|
| Washington Square Park | |
|
+17Spectrum Victor Mancha Wiccan Scarlet Witch Spider Woman Deadpool Captain America Zoja Voron Amora Joan Nilsen Daredevil Black Panther Carnage Morgana le Fay Helbindi Flash Thompson Loki 21 posters | |
Autor | Wiadomość |
---|
Loki Administrator
Liczba postów : 4172 Data dołączenia : 23/05/2012
| Temat: Washington Square Park Wto Lip 24, 2012 2:45 pm | |
| |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Helbindi
Liczba postów : 64 Data dołączenia : 08/09/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Paź 28, 2012 4:03 pm | |
| Przecież się tego spodziewałem - upomniał się w myślach. Jednak nadal nie mógł otrząsnąć się z lekkiego szoku po teleportacji. Możliwe, że słabość Jotunów do magii była tego głównym powodem - zwykle zachowywał zimną krew i jasny umysł w zdecydowanie krytyczniejszych momentach. Spojrzał z podziwem na Vivian. Jej szybkość i umiejętności były imponujące. Nie to, że on sam niczego nie zauważył-po prostu była szybsza. I choć była magiczką nadal nie wyczuwał w jej czarach tej charakterystycznej 'asgardzkiej nuty'. Czyżby zmienili taktykę? Ale tym zajmie się później. Jego wzrok powędrował do kreatury na drzewie. Już samo ubarwienie jego skóry wzbudziło w nim obrzydzenie - jaskrawa czerwień. Wygląda jak ten superbohater ze wścieklizną - wcześniej dużo czasu spędzał przeglądając nowojorskie gazety, więc zdjęcia Spider-Mana na głównej stronie nie udało mu się ominąć.. Skojarzył nieobecność rudego chłopaka z obiektem, który, hm, 'rzucił' im wyzwanie, mimo sprytnego sygnału od jego towarzyszki. Naprawdę musi się wysoko cenić, skoro uważa przewagę liczebną za mało istotny szczegół..Albo jest szalony, co w sumie najczęściej wychodzi na jedno. Przyjrzał się 'czemuś', co prawdopodobnie miało ich unieruchomić, biorąc pod uwagę piękny komplet zębów stwora bynajmniej nie służących do przeżuwania roślinności. Doszedł do wniosku, że nawet jego zadbane sztyleciki będą miały problem z tkanką. Jeszcze raz zwrócił się ku Vivian i westchnął. Skoro ona ujawniła swoje moce..najwyżej potem zabraknie nam asów w rękawie. Zdjął z palca pierścień. Jak to zwykle bywało podczas magicznej przemianie - trochę bolało. Dlatego starał się robić to jak najrzadziej. Za każdym razem miał wrażenie, że z jego serca uwalnia się jakaś toksyna boleśnie mieszająca się z krwią, dostająca się do każdej komórki ciała, by je rozepchnąć do granic możliwości. Lub kurczyć. W każdym razie - nic miłego. Za to było efektowne. W końcu to jedna z zabawek Asgardczyków. Co prawda trochę modyfikowana do potrzeb Helbindiego, ale jednak.. Skulił się lekko, a jego ciało momentalnie pokrył błękitny blask. Stopniowo stawał się coraz silniejszy, zagęszczał się. Po chwili stanęło w bladoniebieskim, szeleszczącym cicho płomieniu zakrywającym jego formę. A ta z pewnością się zmieniała. Nie trwało to długo, zaledwie kilka sekund. Helbindi wyprostował się, na jego ciele przez moment tańczyły jeszcze gasnące płomyki. Miło było wrócić do swojej prawdziwej postaci. Znowu czuł się silny. Dla pewności jednak rzucił szybkie spojrzenie na ciało. Westchnął w duchu - wszystko było takie jak podczas w Jotunheimie, gdy musiał zniknąć z oczu brata - nagolenniki z brązu, kilka bransolet, przepaska biodrowa ozdobiona skórami i płytkami z żółtego złota. Starał się nie patrzeć na obecną sojuszniczkę. Wiedział, że dla istot tej rasy nie będzie to przyjemny widok. Teraz był pod jej tarczą, ale za chwilę mogło być inaczej. Skupił czerwone ślepia na przeciwniku i przedłużył swoją prawą rękę o lodowy topór. -Z mojej perspektywy nie masz raczej powodów do radości. - rzucił ostrym tonem. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Lis 11, 2012 4:05 pm | |
| T'Challa odetchnął krótko, drąc bułkę, którą trzymał w dłoniach na mniejsze kawałki. Uśmiechnął się kątem ust, rzucając kawałki pieczywa stadu gołębi zebranemu koło fontanny. Ubrany w eleganckie spodnie, koszulę i marynarkę, którą aktualnie bezpiecznie rzucił na skórzaną teczkę, zaledwie pół godziny wcześniej prowadził gościnny wykład na New York University dla studentów fizyki dotyczący niektórych zastosowań vibranium. Nic zbyt dokładnego, ale wystarczająco interesującego. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że słuchało go co najwyżej pół sali, a reszta pogrążyła się w innych ważnych zajęciach – spaniu, graniu w Angry Birds albo pisaniu po ławkach – ale nie był tym zaskoczony. Młodzież po prostu miała swoje prawa. Poza tym, ilu z nich otrzyma szansę pracować ze wspomnianym metalem...? Otrzepując dłonie z okruchów bułki, mężczyzna rozejrzał się powoli po części parku widocznej od strony fontanny. Jak na tę porę dnia, liczba spacerowiczów była całkiem spora – T'Challa wstał nawet z miejsca, chwycił swoją teczkę i spokojnie ruszył w stronę grających w szachy, by rozegrać przynajmniej jedną partię przed umówionym spotkaniem z ekspertami S.H.I.E.L.D. odnośnie wstępnych planów nowego modelu quinjeta, gdy jego uszu dobiegły niepokojące dźwięki. Poruszenie, podniesione głosy i nieludzki skrzek. Sądząc po braku reakcji otaczających go osób, zawdzięczał to nadludzko wyczulonemu słuchowi, a od kilku lat mieszkając w tym mieście pełnym najprzeróżniejszych anomalii, zdążył przywyknąć do faktu, że najpewniej nie oznaczało to nic dobrego. Jakby w samym wrażliwym rdzeniu Nowego Yorku umieszczono przedziwny magnes, który sprawiał, że miasto przyciągało kłopoty bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce na Ziemi. Nie ignorując potencjalnego zagrożenia, mężczyzna spokojnie zmienił kierunek, jak gdyby nigdy nic zaczynając rozpinać koszulę. Oczywiście potrafił sobie bez niego poradzić, ale lubił nosić pod ubraniem swój kostium z vibranium – był skuteczniejszy niż jakakolwiek kamizelka kuloodporna, poza posiadaniem wielu innych przydatnych zastosowań. Znajdując się w jednej z bocznych alejek, zbłądził na chwilę w krzaki. Nie mógł w końcu ot tak zdjąć spodni w trakcie ruchu. Kąt ust murzyna uniósł się na moment, gdy przeszło mu przez myśl, jak idiotycznie musiałoby to wyglądać dla potencjalnego obserwatora – ekshibicjonista przyczajony w buszu. Uzupełniając kostium o elementy schowane w teczce, szybko wepchnął do środka części normalnego ubioru pozostawiając wszystko ukryte w zieleni. Bezszelestnie poruszając się w stronę źródła dźwięków z iście kocią gracją, o którą ciężko byłoby podejrzewać mężczyznę jego postury, T'Challa zbliżył się na tyle, by samemu pozostać niezauważonym i mieć wspaniały ogląd na dramatis personae – kobietę, humanoida o niebieskiej skórze oraz stworzenie siedzące na gałęzi. Jego uwadze nie umknęła bariera otaczająca stojącą na ziemi dwójkę, ale zanim zdecydował się na jakikolwiek ruch, musiał choć pobieżnie rozeznać się w sytuacji – ślepy atak na kogokolwiek nie wchodził w grę. |
| | | Daredevil
Liczba postów : 54 Data dołączenia : 28/08/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Lis 11, 2012 7:03 pm | |
| - Widzę, że nie jestem tutaj sam – odezwał się mężczyzna w czerwonym, skórzanym kombinezonie. Miał maskę, która skutecznie ukrywała jego twarz, tak, że nikt nie mógł go rozpoznać. – Z kim mam przyjemność? – spytał przemiłym głosem, siedząc wygodnie pomiędzy krzakami. – Obserwuję ich od jakiegoś czasu, ale zastanawiałem się, czy ktoś jeszcze przyjdzie – wyjaśnił, uśmiechając się szeroko. Na klatce piersiowej miał wyszyte bardzo rozpoznawalne pośród superbohaterów inicjały – DD. Głowa mężczyzny była skierowana wprost na zarośla, w takiej pozycji nie mógł przecież nic zobaczyć, ale po co? Daredevil zaśmiał się cicho. - Mógłbyś mi powiedzieć dlaczego ukrywasz się w krzakach? Też czekasz na kogoś z odsieczą? Super, będzie nas więcej. Skończę tylko jeść kanapkę, dobrze? Nie miałem czasu tego zrobić, jak byłem w pracy. - mężczyzna świadomy tego, że mina jaką na pewno miała Czarna Pantera była przekomiczna, słyszał, że jego serce nieznacznie przyśpieszyło z zaskoczenia i szoku. Murdock uśmiechnął się kątem ust, po czym wbił się zębami w kanapkę przygotowaną jeszcze rano. Uwielbiał szynkę i serek ze szczypiorkiem.
|
| | | Loki Administrator
Liczba postów : 4172 Data dołączenia : 23/05/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Lis 11, 2012 7:36 pm | |
| Na początek informacja: zostałem poproszony o sędziowanie tutejszej walki, lecz póki co jeszcze nie zrobiliście w zasadzie zbyt wielu rzeczy wymagających decyzji Mistrza Gry... Więc po prostu daję znać, że o Was pamiętam - piszcie dalej, a ja wrzucę tym razem tylko króciutką ocenę sytuacji.
***
Atak Carnage'a właściwie nie wywołał żadnego efektu - nie licząc oczywiście tego, że jego niedoszłe ofiary umknęły od niego na większą odległość. Na przyszłość może zapamiętać, że dyskutowanie z potencjalnymi celami daje im czas na ucieczkę. W gruncie rzeczy była to przydatna lekcja życiowa, a więc nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Morgana i Helbindi znaleźli się więc w miejscu... Cóż, nie tyle jeszcze bezpiecznym, co minimalnie spokojniejszym, a to zawsze coś. Jotunn przyjął swoją prawdziwą formę, która akurat zmieściła się pod utrzymywaną przez czarodziejkę magiczną kopułą ochronną - i zorganizował sobie odpowiednią broń. Carnage miał chyba tego wieczoru pecha... Niezwykłego pecha - zważywszy na dodatkowe pojawienie się biernych jak do tej pory bohaterów.
***
Właściwie nie obchodzi mnie to, czy będziecie się trzymali kolejki i jeśli tak, to jakiej - byle odpisy szły już od teraz sprawniej. Sami możecie to ustalić, wierzę w Was~
|
| | | Carnage
Liczba postów : 51 Data dołączenia : 05/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Lis 25, 2012 2:16 pm | |
| Teleportacji Morgany i Hela towarzyszył też syk symbiota, nie do końca zadowolonego że obiad dosłownie znikł mu sprzed nosa... Carnage rozdziawił zębatą paszczę odzianą w gustowny garnitur długich kłów w nieokreślonym grymasie frustracji i zaskoczenia, patrząc na ową dwójkę ze swojego drzewa... - Interesujące...W tym mieście chyba nie ma już chyba nikogo normalnego.- Odparł stwór, widząc jak oboje otoczeni wyczuwalną dla obcego organizmu aurą ujawniają swoją inność od typowych zjadaczy chleba. Zwłaszcza facet, który stał się przerośniętym, napakowanym smerfem...Cóż. W Nowym Jorku nie można liczyć że rozmówca nie jest kimś więcej. Nawet toaleta może być niebezpieczna, kiedy wyjdzie z niej wąż bądź najstarszy nowojorski potwór kanałowy czyli aligator. Takie to uroki Wielkiego Jabłka. A to facet bujający się na pajęczynie, a to przerośnięty goryl czy kosmici rozwalający biedny Manhattan, co zdarza się w co drugim filmie. - Czym jesteś do cholery?- Powiedział Carnage, przekrzywiając łeb z ciekawości. Chęć utoczenia komuś krwi zmalała, a naszła go najzwyczajniejsza ciekawość. Ot, świry w parku się spotkały. Wyczuł też obecność dwóch innych osób całkiem niedaleko...Od razu założył że nie są zwykłymi ludźmi. Wszak jak kilku przebierańców się spotka w nowojorskim parku, pojawi się zaraz cała zgraja, jak na konwent wielbicieli komiksów. |
| | | Morgana le Fay
Liczba postów : 111 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pon Lis 26, 2012 6:47 pm | |
| Dość widowiskowa przemiana Helo nie wywołała w Morganie ani krzty zdziwienia, lecz zamiast tego naprawdę sporą dozę zainteresowania, która odbiła się błyskiem w jej jasnych oczach. Uwadze kobiety nie umknął fakt, że całość zainicjowana została rzeczywiście poprzez zdjęcie z palca pierścienia - a więc słusznie podejrzewała, iż to właśnie on był źródłem czaru... Zawsze przyjemnie mieć rację. Pół-Faerie odczuła nagłą ochotę obejrzenia sobie z bliska owej błyskotki - nie bazowała ona najwyraźniej na iluzji, lecz na faktycznym przekształceniu ciała, włącznie ze zmianą struktur wewnętrznych, wielkości i innych cech... A więc zdecydowanie stanowiła rzecz godną jej uwagi. Być może później się tym zajmie. Wzrok czarodziejki przesunął się powoli i uważnie po nowej postaci mężczyzny... Nie, nie nowej - prawdziwej. Musiała przyznać, że prezentował się w niej imponująco. Już sam jego wzrost robił wrażenie, natomiast budowa ciała świadczyła o znaczącej sile fizycznej. Skąpe odzienie ze skór czy brązu wskazywało na to, że kultura, z której się wywodził nie należała raczej do nazbyt zaawansowanych... Choć kto wie? Pozory potrafiły mylić, a ich wcześniejsza rozmowa z pewnością przemawiała na jego korzyść. Lodowy topór idealnie dopełniał tego obrazka. Morgana przejrzała w myślach znane sobie rasy i gatunki istot zamieszkujących zarówno ten, jak i inne światy. Lata spędzone w Avalonie nauczyły ją wiele - nie tylko magii, lecz i historii licznych krain oraz zwyczajów ich mieszkańców. Oczywiście siłą rzeczy nie mogła zapoznać się z nimi wszystkimi szczegółowo, lecz i tak posiadała spore pojęcie o miejscach bliskich jej nauczycielom. Na podstawie tej wiedzy doszła do wniosku, że ma obecnie do czynienia z Lodowym Olbrzymem... Ta myśl przywołała na jej twarz lekki uśmiech. Z wiadomości czarodziejki wynikało, że Olbrzymi zazwyczaj nie parali się mistycyzmem oraz magią - nie licząc tej dla nich naturalnej, a więc kontroli lodu. Dodatkowo wątpiła, aby któryś z nich bez powodu udał się do tego świata. W zestawieniu z nielicznymi informacjami, które udało jej się wyciągnąć od Helo - o ile to w ogóle było jego prawdziwe imię, w co teraz już tym bardziej wątpiła - tworzyło to całkiem intrygującą wizję. Czyżby coś zmusiło go do opuszczenia jego własnej krainy? Zapewne, tylko cóż to takiego mogło być? Z czasów swej nauki kobieta pamiętała jeszcze jedną istotną rzecz tyczącą się Jotunnów - a mianowicie byli oni wrogami Asów, nawet jeśli mieszali z nimi czasem swą krew. Czyniło ich to idealnymi sojusznikami dla Faerie oraz ich elfich kuzynów. Avalon nie lubił Asgardu... I to z pełną wzajemnością. W trakcie rozważań Morgany zarówno jej tymczasowy towarzysz, jak i niedoszły oprawca zdążyli przemówić - lecz nie poświęciła im większej uwagi, jako że i tak nie miała zamiaru przedstawiać nieznajomej bestii swego rodowodu oraz zawiłości swojej przeszłości. Zamiast tego skupiła się na aurach, które wyczuła telepatycznie - wyróżniały się na tle innych chociażby tym, że znalazły się zdecydowanie zbyt blisko. Czarodziejka uznała, że nie może tego tak po prostu zostawić, dlatego też - wciąż utrzymując wokół siebie i Olbrzyma magiczną barierę - rzuciła zaklęcie na roślinność otaczającą owych intruzów. Na jego skutek drzewa i krzewy chwilowo obdarzone zostały zdolnością umyślnego działania - a ich celem stało się pochwycenie lub przynajmniej wypchnięcie skrywających się osób w miejsce, gdzie będą dobrze widoczne. Morgana nie uważała tego za atak ze swojej strony - w końcu jedynie rozjaśniała sytuację - więc nie przykazała zieleni okazywać agresji. -Doprawdy, w tych czasach już nawet nie można wyjść na spacer po parku, bo zaraz ktoś spróbuje przeszkadzać czy podglądać- skomentowała spokojnie, choć może nieco chłodno. Zdecydowała się nie myśleć teraz o tym, że w jej krainie sprawy wcale nie prezentowały się aż tak odmiennie... Mimo wszystko istniała jednak spora różnica między bandytami czy złodziejami, którzy dybali po prostu na kosztowności przypadkowych ofiar, a szaleńcami, jakich pełno kręciło się współcześnie po świecie. |
| | | Helbindi
Liczba postów : 64 Data dołączenia : 08/09/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pią Lis 30, 2012 8:55 pm | |
| Zaistniała sytuacja naprawdę zaczęła go irytować. Dzisiejszy dzień zawiera w sobie zbyt wiele wrażeń. Nadal świdrował wzrokiem czerwonego, nadpobudliwego robaczka. Jego ostatnie słowa tylko wzbudziły w nim większą niechęć. Cywilizacja ignorantów. - Czym, do cholery, jestem? Gdyby nie kilku kłamliwych bogów dziś prawdopodobnie wiedziałbyś jak smakuje prawdziwe życie, o ile twoja matka pozwoliłaby ci je zachować. Zapewne nie wyglądałeś na silnego dzieciaka.. I w sumie to pytanie raczej ja powinienem zadać tobie. Midgardczycy nie dysponują żadnymi mocami, chyba że w równie podstępny sposób znajdą drogę do dopieszczenia swojego ego mieszając przy okazji w genach wybrańców, pechowców, jak kto woli. - uniósł pytająco brew. - Nie sądzę, abyś został wspaniałomyślnie wybrany do jakiegoś większego celu. I co my teraz z tobą zrobimy? Helbindi naprawdę nie miał dziś ochoty na żadne potyczki, nie z takim wybrykiem natury. W sumie trochę interesowało się z czym ma do czynienia. Wiedział o istnieniu wielu ras, ale zdawał sobie również sprawę, że uniwersum nie odkryje przed nim wszystkiego. Z drugiej strony nadal nie wiedział jak będzie się odnosić Vivian w stosunku do niego. Pozwolił sobie zerknąć na uzdolnioną magicznie towarzyszkę. Nie dostrzegł zdziwienia na jej twarzy, choć odrobiny się tego spodziewał. A więc to tak wygląda, gdy nie okazuje się oczekiwanych reakcji w towarzystwie.. Zastanawiało go również to, że nie patrzy na niego z żadnego rodzaju obrzydzeniem czy niechęcią. Zbyt często miał z tym do czynienia, by teraz uważać to za normalne. A co lepiej - uśmiechnęła się. Jego wzrok powędrował szybko w stronę drzew, które tak nagle zaczęły przykuwać uwagę. W jakiś dziwny sposób roślinność postanowiła się odrobinę ruszyć to tu, to tam. Był to naprawdę interesujący widok. Okazało się, że ich nietypowa współpraca, zapewne odbywająca się za pomocą Vivian, niosła ze sobą małą niespodziankę dla Olbrzyma - dwie wypychane przez zieleń postaci odziane w niecodzienne, zdaniem Hela, stroje. Stęknął w duchu. -Doprawdy, w tych czasach już nawet nie można wyjść na spacer po parku, bo zaraz ktoś spróbuje przeszkadzać czy podglądać. Zbyt wiele wrażeń- przeleciało mu ponuro przez myśl. Teraz już zupełnie nie wiedział na jakim gruncie stoi. Jeżeli okaże się, że trafiła im się dwójka miejskich superbohaterów - nie ma z czego się cieszyć, może oni jeszcze o tym nie wiedzą, ale kto jak kto, żaden przedstawiciel jego rasy nie jest tu mile widziany. Z drugiej strony mogli być to znajomi czerwonego mutanta, chcący wspaniałomyślnie pomóc kumplowi w potrzebie. Tak czy inaczej - nie chciał ich spotkać. - Myślałem, że chociaż tutaj znajdę odrobinę spokoju. - powiedział raczej do siebie niż do otaczających go istot. - Do was też kieruję pytanie. I radzę się sprężać, zbyt wiele czasu już tu straciłem. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Wto Gru 11, 2012 8:39 pm | |
| Mężczyzna zachodził w głowę, jak przy swoich wyczulonych zmysłach nie usłyszał zbliżającego się przybysza w czerwonym kostiumie – najwyraźniej również musiał posiadać niezwykłe zdolności. - Mam na imię T'Challa – przedstawił się na pytanie o tożsamość. Nie istniał żaden powód, by ukrywał swoje imię, skoro i tak powszechną wiedzą było, kim jest aktualna Czarna Pantera. Wystarczyło wpisać ten tytuł w Google albo inną wyszukiwarkę. Kolejne pytanie wyraźnie zignorował, bardziej zainteresowany tym, co w pierwszym rzędzie przyciągnęło go w tą część parku – wymianą zdań między trójką niecodziennych przechodniów. Doprawdy, nie powinien być wcale zaskoczony faktem, iż tak łatwo nie zdradzili swoich motywów, lub nie zaoferowali wyjaśnień odnośnie nagłej przemiany czy genezy mocy. Tylko jedno dziwnie znajome słowo zwróciło jego uwagę: Midgard. Życie nie mogło podawać wszystkich rozwiązań na tacy, hm? Nagłe poruszenie otaczającej roślinności wywołało w nim odruchową reakcję – wysunięcie pazurów ukrytych bezpiecznie w rękawicach i cięciu w celu uwolnienia. Na pewno zdążyłby, zanim obecność jego i Daredevila (nie był głupi, widywał jego profil w danych S.H.I.E.L.D., do których miał dostęp) została ujawniona, gdyby nie krótki dystans i stosunkowo spora ilość poruszającej się flory. -Doprawdy, w tych czasach już nawet nie można wyjść na spacer po parku, bo zaraz ktoś spróbuje przeszkadzać czy podglądać. Och, chłód w głosie kobiety, nawet jeśli dawkowany z uwagą, był aż nadto wyczuwalny – kąt ust T'Challi drgnął lekko pod maską. Jej towarzysz o niebieskiej skórze wcale nie wykazał się większym entuzjazmem na ich widok. - Można powiedzieć, że pilnujemy porządku, gdy to możliwe – odparł spokojnie, nie dając się sprowokować sceptycznemu „powitaniu”. - A to jak mniemam – lekko wskazał siedzącą na drzewie istotę – jest jego poważne zakłócenie. |
| | | Daredevil
Liczba postów : 54 Data dołączenia : 28/08/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Sro Gru 12, 2012 10:35 pm | |
| Wyczuł zmianę u mężczyzny, przyśpieszone bicie serca i nie było to spowodowane atakiem. Błyskawiczne przemieszczenie w ułamku sekundy też było niepokojące.. A chciałem tylko złapać mordercę- westchnął. Ta woń krwi od potwora i te zdolności spacerującej parki zaczyna się robić niebezpiecznie . Sytuacja wyglądała dziwnie, podejrzany mężczyzna okazał się żadnym krwi potworem. Jego agresją i nieobliczalność podobna była do prymitywnej bestii. Mimo to obecność pozostałej dwójki budziła większy niepokój u Daredevila. Nie byli zwykłą parą spacerującą po parku, która rozkoszuje się miłym powiewem wiatru i śpiewem ptaków. Nie chodziło im tylko o spędzeniu czasu ze sobą. Powinienem czegoś się o nich dowiedzieć i dać rozwiązać się sytuacji bez mojej interwencji. Jego rozmyślania zakończył niespodziewany szelest krzaków. Rośliny dziwnie reagowały na jego osobę, starając się pochwycić go. Po wypowiedzi kobiety sądził, że to jej działanie. Była świadoma ich obecności, a jej ton nie należał do najżyczliwszych. Cóż pewnie to nasza wina , ale żeby odrazu atakować. O ile to był atak. Mimo wszystko nie miał zamiaru dać się złapać w taką pułapkę. -Chyba przesadziłaś. Powiedział podczas lądowania na alejce. Jestem Daredevil i mam zamiar złapać tę istotę . A wy kim jesteście i co tutaj robicie ? Musiał poznać ich zamiary zanim zacznie działać. Nie chciał, aby ktoś mu przeszkadzał. Istniała też możliwość, że liczba przeciwników wzrośnie z jednego do trzech. -T'Challa co sądzisz o tej dwójce? Ja jestem nimi zafascynowany. Mówiąc to delikatnie się uśmiechnął.
|
| | | Carnage
Liczba postów : 51 Data dołączenia : 05/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pią Gru 14, 2012 1:54 pm | |
| Symbiot uśmiechnąłby się szeroko od ucha do ucha...Gdyby owe uszy posiadał. Niemniej był to niekoniecznie sympatyczny widok patrząc na to, kto się uśmiecha. Potwór szczerzący zęby wyglądające jak sztylety, czarne i lśniące, wyglądał naprawdę paskudnie. Co więcej przy owym uśmieszku dało się usłyszeć jadowity syk obcej istoty... -Planu...Chaos nie potrzebuje planu by istnieć, kochaniutki...Należę do czegoś, co jest starsze od bogów i planów...Ale skoro cała nasza trójka jest tu na wakacjach...Żyjcie sobie.Turystów nie zabijam. Taki...Prezent od Wujka Carnage'a. - Powiedział Carnage chichocząc przez swoje długie zęby...Zaiste, bestia ta nie kierowała się żadnym szczytnym lub nie celem. Po prostu działał. Chaos bowiem jest o tyle piękny, że jest czysty. Nieskażony planem czy intrygą, jest pierwotny. Kiedy wszystko upada, chaos pozostaje. Nigdy nie znika... A Carnage był agentem chaosu. Niezatrzymaną siłą, którą zatrzyma jedynie obiekt nie do ruszenia. Równie obdarty z planów i praw co on. Co do jego gatunku, nikt z Dziewięciu Królestw o symbiotach raczej nie słyszał. Może to nawet i lepiej dla samych Asgardczyków...Gdziekolwiek pobratymcy Carnage'a i Venoma się nie pojawili, zostawiali za sobą zgliszcza. Co to by było, gdyby symbiot opętał takiego Thora, z jego mocą i zdolnościami? Czysta rzeź, oparta o jedną zasadę...Przetrwanie gatunku. Gdy Hel stwierdził coś o spacerze w spokoju, Carnage zaśmiał się głośno. - Spokoju?! Stary, jesteś w Nowym Jorku!- Zawołał zeskakując z drzewa , stając na równych nogach. Wtem pojawiło się dwóch innych jegomości...Daredevil i Black Panther. Nie ma to jak NYC nocą... Zawsze znajdzie się zgromadzenie przebranych wariatów. Albo kosmitów i mutantów. Na tą myśl aż chciało się wybuchnąć śmiechem, z powodu kuriozalności całej sytuacji. Do tego chęć Daredevila do pojmania Carnage'a skutecznie poprawiła mu humor. - Na pewno chcesz próbować, diabełku? A może chcesz dowiedzieć się czym jest diabeł?- Powiedział do Murdocka, lekko uginając kolana i rozkładając pazury na boki. Macki na jego grzbiecie zawibrowały gwałtownie, zaś w umyśle symbiota rozgrywały się sceny kawałkowania obu przebierańców...A może sobie pójdzie? Wszak do tego miasta zaprowadziły go bardziej sprawy rodzinne niż rekreacyjne...
|
| | | Morgana le Fay
Liczba postów : 111 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pon Gru 17, 2012 9:22 pm | |
| Morgana rzuciła krótko okiem na przemawiającego Olbrzyma, jednocześnie marszcząc nieznacznie czoło. Wciąż pozostawała obrazem dość chłodnego spokoju, utrzymując wokół siebie i Helo magiczną tarczę oraz w dalszym ciągu animując rośliny, które wytworzyły istną zieloną barierę - jednakże nic nie wskazywało na to, aby miała kogokolwiek zaatakować... Póki co przynajmniej. Prawdę mówiąc nie każde słowo padające z ust jej chwilowego sprzymierzeńca przypadło kobiecie do gustu. Pomijając już nawet szczegół, że ona sama uważała unoszenie się w ten sposób - choćby i poparte przychylnymi naszej wersji faktami - za zupełnie zbędne i nie na miejscu... To posiadała także własną opinię na temat zdolności mieszkańców Ziemi. W jej własnych żyłach płynęła krew zwykłych śmiertelników, a mimo to była potężną czarodziejką. Oczywiście w dużej mierze wpływało na to jej pochodzenie z rasy Faerie - lecz miała przyjemność nauczać ludzi z dziada, pradziada, którzy wykazywali wielki talent do magii. Oczywiście była świadoma, iż obecnie na skutek manipulacji genetycznych i innego rodzaju eksperymentów tworzono - umyślnie lub przypadkowo - wiele dziwadeł, ale wypowiedź Helo tak czy siak pozostawała niezwykle krzywdząca. Powstrzymała się jednak od komentarza, choć w jej oczach pojawił się cień dezaprobaty. Kobieta skierowała następnie swój wzrok na dwójkę nakrytych na szpiegowaniu osobników. Nigdy dotąd ich jeszcze nie spotkała, właściwie to w ogóle ich nie znała, jednakże otaczająca ich aura dobitnie świadczyła o ich człowieczeństwie, zaś stroje wskazywały na to, iż są oni kolejnymi samozwańczymi obrońcami sprawiedliwości tego miasta. Pełno ich już było w tych czasach, a w dodatku wciąż przybywało następnych. W zdecydowanej większości prezentowali sobą niesamowity brak zorganizowania - i daleko im było do szlachetnych rycerzy, z którymi Morgana miała do czynienia we własnych realiach. Rzecz jasna niektórzy tworzyli różnego rodzaju grupy, lecz jak do tej pory czarodziejka nie miała jeszcze okazji przekonać się o skuteczności ich działania. -Gdybyśmy nie należeli do wyjątkowo utalentowanych, to wasze tak zwane "pilnowanie porządku" sprowadziłoby się jedynie do sprzątania resztek zwłok. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować wam refleksu i szybkości reakcji. To przyjemna strategia - krycie się pośród krzewów, czyż nie tak?- Morgana skrzyżowała ręce na piersi. Jej głos wciąż brzmiał spokojnie, praktycznie pozbawiony jadu, nawet jeśli przeczyło temu znaczenie jej słów. Ona mogła sobie pozwolić na prowadzenie konwersacji - w końcu od pozostałych odgradzała ją silna bariera magiczna - lecz dziwiło ją, że ci "bohaterowie" nie podjęli jeszcze żadnych działań... Potwór również. W pierwszej chwili sprawiał wrażenie bestii żądnej krwi, teraz zaś w najlepsze sobie z nimi dyskutował, najwyraźniej zapominając o swoich pierwotnych zamiarach względem niej i Helo. Wszystko wskazywało na to, że nawet te teoretycznie budzące grozę potwory były współcześnie nie takie, jak być powinny... |
| | | Helbindi
Liczba postów : 64 Data dołączenia : 08/09/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Wto Gru 18, 2012 10:55 pm | |
| Obserwował czerwoną kreaturę, której widocznie znudziło się już siedzenie na drzewie i, raczej ku zadowoleniu niewielkiego tłumu, wykazała się jakimiś oznakami..w sumie czego? Człowieczeństwa? Z tego co również zauważył był problemem nie tylko dla niego. Nie umknęły mu także słowa T'Challi. Strażnicy ładu, Wyzwoliciele Ciemiężonych. Tylko ich brakowało mi dzisiaj do całkowitego spełnienia. Daredevil wyglądał na wyjątkowo pewnego siebie i swoich mocy, jego towarzysz sprawiał nieco inne wrażenie. I w sumie to jego się bardziej obawiał. Nie wiedział czego może się po nim spodziewać. Co prawda po Diable też nie, ale pierwsze wrażenie zrobiło swoje. I raczjej nie wyglądał na kogoś, kto dałby sobie radę w pojedynkę z niechcianym towarzyszem jego i Vivian. Jeszcze raz skupił się na.. wujku Carnage'u. Turystów nie zabijam. Och, to naprawdę łaskawe z twojej strony.-przemknęło mu ponuro przez myśl - czuję się tu teraz o wiele bezpieczniejszy. Potem przyszła mu do głowy poważniejsza myśl-miał nie zwracać na siebie uwagi, spokojnie przesiedzieć tu jakiś czas bez żadnych zbędnych rewelacji. Teraz nie dość, że ma na głowie superdestruktora, to jeszcze dwie miejskie legendy, które są zdecydowanie po tej DOBREJ stronie. To z pewnością nie było mu na rękę. Jeszcze mu tylko brakowało ogona agentów jakiejś cholernie tajnej organizacji.. Postawił sobie pytanie - Co powinien zrobić teraz? Owszem, mógłby opuścić park, ale zbyt dużo ryzykował. Do tego nie mógł pozwolić, aby Midgardczycy nie odczuwali przed nim należnego strachu i respektu. Oto, co zrobiło z nimi to kilka lat spokoju, które zapewnił im cudowny Wszechojciec.. Zerknął na stojącą obok Vivian, która lekko zmarszczyła czoło. Miał dziwne wrażenie, że coś jej nie podpasowało, i całkiem możliwe, że z jego powodu. W każdym razie zdawał sobie sprawę, że nadal utrzymuje go pod osłoną bariery ochronnej, więc nie było jeszcze tak źle. Ciekawiło go, czy skoro ta tarcza solidnie broni przed atakami z zewnątrz, da radę posłać kilka ciosów z drugiej strony. Doszedł do wniosku, że nie ma sensu ciągnąć dalej tej farsy, musi pozbyć się niechcianego towarzystwa, przynajmniej tych dwóch, wcześniej ukrywających się w krzakach. Tylko jak mam to zrobić skutecznie? Zdawał sobie sprawę, że zaginięcie dwóch herosów nie przejdzie bez echa. Na pewno nie w organizacji, do której należą. Skupił swoje myśli na nurtującym go problemie otaczając wzrokiem otoczenie, które mimowolnie zatrzymało się na..Carnage'u. Uśmiechnął się w duchu. Wygląd stojącego obok mutanta wzbudzał w nim obrzydzenie, ale był gotowy na takie małe..poświęcenia. Carnage skutecznie odwróciłby od niego spojrzenie niechcianych oczu.Turystów może nie zabijasz, ale i tak będziesz musiał się zadowolić jakąś ofiarą. Zrobił kilka kroków, lekko machając ręką-toporem i wyszedł zza tarczy. odwrócił się w stronę czarodziejki. - Dziękuję za pomoc, moja droga. Nie śmiem cię teraz prosić o cokolwiek, wszak możesz mieć swoje plany..-po czym zwrócił się do Carnage'a - Nie wiem jak ty, Istoto Należąca do Czegoś Starszego od Bogów i Planów, ale ja mam szczerą ochotę pokazać mu właśnie czym prawdziwy diabeł jest. Należy wyprowadzać z błędu istoty takie jak on. Powiedziawszy to, zamachnął się drugą, wolną wcześniej ręką, posyłając z niej kilka długich, potwornie ostrych, jak i również zimnych odłamków w stronę Daredevila, rzucając okiem na reakcję T'Challi. Jakiś początek musi być. |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Sro Sty 02, 2013 9:12 pm | |
| Czarna Pantera nie odpowiedział na zaczepkę stojącego obok Daredevila – czy on naprawdę miał zamiar wymieniać dowcipne uwagi w sytuacji potencjalnie zagrażającej jego życiu i zdrowiu? Może właśnie w ten sposób radził sobie z przypływem adrenaliny, ale miał pecha, jeśli uważał, że król Wakandy przyłączy się do pogaduszek. Nie to, żeby nie posiadał poczucia humoru, po prostu uważał, iż na wszystko znajdzie się odpowiednie miejsce i czas. Cholera by czasem wzięła to wyostrzone do granic możliwości poczucie obowiązku. Jeśli miałby szybko ocenić, które ze stojącej przed nimi trójki mogło stanowić największy problem, w pierwszej kolejności skreśliłby z listy jedyną kobietę. Wyglądała na typ osoby, która z chęcią uniknęłaby niepotrzebnej walki – godny uznania instynkt samozachowawczy. Natomiast pozostała dwójka... W momencie, gdy niebieskoskóry nieznajomy wyrzucił w stronę Daredevila kilka lodowych odłamków, zareagował odruchowo. Wyskoczył nieco do przodu jak uwolniona sprężyna, wysuwając ukryte w rękawicach szpony z anty-metalu. Wszystko trwało ułamek chwili – lód roztrzaskały w powietrzu szybkie, precyzyjne uderzenia, jednak T'Challa nie zatrzymał się w miejscu, by kontynuować ewentualną pogawędkę i wymianę „uprzejmości”. Skierował się prosto na napastnika, miał już w rękach ostrza z vibranium... W ostatniej chwili zmienił kierunek, w biegu rzucając ostrza zdolne przeciąć wszystkie znane mu rodzaje żywej tkanki prosto w głowę Carnage'a. Krótka, wcześniejsza obserwacja wystarczyła Panterze, by dojść do wniosku, że jest to istota wiedziona w dużej mierze instynktem, żądzą krwi, z którą nie da się prowadzić ewentualnych negocjacji, a więc ze strategicznego punktu widzenia stanowiła większej zagrożenie dla znajdujących się w parku cywilów. Nie dbał o to, czy Daredevil pomoże, czy też ucieknie – potrafił radzić sobie sam, aczkolwiek byłoby dobrze, gdyby chociaż nie przeszkadzał.
[najmocniej przepraszam za opóźnienie] |
| | | Daredevil
Liczba postów : 54 Data dołączenia : 28/08/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pon Sty 07, 2013 4:54 pm | |
| Słowa nieznajomej zraniły go, ale nie miał czasu na rozmyślanie. Mogła mieć pretensje, każdy by miał. Zachowanie symbiota i skierowanie swojej uwagi na niego zdziwiło go Czy on czasem nie chciał zaatakować nieznajomych? Chociaż jest to przerażająca bestia, która nie zachowuje się racjonalnie. A próby odgadnięcia zamiarów takich bestii zawsze skazywane są na porażkę. Szczęśliwie olbrzym wykonał jakiś ruch. Liczył na pomoc, dlatego działania mężczyzny bardzo go zaskoczyły. Daredevil z łatwością był wstanie wyczuć lodową istotę ataku nieznajomego, dzięki wyczulonemu zmysłu dotyku oraz dużej różnicy temperatur z otoczeniem. Straszne. Olbrzym z pewnością jest wyśmienitym wojownikiem w walce wręcz, a dodatkowe zdolności nadprzyrodzone bardzo komplikowały próbę rywalizacji z nim. Ucieszył się kiedy usłyszał jak Black Panthera tłucze sople lodu i zwraca się w stronę symbiota. Teraz pozostała mu nadzieja, że T’Challa szybko zakończy pojedynek z przeciwnikiem i pomoże w walce z nowym przeciwnikiem. O ile pokona symbiota a pozostawała jeszcze ta nieznajoma. Daredevil poczuł lekki dreszczyk strachu. Nie rozumiem twojego zachowania, ani celu jaki planujesz osiągnąć -zwrócił się do olbrzyma, a wprawne ucho mogłoby dosłyszeć lekkie drżenie głosu. Nie chciał z nim walczyć, odczuwał nawet lekki strach i szacunek dla przeciwnika. Delikatnie skrócił dystans pozostając bardzo skupionym. Chciał pozwolić przeciwnikowi zaatakować, dostając okazję do kontrataku. Był pewny swoich zdolności bojowych, a taki ciężki przeciwnik musiał sporo hałasować. Liczył na to, że wyczuwanie temperatury dookoła oraz nasłuchiwanie kroków, ruchów ciała i świstu broni przeciwnika pozwoli na uniknięcie większego zagrożenia. Przecież tak walczył od utraty wzroku, chociaż przeciwnik był wyjątkowy. Utrzymywał bezpieczny dystans, oraz przygotował się do szybkiej reakcji. Nie liczył, że wygra. Nie wiedział na co przyda się jego wieloletnie doświadczenie w wielu sztukach walki. Walczył bo musiał.
|
| | | Carnage
Liczba postów : 51 Data dołączenia : 05/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Sro Sty 09, 2013 7:17 pm | |
| Na słowa Lodowego Giganta symbiot uśmiechnął się szczerze, od ucha do ucha...Zrobił to nad wyraz dosłownie, czemu towarzyszył metaliczny syk jego kostiumu. Owe słowa były dlań jak muzyka klasyczna dla konesera, jak pianie koguta dla kogoś, kto pragnie nastania świtu...A ten świt - według Carnage'a- będzie wyjątkowo krwawy... Odziedziczony po swoim "ojcu" pajęczy zmysł ostrzegł natychmiast Carnage'a o ruchu T'Challi. Bestia błyskawicznie schyliła się przed nadlatującymi ostrzami, które wbiły się w drzewo stojące za Czerwonym Symbiotem. Macki na jego grzbiecie wystrzeliły w kierunku owych noży, wyrywając je z drewna szybkim ruchem. Macki trzymały ostrza nad głową stwora, który zaśmiał się głośno. Był to paskudny śmiech... Symbiot również dysponował pazurami. Nawet większymi...A fantazja jego gospodarza na punkcie ostrych narzędzi jedynie powiększała morderczy arsenał. W tym samym momencie, kiedy pochwycił ostrza, prawa dłoń Carnage zmieniła kształt, wydłużyła a następnie uformowała się w kosę o bardzo dużym ostrzu. Lewa dłoń pozostała dłonią, lecz pazury symbiota się wydłużyły nienaturalnie, na długość niemal pół metra. Bestia natychmiast ruszyła do przodu, nie idąc a biegnąc. Zerwała się niemal natychmiast do nieludzko szybkiego sprintu, nastepnie po pokonaniu 1/3 dystansu wyskoczyła w przód. Macki cisnęły ostrzami celując w klatkę piersiową Czarnej Pantery. Natychmiast po tym, uderzyła prawa ręka celując w głowę, dokładniej w twarz. Zaraz potem Carnage obrócił się uderzając drugą ręką, a raczej kosą która na chwilę obecną zastępowała kończynę. Kosa celowała również w głowę, aby oddzielić ją od ciała. Niezależnie od wyniku całego ataku, Carnage odskoczy w bok korzystając z odziedziczonego po Venomie refleksu tak, aby mieć przed sobą obu bohaterów, a giganta i Morganę- za nimi. Jak nie zwieją, wykończy ich obu, póki co jeden z nich jest zajęty...Na niekorzyść ich obu.
|
| | | Morgana le Fay
Liczba postów : 111 Data dołączenia : 08/06/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Sob Sty 12, 2013 3:12 pm | |
| Ruch ze strony Helo zwrócił uwagę Morgany i kobieta obserwowała, jak ten opuszcza zasięg jej magicznej tarczy. Na jego słowa zareagowała jedynie kiwnięciem głowy, jak gdyby nie miała nic przeciwko podjętej przez niego decyzji - lecz jednocześnie w myślach określiła go niechętnie mianem typowego mężczyzny... Co w jej mniemaniu zakrawało na dość poważną obelgę. Ten typ zawsze ciągnęło po prostu do walki. Nawet się nie zastanawiał, tylko praktycznie od razu rzucał się w jej wir - jakież to było klasyczne i zarazem nierozsądne podejście. Dlatego właśnie nie ubijało się poważnych interesów z większością samców. Byli zbyt gwałtowni, nierozważni, mało który nadawał się na partnera przy tworzeniu subtelnych i skomplikowanych planów, w jakich to lubowała się czarodziejka... Nawet jeśli rzeczywiście sprawdzali się jako wojownicy i reprezentanci na pierwszej linii w bitwie. Do tego akurat Helo mógłby być dobry - o ile przeżyje to starcie, w które najwyraźniej planował się wplątać... A chyba miał na to całkiem spore szanse. Wciąż bezpieczna za swą barierą, Morgana mogła spokojnie i bez jakichkolwiek obaw obserwować dalszy rozwój wydarzeń, jednocześnie zapamiętując to, co szczególnie rzucało jej się w oczy. Mimo wszystko zaczynała jednak odczuwać lekkie zniecierpliwienie prowadzące do delikatnej irytacji - nie w takim celu wybrała się przecież do parku, w pewnym sensie traciła tu swój cenny czas... Lecz choć mogła w każdej chwili teleportować się do mieszkania lub w dowolne inne miejsce, to musiała przyznać, że sytuacja miała swoje plusy - chociażby taki, że dane jej było obejrzeć sobie na co stać Helo i pozostałych walczących... Chociaż oczywiście ci ostatni zdecydowanie o wiele mniej ją interesowali. Istniała co prawda opcja przejęcia nad nimi kontroli umysłowej, ale czy rzeczywiście by się to jej opłacało? Sądząc po słowach jednego z bohaterów - a raczej po strachu, który z nich bił - on nie miałby dla czarodziejki wartości większej od zwykłego mięsa armatniego. Skoro sam oceniał nisko własne umiejętności, to ona również nie miała zamiaru liczyć na ich wykorzystanie w przyszłości. Nie zamykała furtki całkowicie - nie byłoby to w jej stylu - lecz też nie robiła sobie złudnych nadziei. Bestia z kolei wykazywała dość interesujące możliwości fizyczne, choć oczywiście jej psychika wykluczała nawiązanie jakiejkolwiek formy współpracy. Mimo wszystko stworzenie to było całkiem ciekawym obiektem obserwacji i materiałem do nauki. Morgana wątpiła, aby dane jej było spotkać kiedykolwiek dokładnie tego typu istotę. Być może w późniejszym terminie przyjrzy się temu gatunkowi uważniej. O obrońcy w czarnym kostiumie natomiast nie miała do tej pory w pełni wyrobionego zdania. Jego postawa zdawała się być pewniejsza od tej, którą wykazywał jego kolega, w dodatku posunął się nawet do stanięcia w jego obronie... Ale musiał jeszcze udowodnić co potrafi - i czy reprezentuje sobą jakąś wartość dla Faerie. Czarodziejka wciąż utrzymywała wokół siebie barierę, a do tego postarała się o zagęszczenie roślinności w taki sposób, aby nikt z zewnątrz nie mógł dojrzeć co dzieje się za tą naturalną ścianą. Samo przedostanie się przez bujne krzewy - pnące się teraz dość wysoko - też nie powinno należeć do najłatwiejszych, gdyż rzucony na nie czar powodował będzie nadbudowywanie gałęzi w przypadku ich złamania. Takie zabezpieczenia miały na celu wstrzymanie potencjalnych intruzów - przynajmniej na pewien czas... O ile ktoś w ogóle zawiadomi odpowiednie służby, bo kolejna dawka bohaterów pojawiających się z własnej inicjatywy byłaby już pewną przesadą. |
| | | Loki Administrator
Liczba postów : 4172 Data dołączenia : 23/05/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Sob Sty 12, 2013 6:16 pm | |
| Opuszczenie przez Helbindiego utrzymywanej przez Morganę bariery mogło się wydawać dość ryzykowne, ale - jak się okazało - póki co nie skończyło się jeszcze dla niego tragicznie. Z drugiej strony jego atak też nie przyniósł w zasadzie żadnego istotnego efektu - lodowe kryształy zostały rozbite przez Panterę, a ostre odłamki opadły po prostu na podłoże. Nie powinny być dla nikogo groźne, o ile dana osoba nie upadnie na nie w najbliższym czasie gołą skórą. Próba zaatakowania z zaskoczenia kogoś obdarzonego pajęczym zmysłem wykrywającym zagrożenie nie była z kolei najrozsądniejsza. Oczywiście miała jakąś tam szansę na powodzenie, lecz jednak stosunkowo małą - i rachunek prawdopodobieństwa zadziałał tym razem na zdecydowaną korzyść symbionta, pozwalając mu przeprowadzić na czas unik. Zaraz potem Carnage zaopatrzył się w ostrza - zarówno zewnętrzne, jak i te z własnej tkanki - po czym ruszył na Panterę, w pierwszej kolejności próbując potraktować go tymi pierwszymi, które jednak odbiły się od kostiumu T'Challi - nie wyrządzając mu krzywdy. Ot, zalety vibranium... Następne uderzenie - to w twarz - musiało już natomiast zaboleć bohatera, choć nie uszkodziło jego stroju; kolejne, wymierzone z kosy, podzieliło los ostrzy - odbijając się, a zarazem sprawiając symbiontowi ból i tym bardziej przyspieszając jego ucieczkę na pewną odległość. W tym czasie czarodziejce udało się odgrodzić ten fragment parku krzewami - w dodatku póki co nie zostało to jeszcze przez nikogo zauważone. Pora zrobiła swoje, było już w końcu późno i ciemno, więc nikt by się tak dokładnie nie przyglądał - choćby nawet znalazł się akurat w zasięgu wzroku.
|
| | | Helbindi
Liczba postów : 64 Data dołączenia : 08/09/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Sty 20, 2013 7:35 pm | |
| Widząc, że Pantera jest obecnie zajęty drobną wymianą ciosów z jego nowym sojusznikiem, znów skupił uwagę na Daredevilu, który z kolei skrócił dzielący ich dystans, czekając. Zdążył już zauważyć, że jego przeciwnik przywiązuje zbyt dużą uwagę do innych zmysłów niż wzroku. Miał szczęście, że trafił mu się dzisiaj T'Challa i jego niezawodne szpony, jednak nie spodziewał się również, że jego pierwszy cios zrobi komukolwiek krzywdę. Ważne, że nadal był w pobliżu tych odłamków. Uśmiechnął się w duchu. Zamachnął się i topór u prawej dłoni zamienił się w kilka ostrych sopli, które powędrowały ku Diabłu, umyślnie pozwalając im przelecieć kilka metrów od jego prawego boku. Lewą dłoń wyciągnął w kierunku odłamków, zmienił je w kłąb pary wodnej, kolejnym gestem przemieścił go tak, aby Daredevil znalazł się w samym środku mgiełki i ponownie zamienił w lód. Z tym, że gwałtownie wbił się on w ciało ofiary. Mając nadzieję, że da mu to trochę czasu, zwrócił się w stronę Carnage'a i Pantery. Miał szczęście, że wcześniej trafiła się drobna ulewa - skupił się i wyciągnął z podłoża tyle wody, ile było tylko możliwe, i natychmiast zamienił jej stan skupienia. Obaj mieli pod stopami idealnie gładką taflę lodu, niezbyt łatwą do skruszenia. Przymknął na chwilę oczy. Ta robota jest tu znacznie bardziej męcząca niż myślałem. Na Jotunheimie wszystko było lodem, więc nie miał żadnych problemów, jednak tutaj z braku innych środków musiał wytężyć swoją wolę, aby w jakiś sposób funkcjonować. Sztuczki z wodą nie były jego mocną stroną i w sumie nigdy nie powinny być. Sam fakt, że posiadał taką umiejętność wzbudzała w nim zdziwienie. Zmiana klimatu i takie tam. Ruszył ku Diabłu. Był ciekawy. I miał okazję zaspokoić swoją żądzę wiedzy. Zatrzymał się kilka kroków od niego, szybko schylił się i walnął mocno pięścią w grunt. Wiązka błękitnego światła rozeszła się gwałtownie wokół ich dwóch po ziemi, lecz po chwili zmieniła tor i powędrowała ku górze zamieniając się przy tym w lodową barierę. Chyba wyczerpałem cały zapas wody w okolicy - przemknęło mu ponuro przez myśl. Na chwilę obecną żaden nie miał odwrotu. Chyba że potrafi skakać na wysokość około dwóch metrów. - Nie da rady nie wspomnieć o mnie w raporcie, prawda? Bo zapewne jakiś byś złożył, gdybyś uszedł wolno. - Ponownie przedłużył rękę, tym razem w coś na podobieństwo zakrzywionej szabli. Ot, na wszelki wypadek. Westchnął przy tym i skupił czerwone ślepia na świdrowanym przez lód przeciwnikowi. - Naprawdę musieliście się tu wszyscy znaleźć teraz? Byłoby o wiele wygodniej, gdybyśmy nie wiedzieli o swoim istnieniu. Mi nawet na was nie zależy. Zdecydowanie ważniejsze sprawy zaprzątają mi teraz głowę. Chyba że.. masz ochotę na współpracę.
|
| | | Carnage
Liczba postów : 51 Data dołączenia : 05/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pią Lut 01, 2013 3:47 pm | |
| Macki na ciele symbiota gwałtownie zawibrowały pod wpływem uderzenia...Ból owszem się pojawił. Nieduży, ale Carnage nieco się zdziwił kiedy jego broń odbiła się od pancerza Pantery bez większej szkody...Lecz wcale mu to nie przeszkadzało. - Nie bój się, Kiciu...Nie zrobię Ci krzywdy...- Szepnął czuło w kierunku odzianego w czarny kostium bohatera, zaś kosa szybko przekształciła się w szpony takie same, jakie zdobiły drugą dłoń Carnage'a. Nagle macki na jego grzbiecie wystrzeliły niezwykle szybko ku Panterze. Zaraz po nich z dłoni Kasady'ego poleciała organiczna sieć symbiota. Efekt był całkiem piorunujący. Kilkadziesiąt macek różnej grubości leciało ku T'Challi, zmieniając trajektorię w razie uniku swojej ofiary. Sieć co prawda tych cech nie dzieliła, ale to nie było problemem. Nawet kiedy zostałyby ucięte, pomknęły by znów, nieprzerwanie, aż sięgnął swego celu. Celem były szyja, dłonie oraz nogi. Chciał spętać swoją ofiarę, i podnieść do góry...A potem pomyśleć czy odgryźć mu głowę, czy może poobcinać kończyny jak małe dziecko urywające motylom skrzydełka... -...Ja tylko rozwalę Ci łeb. Urwę ten Twój cholerny łeb!- Ryknął po chwili Carnage, gdy poczuł jak ziemia pod nim zamienia się w śliski lód... lecz na szczęście miał po przodku odziedziczone parę przyjemnych cech. Na przykład tą, która pozwala mu na utrzymanie się każdej powierzchni, jak pająk. Dzięki temu symbiot potrafi też chodzić po szkle. Lód niczym się od niego nie różni. No, poza tym że jest zimny. Akurat zimno specjalnie Carnage'owi nie przeszkadzało. Nagle wokół nich pojawiła się lodowa bariera, jakby śnieżny smerf, jak nazwał sobie Jotuna w swojej zwichrowanej głowie, chciał pobawić się w arenę...Zaczynał lubić tego gościa. Lecz na jego słowa Carnage wybuchł śmiechem... - Nie wiesz Papo Smerfie, że nieładnie zawierać pakty z diabłem? Jeszcze dorwie Cię hiszpańska inkwizycja! Zawołał, po czym cisnął Panterą w Daredevila, czekając na kolejny ruch. Cały czas się śmiał jak małe dziecko, mimo różnicy polegającej na tym, iż jego śmiech na pewno nie należy do tych słodkich... |
| | | Black Panther
Liczba postów : 50 Data dołączenia : 21/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Pią Lut 15, 2013 9:38 pm | |
| Bardzo nie lubił, gdy przeciwnik nie traktował go poważnie, ale nie miał zamiaru pozwolić irytacji stłumić racjonalnego myślenia. Carnage miał niebywałe szczęście, że dał radę pochwycić bohatera i rzucić – bądź, co bądź, ale T'Challa był świetnym wojownikiem i udowadniał to choćby podczas corocznych walk organizowanych w Wakandzie, na których bronił królewskiego tytułu. Jak dotąd żaden ze śmiałków rzucających wyzwanie nawet na krok nie zbliżył się do tronu. Pantera obrócił się w powietrzu, wbijając niezawodne szpony w rękawicach i te dotąd ukryte w podeszwach butów w lodową taflę, zmniejszając pęd. Odłamki malowniczo posypały się na boki, przez chwilę dając wrażenie śnieżnej zadymki. Przed oczami mignęła mu postać osoby, która mogła wywoływać takie zjawiska poruszeniem jednego palca, a której nie widział od bardzo dawna – najwyraźniej zajęcia w Instytucie Xaviera zajmowały jej czas na tyle, że nie miała kiedy zadzwonić. - Za dużo gadasz – powiedział w kierunku symbionta, spychając przelotną myśl o Storm na dalszy plan. Moce, jakimi dysponowała, byłyby teraz tak cholernie przydatne... Szybko podsumował to, co zdążył do tej pory zaobserwować: Carnage mógł transformować fragmenty swojego ciała, zimno najwyraźniej mu nie przeszkadzało, świetnie trzymał się śliskiej powierzchni i biorąc pod uwagę, jak odebrał Panterze broń, ciężko byłoby go zaskoczyć. Stojący nieopodal błękitny kolega przynajmniej do pewnego stopnia panował nad lodem i był skłonny współpracować z symbiontem, który wyśmiał propozycję. ...bo przecież nie proponował jej Daredevilowi, prawda? Najrozsądniej byłoby zwrócić ich przeciwko sobie, nie marnując własnych zasobów. Tylko jak to zrobić w aktualnej sytuacji... T'Challa spojrzał kątem oka na Daredevila, który jak dotąd nie okazał się przydatny, oraz Morganę ukrytą za barierą – oboje wciąż mogli zrobić coś, co odwróciłoby sytuację. Pytanie tylko, czy chcieli i potrafili. Mężczyzna zdecydował na razie pozostać we względnie bezpiecznej odległości, obserwując, jak potoczy się wymiana zdań Carnage'a i Helbindiego. Niemal w tym samym momencie poczuł wibrację telefonu ukrytego przy pasku, a sprytne urządzenie, które sam zaprojektował, mechanicznym głosem odczytało w małej słuchawce wiadomość. Nie tylko Anthony Stark miał monopol na produkcję przydatnych technologii, a sądząc po treści smsa, Ororo jednak o nim nie zapomniała... |
| | | Loki Administrator
Liczba postów : 4172 Data dołączenia : 23/05/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Nie Lut 17, 2013 4:44 pm | |
| Zakładam, że nie ma sensu dłużej czekać, więc oto i mg. A Daredevil - jeśli rzecz jasna w ogóle wróci - to może się przynajmniej nauczy, by informować zawczasu o nieobecnościach...
***
Helbindiemu udało się - być może tylko chwilowo, choć wszystko wskazywało na to, że jednak na dłużej - wyeliminować Daredevila z dalszej walki. Jego pierwszy atak skutecznie odwrócił uwagę bohatera, zaś drugi, subtelniejszy, dokończył po tym względem dzieła. Mężczyzna upadł na ziemię, najwyraźniej wkrótce potem tracąc przytomność. Biorąc pod uwagę jego obrażenia, zapewne rozsądnym byłoby zabranie go w miarę możliwości jak najszybciej do szpitala - lub przynajmniej zatamowanie krwawienia. W tym czasie natomiast Carnage - z wysiłkiem, ale jednak - dał radę pochwycić Pantherę i rzucić nim w stronę Daredevila... Lecz bohater zatrzymał się w pół drogi, sypiąc wokół siebie odłamkami rozcinanego lodu. Piękny widok, doprawdy, choć w tym wypadku był to efekt raczej mało praktyczny - ani nie wyrządził nikomu krzywdy, ani nie odwrócił uwagi, nie posłużył też jako osłona... Cóż, przynajmniej ładnie wyglądał.
|
| | | Go?? Gość
| Temat: Re: Washington Square Park Wto Mar 12, 2013 9:40 pm | |
| { Za pozwoleniem Lokiego }
W chwilach wolnych od obrad Kongresu, Gregore lubił udawać się w podróże po kraju. Tym razem niczym wicher przywiało go do nowego Yorku. Nie miał jakiegoś specjalnego powodu aby to miasto lubić: ale nie nienawidził go też. Washington Square Park był jednym z jego ulubionych miejsc. Odwiedził je pierwszy raz, kiedy był tu jako dziecko z rodzicami na wycieczce. Od tego czasu, kiedy Polityka ciągnęła go do nowego Yorku, zawsze – niezależnie od pogody, pory dnia, czy czasu – odwiedzał je. To miejsce wydawało mu się takie spokojne ciche i wręcz idealne do rozmyślań – choćby o tym jak zdelegalizować SHIELD, jak nakopać opozycji czy o Bogu i kraju. Znając jednak realia nowego Yourku – miasta, gdzie mało kto był jeszcze normalny, a bohaterowie i złoczyńcy ścierali się na ulicach potencjalnie zagrożony Sears miał na sobie swój egzoszkielet, skryty pod płaszczem. Przy jego boku wsiały dumnie dwie katany – jedna o nazwie „ Demokrata ‘’ druga ‘’ Republikanin ‘’. Powolnym krokiem Gregore szedł przez park. Rozglądał się na około. W pewnym momencie usłyszał jednak niepokojące dźwięki. Dźwięki walki. Oraz zobaczył dzwiną barierę zrobioną z krzewów…. Kongresmanem szarpnęła wściekłość. Jak ktoś śmiał demolować jego ulubiony park? Krew naszła mu do policzków, aż jego jednooka twarz stała się czerwona, a z jego gardła wydarło się krótkie słowo: -< cenzura >! Polityk – bohater nie czekał. Z kieszeni płaszcza wyciągnął komórkę i natychmiast wykręcił numer na policję. Rzucił tylko do słuchawki: - Jestem w Washington square park. Słyszę odgłosy walki, i ktoś postawił tu ładny, dość nienaturalny kilkumetrowy żywopłot. Prosiłbym o wsparcie. Gregore Sears ‘’. Poczym rozłączył się. Schował komórkę do płaszcza, który następnie odrzucił daleko za siebie. Jego egzoszkielet ukazał się w pełnej okazałości. Fakt, że zajmował się on po cichu eliminacją, jak to on określał, niepotrzebnych elementów społeczeństwa był powszechnie znany. I nawet nieźle to nakręcało jego kampanię wyborczą. A teraz znów nadszedł czas, by zrobić coś dla kamer. Dobrze wiedział, że Policja w NYC wie, kim jest, w końcu Internet huczał od plotek, od kiedy ktoś nagrał go jak w egzoszkielecie spuszcza manto bossowi waszyngtońskiej mafii. A to oznaczało, że powinni mu pomóc. Ale teraz nie policją czas się zająć. Sprawy trzeba było wziąć w swoje ręce. Sears wystrzelił dwie kule plazmy w zielsko, poczym podbiegł do niego i począł je rąbać, kosić i siekać jak opętany z zamiarem przebicia się przez nie. Biada tym, co demolowali jego ulubiony park. |
| | | Helbindi
Liczba postów : 64 Data dołączenia : 08/09/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Wto Mar 12, 2013 11:17 pm | |
| Spodziewał się ataku, obrony, czegokolwiek. Ale nie TEGO. Daredevil zwyczajnie zemdlał na jego oczach. Co ja do cholery sobie myślałem. - I tyle było z mojego wspaniałomyślnego paktu. - rzucił beznamiętnie do Carnage'a. Kątem oka udało mu się wcześniej zaobserwować jak potoczyła się sytuacja z Panterą. Helbindi z uznaniem podziwiał działanie ostrzy, choć niechętnie zanotował pokruszoną taflę. Nie spuszczając mężczyzny z oczu, który najwyraźniej na chwilę obecną nie planował robić żadnych gwałtownych ruchów, podszedł do swojego niedoszłego przeciwnika sprawdzić jego stan. Przez moment przyglądał mu się wyzywając w myślach od najgorszych kreatur za pokrzyżowanie mu planów, choć tak naprawdę był zwyczajnie ciekawy z czym, albo jak kto woli - kim, ma do czynienia. Następnie schylił się i dotknął jego głowy zapewniając mu tym samym 'lekkie' ochłodzenie temperatury ciała. Miał nadzieję, że zakłóci mu to pamięć chociaż odrobinę, a nie chciał go zabijać. Nie widział potrzeby. Nie, jeżeli Pantera nadal był przy życiu. Zabicie bohatera by mu nie pomogło, w końcu przybył tu in cognito i chciał to jak najbardziej zachować.Wyprostował się i wytworzył u prawej dłoni długi na metr sopel, wyraźnie zaostrzony po stronie zewnętrznej.Dobra, ciebie pozbędę się potem - najpierw zajmę się twoim towarzyszem. Przezorność przede wszystkim. -mruknął w myślach. Był już tu zbyt wielki bałagan, żeby się przejmować fałszowaniem śladów - prędzej czy później jego przełożeni doszliby do wniosku, że miał do czynienia z czymś panującym w jakimś stopniu nad lodem. O ile zbadaliby sprawę odpowiednio szybko, noc zapowiadała się ciepła. Wolno, spokojnie - tak postanowił podejść do T'Challi, mając nadzieję, że nieznośnie czerwona paskuda, która, chcąc nie chcąc, była obecnie jego sojusznikiem, pomoże mu i zajdzie go z drugiej strony. Ale coś było nie tak. Zrobił już pierwszy krok gdy usłyszał dosyć głośne szmery zza krzewów. I coś na podobieństwo..pocisków? Tak czy inaczej - bariera Morgany mająca chronić ich przed wzrokiem ludzi zaczęła w jednym miejscu momentalnie zanikać. Ewidentnie przez kogoś niszczona. -Co z wami jest nie tak, do cholery? - powiedział niesamowicie zirytowany, bardziej do siebie, niż do nich. Wziął zamach lewą ręką i posłał w tamtą stronę serię długich, ostrych sopli i czekał. To najgorsza planeta, na którą mogłem trafić.
|
| | | Carnage
Liczba postów : 51 Data dołączenia : 05/10/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Sro Mar 13, 2013 12:27 pm | |
| - Mówiłem, mówiłem?! Zawołał do Helbindiego, patrząc jednocześnie na Daredevila kątem oka.... Również spodziewał się czegoś lepszego...
I ten gość miał Nas pojmać, maleńka? Co za ciota...
Pomyślał, i miał ochotę pobawić się rannym herosem. Ale ten kiciuś z kolei dawał mu mnóstwo frajdy... Jak tylko go rozwali, rozwali też i diabełka...I tego świra co strzela niedaleko. Cisza nocna jest, do k***y nędzy! Jak tylko Pantera uczepił się lodu, rozpryskując dookoła białą mgiełkę, Carnage wystrzelił do przodu, transformując swoje pazury w ostrza. Biegł tak, aby chcąc nie chcąc ułatwić Helbindiemu podejście...Mimo że każdy metr symbiont pokonywał z niesamowitą, nadludzką prędkością. Gdyby tylko to babcia widziała...Zanim spadła ze schodów...Spadłaby drugi raz.
- Bo my wszyscy jesteśmy po prostu POJ***NI!!!!
Ryknął na słowa Helbindiego, z dzikim śmiechem na ustach(?) doskakując do odzianego w czerń bohatera z Wakandy. Gdy doskoczył, nogi Carnage'a i macki zaczęły przyciskać Panterę do ziemi. Pazury poczęły ciąć jak dzikie zwierzę, z nieokrzesaną dzikością i nieludzką szybkością po gardle, po brzuchu, wszędzie tam, gdzie pancerz miał szczeliny...Zwłaszcza po gardle. Pazurki naszego milusińskiego miały o tyle wstrętną zaletę, że były z ciała. A były twarde jak metal. Jedyne, co ogranicza kreatywność nosiciela symbionta...To wyobraźnia. A ta jest wyjątkowo wybujała w przypadku tego rudego rednecka... Jeżeli Wakandczyk mimo wszystko zechce skontrować, Carnage się o tym dowie szybciej dzięki pajęczemu zmysłowi...Jeżeli ucieknie, czas reakcji symbionta pozwoli zmienić kurs i zaatakować z nowej pozycji... |
| | | Loki Administrator
Liczba postów : 4172 Data dołączenia : 23/05/2012
| Temat: Re: Washington Square Park Wto Mar 19, 2013 9:28 pm | |
| Tym razem krótkie mg, żeby ustalić tylko kilka spraw~
***
Siekane przez Gregore'ego krzewy dzielnie stawiały opór, lecz ostatecznie zmuszone były poddać się na tyle, że mężczyzna był już w stanie na upartego je przekroczyć. Pomogła mu przy tym zresztą seria sopli wystrzelonych przez Helbindiego - tnąc od wewnątrz. Tak więc pan Sears mógł teraz swobodnie dołączyć do akcji. W tym czasie szybki atak przeprowadzony przez Carnage'a pozwolił mu powalić Czarną Panterę na ziemię i przytrzymać go na miejscu. Kombinezon bohatera przeszkadzał w zadawaniu mu ran, lecz z czasem udało się zauważyć pewną prawidłowość - cięcia pod odpowiednio ostrym kątem uszkadzały materiał...
***
Najlepiej by było, gdyby BP odpisał pierwszy czy drugi i próbował się bronić.
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Washington Square Park | |
| |
| | | | Washington Square Park | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |