -Won, do pojazdu, już! Warknął do cywili znajdujących się na miejscu zdarzenia. Żaden z nich nie został ranny. Przez pył nie dało się dokładnie dojrzeć co tam się dzieje. Przynajmniej do momentu, gdy oczom wszystkich nie ukazał się Natvakt z nieprzytomnym Tsarinem na ramionach, w tak zwanym "chwycie strażackim". Operator jego zespołu był bardzo poważnie ranny oraz poszarpany od eksplozji ładunku. Fenris zaczął swą potyczkę od rzutu pojazdem w kierunku przeciwników. Jako, że dobycie go oraz zamachnięcie się chwilę zajęły, jeden z pancerniaków przechwycił nadlatujący obiekt - a raczej strącił go na bok, uderzeniem przerośniętego ostrza na prawej ręce. Obyło się więc bez strat po ich stronie. Wskoczenie pomiędzy przeciwników pozwoliło ściąć kilku z nich latarnią, już przy samym skoku. Dalsze trzymanie na dystans w miarę wychodziło. Pancerniaki stanęły z tyłu, natomiast zielone istoty z ostrzami zamiast kończyn - ruszyły ślepo, bez strachu, naprzód. Ściąganie ich nie było zbyt trudne, zwłaszcza, że padało kilka na raz. Jednemu jednak udało się doskoczyć do wilka i zamachując się - ze względu na różnicę rozmiarów - trafić ostrzem w wewnętrzną stronę uda wilka, ściągając ostrze w dół i rozcinając je - a następnie ginąc czy to od ciosu wspomnianą latarnię czy też w inny - bardzie finezyjny sposób. Fenris poczuł ból na prawej nodze, wewnętrznej stronie uda. Rana była poważna, krwawiła. Ścięgna były zerwane, mięśnie uszkodzone - utrudniało to poruszanie się, jednak nie uniemożliwiało go całkowicie. Pancerniaki chciały teraz ruszyć na wilka, gdy ten był nieco osłabiony - wykorzystać fakt, że ich była dwójka. Plan szlak trafił w momencie, w którym pozostały przy życiu stalker wpadł w jednego z nich, wbijając sobą - jego w ścianę oraz rozgniatając na papkę. Obok Fenrisa wylądował białołuski Onuris, który doskoczył do walki i wyszczerzył kły przepraszająco. -Wybacz.Rzucił krótko, przepraszając za zabranie wilkowi trofeum. Następnie zmienił się w białą energię, po czym ruszył na swojego przeciwnika - stalkera. Z Fenrisem został już tylko jeden pancerniak, który ruszył na wilka szarżą - zamachując się swym ostrzem od prawej strony, po półokręgu. W tym czasie, Natvakt podbiegł do pojazdu z Tsarinem na ramionach. Wilk położył swego brata na ziemi, łapiąc go dłońmi za pysk i stabilizując jego łeb. Obok podbiegła już Tiron, wyciągając z jednego zasobnika sprzęt medyczny. Ciało rannego było poważnie poszarpane w wielu miejscach - najpoważniej oberwało się nogom, średnio korpusowi, bardziej rękom. Niewielkie zadrapania widoczne były na pysku rannego. Okręt zapakował do środka rannych. -Amelia, uciskaj tętnicę!Rzuciła do karpatianki wilczyca, wskazując na krew tryskającą z przebitej na udzie tętnicy. Nie było tutaj sporo pomysłów na naprawienie problemu. Tirion wyciągnęła z za pasa Osobisty Zestaw Pierwszej Pomocy jaki operatorzy posiadali na wyposażeniu, po czym wbiła zerwała rannemu kawałek uszkodzonego opancerzenia dolnej części korpusu, następnie wbijając w brzuch strzykawkę, podając dawkę medykamentów odpowiadających za szybkie podleczenie poszkodowanego. -Potrzebujemy jeszcze tej samicy. - Rzucił pułkownik. -Spróbują ją zawołać, pośpieszyć.Dodał, kierując swe słowa do Amelii. Asuna miała bowiem przyprowadzić jeszcze jakiś cywili. W tym samym czasie, z okrętu nad nimi spadł spory kawał metalu - który wylądował jakieś dziesięć metrów obok. To było sporym problemem. Do tego masa zagrożeń w okolicy. Na niebie pojawiły się jednak myśliwce należące do USAF oraz większej jednostki, myśliwce należące do The Core. Jednak zwalczanie trzech okrętów, gdy oni się pod nimi znajdowali - było bardzo niebezpieczne. Musieli się stąd szybko zabierać. |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Pią Sty 13, 2017 12:07 pm | |
| Fenris zawarczał na sugestię wilka na temat walki pazurami. Owszem dziesiątki, jeśli nie setki razy odbierał komuś życie własnymi rękoma. Robił to jednak gdy pod ręką nie miał nic innego do walki, lub pchnął go do tego szał lub głód. Czyli w sumie często. To jednak była wojna, a on przede wszystkim był wojownikiem z Asgardu. Wojownik potrzebuje broni. Gdy chwilę potem Fenris cisnął stojącym nieopodal minivanem, a jeden z pancerniaków zbił go z jego toru jednym ciosem, pierwszą próbę sił mieli już za sobą. Fenrir wyrwał jedną z ulicznych latarni i z tą zaimprowizowaną bronią drzewcową ruszył wściekle na swych wrogów. Wpadł w nich niczym furia urzeczywistniona. Pierwsza szarżą powalił przynajmniej kilku przeciwników, a dalej wcale nie ustępował temu wyczynowi pola. Walka tą dziwną rzeczą przypominała troszeczkę walkę wielkim toporem. Wystarczyło płynnie wykorzystywać moment broni do kolejnych ciosów, zwłaszcza że stwory z ostrzami nie stanowiły wielkiego oporu dla jego siły w szale. Nareszcie bitwa! Prawdopodobnie pierwsza odkąd opuścił swoje więzienie na skale Gioll. Trzask łamanych kości, zapach krwi, jęki mordowanych, które świetnie rozumiał dzięki swym asgardzkim mocom. Został wychowany dla tych chwil. Z początku walka szła dokładnie tak jak sobie zaplanował. Walczył głównie z małymi stworami. Udawało mu się, nie bez trudu, utrzymywać je na dystans, raz to zastawiając się od pleców budynkami czy samochodami, raz to podążając za wyrwami, które powodował swoimi ciosami. Starał się cały czas znajdować w ruchu. Pancerniki na razie nie interweniowały. Widocznie nie zależało im na życiu tych robaków. Po chwili poczuł ból w okolicy uda. A więc te robaki jednak żądlą! Szybko przygniótł tego najdzielniejszego z robaczych wojów do ziemi drugą nogą. I przestawił na nią cały ciężar ciała. Po chwili usłyszał chrupnięcie. Z jego twarzy pomimo bólu nie znikał uśmiech. Ta krew, ten ból, to cena jaką z radością zapłaci za możliwość uczestniczenia w tym wszystkim. Za możliwość zabijania. Za uczestniczenie w chaosie w jaki powoli zamieniał się gród Houston. Odkopnął pogruchotane zwłoki robala w stronę jego kompanów. - Tak walczą wojownicy Asgardu! - zaryczał w ich stronę. - Tak walczy czwarty w kolejności do tronu Odyna! Każdy który łaknie śmierci niech wystąpi naprzód. Z radością spełnię wasze życzenie zagłady! Nie wiadomo czy sprawiła to ta krótka mowa, czy jakiś mentalny rozkaz, ale robale odstąpiły, a ruszyła ku niemu dwójka pancerników, która do tego momentu przyglądała się starciu. Wilk stanął pewniej na nogach, chcąc przygotować się do odparcia ataku, jednak znowu poczuł ból w udzie. A więc taki był ich plan. Psy bez krzty honoru czekali aż walka go osłabi. Z radością odseparuje ich głowy od ich ciał. Nawet jeśli miałby to zrobić tą rzeczą, którą właśnie trzymał w łapach. To jednak znacznie komplikowało sprawy. Wilk liczył że teraz nie lekceważąc siły pancerników pokona ich swoją zwinnością, jednak rozcięte udo przekreślało ten plan. Tak czy siak wilk nie uciekał tylko kolejny raz zważył w rękach swój oręż. Ryknął wściekle w stronę atakujących, gdy nagle jeden z nich został niemal zdmuchnięty przez walczącego Onirusa z pozostałym Stalkerem. Wilk nie był pewien czy widmo droczy się z nim, czy mówi szczerze, jednak i bez swojego mitycznego węchu Fenris widział po nim że w ogniu walki czuje się dokładnie tak samo jak on. Odwzajemnił więc tylko wyszczerz kłów i odkiwnął mu głową, bo nie bardzo miał czas na cokolwiek więcej. Widmo zniknęło, a pozostały pancernik nie zrezygnował z ataku pomimo straty druha. Gdy był jeszcze kawałek dalej wilk cisnął mu pod nogi żeby stwór wytracił impet szarży, lub nawet stracił równowagę. Jeśli stwór się przewróci, na co szanse były jednak nikłe, wilk od razu do niego skoczy i zrobi to co planował już dawno, podczas pierwszego kontaktu z tymi stworami. Złapie gada za wijący się ogon i wrazi mu go w pancerz. Jeśli jednak stwór nie wyhamuje trzeba będzie przyjąć impet jego ciosu inaczej. O unikach nie można było mówić więc gdy nadejdzie odpowiedni moment wilk złapie za jakiś spory obiekt (prawdopodobnie znowu jakiś ziemski samochód) i zablokuje nim cios blaszaka. Spodziewał się że ostrze wejdzie jak w masło, więc gdy doszło mniej więcej do połowy pojazdu z całej siły go ścisnął, aby uwięzić je między blachą, a następnie wykręcić. Nie było mowy o rozbrojeniu, ale wilk znał się też dobrze na zapasach, więc mógł wykorzystać unieruchomienie kończyny, aby założyć dźwignię, lub nawet ją wyłamać. Nie będzie lekceważył przeciwnika. Cały czas będzie wyczuwał jego emocje. Przygotuje się na atak ogonem, który zostanie ostatnią naturalną bronią stwora i również spróbuje wykorzystać ten atak przeciwko niemu.
Ostatnio zmieniony przez Fenris dnia Pią Sty 13, 2017 12:29 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Pią Sty 13, 2017 12:11 pm | |
| Nie zwracała uwagi na wymianę zdań między wilkami zajęta już swoimi rozkazami. Cały proces szukana mentalnie ludzi i przekonywania ich by zaczęli ewakuację nie trwał dłużej niż dwie sekundy, więc gdy inni ruszyli i ona pełnym sprintem wbiegła do wyznaczonego jej do ewakuacji budynku. Mimo, że była skupiona na swoim zadaniu a jej umysł był zajęty ludźmi , wciąż bardzo uważała na otoczenie. Na szczęście nie było potrzeby, żeby w drodze do budynku musiała się przed czymś bronić. Z jednej strony osłaniał ją pojazd z drugiej wymachujący latarnią Fenris. „ Ten to zawsze znajdzie sobie coś czym może pomachać”, zakpiła bez złośliwości w myślach wbiegając już do wieżowca. Na szczęście ewakuacja przeszła bez większych problemów. Uspokojeni przez nią telepatycznie ludzie szybko się zorganizowali i sprawnie opuścili budynek. Jedynie paru maruderów trzeba było lekko popędzić, gdy zafascynowani zaczęli się rozglądać. Szybko wracali do grupy czy to upomniani przez nią czy zwyczajnie pochłonięci przez tłum, więc nie sprawiali wielkiego problemu. Ledwie znaleźli się w pobliżu gunshipa biały promień zabrał wszystkich ludzi, ale ją zostawił. Obróciła się więc na pięcie i bardziej dokładnie rozejrzała badając sytuację. Wilk kosił obcych z jednej strony, z drugiej Skilaaniik już praktycznie pokonał wszystkich zostało zaledwie kilku tchórzy poukrywanych za prowizorycznymi osłonami. Bali się wystawić choćby koniec palca, co ją nieco rozbawiło. Zaraz po niej swoją grupę cywili przyprowadził Huras. O dziwo byli w miarę spokojni, gdy podeszli. Amelia nie wiedziała o żadnych programach telewizyjnych i innych komunikatach mówiących kto dobry a kto zły i temu podobne. Po prostu nie oglądała telewizji, chyba że była u mamy, ale wtedy oglądała dla towarzystwa seriale familijne. I tak uśmiechała się przyjaźnie, gdy się zbliżali by nieco bardziej podnieść przestraszonych tak czy siak ludzi na duchu. -Hahaha. Jak dla mnie całkiem sporo Wyszczerzyła ząbki i odprowadziła wzrokiem wilka północy w kierunku przodu pojazdu. Ledwie Huras znalazł się przed ganshipe nastąpiła eksplozja, a jej ISAC powiadomiło o rannym operatorze. Już chciała ruszyć w kierunku chmury pyłu, ale zatrzymał ją głos Nata. Przejęła szybo grupkę, którą prowadził. Z uśmiechem uspakajając ich słowami i mentalnie poprowadziła ich bliżej pojazdu by ten mógł ich zabrać. Gdy wszyscy znaleźli się już na pokładzie z chmury dymu wyłonili się bracia. Moment stała po prostu bez ruchu starając się opanować. Zapach krwi tak blisko obudził jej głód. Nie pomagało to że jeszcze nie dawno była osłabiona. Onu ją uleczył i oddał siły, ale jej organizm jeszcze pamiętał, że było z nim źle i głód był silniejszy. Teraz jeszcze ledwie metr od niej położyli krwawiącego wilka, w jej mniemaniu otwartą stołówkę. Kły się wysunęły, ale udało jej się opanować na tyle by uklęknąć przy boku Tsarina i uciskać uszkodzoną tętnicę. Wpadła na pomysł, ze może przyssać się, a raczej polizać ranę. Jej ślina miała właściwości znieczulające i przyspieszała gojenie, ale nie była pewna czy to pomoże czy może zaszkodzi Rinowi, więc zrezygnowała. Będzie musiała poważnie porozmawiać na ten temat z kimś później. Onu nic nie było kiedy ją czasami karmił, ale to widmo, a tu ranny jest desorin. Klęczała patrząc na ranę jak zahipnotyzowana walcząc z głodem, jak na razie zwycięsko i dopiero głos Nata wyrwał ją z tego dziwnego transu. „ Asuno. Pośpiesz się” zawołała pozwalając opaść trochę zasłoną wokół swojego umysłu. Posłała tę myśl w przestrzeń. Powtarzała to kilka razy cały czas uciskając ranę. Przez wysunięte kły nie mogła mówić, a raczej nie dałoby się jej wtedy zrozumieć, nie próbowała więc. Wolną ręką delikatnie głaskała drobnymi ruchami ramię Rina, w miejscu gdzie nie miał poważnych ran i czekała. Opatrywaniem zajmowała się samica. Nie chcąc jej przeszkadzać klęczała i czekała na instrukcje. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Sob Sty 14, 2017 9:39 pm | |
| NPC Storyline - Asuna|Huras|Jinkusu|Natvakt|Onuris|Tiron|Tsarin Pancerniak zadeptał rzucony mu pod nogi przedmiot, nie robiąc sobie z niego nic. Szarżował więc dalej w kierunku wilka, który postanowił zasłonić się przed wyprowadzonym zamachem - za pomocą ostrza - pobliskim samochodem. Przy okazji skutecznie zasłaniając sobie widok na przeciwnika, który i tutaj nie szukał rozwiązania naokoło, lecz ciął ostrzem przez samochód. Pancerniak przeciął blachę oraz metalowe części pojazdu niczym masło, przebijając się na drugą stronę ku Fenrisowi, który najwyraźniej się tego nie spodziewał. Ostrze znów sięgnęło wilka, wbijając się w jego klatkę piersiową i przeciągając głęboką ranę od lewej piersi, w dół ku prawej części brzucha. Impet spowodowało dodatkowo, że pancerniak wpadł w wilka, wytrącając go z równowagi oraz przewalając. Stwór, korzystając z przewagi wysokości, podniósł ostrze do góry, końcem w dół wymierzonym w Fenrisa - chcąc zadać pchnięcie i wbić broń w ciało wilka, gdy ten leżał jeszcze na ziemi. Kolejny huk zatrząsł jednak otoczeniem, powodując lekkie wytrącenie przeciwnika z równowagi - dając tym samym wilkowi te dwie sekundy na reakcję. Huk spowodowany był kolejną eksplozją. Czarna eksplozja, mrocznej energii - wypadła z miejsca w budynku w który Onuris wbił ostatniego stalkera. Zaraz po tym, biała energia znów przeszyła niebo. Okręt obcych znów został trafiony przez główne działo atakującego go drednota. Tym razem nie skończyło się wyłącznie na huku oraz wstrząsie. Potężna eksplozja rozeszła się po okręcie obcych, ogień zaczął trawić większą część środka maszyny. Chwilę potem, gigant zaczął opadać w dół, powoli nabierając rozpędu. Tsarin złapał ciężko oddech, krztusząc się lekko. Podany przez Tiron zestaw pierwszej pomocy zaczął działać. Samica skupiła się na prowizorycznym opatrzeniu ran kompana. Natvakt podniósł łeb do góry, tylko po to by ujrzeć spadający na nich, monstrualnych rozmiarów okręt. Wilk położył uszy po sobie, otwierając szeroko ślepia z nieco wystraszonym wyrazem pyska, sugerującym najbardziej "za dużo, stanowczo za dużo". W tej sytuacji mogli wyłącznie uciekać. Ale gdy coś tak wielkiego uderzy w ziemię, skutki będą katastroficzne. W ten, biały błysk przeszedł przez ulicę od miejsca dziury w ścianie, aż do kawałka nienaruszonej ziemi, jakieś dziesięć metrów od Amelii oraz wilków. Białołuski stanął na równych nogach, które ugiął lekko. Wpierw ślepia, a następnie całą sylwetkę, spowiła biała mgiełka. Gad uniósł swe ręce do góry, spoglądając na spadający na nich okręt. Podnosząc ręce, wykonał lekki zamach od dołu, skupiając przy tym swą energię na monstrualnym obiekcie. W ten, po okolicy rozszedł się odgłos gniotącego się metalu, odkształceń, a okręt zaczął powoli zatrzymywać się w powietrzu. Widmo warknęło gardłowo, padając na lewe kolano, uginając się pod ciężarem obiektu który chwycił swą mocą. Stwór wykorzystał tutaj nie tyle samą moc czy telekinezę, a połączył to wszystko z siłą własnych mięśni - co wysyłał do góry - by złapał okręt nad miastem, zanim ten zmiecie je oraz pół stanu Texas - z mapy świata. Okręt zatrzymał się w końcu, a Onuris powoli podniósł się z klęku na równe nogi. Jego kły były zaciśnięte, ślepia wbite w utrzymywany obiekt, mięśnie napięte niczym stal. Gad stał tak nieruchomo, skupiając się tylko i wyłącznie na utrzymaniu okrętu w górze. Pod ciężarem, jego ciało zaczęło lekko drżeć. -Na krew przodków...Skomentowała zszokowana Tiron, obserwując białołuskiego. Widmo dało radę złapać okręt, wielkości czterdziestu kilometrów. Mowa tutaj o obiekcie mającym masę milionów jeśli nie miliardów ton. Wilczyca potrząsnęła łbem, a następnie wróciła do rannego. /Jej potrzebujesz?/Odezwał się głos w umysłach zgromadzonych tutaj istot. Głos znajomy, nieprzyjemny. Na Amelię padł wielki cień istoty, która stanęła za jej plecami. Natvakt jako pierwszy dojrzał kto to był. Kierując się wyszkoleniem, wilk puścił swego brata, sięgając w sekundę do pistoletu w kaburze, wyciągając go oraz unosząc do góry. Zanim jednak zdążył podnieść go by móc oddać strzał, niewidzialna siła odepchnęła go i rzuciła nim jak zapałką - wbijając go w budynek obok i przygniatając gruzem. Spowodowało to u pułkownika utratę przytomności. Za Amelią stał Czarny Ogień. Z lewą dłonią podniesioną do góry, zaciśnięta na krtani krytycznie rannej Asuny. Samica zwisała nieprzytomna ku ziemi, kończyny jej były opuszczone, nie dawała żadnych oznak życia. Ciało było straszliwie poszarpane, poparzone, pokryte krwią niemalże w każdym calu. Źrenice Onurisa poszerzyły się, gdy ujrzał starożytnego, trzymającego ranną Asunę niczym kawałek szmaty. W pierwszym odruchu, gad chciał ruszyć na pomoc. Ratować ją, rozszarpać go. Wściekłość ogarnęła go momentalnie, niemalże przejmując nad nim kontrolę. Do momentu. Widmo spojrzało na wilki oraz Amelię, na pojazd wypełniony cywilami. Wszystkie życia w okolicy, wszystkie istoty w tym mieście. Był bezsilny, nie mogąc puścić okrętu. Tętno białołuskiego przyśpieszyło, adrenalina zaczęła rosnąć. Gad obserwował Vareotha, stojąc w miejscu, trzymając cały ciężar i nie robiąc nawet kroku wprzód. /Obudź to, Onurisie. Inaczej jej nie uratujesz. Inaczej ich nie uratujesz./Odezwał się czarnołuski stwór. Jego wyraz pyska był neutralny, całkowicie nieczuły. Niemalże potworny - zważając na sytuację. Stwór zerknął tylko kątem oka na Amelię. Jakże dwie cenne istoty znalazły się w jednym miejscu. Wraz z masą innych żyć. Czarny Ogień zacisnął dłoń mocniej na krtani Asuny, a następnie ruszył do przodu. Mijając Amelię, kierował się ku powolnym krokiem ku Onurisowi. -Jeśli on ruszy to widmo...Wyszeptała po cichu wilczyca, spoglądając na czarnołuskiego, kierującego się ku białołuskiemu. Jeśli chociażby popchnie Onurisa, będzie to groziło zwaleniem im się na głowy gigantycznego okrętu. Śmiercią ich oraz milionów innych istnień. Tylko co robić, gdy bogowie rozwiązuje swe utarczki w świecie śmiertelników? |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Pon Sty 16, 2017 6:03 pm | |
| Po trzykroć przeklęci mitgardczycy i słabe dzieła ich słabych rąk! Wilk znowu zawiódł się na ocenie wytrzymałości przedmiotów w starciu z nieznanymi sobie siłami. Gdy ostrze potwora wyłoniło się po drugiej stronie samochodu na uniki nie było już czasu. Zdążył jedynie minimalnie odsunąć się z linii ciosu, tak że cios, który byłby dla niego prawdopodobnie śmiertelny rozorał mu tylko mocno klatkę piersiową. Stwór w jednym tempie wpadł na niego wybijając go z równowagi. Wilk poleciał do tyłu na plecy, jednak zdołał przetoczyć się do tyłu i powstać na nogi. Gdy tak przez sekundę mierzyli się wzrokiem. Z ust wilka dochodził gardłowy warkot. Krwawił z dwóch ran, jednak wciąż stał w postawie bojowej. Narastał w nim gniew. Jeśli chciał wygrać tę walkę, musiał polegać na czymś co dobrze zna. Koniec z niewiadomymi. Musiał polegać na sobie. Gdy wokoło rozległ się dziwny huk wilk nie zastanawiał się dwa razy, tylko ruszył od razu na zachwianego przeciwnika. Szybko i mocno uderzył go sierpowym w bok głowy. Jego ciosy pod wodą potrafiły wygiąć zbroję bestii, zobaczymy więc jak pancerz poradzi sobie z jego ciosami, gdy nic ich nie spowalnia. Chciał tym ciosem jeszcze bardziej wytrącić przeciwnika z równowagi, choć nie cackał się zbytnio z ciosem, także gdyby niechcący skręcił mu kark za bardzo by się tym nie zamartwiał. Następnie zszedł kawałek na bok w stronę z której wyprowadził cios, tak by zajść wroga trochę od boku i spróbować wbić w niego szpony. Wilk celował będzie w większe skupiska krwi pod zbroją, gdzie prawdopodobnie znajdują się ważniejsze organy. Jeśli nie będzie w stanie żadnych wyczuć, będzie celował w miejsca w których wedle jego wiedzy zbroja powinna być słabsza, czyli krtań, lub pachy. Przy tej wielkości szpony Fenrisa stawały się całkiem groźną bronią, lecz jeśli wilk nie pokona w ten sposób swojego przeciwnika, odskoczy na bezpieczny dystans. Był dość ciężko ranny, a te bestie niemal dorównywały mu siłą. Dopiero teraz zauważył co właściwie wywołało huk, który wstrząsnął okolicą. Przynajmniej Deinmaar wygrywał swoje starcie. Być może pogrzebie ich wszystkich swoją chwałą. Kim był wilk by tej chwały mu odebrać. Zerknął na potężny korpus Drednota. Widział pod nim Avatar okrętu z którym widział się zaledwie kilka chwil temu. Jeśli wilk nie musiał już walczyć z pancerniakiem podbiegł do budynku w którym Onirus prawdopodobnie pokonał pozostałego stalkera. Odszukał za pomocą węchu zwłoki bestii, lub to co z niej zostało. Być może to był jego ostatni dzień, być może nie, ale musiał się przygotować na najgorsze. Podszedł do ciała i zręcznym ruchem, po którym widać było że nie robił tego pierwszy raz wyrwał gadowi serce. Prawdopodobnie było jeszcze ciepłe. Wilk wziął z niego spory kęs, po czym zanurzył pazury w krwawiącym organie i wyrysował sobie za pomocą krwi pasy na twarzy. Pożarł serce swojego oprawcy. Oznaczył się krwią jednego z najpotężniejszych wrogów. Był gotowy i ruszył z powrotem w stronę Amelii i reszty oddziału. Jeśli nie znalazł ciała, będzie zmuszony zrobić to samo z drugim ciałem, które wiedział gdzie leżało. Prawdopodobnie będzie wtedy na widoku, lecz nie bardzo mu na tym zależało. Kierując się w stronę pojazdu The Core zobaczył resztę sceny. Wszystko wskazywało na to że Onirus w pojedynkę powstrzymywał okręt wroga przed zmieceniem Houston z powierzchni Midgardu. Wilk był świadkiem wielu większych i mniejszych wyczynów widm, ale na ten widok dosłownie opadła mu szczęka. Wilk stanął jak wryty zamurowany możliwościami tej rasy. Widać było jednak że nawet jeśli nie był to limit mocy Onirusa, to tytan powoli się do niego zbliżał. Może jego siła była tylko namiastką jego mocy, chciał jednak mieć swój udział w tym dziele. Było to coś o czym skaldowie śpiewać będą do końca świata i dla wilka prawdziwym honorem byłoby choć w maleńkiej części wesprzeć widmo. Nie dane mu było jednak nawet dotrzeć na miejsce gdy zza budynków wyłonił się znany mu już Czarny Ogień. Zawarczał pod nosem dostrzegając w jego szponach Asunę. Dobrze wiedział co chodziło teraz po głowie Onirusa. Sam nie wiedział co zrobiłby na jego miejscu. Wilk prawdopodobnie poświęciłby życie setek, aby zyskać możliwość uratowania kogoś bliskiego. Nie wiedział czy Onirus myślał w podobny sposób, ale wolał ułatwić mu ten wybór. Licząc na to że zaklęcie Asuny wciąż działa, zaczął przekradać się zrujnowanymi budynkami w stronę pojazdu z cywilami. |
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Sro Sty 18, 2017 9:46 am | |
| Rozległ się huk tak głośny, że niemal czuła jak pękają jej bębenki, choć naszczęście jej uszom nic się nie stało. Co nie zmienia faktu, że czuły słuch niekiedy, jak na przykład w tej konkretnej chwili, bywa przekleństwem. W jej przypadku częściej narzekała na swój słuch niż za niego dziękowała. Wolałaby nie wiedzieć co znajomi z policji wygadują za jej plecami myśląc, że nie słyszy. Czasem było zabawnie, gdy na przykład któraś z koleżanek z wyraźną zazdrością w głosie zastanawiała się jakich kosmetyków używa Amelia, ze jej włosy zawsze wyglądają tak cudownie, albo ogólniej jaka jest tajemnica jej urody. Ich teorie spiskowe czasem były tak absuldalne, że nic tylko usiąść i płakać ze śmiechu. Nic jednak nie przygotowała jej na huki walczących okrętów. Tylko czekała, aż z uszu pójdzie jej krew i straci słuch. Szczerze współczuła widmom, których słuch był przecież lepszy niż jej. Spojrzała w górę skąd dochodziły hałasy i zobaczyła jak płonący okręt wrogiego dowództwa po trafieniu przez drednota spada wprost na nich. " No to klops...", przeszło jej szybko przez myśl. Może i zbyt delikatne jak na sytuację, ale całkowicie trafne. Byli w strasznej sytuacji dziesięć minut temu. Teraz ich sytuacja jest po prostu tragiczna. A nawet to nie określało powagi sytuacji. Spadał na nich wielki okręt, który przy zderzeniu z ziemią nie tylko ich zabije, ale pewnie zmiecie z powierzchni przynajmniej całe miasto i część okolicy. Asuny nigdzie nie było ani widać, ani słychać, choć wzywała ją już chyba tysięczny raz, a nawet zaczęła szukać jej telepatycznie. Bez skutku Tsarin ledwie co odzyskał przytomność chwytając gwałtowny i ciężki oddech, co było lekkim pocieszeniem w obecnej sytuacji. "Ratunku!!!"wrzasnęła w myślach. Niech ktoś ratuje ją, załogę i całe miasto. Ktokolwiek. Spojrzała wystraszona na Nat'a. Gdyby miała takie uszy jak on tez by je po sobie położyła. Była przerażona. Jedyne co mogli zrobić to najnormalniej w świecie brać nogi za pas najszybciej jak dadzą radę, co może się wciąż okazać za wolno. A nawet jeśli uda im się uciec z lini rażenia... co z miastem? Nie mogą, a przynajmniej, jako ci dobrzy i przejmujacy się losem planety, nie powinni zostawiać miasta na pastwę spadającego okrętu wojennego obcych. Ale co mogli zrobić? Czy w ogóle mieli jakieś opcje? Może była zbyt przerażona by myśleć, ale nic poza ucieczką i ratowaniem własnego tyłka, do głowy jej nie przychodziło. Zauważyła tylko błysk, a po chwili koło niej stał Onu. Uginając lekko nogi stanął twardo na kawałku wolnej ziemi, a jego sylwetkę spowiła biała energia sprawiajać, że stał się niewyraźny, jakby stał w głęśtej mgle. Nagle wyciągnął ręce ku górze, a wokoło rozszedł się odkłos gniecionego metalu. Szczęka Amelii powoli zaczęła opadać. Po chwili, jeszcze zanim okręt przestał opadać miała minę jak ofiara Samary z " Ringu" albo postać z obrazu " Krzyk". Jej brat trzymał okręt wielkości małego miasta. Moze nie trzymał go jak gdyby nigdy nic, widać było, że kosztuje go to wiele energii, ale wciąż... trzymał wielki okręt. Patrzyła na niego wielkimi oczyma. -Tiaaa... Jęknęła z wyraźnym podziwem całkowicie zgadzając się z wilczycą. Jak przeżyja okaze mu owy podziw później. -Onu Szepnęła z wielkim podziwem. Zęby, dalej wysunięte przez zapach krwi rannego wilka tuż pod jej nosem, zaskoczenie i podziw wywołane czynem brata uniemożliwiały jej sformułowanie jakiegoś bardziej elokwentnego zdania. W ogóle jakiegokolwiek zdania. Zadrżała słysząc głos Czarnego Ognia. Był nieprzyjemny. Wywoływał na jej plecach ciarki. Sprawę pogarszały treść jego słów i fakt, że najwyraźniej stał bezpośrednio za nią. Bardzo jej się to nie podobało. Ogólnie nie lubiła mieć kogokolwiek za plecami, a gdy tym kimś jest istota która może cię zabić nie dotykając i chce to zrobić, sprawa ma się jeszcze gorzej. Siedziała napięta jak cięciwa łuku dalej uciskając ranę na nodze Tsarina. Z trudem przełykała ślinę i powstrzymywała drżenie. Widmo budziło w niej ogromny niepokój, a w połączeniu z sytuacją w jakiej się znajdowali zwyczajnie była przerażona. Ledwie zarejestrowała, że Nat sięga po broń, a ten już leciał na pobliski budynek. Szybko odepchnęła największe odłamki gruzu na bok. Na nieprzytomnego już wilka spadły więc tylko mniejsze kamienie. Przynajmniej tyle mogła zrobić. Obejrzała się i zobaczyła stwora, którego wolałaby już nigdy nie oglądać z wielką łapą zaciśniętą na gardle Asuny. Choć było jej przykro na widok ciężko rannej samicy i czuła ogromną potrzebę pomocy jej, utkwiła wzrok w " tym złym". Kiwnęła głową. Zdawała sobie sprawę, że jeśli Onu choćby drgnie wszyscy zapewne zginą zgnieceni przez okręt. Nie było szans by zastąpiła Onu w trzymaniu wraku nad ich głowami, by on mógł sprać zad złemu widmu. Nie posiadała takiej siły. Zaatakować Ognia też nie mogła, a raczej mogłaby gdyby miała zapędy samobójcze, a tych wśród jej różnych dziwactw nie było. Nie miała nawet żadnej broni, chyba że zabierze Rinowi. Jednak nawet uzbrojona z widmem miała marne szanse. Sprawdziła jednak czy wilk czasem nie ma przy sobie, jakimś cudem, czegoś czym można by przynajmniej odrobinę zranić widmo. Jeśli miał, wzięła broń tak na wszelki wypadek. Może za moment zbierze się na odwagę albo głupotę, zależy kto pyta, i zajmie sobą widmo by chociaż kupić trochę czasu, w najlepszym wypadku. Jednocześnie modliła się do wszystkich znanych sobie bogów, duszków i rusałek by Nodin albo Katta, a może Inu usłyszeli jej wcześniejsze wołanie o ratunek. Jeśli nie usłyszeli wcześniej to powtarzała w myślach " Ratunku!!!" najgłośniej jak tylko potrafiła skupiając się na trzech widmach. Oby któryś usłyszał wołanie, bo z tego co wiedziała z widmem szanse ma tylko widmo, a jedyne dobre w pobliżu chroni ich przed zostaniem naleśnikami. Próba ściągnięcia tu jakiegoś bardziej przyjaznego widma była jak na razie jej najlepszym planem, jednak nie jedynym. Przecież widma mogły akurat nie móc przybyć lub zwyczajnie nie usłyszeć wezwania. Zaczęła więc przypatrywać się bliżej swojemu ISAC-owi. Szukała opcji " SOS" czy czegoś w tym rodzaju. Jak nie telepatycznie to może tak uda się wezwać jakąkolwiek pomoc. Nie mogli jednak siedzieć całkowicie bezczynnie i czekać, aż ktoś uratuje ich zadki. Onu już się na tym polu wykazał. - Do pojazdu Rzuciła w kierunku wilczycy już na głos, choć nieco bełkotliwie. Kły wciąż utrudniały jej wyraźne mówienie, więc starała się mówić jak najmniej. Na razie, właściwie jedyne co mogli zrobić to ewakuować ranne wilki. Milisekundę zastanawiała się jak rozwiązać problem dotransportowania samców do pojazdu. Mogły się podzielić co było by szybsze albo razem zanieść najpierw Rona potem Nat'a, co byłoby nieco mniej wymagające fizycznie. Liczył się jednak czas więc kiwnęła do wilczycy głową wskazując jej Rina. Wolała zająć się drugim wilkiem, nie dlatego, że lepiej go znała czy był jej bliższy. Nie krwawił. Łatwiej było więc jej zająć się nim. Może gdy nieco oddali się od krwi i uwolni się od głodu, uda jej się wpaść jeszcze na jakiś pomysł. Na razie najlepszym na co wpadła było zabranie stąd wszystkich, by Onu nie musiał się aż tak o nich martwić i może uzyskał możliwość sprania zada złemu i odebrania mu Asuny. Widziała, że Fenris już zbliża się do pojazdu został więc jeszcze Huras. Nie za bardzo widziała co dzieje się przed gunshipem, więc jedynie miała nadzieję, że wybił już wszystkich. "-Hurasie! Chodź", rzuciła telepatycznie do północnego wilka. Skoro zabierają się wszyscy to wszyscy. " Gunship nie może nam tu jakoś pomóc?", spytała telepatycznie wilczycy. Nie znała możliwości i wyposażenia pojazdu. Znając jednak technologię Dura, pewnie miał coś w zanadrzu. Jeśli nie ostrzelać złe widmo to przynajmniej jakoś pomóc Onu w trzymaniu wraku albo zupełnie go w tym zastąpić czy wysłać wrak w kosmos, co byłoby chyba najlepszym rozwiązaniem. Pojazd trzyma wrak, niszczy go czy co tam może z nim zrobić, w każdym razie pozbywa się go znad ich głów bezpiecznie dla wszystkich, a Onu robi swoje pokonując Czarnego Ognia. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Nie Sty 22, 2017 9:42 pm | |
| NPC Storyline - Asuna|Jinkusu|Natvakt|Onuris|Tiron|Tsarin Fenrisowi udało się w końcu brutalnie pozbyć wytrąconego z równowagi przeciwnika. Pancerz uniemożliwiał wykrycie czegokolwiek, jednak czysta siła wystarczyła tutaj, by pozbyć się zaskoczonego oponenta. Zaskoczonego, bowiem Fenris nie był postrzegany jako istota z asgardu, stąd też raczej zaniżali jego siłę w pobieżnej ocenie. Wilkowi nie udało się natomiast zrealizować drugiej części planu. Niewielkie fragmenty krwi, po których ten chciał wytropić ciało - zanikały na jego oczach. Nie miały również własnego zapachu, smaku, nic. Tak więc gdy, po śladach walki, dotarł na miejsce - ciała już tam nie było. Podobnie z drugim ciałem na ulicy. Tsarin nie był wyposażony w nic innego, niż standardowy pistolet jaki posiadał chociażby Natvakt czy Tiron. Czarny Ogień zbliżył się w końcu do Onurisa, stając centralnie przed widmem. Krzyki jednak w żaden sposób nie pomagały. /ZAMLICZ!/Wrzasnął telepatycznie Onuris. Był wściekły, emocje szarpały nim jakby go opętało, a w tym wszystkim nie mógł nic zrobić, nawet drgnąć. Wrzeszczenie telepatycznie na pewno mu nie pomagało, zwłaszcza, że nic nie dawało. Z oczywistych dla niego względów. ISAC wyświetlił z kolei informację "wsparcie na miejscu", gdy karpatianka zaczęła szukać dodatkowej opcji pomocy. W końcu obok stał okręt, a nad nimi latała armia myśliwców, tocząc bój zarówno z obroną okrętu jak i wystrzelonymi przez niego pojazdami. -Ma rację... - Odezwał się Natvakt za pośrednictwem komunikatora. -Zabierz ich na pokład.Dokończył, podnosząc się spod pozostałego na nim gruzu. Wilk otarł dłonią kurz z oczu, by zaraz rozejrzeć się po polu walki oraz móc na szybko ocenić sytuację. Maszyna przeniosła Amelię, Tsarina oraz Tiron do wnętrza pojazdu. Cywile spanikowali na początku, jednak uspokoili się gdy ujrzeli znajome stwory. Ściany nie pozwalały już obserwować tego co działo się na zewnątrz. -Może, pod warunkiem, że zauważy wroga.Odparła krótko samica, siadając przy rannym wilku i korzystając z okazji by móc go opatrzyć. Znajdowali się we względnie bezpiecznym miejscu. W środku pojazdu. Na zewnątrz natomiast, sytuacja zrobiła się bardziej niebezpieczna, niż do tej pory. Fenris widział dokładnie, jak czarna plama dobiega do Vareotha, zamachując się i z impetem błyskawicy wbijając nóż w nadgarstek widma. Tuż przy dłoni, za którą stwór trzymał Asunę. W naturalnym odruchu, widmo puściło ranną samicę. Zanim jednak Huras zdążył zareagować, czarnołuski obrócił się do niego w miejscu, wbijając pazury w klatkę piersiową wilka i dosłownie przebijając się na wylot. Krew rozprysnęła się za plecami komandosa, a chwilę później czarny ogień zaczął palić jego ciało, w momencie w którym widmo wyciągnęło swą dłoń. Vareoth chwycił za nóż, wyciągając go z rany, która niemalże natychmiast zniknęła - gojąc się bez najmniejszego śladu. Onuris przyglądał się wszystkiemu przez zaciśnięte kły. Następnie nadszedł błysk, a białołuski poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Przeciwnik wbił to samo ostrze prosto w prawą pierś białego samca, chwytając go następnie wolną dłonią za pysk i zbliżając do niego swój własny. Scena wyglądała tak, jakby stwór coś mu przekazywał, sunąc pazurami lewej dłoni po prawym policzku białołuskiego, przecinając jego łuski niczym rozgrzane ostrze, tnące masło. Stwór ciągnął tak swe pazury aż do szyi, chcąc kontynuować w dół, jeśli nikt go nie powstrzyma. Onuris stał natomiast jak wryty. Z pyska zaczęła wypływać mu krew, ciało zaczęło drżeć mocno, reagując na poważne uszkodzenie w organizmie. Stwór stał jednak na nogach, nie dając za wygraną. Spojrzał centralnie przed siebie, nie skupiając się na swym oprawcy, wyłączając się na chwilę - myśląc tylko o tym, by wytrzymać. |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Czw Sty 26, 2017 5:38 pm | |
| Od początku należało tak zrobić. Okazało się że siła i prędkość wilka są chwilowo jego najpotężniejszą bronią. Satysfakcjonujący trzask w okolicy szyi przeciwnika nie powstrzymał wilka przed wbiciem w niego jeszcze swych szponów. Z rykiem wyrwał jeszcze kawałek blachy dając upust całej tej frustracji, jaka zbierała w nim od dłuższego czasu. Był cały we krwi, ale wyglądało na to że udało mu się zatrzymać wrogów. Ci którzy nie byli martwi już dawno pierzchli. Chcąc zapewnić sobie większe szanse na Valhallę, kiedy już okręt spadnie na miasto skierował się w stronę miejsca gdzie poległa jedna z potężniejszych bestii, jakie tu dziś widział. Jednak ciała nigdzie nie było, a nawet leżące tu i ówdzie krople krwi, bez wątpienia należące do bestii, znikały w mgnieniu oka. Czy była to właściwość stalkerów, czy właśnie moc widm w działaniu? Jeśli po ich ataku nie zostawała po celu nawet plama, nic dziwnego że nie można trafić tak do Valhalli. Walkirie nigdy nie odnajdą miejsca śmierci wojownika, którego ciała nie sposób odnaleźć. Miał teraz dylemat. Największy honor przysporzy walka z najwspanialszym z wrogów, którym w tym momencie był bez wątpienia Czarny Ogień. Z drugiej strony, jeżeli przegra....gdy już przegra, straci wszystko. Chcąc nie chcąc wrócił na ulicę gdzie toczył walkę. Miał zamiar zdobyć ostrze z ogona pancernika, tak jak już niegdyś robił, ale zatrzymał się w pół skłonu widząc szaleńczą szarżę jednego z nowo spotkanych wilków. Mężczyzna nie zważając na zagrożenie skoczył z nożem na wciąż trzymającego Asunę przeciwnika. Fenrir niewiele myśląc pognał za nim. W biegu już przemienił się w wielkiego wilka. Sam nie był pewien co było impulsem nakazującym mu działać. Zazdrość wywołana odwagą wilczego wojownika? Zamiar dopilnowania by jego szarża i poświęcenie nie poszły na marne? Chęć jak najszybszego odpokutowania klątwy? Zwykły instynkt stadny nakazujący mu ruszyć innemu wilkowi z pomocą? Jedno było pewne, lepiej jest biec na trzech zdrowych nogach niż jednej, a w swej "prawdziwej" postaci był odporniejszy na ciosy niż w tych bardziej podobnych bogom. Dopadł do Czarnego Ognia zaledwie kilka sekund po innym wilku. W jednym tempie pochwycił nieprzytomną Asunę w paszczę gdy widmo zajęte było atakiem żołnierza i odbiegł między ulice miasta. Nie sądził żeby Czarny Ogień tak przejął się tym wydarzeniem żeby ruszył za nimi w pogoń, ale na wszelki wypadek upewnił się dopiero za kilka chwil że nic ich nie goni. Jeśli jednak tak, to prawdopodobnie właśnie zyskał wszystkim w mieście kilka minut życia więcej. Nie miał właściwie planu co teraz. Zadziałał pod impulsem i dopiero teraz zastanawiał się co tym uzyskał. Jeśli Onuris upuści okręt, to gdzie by wilk nie schował kobiety i tak nie będzie bezpieczna. Jedyne co zrobił, to zdjął z jego barków strach przed tym że jego zły brat wyrządzi jej jakąś krzywdę traktując ją jako zakładnika. Niewielkie to pocieszenie dla wilka, lub całego Houston. Wciągnął w nozdrza powietrze. Znał tę specyficzną woń, którą pozostawiał Daalkiin, Amelia i jej wilczy kompani. Postarał się skupić i poznać w którą stronę mieści się największe skupisko wojowników The Core w mieście. Odda tam Asunę pod opiekę swoich, złoży szybki raport, tak by jej ludzie wiedzieli co się dzieje w centrum, być może dostanie jakąś broń zdolną do walki z widmem, a jak do tej pory Onuris nie upuści im nieba na głowy, wróci tam by dokonać swego losu. Liczył po cichu na to, że Czarny Ogień lubi bawić się swoimi ofiarami niemal tak długo jak on sam. Namierzywszy już kierunek, pognał za nim ze smoczycą w paszczy. |
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Czw Sty 26, 2017 9:32 pm | |
| Z lekkim zawodem stwierdziła, że Tsarin nie ma przy sobie nic większego ponad standardowy pistolet, który w przypadku widm wydawał jej się równie przydatny jak dziecięcy plastikowy mieczyk. Nie mniej jednak, tak na wszelki wypadek wzięła broń. Może uda jej się, gdy już wszyscy będą odrobinę bezpieczniejsi na pokładzie...przestrzelić nadgarstek złego stwora i w ten sposób zmusić go do puszczenia Asuny. Najpierw jednak trzeba było zapewnić innym bezpieczeństwo. Spojrzała na ISAC. I nabrała ochoty rzucić nim w widmo zamiast strzelać i to natychmiast. Tak wsparcie jest na miejscu, ale w niewiele lepszej sytuacji niż ona sama. Nat przysypany gruzem, Huras gdzieś się błąka z drugiej strony pojazdu, radnym Tsarinem zajmuje się wilczyca. I żadne z nich nie ma większych szans z widmem, o czym doskonale wiedzą. Przydało by się jakieś potężniejsze wsparcie...chociaż coś co odciążyłoby Onu i pozwoliło mu walczyć. Odetchnęła z wyraźną ulga. Wydawało się to nie na miejscu, bo ich sytuacja była cały czas równie tragiczna, ale ucieszyła się, ze Nat'owi nic nie jest i wstaje z wysiłkiem ale o własnych siłach. Nie zdążyła za bardzo nic zrobić, bo maszyna wciągnęła ich na pokład. Usłyszała zaskoczone i lekko wystraszone westchnienia ludzi, ale nie miała teraz czasu za bardzo, ani ochoty by kogokolwiek uspokajać. - Jak dla mnie to wróg jest dość dobrze widoczny...-zakpiła cicho dalej uciskając ranę. Westchnęła ciężko by się nieco uspokoić- Możemy jakoś sprawić by zauważył? Albo... nie wiem... przejść na sterowanie ręczne...cokolwiek? Najlepiej zabrać z Onu ciężar tego okrętu...- w jej głosie słychać było lekką panikę, ale czemu tu się dziwić. Jej brat został tam sam, właściwie bezbronny z widmem, które aż nazbyt ewidentnie chciało go skrzywdzić. Siedzenie w miarę bezpiecznym pojeździe, tuz obok tego wszystkiego nie bardzo jej odpowiadało. Najchętniej wyszłaby i strzeliła Czarnemu Ogniowi między oczy, ale wiedziała, że ma niewielkie szanse na powodzenie, a wystawiając się na niebezpieczeństwo może jedynie zaszkodzić całej sytuacji. Jeszcze Onu wpadnie na pomysł ratowania jej, co może się źle skończyć. Tylko dlatego jeszcze siedziała na zadku i pomagała wilczycy. Panika przebrzmiewająca cichymi nutkami w jej głosie nie była za to widoczna na jej twarzy. Powoli przyzwyczajała się do zapachu krwi więc nawet udało jej się schować kły. Była poważna i zdeterminowana by coś zrobić. Tylko nie miała pojęcia co. - Trzeba zabrać z pola resztę. Nata, Hurasa i Fenrisa. Skilaaniik możesz wciągnąć na pokład Fenrisa?- Rzuciła w przestrzeń kierując swoje słowa do gunshipa, bo przecież technicznie rzecz biorąc byli w jego wnętrzu i był wszędzie wokoło. Poprosiła przede wszystkim o Fenka, jak zaczęła go w myślach coraz częściej nazywać, bo jako jedyny z pozostałych na zewnątrz członków załogi nie mógł sam się o to do pojazdu upomnieć. Pozostałe dwa wilki same decydowały kiedy pojawią się na pokładzie. Byle się pośpieszyli. Bo im ogony pourywa. Dręczyło ją okropnie to, że nie widzi co się dzieje na zewnątrz. Modliła się, by nic złego się nie stało. - Powinniśmy stąd odlecieć...w sensie zabrać wszystkich jak najdalej od starcia widm.- zwróciła się ponownie do wilczycy, jako najbardziej doświadczonej z nich wszystkich. Wyrażała swoją opinię i nic więcej. Czekała na decyzję samicy. Miała nadzieję, że gdy oni znajdą się z dala Onu da sobie radę z Ogniem. Nie wiedziała co robić... Coś zrobić powinni. Tylko nie miała pojęcia co mogli by. Żadne z nich nie ma szans z widmem. Patrzyła niemal błagalnie na wilczyce. Może ona coś wymyśli. Lepiej zna możliwości jakie mają. Amelia dopiero zaczynała i właściwie miała kilka pomysłów, z których żaden nie wydawał jej się dostatecznie dobry. Mogli zwiać i zabrać Onu z łba problem ratowania ich zadów. I to powinni zrobić jej zdaniem jak najszybciej. Jednak zostawienie tam Onu samego z widmem które chciało najwyraźniej go zabić bynajmniej jej się nie podobało. Wolałaby sama umrzeć niż pozwolić tak po prostu zginąć bratu. Wolała nie myśleć co zrobiłby z nią Nodin, gdyby Onu coś się stało przez to, że ona zwiała. Był jeszcze Nat i Huras, którzy nie chcieli wleźć na pokład jak grzeczne wilczki. Zagryzła dolną wargę zastanawiając się chwilę. Za nic nie chciała zostawiać nikogo.. Zdecydowała. Woli działanie od biernego czekania na rozwój wypadków.Rozejrzała się po pokładzie. Zazwyczaj pojazdy miały zapas broni dostosowany do misji. Miała więc nadzieję, że w tej misji uwzględniono walkę z widmami. Gdy znalazła zapasy i mogła już puścić Rina, zaczęła wybierać tę która wydawała jej się najodpowiedniejsza. -Przydałby mi się pancerz Rzuciła dalej się rozglądając. Nigdzie nie widziała czegoś co choć trochę by przypominało pancerz. Spojrzała jeszcze na ISAC-a żywiąc cichą nadzieję, że może on ma jakieś rozwiązanie tego problemu. Jeśli tak skorzystała z niego. Pancerz był jej teraz bardzo potrzebny. Zgłosiła pojazdowi,że chce na zewnątrz, mając nadzieję,że ten nie wpadnie na pomysł sprzeciwu, z jakiegoś tam powodu. Jeśli pojazd usłuchał, gdy tylko znalazła się na zewnątrz uzbrojona najlepiej jak dała radę, rozejrzała się. Nie spodobało jej się to co zobaczyła. Ranny Onu trzymający niewzruszenie okręt i stojący przed nim , aż za bardzo jej zdaniem zadowolony z siebie Ogień. "Odpimpaj się od mojego brata ty przerośnięta, niedorobiona podróbko jaszczurki", pomyślała bynajmniej za specjalnie się z tymi myślami nie kryj. Do tego dość głośno, wkurzona widokiem. Spojrzałam na Nata. On dowodzi i niech lepiej dla wszystkich wymyśli coś teraz bo za sekundę ona rzuci się na widmo, choćby miała to robić gołymi rękami. Tak przynajmniej sugerował wyraz jej twarzy. Uznawana dowództwo Nata i była jednak nieco zbyt rozsądna na aż tak impulsywne działanie. Nie mniej jednak. Stać i patrzeć nie zmierzała. Jeśli więc Wilk nie przekazał jej jakiś poleceń. Po prostu strzeliła widmu w łeb, modląc się żeby przynajmniej go to zabolało. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Nie Sty 29, 2017 10:27 pm | |
| NPC Storyline - Asuna|Jinkusu|Natvakt|Onuris|Orillion|Tiron|Tsarin Gunship z Orillionem oraz Norbertem kierował się na miejsce. W tym czasie, wydarzenia tutaj toczyły się dalej, swoim własnym tempem. Fenris ruszył w kierunku rannej, by zabrać ją z dala od niebezpieczeństwa. Dobiegając jednak, poczuł kopnięcie na wysokości własnego mostka. Nie zdążył nawet chwycić Asuny, czarny ogień uderzył go i odrzucił niczym zabawkę - ciskając wilkiem prosto w gunshipa w którym znajdowała się Amelia, cywile oraz inne wilki. Wilk wpadł w maszynę, jednak ta nawet tego nie poczuła, nie ruszając się z miejsca. Stwór natomiast poczuł to uderzenie mocniej, bo cały impet rozszedł się po jego ciele. Znów poczuł jak popękały mu kości - choć tutaj głównie te na mostku, od kopnięcia - zderzenie mogło spowodować jedynie lekki siniaki, bez szkód. Fenris padł więc na ziemię, mogąc kombinować co dalej. Asuna dalej leżała przy pozostałych dwóch widmach. Z pyska Onurisa spływała delikatnie jasna krew, ta sama która płynęła teraz po korpusie widma - przez brzuch, aż po lewą nogę, z rany znajdującej się na piersi, w którą wbity był nóż. Czarny Ogień odwrócił się i uczynił kilka kroków ku pojazdowi oraz Fenrisowi, zatrzymując się w pół drogi. Rany rannego Tsarina przestały krwawić, zasklepiając się powoli. Tiron zajęła się opatrzeniem ostatnich z nich, w międzyczasie słuchając tego, co miała do powiedzenia Amelia. -Nie mamy możliwości zabrać okrętu za pomocą tej maszyny. On ma czterdzieści kilometrów, ten nie ma nawet pół kilometra. Skomentowała samica, opatrując w tym czasie ostatnią ranę, którą przed chwilą trzymała Amelia. Tutaj nie potrzeba już było specjalnych kombinacji, wilczyca przyłożyła tylko opatrunek, a następnie zabezpieczyła miejsce bandażem. -Krosis thuri, to nie jest możliwe. Odparł Amelii okręt. Jego głos rozszedł się po pomieszczeniu z ISACa kobiety. Maszyna nie była w stanie wciągnąć Fenrisa do środka, ze względu na jego rozmiar. najzwyczajniej w świecie nie zmieściłby się we wnętrzu jednostki. Wilczyca w tym czasie poprawiła opatrunek, a następnie podniosła się, chwytając za karabin przyczepiony przez cały czas na plecach, do pancerza. Okręt posiadał kilka standardowych karabinów oraz pistoletów ze zbrojowni Jinkusu. Do tego dochodziło dodatkowe oprzyrządowanie, jak sprzęt medyczny, narzędzia czy ładunki wybuchowe. Nie było jednak żadnego pancerza na zwykłym wyposażeniu. -Użyj ISACa. - Rzuciła krótko Amelii wilczyca, obracając się następnie w kierunku kabiny pilota. -Daj jej sprzęt i zrzuć nas na zewnątrz. - Odezwała się w kierunku maszyny. Gunship wykonał polecenie, przenosząc wilczycą natychmiast na zewnątrz. Amelia musiała jeszcze wybrać uzbrojenie z ISACa, domyślenie został jej przydzielony identyczny pancerz bojowy, jaki miała na sobie poprzednio. Na zewnątrz, Natvakt znajdował się schowany za "kamieniem", spora pozostałością ze ściany. Trzymał w dłoniach pistolet, siedząc na ziemi i dysząc lekko. Zmęczenie, nieco uszkodzone ciało, utrata kompana oraz tragiczna sytuacja. Odbijały się na oficerze, jednak nadal był w stanie pracować. Tiron pojawiła się jako pierwsza, natychmiast skacząc za najbliższy samochód by skryć się przed widmem. Nie było to może "skuteczne", jednak nadal był to element szkolenia. Amelia pojawiła się chwilę później. Wilki nie miały jej nic do powiedzenia, samodzielnie kombinując nad tym co zrobić, by wyratować sytuację. Pojazd z rannymi ruszył się, odlatując naprzód oraz unosząc się przy tym do góry. Jednostka dość szybko opuściła to miejsce. Amelia podniosła więc swój karabin, celując w kierunku Vareotha. Nacisnęła na spust, broń uwolniła pocisk z komory nabojowej. Po pierwszym pocisku, karabin zaciął się, a hełm kobiety w jej "nowym" pancerzu, wyświetlił informację o ogniu sojuszniczym. Niemniej jednak pierwszy pocisk został uwolniony. Nie trafił jednak w starożytnego. Zamiast tego, trafiony został Onuris. W to samo miejsce, o minimetry mijając prawe oko widma, pocisk przeszył jego łuski, powodując poważne rozcięcie na czole białołuskiego. Krew i tutaj zaczęła sączyć się z rany, co zaczynało się wydawać nienaturalne. Odporność widm była bardzo wielka, a tutaj pierwszy pocisk poczynił mu szkodę - choć na szczęście skończyło się na przebitych łuskach i rozciętej skórze. Krew zaczęła spływać mu po pysku, a widmo warknęło pod nosem, sprowokowane bólem. Onuris złapał ponownie równowagę, wytrącony na chwilę przez trafienie. -Grzebie nam w głowach, nie strzelaj bo zabijesz białołuskiego. Odezwał się Natvakt, wykorzystując do tego komunikację wewnętrzną w ich urządzeniach. ISAC czy po prostu hełm - stąd nie musiał krzyczeć, by Amelia go usłyszała. Lekkomyślność była szybko karana. Pozostawało pytanie, w jaki sposób ten stwór był w stanie oszukać zarówno ich umysły, jak również urządzenia - które wykrywały jego jako sojusznika, a jednocześnie zezwoliły na rażenie ogniem tego właściwego sojusznika. W tym czasie, gunship którym podróżowali Norbert i Orillion był już praktycznie na miejscu. Niebieski smok podszedł do przedniego wyświetlacza by obejrzeć pole bitwy przed nimi. Znaleźli się jakieś pięćdziesiąt metrów przed całym zbiegowiskiem. -Idziemy! - Rzucił samiec. Tak, idziemy, nie "idę". Norbert został uwzględniony w tych planach. Stwór podbiegł do działa znajdującego się w części bagażowej, chwycił je, a następnie obaj zostali teleportowani poza pojazd - na zewnątrz. Gunship pozostawał ukryty w kamuflażu, stąd jego przybycie nie zostało wszech i wobec ogłoszone, choć Amelia ja i wilki mogły dowiedzieć się o tym, za pośrednictwem HUDa który ukazywał ISAC. Urządzenie pokazywało obrys sojuszniczej maszyny, ukrytej w płaszczu niewidzialności. Orillion pojawił się jakieś dwadzieścia metrów od pola bitwy, obok niego był Norbert. Ledwo reporter pojawił się na ziemi, poczuł jak coś ściąga go w dół, a raczej wgniata. To jego kompan "położył" na nim swój ogon by wymusić ciężarem na człowieku położenie się na ziemi. Sam natomiast ruszył do przodu, podnosząc broń przed siebie - w kierunku przeciwnika - Czarnego Ognia. Wtedy też, na niebie pojawił się kolejny okręt. Jakieś trzysta-czterysta metrów nad ziemią. Miał 1220 metrów długości, 420 szerokości oraz jakieś 255 wysokości. ISACi Amelii oraz Norberta naznaczyły go natychmiast, informując, że okręt był maszyną klasy Urkyn'Vareis Cruiser. CRU otoczył się wielką, białą energią. Była to niewyobrażalna ilość magii skupionej w jednym miejscu. Nawet delikatnie czuła na to istota, mogła wyczuć wielkie skupisko nagromadzone w jednym miejscu. Energia następnie rozproszyła się na wszystkie strony, rozchodząc się na kilometry. Biała kula rozprzestrzeniła się po okolicy, przezroczysta - o siatkowanym wzorze. Fala rozeszła się daleko poza zasięg samego Houston, momentalnie docierając do grupki na ziemi. Efekty poczuli tutaj wszyscy, związani jakkolwiek z magią. Nagłą słabość, "wyłączenie się" mocy - dosłownie, jakby je utracili. Po pierwszej fali nadeszły następny - i tak aż pięć razy. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Vareoth zachwiał się, tracąc na sekundę równowagę - jednak zaraz stając na równych nogach. Podniósł swój wzrok na potężny krążownik, zaciskając swe kły i pięści w widocznym gniewie. Onuris jęknął cicho, a następnie padł, tracąc grunt pod nogami oraz osuwając się na ziemię. Stracił nagle wszelakie swe siły, dodatkowe rany oraz zmęczenie bardzo go tutaj obciążyły. Podobnie poczuła się Amelia, choć w jej wypadku nie było to tak ostre. Niemniej kobieta poczuła, że straciła kontakt ze swymi zdolnościami magicznymi, zostały od niej po prostu odcięte. To samo poczuł Fenris, tracąc wszelakie swe zdolności powiązane jakkolwiek z magią czy mistycyzmem. Wszystkie cechy genetyczne, obojgu jednak pozostały. Kierujący się ku nim Orillion, trafiony białą falą - utracił swe siły i przewrócił się, upuszczając dzierżoną broń oraz padając na ziemię. Vareoth utrzymał się na nogach, jednak wydawał się... oszołomiony, wściekły. Skupił się na okręcie, jego moce również zostały mu odcięte. Cóż to za sztuczki, które stosowali? Czym była ta maszyna, zdolna do takiej dewastacji potężnej siły, mocy wszechświata - jaką były widma? -Tiron, ogień punktowy, to nasza szansa. Odezwał się wilk za pomocą komunikatora. Wilki wychyliły się znad osłon, kierując broń na Czarnego Ognia i otwierając ogień, prując do niego z pistoletu oraz karabinu ile tylko byli w stanie. Stwór zasłonił swój łeb, cofając się o krok. Był słabszy, jego łuski wytrzymywały jednak ostrzał pocisków. Wilki związały go jednak walką. Orillion, kawałek dalej, odkaszlnął, kierując spojrzenie na Norberta. Wziął głębszy wdech, a następnie odezwał się do niego. -We... we... weź moją broń. Podnieś, wyceluj w tego czarnego... poślij go... w zaświaty. - Wyrzucił z siebie, łapiąc ciężko oddech i przewalając się przy tym na grzbiet. Klatka piersiowa samca ciężko pracowała, unosząc się do góry oraz opadając. Stwór był istotą magiczną. Odebranie mu tego, wprawiło jego ciało w ostry szok z którym musiał sobie teraz poradzić. Mieli jednak szansę. O ile reporter podoła. Onuris padł na kolana, łapiąc oddech, odczuwając boleśnie ostrze wbite w jego pierś. Jego wzrok padł na znajdującą się obok Asunę. Samiec przełknął ślinę, jęknął cicho znowu, a następnie podczołgał się do samicy, łapiąc ją delikatnie pod głowę i unosząc lekko. Stwór nie był w stanie nic powiedzieć, nic zrobić. Był bezsilny, a ona w tym stanie była narażona na śmierć. Widmo położyło dłoń na piersi samicy, szukając picia serca, przysuwając pysk bliżej jej pyska, by usłyszeć czy oddycha. Jego zmysły również były oszołomione, organizm jednak jakoś sobie z tym wszystkim radził, mimo ran i wyczerpania.
|
| | | Norbert Ronae NPC
Liczba postów : 113 Data dołączenia : 14/09/2016
| Temat: Re: Downtown Houston Pon Sty 30, 2017 5:33 pm | |
| Norbert uważnie słuchał smoka podziwiając przy tym jego umiejętność szybkiego reagowania. Nie dość że pojazd, którym lecieli mknął przez miasto z dość zawrotną prędkością, to jeszcze pojawiające się na kokpicie napisy migały szybciej niż napisy końcowe hollywoodzkiej produkcji. Dziennikarz był w stanie wyłapać chyba co trzecie z nich, a nie był przecież zajęty pilotowaniem pojazdu. - U nas jest podobnie. Ludzie są żółci - mali i cwani; czarni - dobrze zbudowani z nieziemskim poczuciem rytmu i biali...no... -przerwał szukając jakichś zalet -...tacy jak ja. I wszystkie odmiany pomiędzy. Szczerze zaśmiał się na inteligentną odpowiedź smoka na temat losów ludzkości w kosmosie. Natomiast informacja o tym że istniały rasy przyglądające się ziemi zanim pojawili się na niej pierwsi ludzie w jakiś dziwny sposób zjeżyła mu włosy z tyłu głowy. Przez chwile miał wrażenie że obcował z czymś poza rozumowaniem, niemal z czymś boskim. Choć może po prostu za dużo myślał. Potem znowu chwilowy moment umysłowego relaksu i inteligentnej dyskusji prysł jak bańka mydlana. Orilion gwałtownie przyśpieszył, a dziennikarz odruchowo rozejrzał się za pasami bezpieczeństwa, zapominając na chwilę że pojazd posiada własną grawitację. Chwilę potem jednak odezwało się radio pojazdu i Orillion dostał dla siebie nowe rozkazy. To że maszyna odzyskała typowy do jednostek powietrznych zwrot Norbert powitał z niemałą ulgą. To w którą stronę teraz lecieli zdecydowanie nie. Czy on właśnie powiedział "moce magiczne"? Miał na myśli rzemiosło Merlina i Gandalfa, czy "Każda dostatecznie zaawansowana technologia staje się magią"? Chwilowo był zbyt przejęty by go o to zapytać. To brzmiało jak temat na osobną rozmowę, którą z chęcią odbył by ze smokiem i ile przeżyją dzisiejszy dzień. - Dobrze że szybko nawiązuję przyjaźnie... - odparł człowiek gdy Orillion zademonstrował mu broń. - Słuchałeś maszyn? To znaczy one są ten...świadome? - chyba widział kiedyś jakiś stary film sci-fi gdzie ktoś poruszył taki temat. Na wszelki wypadek pogłaskał delikatnie broń smoka. Dobre, dobre działo zniszczenia. Reszta dnia zapowiadała się cudownie. Lecieli w stronę epicentrum spadającego okrętu wielkości miasta, zaraz miał się przekonać na własnej skórze czym są te całe widma, a on myślał głównie o tym żeby nie urazić statku, którym właśnie lecieli! -Ja jestem wodnikiem - odpowiedział smokowi nie będąc pewien o czym właściwie mówi. - Ale u nas to znak powietrza... - Naprzemienne dawki adrenaliny i wytchnienia dawały mu się we znaki. Czuł się właśnie jak po pięciu espresso. Wciąż lekko oszołomiony i nabuzowany złapał w powietrzu rzecz, którą cisnął mu Densorian. - Cześć smartfonie jestem... - w tym momencie zobaczył swoje imię na wyświetlaczu - O, widzę że już jesteśmy na ty. - W pierwszym odruchu urządzenie wybuchło rozgardiaszem informacji, opcji i funkcji. Chwilkę zajęło Norbertowi opanowanie sterowania urządzeniem, ale gdy to już się stało wydawało mu się to najprostszą rzeczą na świecie. Trochę jak telepatyczny kinect. Na modłę smoka spróbował przyczepić go do ramienia. Gdy dolecieli głoska "MY" w wyrazie "idę", którego dziennikarz się spodziewał zadźwięczała mu głośno w uszach. Chwilę potem zostali przeniesieni znowu na ziemie Houston. Norbert ledwo zdążył przytwierdzić sobie kamerę do pasa zanim potężny ogon smoka przycisnął go do ziemi. Norbert szczególnie się nie opierał. Gdy Orillion ruszył do przodu rozejrzał się wokoło za jakąś zasłoną, za którą mógłby się podczołgać, jednak gdy tylko dziwny rozbłysk światła powalił Orilliona na ziemię zapomniał o chowaniu się i wpół w kucki w pół małpim biegu dopadł do smoka. - Nie! Nie nie nie nie...Miałem pokazać ci ziemskie piwo! - zaczął przyglądając się ciału smoka w poszukiwaniu ran. Oczywiście zawsze istniało ryzyko że reporter trafi na coś takiego. Większość z szeregowych na froncie to naprawdę wspaniałe chłopaki, na co dzień obcujące ze śmiercią. Korenspondenci wojenni wracają do domów po kilku dniach, a oni zostają do końca. Norbert obawiał się że kiedyś będzie światkiem podobnej sceny w obliczu jednego ze swoich wielu znajomych z wojska. Nie spodziewał się jednak, że będzie to wielki, niebieski kosmiczny smok. O dziwo nie udało mu się znaleźć żadnych śladów penetracji korpusu, ani śladów krwi. - Jesteś ranny? Bardzo boli? Jak wygląda Densorińska pierwsza pomoc? Czy... - Norbert zawsze gadał gdy się stresował. Jednak smok uciszył go gestem i wskazał na swoją broń. Mimo że mówił niewyraźnie, przekaz był jasny. Norbert podszedł na czworaka do broni i spróbował ją podnieść. Wyglądała na straszliwie ciężką. Szlag jak jej było na imię?! - Dobra bazooka. Nazwę cię Nihilus. Dla przyjaciół Nihil. Nie strzelasz do przyjaciół, prawda? Dziennikarz dźwignął ją z ziemi i usadził na jakimś pobliskim kawałku gruzu, niby na stanowisku strzeleckim. Samemu też zaparł się też o coś plecami, bo spodziewał się że broń tej wielkości będzie miała kosmiczny odrzut. - Mam strzelać do wielkiego czarnego z futrem, czy wielkiego czarnego z łuskami? - zapytał poniekąd Orilliona, poniekąd komputera. Mógłby komuś naprawdę popsuć dzień, gdyby strzelił do złego potwora. No i nie wiedział ile ma naboi. Wziął kilka wdechów. Zupełnie jak na strzelnicy. Tylko że na strzelnicy strzelał głównie z broni ręcznej. Czasem z karabinu. Nigdy z armat. Jak na strzelnicy w wesołym miasteczku. Jak na strzelnicy w wesołym miasteczku, gdzie zamiast zwykłej broni jest futurystyczna atrapa, a zamiast celu bardzo realistyczna kukła czarnego smoka. Go to your happy place. Dziennikarz wycelował, i nacisnął coś, co wyglądało jak spust. Na wszelki wypadek uprzejmie i grzecznie poprosił żeby armata ze swej łaski zmiotła tego czarnego z powierzchni ziemi. Najlepiej oszczędzając tego białego i wszystkich innych. Na wypadek gdyby armata go nie rozumiała poprosił swojego pożyczonego naramiennego smartfona aby jej to przekazał. Z nim już się jakoś dogadywał. |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Pon Sty 30, 2017 10:44 pm | |
| I po raz kolejny wilk dostał nauczkę gdzie jego miejsce w starciach z widmami. Szybsze niż myśl i pamięć kopnięcie pogruchotało mu żebra i cisnęło nim o pojazd wilków The Core. Opadł twardo na ziemię. Okazuje się że nawet pod swoją prawdziwą postacią, wolną od ograniczeń ciał bogów Asgardu, nie stanowi żadnego wyzwania dla Urkyn'Vareis. Nie spodziewał się niczego innego. Było to jednak maksimum na co było wilka stać. Jedyne co mu pozostawało to to że widmo może o tym nie wiedzieć. Oczywiście o ile urok Asuny działał gdy nie była go świadoma. W przeciwnym wypadku nawet tę pociechę odebrały mu moce widma. Podniósł się na nogi. Całe szczęście w jego prawdziwej formie dużo lepiej rozkładała się masa ciała i strzaskane kości nie przeszkadzały tak bardzo jak dwunogom. Nie znaczy to oczywiście że nie przeszkadzały. Poza tym jego przeciwnik wiedział teraz że musi uderzać mocniej. Wilk ani przez moment nie wątpił że to potrafi. I to dużo mocniej. Przynajmniej zyskał sobie jego uwagę. Ciekawe czy to ciekawość, czy chęć dokończenia sprawy z pokładu drednota. Wilk zastanawiał się czy Czarny Ogień w ogóle go poznaje. Być może nie różnił się dla niego od reszty tutejszych wilków, tak bardzo jak śmiertelnicy nie różnili się dla Fenrira. Stanął w wyzywającej wilczej pozie. Zawarczał i kilka razy chrapliwie szczeknął na widmo. Z jego ust kapała krew wymieszana z plwociną. Oczy świeciły czerwoną poświatą. Ten widok w dawnych czasach wielu wojowników przyprawiłby o trwogę. Dawne czasy jednak bezpowrotnie minęły, a wilk nie łudził się że zrobi jakiekolwiek wrażenie na obecnych. Pozostawał czujny, mimo że wiedział że nie zdąży zareagować na cios, ani samemu przejść przez obronę. Zwłaszcza że większość swojego refleksu w walce zawdzięczał instynktowemu wyczuwaniu intencji przeciwnika, co w wypadku widm nie przynosiło żadnego skutku. Powoli ruszył tak by zataczać krąg wokoło swojego wroga. Tylko ofiara stojąc w miejscu czeka na śmierć. Fenris nie chciał być w niczyich oczach ofiarą. Liczył na to że przynajmniej będzie zachowywał się jak przeciwnik dla smoka. kapiąca krew wilka powoli wyznaczała krąg areny na której mieli walczyć. Paradoksalnie, każda chwila jaką Czarny Ogień poświęcał wilkowi, była chwilą w której nie poświęcał czasu Onurisowi, a więc każdą sekundę w której obcował ze śmiercią, odwlekał zagładę nie tylko swoją, ale wszystkich wokoło. Do tego jak zwykle czas grał tylko na jego korzyść. Wyczuwał wojowników The Core zajmujących stanowiska wokoło. Dobrze. A więc będzie miał świadków. Jeśli to ktoś przeżyje opowie jak Fenris wilk toczył walkę ze smoczym bogiem aby niebo nie spadło na ziemię. Tak, to nadawałoby się dla skalda. Wtem coś się zmieniło. W powietrzu pojawił się kolejny okręt, a wraz z nim dziwne fale energii. Po zetknięciu się z nimi zmysły Fenrisa momentalnie stępiły się niemal tak mocno jak na pokładzie drednota. Nie ucierpiał on na tym jednak tak jak stojące naprzeciw widmo, które energia aż widocznie zamroczyła. Już miał zamiar rzucić się smokowi do gardła w ostatecznym geście desperacji, ale załoga wilków ubiegła go otwierając ogień do ich wspólnego wroga. Wilk wychamował, nie chcąc wpaść w krzyżowy ogień. Po drugiej stronie pola walki widział Onirusa, który mimo tego że okręt wroga stał w miejscu, nie podtrzymywał już bariery swoją mocą. Nie wyglądał jednak najlepiej. Wręcz przeciwnie. Wyglądał na bardziej wyczerpanego od samego wilka. Fenris nie widział dla siebie luki między ogniem sojuszników. Postanowił więc czekać na swoją okazję do ataku. Gdyby widmo zaatakowało pomimo salwy któregoś z strzelców, wilk rzuci się na niego potężnymi szczękami starając się przebić jego skórę, lub przynajmniej przytrzymać go na chwilę w miejscu żeby ułatwić trafienie. |
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Wto Sty 31, 2017 10:13 pm | |
| Poczuła pewną ulgę widząc jak z każdym ruchem wilczycy Rin przestaje krwawić. Cieszyła się, że przynajmniej ten , bardzo ważny drobiazg idzie w miarę dobrze. Było jej niezmiernie przykro, widząc rannego wilka i najchętniej cofnęła by czas by nic mu sie nie stało. Nie lubiła zwyczajnie gdy ktoś cierpi. No i polubiła wilczka. - Zawsze warto spytać Rzuciła cicho z wyraźną rezygnacją w głosie. Trochę denerwowało ją, że wilczyca odpowiada tylko na część pytań, a właściwie na żadne. Samica odpowiedziała bowiem na komentarz, będący pobożną prośbą. Amelia sama wątpiła by mogli tak małym, w gruncie rzeczy, pojazdem zabrać z Onu ciężar okrętu prawie 100 razy większego. Wcześniej jednak zadała przynajmniej jedno inne pytanie. Wilczyca nie raczyła nawet zwrócić na to uwagi. -Co możemy zrobić? Powtórzyła najważniejsze w jej mniemaniu pytanie. Rozumiała, że mają niewielkie pole manewru. Jednak chciała po prostu wiedzieć jak małe ono właściwie jest. Z nich dwóch to wilczyca miała, przynajmniej tak zdawało się Amelii, większe doświadczenie.Ona sama widziała dwie drogi- wyjsć i próbować skopać zad złemu widmu. Gdzie " spróbować" to słowo klucz. Albo zwyczajnie stąd zwiewać i ratować własne zadki. Zabrała dłoń, gdy tylko wilczyca zabezpieczyła ranę. Przyglądała się cały czas 0poczynaniom samicy, chcąc jak najwięce się dowiedzieć w między czasie wymyślania jakiegoś planu. Jak na razie zauważyła, z lekkim zaskoczeniem, że poza stanowczo lepszą technologią medyczną, opatrywanie nie różni się zbytnio od tego czego nauczyła się podczas kursów na policji. Gdzieś z tyłu jej głowy cały czas rozbżmiewał cichutki głosik zastanawiający się, jak bardzo róznią się stworki od ludzi pod względem anatomicznym. Do tej pory stwierdziła, że róznice sa raczej oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka, jak futro czy łuski zamiast odkrytej skóry, ale poza tym są one nie wielkie. Może jakby pośiwęciła temu więcej uwagi i czasu, postudiowała anatopie stworków dogłebnie odkryła by jakieś istotne różnice. Chwilowo nie dostrzegała żadnych. Głosik rozważający anatomię stworków był jednak zagłuszany przez zmartwienie tym co dzieje siępoza pokładem pojazdu. Z Onu, Natem, Asuną i Fenrisem. Jęknęła żałośnie słysząc odpowiedź okrętu. No super. Czyli nawet nie mogą zwiewać wszyscy. Aż usiadła na moment lekko zgarbiona i opierając czoło o kolana wzięła parę głębszych oddechów by pozbierać myśli. Co wcale takie łatwe nie było. Zamartwiała się. Nie wiedziała co robić. Jednak nawet gdyby wiedziała, zanim do czegokolwiek się zabierze, musi się uspokoić. Wstała dopiero gdy znów usłyszała głos wilczycy. Na początek wezwała pancerz używając ISAC-a. Nie byłą specjalnie zaskoczona, gdy zjawił się dokłądnie taki sam jak miała wcześniej. Choć po cichu liczyła na jakiś...antywidmowy. Przejrzała broń i wzięła po prostu mniej więcej to co miała ze sobą wcześniej, choć nie dokładnie. Nóż bojowy przypięty do prawego uda, dwa pistolety NC4, jeden z lewej drugi z prawej storny w okolicy bioder i jeden karabin CME, którego już nigdzie nie przypinałą tylko po prostu wzięła w dłonie. Zabrała jeszcze jednen drobiazg. Zestaw pierwszej pomocy, ktory przypięła tuż nad kolanem lewej nogi. Czuła, ze może się przydać. Wzięła głęboki wdech i ruszyła za wilczycą. Wylądowała na otwartym polu na lekko ugiętych nogach. Niemal automatycznie schowała się za pierwszym lepszym obiektem mogącym służyć za osłonę, po prostu rzucajac się sprintem w kierunku kawałku blachy wystającej z ziemi, odpowienio dużym, by mogła się za nim skryć. Przykucła z bronią w gotowości, za swoją prowizoryczną tarczą. Dopiero siedząc bezpiecznie, w miarę, za osłoną rozejrzała się wokół oceniając sytuację. Wyjrzała zaledwie na kilka centymetrów, tyle tylko by zobaczyć co się dzieje po drugiej stronie blachy, która tak na marginesie chyba była drzwiami jakiegoś samochodu. Niemal fizycznie odczuła trafienie Onu. Serce dosłownie jej na moment stanęło. Zaczęła kląć sama na siebie i na broń. Powinna się zaciąć, gdy na lini strzału był Onu, a nie gdy celowała do Czarnemu Ognia. Zepsuła się czy jak. Wcześniej celowała specjalnie tak, by Onu nie oberwał nawet gdyby chybiła. Brat jednak oberwał, a ona sama niewiedziała czy bardziej nienawidzi Ognia czy siebie. Zmarszczyła brwi widząc na HUd-zie obrys przybyłej maszyny.W sumie nawet się ucieszyła. Wyglądało na to, że jednak jakieś wsparcie dodatkowe przybyło. Y niewidyialnego pojaydz wzskocyzz dwie postaci. Człowiek i stwór podobny trochę do Daalkiina. Uśmiechnęła się sama do siebie. Ywzcyajnie ciesząc się ze wsparcia, choć nie mało zdziwił ją widok człowieka. Przyglądała się mu szukając jakichkolwiek oznak, że ma dodatkowe zdolności czy coś w ten deseń. Pewnie większosći by i tak nie zauwazyła, ale i tak wpatrywała się uparcie w chłopaka. Na oko nie wiele starszy od niej, albo młodszy. Nigdy nie była zbyt dobra w ocenianiu wieku, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy ludzie uparcie trzymają się młodości inwestując w różne operacje. Widać stwór nie lubił Czarnego Ognia równie mocno co wszyscy inni bo zaraz ruszył w jego kierunku. A Amelia trzymała kciuki, by posiadał moc lub przynajmniej sprzęt nadajacy się do zabicie złego widma. Trzymała mocno kciuki. Po chwili pojawił się kolejny okręt, cały otoczony białą energią, która nagle rozproszyła się. Pięć fal uderzyło w Amelie i pozostałych, jedna po drugiej. Czuła jak coś zabiera jej siły. " Znowu?" pomyślała. Tym razem jednak coś było inaczej. Nie czuła cię całkowicie słaba, a raczej jakby coś powoli wysysało z niej jej niezwykłe zdolności. Nie mniej jednak, choć nie odczuwała fizycznego osłabienia, nagła utrata dostępu do umiejętności wywołała w dziewczynie chwilową dezorientację. zakręciło jej się w głowie, gdy zaczeła słyszeć tylko włąsne myśli. Jak tylko szok ustąpił, dołączyła do ostrzału złego widma. Wyjrzała zza swojej osłony , zgodnie z rozakazem Nata, który jakoś dotarł do niej, otworzyła ogień punktowy w kierunku Ognia. Nie zajmowała się tym jednak za długo. Gdy pełna orientacja wróciła postanowiła podejsć do braciszka. Uważając by samej nie dostać przypadkiem kulki między oczy lub w tyłek przedostała się do Onu. -Przepraszam Wyszeptała cicho, a w jej głosie słychać było powstrzymywane łzy. Panowała jednak nad sobą i ani jedna kropla nie wydostała się z jej oczu. Patrząc na obrażenia Onu była jednocześnie wściekła i smutna. Wkurzała ją szczególnie rana zadana jej kulką. Stanęła koło brata i położyła dłoń na zdrowym fragmencie pyszczka brata i pogłaskała lekko. Dopiero zabierając dłoń spojrzała na Asunę, nieco baczniej niż wcześniej się jej przyglądając. Widziała, że Onu sprawdza jej stan więc sama się tym nie zajmowała. Gestem, po prostu dotykając ramienia brata i wskazujac Asunę ruchem głowy spytała, co z samicą. Nie potrafiła powiedzieć czemu, ale nie czuła się tu na miejscu. Miała przez moment ochotę wstać i wyjść. Zostawić ich samych. Została jednak. Odpędzała to uczucie chcąc zająć się dwójką widm. Zaczęła przyglądać się obrażeniom brata. -Przydały by się jakieś medykamenty i opatrunki Rzuciła z nadzieją, że tak jak pancerz, uda jej się ściągnac potrzebne rzeczy przez ISAC-a. Mówiła jednocześnie oglądając rany na ciałach Onu i Asuny, choc samicy prawie nie ruszała. Pozwoliła Onu trzymać ją cały czas, gdy tylko go oglądała, jeśli tak chciał, jednak jego delikatnymi gestami, pewna, że brat po prostu zrobi to o co go prosi, przestawiała tak by miec jak najlepszy dostęp przynajmniej do najgorszych ran. Na moment zdjeła hełm, tylko po to, zeby złożyć na policzku brata ciepły pocałunek. Taki miała pierwotny plan, lecz później jakoś zapomniała zalożyć hełm spowrotem. -Wiesz, nie chce by twoje ogo wyrosło poza tą galaktykę, ale ... jesteś wspaniały Powidziała znów głaszcząc go po policzku. W jej głosie przebrzmiewał lekko wymuszony humor. - Ale... musiałeś brudzić łuski?- No tak. Ona zawsze musiała mieć jakieś ale. - jak tylko nadarzy się okazja wyczyszcze ci wszystkie po kolei i wypoleruje. Co ty na to? Zagadywała go tak dalej. -No zobacz! Będę musiała to szorować papierem ściernym!- wskazała jakieś wyjątkowo brudne miejsce, gdzie zasychajaca krew zmieszła się zkurzem i błotem tworząc skorupę na łuskach. - Połuż ją proszę. Zaraz się nią też zajmę Poprosiła cicho, chcąc mieć lepszy dostęp do ran obojga widm, wtrącając tą prośbę pomiędzy swoje gadanie. Obróciła go delikatnie tak, żeby mieć pełen dostęp do wbitego w jego pierś noża. Gdy tylko zajwiły się potrzebne środki, sama musiała na chwile przerwać gadanie by wziąć dwa głebokie wdechy. Dopiero gdy nieco opanowała nerwy, złapała za rękojeść noża, drugą rękę kładąc wokół wbitego ostrza dla stabilizacji własnych ruchów, ale także po to by ucisnąć ranę. Jeszcze jeden głęboki wdech i na wydechu jednym, pewnym, płynnym ruchem wyciągneła ostrze, które zaraz odrzuciła i chwyciła w dłoń aplikator medyczny. Drugą dłonią cały czas uciskała ranę by zahamować krwawienie. Nie zwracała uwagi na ewentualne jęki czy steknięcia Onu, całkowicie skupiona na tym co robi, choć cały czas nawijała jak katarynka. Gdy tylko pozbyła się ostrza, a chwyciła aplikator przybliżyła go do rany, by ten robił co do niego należy. O ile się orientowała urządzenie miało przyspieszyć gojenie ran. -Jak się do ciebie dobiorę będziesz bardziej biały niż kiedykolwiek. Najpierw pożądnie się ciebie wymyje. Każdą łuskę z osobna. Dokładnie. Żebyś nie myślał, że pójdziesz do Lorda Nodina w takim stanie. Jeszcze stwierdzi, że o ciebie nie dbałam i nie dbam i coś mi zrobi. Coś bolesnego. -zadrżała teatralnie. Gdy mówiła o czarnołuskim widmie, w jej głosie słychać było, marnie udawany strach. Choć może marnie ukrywała prawdziwy strach. Sama nie wiedziała. Nodin budził w niej pewne obawy. Czemu się jednak dziwić, skoro przy pierwszym spotkaniu próbował ją udusić? Sięgnęła do najbardziej irytującej ją rany. Tej zadanej wypuszczoną przez nią kulą. Przyłożyła urządzenie do rany ciętej nad okiem widma, jednocześnie drugą dłonią głaszcząc go cały czas po zdrowym policzku. Zwyczajnie trzymała tam dłoń i przesuwała lekko w górę i dół. Potem przyłożyła urządzenie do ran na policzku. Gdy te zaczęły się goić, korzystając z tego, że wciąż nie miała na głowie hełmu zlożyła delikatny pocałunek tuż koło ran i drugi w jego nos. -A wracając do planów na później. Zajmiemy się porządnie twoimi obrażeniami. Zanczy ja się zajmę. Ty masz leżeć i odpoczywac- pogroziła mu palcem. Tak jakby miałą na widmo jakikolwiek wpływ. Jak będzie chciał to wstanie i tyle z jej gadania. Przeszła do szram na piersi. Zaśmiała się i kontynuowała: - Niech ja mu się dobiore do łusek...Moje łóżeczko psuć- skomentowała rany na widmowej piersi. Miała nadzieję, że Onu zrozumie aluzje. Jak tylko wrócą na poklad, on zostaje znów jej łóżkiem. -Potem będzie trzeba zrobić coś z twoimi pazurami. - przyglądała się nieco dłuzej dłonią brata cmokając z dezaprobartą- nie są takie jak powinny. Trzba naostrzyć... Mam nadziję, ze na pokłądzie mają jakieś szlifierki dla widmowych pazurów.... przy okazji wypoleruje ci łuski. Będzie trzeba coś zjeść. Co powiesz na wielki kawał mięsa z kwaśną suruwką i frytkami. Dawno nie jadłam frytek. Komendant na moim pozterunku dodaje do frytek sos vinegret.Ciekawa jestem jak to smakuje... Spróbujesz ze mną? - Mięso oczywiście byłoby dla Onu, bo ona sama nie jada go w ogóle. Ewentualnie czasem podziobie jakąś rybę. -Dawno razem nie jedliśmy... - rzuciła nieco ciszej. Wymsknęło się jej. Nie chciała robić żadnych przytyków do tego, że Onu ją zostawił. -Może Lord Nodin będzie chciał z nami zjeść, zanim cię zabierze- z góry zakladała, że widma będą chciały spędzić czas ze sobą, więc ona odsunie się na bok. -Jak wy będziecie odnawiać braterskie więzi wezmę Asunę na spytki.- zaśmiała się cichutko. - O ile zgodzi się ze mną porozmawiać. Jak myślich będzie chciała?- s[ytała z nadzieją. Samica wydawała się miła jak do tej pory, jednak może nie chcieć spędzić z nią czasu, gdy już Onu jest bezpieczny. Żartując, rzucając typowe dla siebie kąśliwe docinki, opowiadając co zamierza zrobić, gdy znajdą się w spokojniejszym miejscu. Gdyby próbował protestować miała proste wytłumaczenie, czemu zajmuje się nim a nie Asuną. Możliwe, że będzie trzeba przenisć samicę gdzieś niedługo, a sama na pewno nie dałaby sobie rady. Potrzebuje pomocy swojego starszego braciszka. W miedzy czasie co chwilę to głaskała to lekko przytulała braciszka. Tak po prostu. Bo chciała i potrzebowała tego. Gdy wszystkie najpoważniejsze i ten najbardziej irytujące ją rany zostały zaleczone, po prostu wtuliła się w brata. Objęła go lekko za szyję i położyła głowę na jego ramieniu. Wszytsko bardzo delikatnie, by nie sprawić mu przypadkiem bólu. Zwyczjanie przytuliła brata, ciesząc się, że jest.Kończąc z Onu zajęła się Asuną. Choć u niej leczyła po prostu wszystko co dojrzała i uznała za potrzebujące tego, zaczynając od obrażeń w okolicach głównych tętnic, serca i głowy. Nawet gdy zajmowała się samicą, gadała caly czas do brata. - Wszystko będzie już dobrze, prawda. Znaczy... wróciłeś. Więc już wszystko będzie dobrze Uśmiechnęła się lekko tuląc do ramienia brata. -Tęskniłam za tobą. Bardzo. Nie tylko ja. Gdy tylko znajdziesz moment musimy odwiedzić mamę. Ucieszy się, że będzie znów miała dla kogo gotować żołnierskie ilości mięsa- zaśmiała się. Jej mama bywała nieco oschła, ale uwielbiała gotować, szczególnie jak miała komu. Niestety Amelia, żadko jadała normalne jedzenie. Dlatego mama uwielbiała Onu. Jadł wszystko i to w dużych ilosciach. Cały czas mówiła szeptem. Jakby to co ma do powiedzenia było przeznaczone tylko dla Onu. A przecież równie dobrze słyszeć mogli to wszyscy wokół. I tak miałaby to w nosie. Wszytsko po to by nieco podnieść go na duchu, ale też zagadać go, zająć jego myśli. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Wto Lut 07, 2017 4:07 pm | |
| NPC Storyline - Asuna|Jinkusu|Natvakt|Onuris|Orillion|Tiron Kule początkowo powodowały uszkodzenia na łuskach czarnołuskiego widma, niektóre nawet zrywając - te w powietrzu ulegały dezintegracji - spaleniu. Jednak tak jak mijały kolejne sekundy, tak ostrzał robił się coraz mniej efektywny. Zaczynając od faktu, że przestało na nim robić wrażenie - aż do momentu gdy pociski zaczęły się rozbijać, załamywać na pancerzu widma. Na końcu weszła regeneracja. Ciało widma błyskawicznie zaleczyło wszelakie rany i skaleczenia. Błysk przeszedł po niebie - sylwetka potężnego krążownika oraz okrętu obcych spowiły się białym światłem, a następnie zniknęły znad miasta. Okręt musiał teleportować jednostkę dowodzenia gdzieś poza to miejsce. Bardzo daleko, może nawet poza planetę. Nad nimi pozostały już tylko widoczne dwa mniejsze okręty obcych, prowadzące ostrzał w kierunku crathygtanskiego drednota, który również był teraz widoczny. Wszystkie myśliwce na niebie - niczym szarańcza - skierowały się ku dwóm ocalałym maszynom wroga. Niektóre z myśliwców oderwały się od grupy, pikując w dół i ostrzeliwując różne miejsca na ziemi - na ulicach. Zapewne niszczyli patrole przeciwnika. Amelii udało się w tym czasie zbliżyć do Onurisa. Samiec kończył w tym momencie sprawdzać stan swej kompanki. Pomyśleć, że wystarczy odebrać tej istocie jego moc, a w chwilę staje się bezradnym śmiertelnikiem - jak każdy inny. Czując dłoń kobiety na swym policzku, białołuski zerknął na nią i uśmiechnął się lekko. Nic mu nie było. Prawda? Onuris zawsze był twardy, wytrzymały - niezależnie od tego jak bardzo mógł być ranny. Wspólna cecha, którą dzielił ze swym bratem - Nodinem. Komentarz karpatianki wywołał natomiast reakcję ze strony ISACa. Aplikator Medyczny jest na miejscu, gotowy do zastosowania. Zbliż urządzenie do rany, spust uruchomi urządzenie. Wyjaśnił komputer, projektując za pomocą hełmu holograficzny obraz dla kobiety, sugerujący w jakiej odległości oraz pod jakim kątem do rany należy ustawić urządzenie, by to mogło skutecznie leczyć uszkodzenia. Białołuski odkaszlnął krwią, gdy usłyszał lekki żart, poprzedzony ciepłym gestem. Chciał się zaśmiać ale jakoś nie wyszło. Możliwe, że to przez nóż wbity w jego pierś. Stwór spojrzał ponownie na ranną Asunę, a następnie delikatnie odłożył ją na ziemię, podpierając na końcu jej łeb swą dłonią, którą ostrożnie odsunął spod jej głowy. Czując ponownie dłoń Amelii na swych łuskach, białołuski obrócił się do niej powoli, siadając w pozycji seiza. Oparł swe dłonie na kolanach, ogon zawijając dookoła własnych nóg. Łokcie rozłożył szeroko, by nie zablokować dostępu do korpusu. Onuris był aktualnie odcięty od standardowej zdolności komunikacji z kobietą, jednak potrafił domyślić się co ta zamierza zrobić. Jeden płynny ruch, gardłowy warkot widma spowodowany bólem - i ostrza nie było już w jego ciele. Krew polała się momentalnie, napływając również do pyska widma. Gdy Amelia przyłożyła Aplikator Medyczny do rany, ISAC znowu odezwał się oraz poprowadził zabieg. Synchronizacja. Analizuję strukturę rany. Naruszenie struktury organu wewnętrznego. Aplikuję jednostkę medyczną. Urządzenie po naciśnięciu spust, uwolniło białą wiązkę energetyczną. Weszła ona w ranę, lecząc uszkodzone komórki oraz struktury od środka. Proces był dość powolny, głównie ze względu na dokładność urządzenia, czyszczenie i odkażanie rany - jak również strukturę samych komórek, zwłaszcza ich gęstość. Choć widmo było "tylko" metr wyższe od człowieka (w swojej aktualnej formie) - to ich ciała ważyły średnio po dwie-trzy tony. Mało która istota była na tyle skomplikowana przy leczeniu. Przykładem był Tsarin, którego strzykawka - osobisty zestaw pierwszej pomocy - zaleczył w kilka sekund z poważnych uszkodzeń. Tutaj, jedna rana goiła się z pomocą urządzenia przez kilkadziesiąt sekund. Choć biorąc pod uwagę, że tego typu rana jest wysoce śmiertelna - wynik i tak był doskonały. Białołuski skończył się krzywić z bólu i przechylił łeb na bok, słysząc znajome imię swego brata. Uśmiechnął się ciepło - mimo odczuwalnego bólu - wyciągając lewą dłoń przed siebie i kładąc ją na głowie siostry, by po chwili pogładzić ją lekko po niej... pomimo ran oraz brudu na samej dłoni. W dalszej części, widmo zabrało swą dłoń, słuchając tego co ona miała mu do powiedzenia. Stwór opuścił prawą dłoń poniżej swej nogi, wbijając pazury delikatnym ruchem w asfalt, przecinając go niczym masło, po czym unosząc dłoń do góry. Że niby jego pazury nie są zadbane, naostrzone? Jak śmie? Dalej już, stwór skinął jej łbem. Zapewne, chętnie coś zje gdy... będzie po wszystkim. Trochę jeszcze minie, zanim będzie po wszystkim. Na koniec, białołuski skinął swym łbem z aprobatą. Nodin na pewno chętnie się z nimi gdzieś uda... po tym, jak stłucze swego młodszego brata, za byciem martwym przez tak długi czas. Onuris nawet nie próbował sobie wyobrażać, co musiał czuć Nodin, dowiadując się o jego śmierci. Więź między widmami była niesamowita, między braćmi lub siostrami z krwi - jeszcze większa. Z resztą zgodził się również odnośnie Asuny, na którą spojrzał teraz. Samica również wydawała się dochodzić do siebie. Jej rany nie były tak głębokie. Gdy moc Vareotha straciła na działaniu, wszystko zaczęło wracać do normy. Brat odwzajemnił chwilowy uścisk, jeśli tego potrzebowała. Zaraz ją jednak puścił, wskazując gestem na Asunę. Gdy Amelia zajęła się nią w końcu, stwór pogładził ją jeszcze dłonią po policzku, po czym podniósł się do góry. Ulicę przeszył biały, gruby promień energii. Norbert pociągnął za spust, a działo wypaliło momentalnie. Strumień trafił prosto w czarnołuskie widmo, zrywając z niego łuski, przecinający stawy oraz mięśnie - raniąc go dotkliwie. Czarny Ogień warknął wściekle, spoglądając na swe rany. Marna istota - jak on śmiał. Ślepia wypełniła żądza mordu. Widmo otoczyło się jednak czarnym płomieniem, a następnie zniknęło, niemalże wypaliło się - przenosząc się w inne miejsce. Nastała... cisza. Spokój. Wilki odetchnęły spokojnie. Natvakt padł na ziemię, opierając się o samochód plecami. -Natvakt do CO... potrzebna ewakuacja. Rzucił krótko, kładąc dłoń na kolanie oraz odkładając pistolet do pokrowca. Skończyło się? Czyżby? Nie, koszmar trwał dalej. Widmo zabiło jednego z ich towarzyszy. Tiron odetchnęła lekko, zabezpieczając karabin i sięgając po ISACa. Otworzyła sobie mapę taktyczną najbliższej okolicy, upewniając się w tym co działo się niedaleko od nich. Orillion podniósł się natomiast do siadu, z nogami zgiętymi przed sobą. Ogon pozostawił za swymi plecami, spoglądając na grupę. Oparł ręce na własnych kolanach, a następnie poprowadził wzrok do znajdującego się obok reportera. -Narobiłeś sobie potężnych wrogów. Skomentował krótko i wyszczerzył nieco kły w zadziornym uśmiechu. Biedny człowiek im pomógł, a jednocześnie ranił jedną z najgroźniejszych istot jaką znali. Raczej nie ujdzie mu to płazem, tak po prostu. Choć z drugiej strony - kto wie. Może uzna go za kurz, który miał okazję. Więcej się takowa nie powtórzy. Energia wracała do ciała smoka, powoli - jednak jego oddech stabilizował się. Mógł już siedzieć, nie dyszał. Spoglądał jedynie na otoczenie oraz kompanów, co jakiś czas rozglądając się po okolicy.
|
| | | Norbert Ronae NPC
Liczba postów : 113 Data dołączenia : 14/09/2016
| Temat: Re: Downtown Houston Wto Lut 07, 2017 5:18 pm | |
| Ledwo Norbert pociągnął za spust, potężna wiązka energii pognała od jego broni wprost do dziwnego czarnego jaszczura. Błysk był tak wielki, że przez chwilę reporter obawiał się że oślepnie, albo przynajmniej bardzo mocno opali. Nic jednak z tych rzeczy. Nawet odrzut broni był dużo mniejszy niż na początku zakładał. Nieco spudłował, nie będąc przyzwyczajony do tego typu broni, ale jego "pocisk" i tak sięgnął celu. Norbert spodziewał się że dinozaur niemal odparuje z powierzchni ziemi. Zamiast tego stracił zaledwie kilka łusek i trochę strzaskał sobie bok, jakby zaliczył szlif po asfalcie po wypadku motocyklowym. Widocznie laserowa armata nie była tak śmiercionośna jak dziennikarz na początku zakładał. Chwilę potem stwór stanął jednak w dziwnym czarnym płomieniu i całkowicie zniknął. A więc moc maszyny działa z opóźnieniem. Tak czy siak się udało. Dziennikarz aż wstał, podniósł do góry ręce i przerywając ciszę krzyknął - JUHU! Dostał! To wcale nie było takie trudne! Dobra robota, Nihil. - poklepał armatę po kolbie. W końcu należała do niej przynajmniej połowa sukcesu. Wymachując tak rękoma ku górze zauważył że z nieboskłonu zniknął również wielgachny okręt zagrażający miastu. Wszystko wskazywało na to że CJTF miało sytuację pod kontrolą. Bombardujące tereny miasta samoloty nie nurkowały nigdzie w pobliżu nich, tak więc wydawałoby się że chwilowo jest tutaj bezpiecznie. Usłyszał za sobą wyraźniejszy już głos Orilliona. A więc niebieskiemu chyba nic nie jest. - Ale za to zyskałem sobie dobrych przyjaciół - odpowiedział odwracając się i uśmiechając. To mu się udało. Taka scena mogła by być w jakimś filmie, czy czymś. Dopiero gdy się odwrócił zobaczył że smok siedzi jeszcze na ziemi i wyraźnie mu ciężko. Momentalnie doskoczył do niego. - Nic ci nie jest? Mogę ci jakoś pomóc? Masz tutaj gdzieś jakąś apteczkę? - dziennikarz rozejrzał się po sprzęcie kosmity. Jeśli nic nie znalazł to spróbował pomóc mu się podnieść, jeśli ten miał na to ochotę. Rozejrzał się też za jakąś podporą, choć nie był pewien czy choćby znak drogowy utrzyma ciężar opierającego się na nim inżyniera. -To teraz jesteśmy kwita. - nawiązał do tego że smok wcześniej uratował go w budynku policji - Po to tu lecieliśmy? Teraz powrót do bazy? - zapytał z nieukrywaną nadzieją w głosie. Gdyby pochwycił zaciekawiony, albo zdziwiony jego obecnością wzrok kogokolwiek z obecnych rozwieje wszelkie wątpliwości. - Cześć. Jestem Norbert. Korespondent wojenny. Witamy na ziemi - uśmiechnął się do zebranych i wykonał dłonią gest "przybywam w pokoju" z filmów sci-fi. |
| | | Amelia Stein
Liczba postów : 126 Data dołączenia : 11/09/2014
| Temat: Re: Downtown Houston Sro Lut 08, 2017 12:15 pm | |
| Odczuwała niemal dziką satysfakcję, gdy przy początkowym ostrzale zauważyła jak pancerz Czarnego Ognia doznaje uszkodzeń. Łuski zarysowywały się, łąmały a nawet odpadały znikając jako ogniki w powietrzu, a na jej ustach wpłynął lekki uśmieszek pełen zadowolenia. Widmo zasłużyło by obedrzeć go ze wszystkich łusek. Jedna po drugiej najlepiej. Skrzywdził jej brata i Asunę, zabił Hurasa. Z całą pewnością nikit w tej chwili nie żałował go nawet w najmniejszym stopniu. Im większa była jej satysfakcja przy początku ostrzału tym wększe rozczarowanie ogarniało jej myśli, gdy atak na widmo trwał. Najwidoczniej działanie fali, która pozbawiła nie tylko widmo, ale zdaje się ich wszystkich części sił, ustępowało. Widząc, jak wszystkie obrażenia zwyczajnie się goją zaklęła pod nosem. " To nie mogło być aż tak proste", przeszło jej przez myśl gdy powoli zbliżała się do brata, kątem oka obserwujac ciąg dalszy ostrzału. Kolejny biały błysk sierował jej spojrzenie w górę, gdzie dwa okręty po prostu zniknęły. Mogła jedynie domyślać się, że poleciały gdzieś daleko i mieć nadzieję, że już nie wrócą. Nie mniej dwa mniejsze okręty obcych zostały i miały poważne tarapaty. Wszystkie myśliwce ruszyły ku nim niczym chmara pszczół w bajkch na wykradającego im miodek niedźwiadka. Brakowało by utworzyły strzałkę wskazującą na te okręty i napis " KILL". Kilka jednostek pikowało w dół i ostrzeliwało jakieś pubkty. Pewnie większe skupiska wrogów czy coś w tym stylu. Nie specjalnie zwracała na to uwagę w tym momencie. Skupiła się bardziej by dotrzeć do Onu i Asuny. Na wszystko co działo się w górze więc jedynie rzuciła okiem i ruszyła dalej. Nie wiedziała co bardziej ją zabolało. Widok ran Onu czy ta bezroadność w jego oczach. Dla niej brat zawsze był wielki, silny i niezwyciężony. Zobaczyć w jego oczach takie uczucia jak bezsilność było dla niej równie wielkim szokiem co bolesnym ciosem w serce. No i nieco ostudzało jej pozytywne myślenie. Na ułamek sekundy do jej głowy dostały się czarne myśli, że złe widmo jest zbyt potężna, że mogą nie dać rady. Potrząsnęła jednak głową i wyrzyciła wszystkie te czarne myśli i wątpliwości. " Damy radę. Pokonamy tego gada, wrócimy na pokład i wszystko będzie świetnie. Nikt nie jest tak potęzny by nie dało sę go pokonać. Tylko czasem trzeba się badziej wysilić. Tyle", skupiła się na tych myślach pokonując parę ostatnich krokó dzielących ją od brata i Asuny. Odwzajemniła uśmiech, choć nieco mniej pewnie. O tak Onu jest bardzo wytrzymały. Zawsze był. Dlatego nigdy nie przestawała wierzyc, ze da sobie radę ze wszystkim. A on nigdy jej wiary nie zawiódł. Poczekała aż Onu odłoży samicę. Odrobinę rozczulił ją widok delikatności z jaką ułożył Asunę na ziemi. Dla niej zawsze był równie delikatny i troskliwy, ale nigdy wcześniej nie miała okazji obserwować go takiego jako osoba trzecia. Uśmiechnęła się pod nosem i zabrała do dziąłania, gdy tylko Onu przyjął dogodną pozycję. Momentalnie skojarzył jej się z samurajami z japońskich filmów historycznych. Kierując się instrukcjami ISAC-a zajęła się obrażeniami brata. Była pod ogromnym wrażeniem tego, co urządzenie potrafi. - To leczy raka? Rzuciła obserwujać jak kolejne tkaniki odbudowują się. Starała się nie myśleć o tym, że Onu plunął krwią, a z rany wciąż czerwona posoka leci stanowczo zbyt wartko. Na obie sprawy była przygotowana. Ostrze tkwiło głęboko więc nawet bez informacji sprzetu podejrzewała, jak okazało się dosc słusznie, że uszkodzone mogły zostać organy wewnętrzne. W tym niestety płuco. Jednak aplikator medyczny zaleczał wszystko tak szybko, że choc miała w pierwszej sekundzie klnąć. Po kolejnych kilku odetchnęła z ulgą. Trochę irytowało ją, że leczenie trwa tak długo. W przypadku wilka jakiś czas wcześniej, ani się obejrzała ran nie było. Tu mogła przyglądać się jak ciało odbudowuje się niemal komórka po komórce. Warknęła cicho pod nosem. Zrobiła... dziwną minę, gdy Onu położył swoją dłon na jej głowie. Wydęła usta i spojrzała targajacą jej włosy rękę, tak że je źrenice niemal schowały się pod górnymi powiekami całkowicie otwartych oczu. Brwi powędrowały do góry. Przez ułamek sekundy mogła się wydawać zła lub canajmniej naburmuszona. Jednak po chwili uśmeichnęła się i wróciła do pracy. Tak braciszek może tykać jej włosy. Nie ma nic przeciwko. - Później będziesz je mył. Rzuciła gdy wciaż trzymał dłoń na jej włosach. Wiedziała, że ma brudne łapska, więc pewnie teraz jej włosy przejęly przynajmniej połowę tego brudu. Ale co tam. Lubiła być głaskana więc mu nie przerwywała póki sam nie zabrał dłoni. Zaśmiała się widząc demonstracje ostrości pazurów. Wzięła prawą dłoń brata w swoje i przyjrzała się na moment z bardzo bliska jego palcom. - Noooo dobra. Powiedzmy że są odpowiednio ostre. Choć ten- wzięła palec serdeczny- chyba się trochę stępił. W rzeczywistości oczywiscie wszystkie pazury Onu były doskonale naostrzone i nie miała najmniejszego zamiaru ich poprawiać. Jednak co z niej byłaby za siostra gdyby troszkę nie podokuczała bratu? - Spokojnie Uśmiechnęła się i zajęła samicą. Na szczęście jej rany z każda chwilą same z siebie wyglądały coraz lepiej. Najwidoczniej zaczynała się regenerować. Amelia jednak każdą ranę potraktowała aplikatorem medycznym by przyśpieszyć proces. Akurat gdy skończyła nieznajomy człek, który przybył z jednym ze stworków trafił złe widmo raniąc je poważnie. Uśmiechneła się z satysfakcją. Wściekły warkot rozległ się po okolicy, a po chwili Czarny Ogień zniknął. Z ust Amelii wydobyło się ciche westchnienie ulgii. Nie ma go. Nastała cisza. Rozejrzała się po wszystkich samej wciąż klęcząc koło Asuny. Wzięła dłoń samicy i trzymała po prostu na swoich kolanach głaszcząc lekko. Sama nie wiedziała po co. Tak po prostu. Wydawało jej się to odpowiednie i tyle. Dopiero po chwili wstała. Odłożyła delikatnie rękę Asuny na jej brzuch. Podeszła do brata, lekko chwiciła zaledwie na moment jego dłoń uśmiechnęła się zerkajac w górę I ruszyła w kierunku reszty. W sumie wypadało by się przywitać nie? Smok oberwał chyba równie mocno co widma i trochę sie zmartwiła. Podeszła spokojnie. Położyła dłoń na ramieniu nieznajomego człowieka. -Zapewne Rzuciła tylko na jego komentarz o nowych przyjaciołach. Uśmiechnęła się i przykucnęła obok smoka. -Spokojnie- zwróciła się znów do mężczyzny, który strasznie się emocjonował. Uśmiechnęła się do niego uspokajająco i pokazała aplikator. Smok raczej ma przy sobie podręczny zestaw pomocy, ale jeśli nie ona ma więc wszystko w porządu, nie?. Jeśli smok chciał wstać a miał z tym problemy, delikatnie go asekurowała, gestem każąc mężczyźnie nieco się odsunąć. Miała większe szanse utrzymać ciężar smoka niż on.Jej węch raczej się nie mylił, a w tej chwili podpowiadał jej, że ma do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Który naoglądał się za dużo filmów, sądząc po geście jaki wykonał. - Amelia Rzuciła po prostu uśmiechając się lekko. Teraz chyba czekali na ewakuacje stąd więc tylko rozejrzała się po wszystkich jeszcze raz oceniając czy nic nikomu nie jest. Chciała wrócić do widm, ale uznała, że dobrze się będzie najpierw upewnić, ze ze smokiem jest ok. - Lepiej? Spytała parzyglądając się mu i lekko kładac dłoń na jego ramieniu w geście troski. Jeśli wciąż siedział, ona kucazła i po prostu lekko pogłaskała go po ramieniu przyglądając się pytająco. Jeśli zdecydował się wstać pomogła mu trochę podtrzymując go za ramię jedną ręką a druga obejmując w okolicach pasa, by mógł część swojego ciężaru oprzeć na niej. Gdy już stał po prostu trzymała go chwilę pod ramię upewniając się, że już stoi stabilnie i zabrała łapki. |
| | | Fenris Mistrz Gry
Liczba postów : 674 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Downtown Houston Sro Lut 08, 2017 5:10 pm | |
| "Tak jest! Zabijcie go, zabijcie, zabijcie!" - Myślał z satysfakcją wilk gdy pierwsza salwa karabinów The Core przecięła powietrze, a wraz z nim, o dziwo pancerz widma. Sam z chęcią wykorzystałby moment słabości czarnego ognia, ale broń wojowników świetnie sobie radziła, a gdyby stanął im na linii strzału tylko by im przeszkodził. Stał więc między Urkyn'Vareis, a swoimi sojusznikami, gotowy stanąć smokowi na drodze, gdyby szykował kontratak. Mina mu jednak zrzedła, gdy okazało się że z każdą kolejną sekundą moce widma powracają, a ostrzał staje się coraz mniej efektywny. Tym bardziej spodziewał się ruchu widma, skoro Amelia podeszła teraz do Onurisa i Asuny. Byli ranni, niemal wyeliminowani z konfliktu i mogliby stanowić łatwy cel dla żądnego krwi brata widma. Już szykował się do skoku chcąc przeszkodzić w ewentualnym ataku, gdy kolejny promień przeszył powietrze, przelatując mu niemal nad barkiem. Promień trafił Czarnego Ognia w bok, wyrywając mu łuski i brutalnie kalecząc ciało pod spodem. Złapał okazję gdy tylko się pojawiła. Licząc na to że widmo nie odzyskało jeszcze pełni sił, albo że może być oszołomiony utratą ich, wyrwał się do przodu chcąc zatopić pazury w odsłoniętym barku smoka. Chciał go tylko nadszarpnąć i wycofać się znowu na bezpieczną odległość. Nie sądził że dumne widmo będzie ratować się przed nimi ucieczką. Gdy było już po wszystkim powrócił do swojej humanoidalnej wilczej postaci. Z doświadczenia wiedział że ludzie w przeciwieństwie do niego, czuli się bardziej komfortowo w towarzystwie czegoś co mniej przypomina bestię, a bardziej człowieka. Zaległa cisza, podczas której wszyscy oczekiwali kolejnego ataku. Ten jednak zdawał się nie następować. Wszyscy, nawet wilk, pozwolili sobie na chwilę oddechu. Pierwszy odezwał się człowiek z nowo przybyłego oddziału. NIE BYŁO TAKIE TRUDNE?! Wilk miał szczerą ochotę zabić tego człowieka za tego typu bluźnierstwa. Szczerze mówiąc jedyne co go powstrzymywało to przed tym, to świadomość ciążącej na nim klątwy. Ograniczył się więc tylko do posłania człowiekowi morderczego spojrzenia i zajął się resztą okolicy. Na niebie batalia wciąż się toczyła. Gdzieś tam walczył Deinmaar, w którym wilk widział już istotę jak siebie i Amelię, bardziej niż okręt bojowy. Zdecydowanie wygrał pierwsze starcie, ale co teraz, gdy nie ma już efektu zaskoczenia? Tak czy siak życzył mu wspaniałej walki. Zbadał stan reszty oddziału. Nie potrzebował do tego wiele. Zapach krwi, powierzchownych emocji i inne czynniki sprawiały że nie musiał wcale się przyglądać, żeby wiedzieć kto z oddziału jak bardzo oberwał. Wielki wojownik który razem z nim przypuszczał szarżę na smoka nie przeżył. Wilk podszedł bez słowa do widm i odkłonił się. Nie chciał przerywać rodzinnej sceny. Przyjdzie rozmówić się z nimi później. Teraz tylko zabrał leżący na ziemi nóż i zważył go w dłoni. Był jedną z niewielu rzeczy jaka pozostała po wilku północy. Pewnie marna to dla niego pociecha, ale naprawdę zaimponował Fenrisowi. Na pewno zasłużył sobie na Valhallę. Niestety po śmierci z rąk widma nie czeka człowieka już nic. Ciekawe jak ludzie The Core podchodzili do życia pozagrobowego. Oto dylemat. Zachowywać się tak by być godnym swoich przodków, mimo że po śmierci i tak się do nich nie trafi, czy tchórzowsko ucieć od wyzwania i przekreślić sobie szansę spotkania z nimi na wieki? W czasie gdy wilk rozmyślał, Amelia i Onuris pewnie zdążyli nadrobić pierwsze zaległości. Być może Asuna odzyskała już przytomność. Ruszył więc w ich stronę. - Chwała... - rzucił na powitanie. - Jak się trzymasz? - widma jako jedyne wymykały się jego zmysłowi, więc ich stan był dla niego tajemnicą. - Wcześniej złożyłem twojej siostrze obietnicę że pomogę cię odnaleźć i oto jesteś. Bitwa jednak nie jest skończona, a twój brat pokonany. Co teraz zamierzasz? - Jeśli Asuna do tej pory odzyskała przytomność, to skierował to pytanie do nich obydwojga. Bitwa o Houston była wspaniała, ale nie była to jego bitwa. Nie była to jego ziemia. Nie wiedział nawet o co się toczy. Nie walczyli w niej jego ludzie. Racja, polubił wielu z wojowników The Core, ale strzał w pierś zaserwowany mu przez Daalkiina pobudził jego dawne pokłady dystansu i nieufności do wszystkiego, co nie należało do jego rodziny. Każdy może cię zdradzić. Zastanawiał się co mógłby robić dalej, a być może słowa widm pomogą mu podjąć decyzję. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Downtown Houston Czw Lut 09, 2017 11:24 am | |
| NPC Storyline - Asuna|Jinkusu|Natvakt|Onuris|Orillion|Tiron Orillion, siedząc już na ziemi, oplótł ogon dookoła siebie, opierając go na końcu na własnych nogach, lekko ugiętych oraz wyciągniętych przez niego. Obserwował przy tym człowieka, reportera - gadającego do rzeczy jaką był potężny, lecz przestarzały technologicznie karabin. Niepodłączony do ISACa, tak więc był po prostu przedmiotem. Niezdolnym do zablokowania spustu w wypadku namierzenia sojusznika. Niemniej jednak... człowiek do niego mówił. Być może była to jakaś choroba psychiczna, fakt niewiedzy lub tutejsza kultura. Ludzie których poznał do tej pory, nie zachowywali się w ten sposób. Ciekawa planeta. -To jest rzecz. Skomentował krótko zachowanie reportera. Z tymi dobrymi przyjaciółmi to by nie przesadzał. To, że miał okazję pobiegać z niebieskim gadem, jeszcze nic nie znaczyło dla ogółu społeczności znajdującej się tutaj. Smok skrzywił łeb, gdy dziennikarz podbiegł do niego z pytaniami oraz poszukiwaniami sprzętu. Cóż, Orillion nic przy sobie nie miał. Dosłownie. Zostawił przecież wszystkie swoje rzeczy w pojeździe, ISACa przekazał człowiekowi, a broń opuścił gdy trafiła go fala. -Jak nie skończysz panikować, to wyciągnę całą wodę z twojego organizmu. Odparł, spoglądając na człeka poważniej. Nie był zły, po prostu nie lubił panikowania. Na jego ciele nie było żadnych ran. Nawet otarć. Zdrowy jak ulał, po prostu zmęczony - jak gdyby przesadził na siłowni lub za długo biegał bez odpoczynku. Ale tak się zdarza, gdy istota magiczna zostanie nagle brutalnie pozbawiona źródła swej mocy. Onuris odprowadził Amelię wzrokiem, by następnie skupić się na swej wybudzającej się kompance. Asuna otworzyła oczy i rozejrzała się po okolicy, podnosząc się powoli i wzdychając lekko. Widząc to, białołuski podszedł do niej, kucając, chwytając samicę pod plecy oraz zgięcie nóg rękoma, a następnie podnosząc do góry, jednocześnie przychylając i stawiając na nogach. Czerwonołuska spojrzała na niego z uśmiechem, stając o własnych siłach w przyśpieszonym przez jej kompana tempie. Zerknął na białołuskiego samca, obchodząc go następnie dookoła, bardzo powoli - lustrując jego sylwetkę spojrzeniem. Zatrzymała się obok widma, dokładnie w momencie w którym podszedł do nich Fenris. Oba byty skupiły swoją uwagę na wilku, słuchając go oraz jego pytania. Po zadaniu takowego, Asuna przeniosła wzrok na białołuskiego. No właśnie - co teraz zamierzał? /Muszę naprawić wyrządzone zło. Odpowiedzieć za me zbrodnie przed egzekutorami./ Zaczął swą odpowiedź, a następnie spojrzał na Asunę. Widma skupiły się na chwilę na sobie, Onuris zbliżył się do samicy i oparł czołem o czoło Asuny. Wyglądało to jak wymiana zdań, pożegnanie, coś bardziej bliskiego w kontakcie. Samica uniosła dłoń i przesunęła nią po piersi stwora, a potem cofnęła się o kilka kroków do tyłu, po czym zniknęła w płomiennej magii - przenosząc się z dala od tego miejsca. Onuris ponownie powrócił wzrokiem do Fenrisa. Wyjaśnienie tego zachowania było proste. Białołuski poprosił by odeszła z tego miejsca, zostawiła go tutaj. Egzekutorzy nie mogli się dowiedzieć, że tak długo z nim współpracowała. Przynajmniej jeszcze nie mogli - dopóki wszystkiego nie naprostuje. /To miasto nadal wymaga ochrony. Są tu stworzenia, które muszę posłać do innego świata. Ludzie, którzy oczekują na pomoc. Jestem białołuskim. Widmem z Ziemi. Mam tutaj swoje obowiązki./ Skomentował krótko, rozglądając się jeszcze po okolicy. Mimo wszystko nie czuł się winny. I tak zrobił dużo, by powstrzymać znacznie gorsze wydarzenia. Orillion spojrzał na Amielię z dołu, a następnie z jej pomocą podniósł się powoli do góry. -Uparliście się. Nic mi nie jest. Skomentował, stając na równych nogach i spokojnie łapiąc równowagę. Znów nad nimi górował. Ach, ta różnica wzrostu pomiędzy densorinami, a ludźmi. Smok podniósł wzrok do góry, obserwując okręty znajdujące się na niebie. Dwie maszyny obcych, z dużą prędkością ruszyły do góry - by opuścić atmosferę planety. Uciekały. Ludzkie myśliwce zostały z tyłu, natomiast jednostki The Core pognały za nimi. Chwilę później, na nieboskłonie dostrzegalny był pięciokilometrowy drednot - kierując się ku przestrzeni kosmicznej. Okręty widoczne były dosłownie przez kilkanaście sekund - ekstremalnie szybko nabierając prędkości oraz uciekając z grawitacji planety. Natvakt również wstał, podchodząc do Orilliona. Wraz z nim zbliżyła się wilczyca - Tiron. W tym samym momencie, nad ich głowami pojawił się Skilaaniik Gunship. Pojazd wyłączył kamuflaż maskujący ich położenie. -Wracamy do bazy. Stamtąd przyjmiemy nowe rozkazy. Wyjaśnił krótko wilk. Tiron, podchodząc do nich - podała Orillionowi działo z którego wystrzelił człowiek. Smok chwycił broń, zabezpieczając ją oraz chwytając za rękojeść, opuścił ją wzdłuż swego ciała. Wilczyca położyła natomiast swą dłoń na ramieniu Amelii, by zwrócić na siebie uwagę kobiety. Natvakt dotknął w tym czasie ISACa, który teleportował go na pokład znajdującego się nad nimi pojazdu. -Zwróć uwagę na białołuskiego. W razie czego podeślemy tobie pojazd. Wyjaśniła spokojnie samica, następnie puszczając kobietę i również przenosząc się na pokład pojazdu. Amelia mogła sama podjąć decyzję co chce dalej uczynić. Pozostać tutaj z Onurisem czy wrócić z nim. Wartym było, by ktoś przypilnował białołuskiego widma, choć nie było to wymagane... jak również nie do końca było wiadomo czy ten sam się na to zgodzi. Orillion pochylił się i wyciągnął dłoń w stronę reportera, a dokładniej jego ramienia, na którym ten miał ISACa, którego dał mu smok. Stwór sięgnął do urządzenia pazurem, dotknął go - a następnie obaj zostali przeniesieni do wnętrza pojazdu. Wilki zajęły już miejsce w kabinie pilotów, więc im pozostał przedział pasażerki - co niebieskiemu w tym wypadku całkowicie nie przeszkadzało, gdyż rozsiadł się on na jednym z siedzeń, odkładając działo obok. Onuris czekał natomiast nadal na ulicy, rozglądając się co jakiś czas po otoczeniu. Wyglądał na bardzo spokojnego, pomimo świadomości, że jego przyszłość nie była pewna.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Downtown Houston | |
| |
| | | | Downtown Houston | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |